Debata o Kościele - ale jaka?

Dyskusji o Kościele wymuszanej przez media, niestroniącej od pomówień, ironii i agresji, być nie powinno, bo ona już wydała zepsute owoce
Z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim, biblistą z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, rozmawia Bogusław Rąpała
Co było celem tak znacznego nagłośnienia przez media listu ojca Ludwika Wiśniewskiego do nuncjusza apostolskiego w Polsce ks. abp. Celestina Migliorego?

- List ojca Ludwika Wiśniewskiego został skierowany do nuncjusza apostolskiego w Polsce we wrześniu 2010 r., a więc na początku jego obecności w Warszawie. Nasuwa się pytanie, dlaczego podobnego listu dominikanin nie wystosował wtedy, gdy przez wiele lat funkcję nuncjusza pełnił ks. abp Józef Kowalczyk. Przecież problemy dotyczące polskiego Kościoła powinny być lepiej znane i bardziej zrozumiałe dla naszego rodaka niż dla Włocha świeżo przybywającego do Polski. Czego wcześniej zabrakło ojcu Wiśniewskiemu: zaufania, odwagi czy przekonania o trafności jego diagnozy? Ściśle się z tym łączy sprawa treści listu. Chodzi o jednostronny ogląd sytuacji Kościoła w Polsce, dokonany z perspektywy zakonnika, który widzi słabości i zło dookoła, natomiast nie zamierza przyjrzeć się sytuacji we własnym otoczeniu. Sedno jego diagnozy brzmi, że "rozbity Episkopat Polski nie potrafił dotychczas rozwiązać żadnego problemu, który jest w naszym Kościele", zaś połowa księży jest "zarażona ksenofobią, nacjonalizmem i wstydliwie skrywanym antysemityzmem". Ponury to obraz, ale czy sprawiedliwy? Ponadto wśród pilnych wyzwań, które dotyczą Kościoła katolickiego w naszym kraju, są przecież problemy związane z życiem zakonnym, wymagające gruntownego przemyślenia, a w niektórych przypadkach rachunku sumienia i interwencji. Nie ma powodów, by zarzucać ojcu Wiśniewskiemu złe intencje. Ale trzeba też przypomnieć staropolskie porzekadło, że "dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane".

Komu na tym zależało i jak mogło dojść do tego, że list napisany przez dominikanina przedostał się do prasy?

- Odpisy tego listu otrzymało kilka osób, a mianowicie przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski oraz metropolici: krakowski, gnieźnieński, warszawski i lubelski. Diagnoza, której dokonał ojciec Wiśniewski, powinna być przeznaczona wyłącznie dla osób, którym ją powierzył, bo tego rodzaju pisma mają charakter poufny. Ponieważ nadawca nie był proszony o sporządzenie diagnozy, nie powinien się spodziewać żadnej konkretnej odpowiedzi; ani od bezpośredniego adresata, czyli nuncjatury, ani od pozostałych hierarchów, którym przesłał kopie swojego listu. A mimo to, jak sam przyznał, ks. abp Józef Michalik odpisał mu i zaprosił go na rozmowę.
Istotne jest pytanie, dlaczego treść poufnego pisma trafiła do "Gazety Wyborczej". W sprawach Kościoła prowadzi ona własną politykę, która staje się coraz bardziej przejrzysta. Nikt, kto uważnie czyta zamieszczane w niej teksty, nie może mieć wątpliwości, że odbywa się tam systematyczne i starannie obmyślane podmywanie wiary i moralności katolickiej. Jest ono dokonywane nader sprytnie, przede wszystkim na użytek tych, którzy zasad wiary i moralności katolickiej dobrze nie znają, natomiast łatwo karmią się tekstami i wystąpieniami, w których zasady wiary oraz wydarzenia z życia Kościoła są podawane razem z wyrafinowaną antykościelną interpretacją.

Bardzo wymowne jest to, że list ojca Wiśniewskiego ujrzał światło dzienne w "Gazecie Wyborczej" w Adwencie, dziesięć dni przed Wigilią.

- Była to swoista prowokacja, która wpisuje się w cykl podobnych poczynań, z którymi mieliśmy do czynienia w ostatnich latach, zwłaszcza podczas Wielkiego Postu. Na początku tych dwóch, bardzo ważnych dla katolików okresów liturgicznych, kiedy w Kościele odbywa się wielkie dzieło oczyszczania sumień, uwaga wiernych, a także innych odbiorców, jest kierowana zupełnie gdzie indziej. Robi się dużo, by podmywać zaufanie do Kościoła i przedstawiać go nie jako miejsce wewnętrznego oczyszczenia, ale jako instytucję, której sensem istnienia jest ustawiczne przepraszanie wszystkich za wszystko oraz upokarzające usprawiedliwianie własnej egzystencji. Wygląda na to, że ta hucpa skończy się równie szybko, jak się zaczęła, także dlatego, iż tym razem zastosowano metody, które okazały się strzałami w stopę tych, którzy ich użyli.

"Wyborcza" do dziś niemalże codziennie podnosi temat tez ojca Wiśniewskiego i "potrzeby reformy" Kościoła. Czyni to piórami osób, które stoją w pierwszym szeregu walki z nauczaniem Kościoła.

- Na pierwszym planie przez kilka dni występowała redaktor Katarzyna Wiśniewska, dziennikarka "Gazety Wyborczej". Sposób, w jaki zajmuje się ona sprawami Kościoła i je przedstawia, jest skandaliczny! W pewnym sensie mamy do czynienia z nową jakością podmywania tożsamości wierzących. Ta nowa jakość redaktor Wiśniewskiej polega na tym, że nie stara się używać argumentów ani maskować niechęci do Kościoła i części jego hierarchów, lecz posługuje się metodami i środkami, które w takim natężeniu i z taką częstotliwością nie były dotąd stosowane. Nawet w czasach PRL nie mieliśmy do czynienia z tak wielką dozą ironii, kpiny, sarkazmu i szyderstwa, jaką w kontekście tegorocznego Adwentu i Bożego Narodzenia zafundowano na łamach "Gazety Wyborczej".

Ich ostrze było skierowane głównie przeciw przewodniczącemu Konferencji Episkopatu Polski ks. abp. Józefowi Michalikowi, a także innym biskupom.


- Tolerowanie takich poczynań, naznaczonych pogardą wobec autorytetu wybitnych ludzi Kościoła, powoduje systematyczną erozję autorytetu Kościoła jako takiego. Osoby, które przyjęły na siebie odpowiedzialność za wierność Ewangelii i zdrowe nauczanie, są otwarcie kontestowane, wyśmiewane i lekceważone, co stanowi najbardziej podstępną i wyrafinowaną, a zarazem niezwykle niebezpieczną odmianę wrogości. Redaktor Wiśniewska wyrywa wypowiedzi z kontekstu, cytuje je od przecinka do przecinka oraz opatruje ironicznymi i sarkastycznymi komentarzami. Zestawiając różne nazwiska według właściwego sobie klucza, podjudza do utraty zaufania i podziałów w Kościele, a także drwi w sprawach i wobec osób, co do których powinna zachować umiar i powściągliwość. Nie o oczyszczanie Kościoła tu chodzi, ale o jego przeczyszczanie. Być może mamy do czynienia z jej staraniami o schedę w redagowaniu "Arki Noego". Zapewne Jan Turnau wkrótce podzieli los księdza Adama Bonieckiego, redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego". Gdy wyszło na jaw, że musi opuścić krakowską redakcję, zareagował zamieszczeniem radosnej podobizny swojej i swego następcy. Może już niedługo na łamach "Gazety Wyborczej" też zobaczymy dwie radosne twarze, bo szykuje się zmiana pokoleniowa i odnosi się wrażenie, że redaktor Wiśniewska robi niemało, by tę schedę przejąć. Jeżeli to nastąpi i pójdzie w kierunku, któremu tak dobitnie dała ostatnio wyraz, będzie przynajmniej jasno widać, o co w tym wszystkim chodzi. Ale być może są też inni chętni na to intratne stanowisko, np. Sebastian Duda z jezuickiego "Przeglądu Powszechnego". Jego niewybredna krytyka na łamach "Gazety Wyborczej" listu biskupów na niedzielę Świętej Rodziny dowodzi, że potrafi się wpisać w politykę prowadzoną przez tę gazetę.

Ojciec Wiśniewski twierdzi, że publikacja jego listu w "Gazecie Wyborczej" odbyła się bez jego wiedzy, bo gdyby go zapytano, to by się nie zgodził.

- Jeśli tak było w rzeczywistości, jego reakcja po drastycznym złamaniu poufności powinna być jednak inna. Tymczasem po opublikowaniu tego listu stał się osobą niezwykle popularną w kręgach, w których surowa krytyka Kościoła jest wygodna i modna. Pokazuje się go na pierwszych stronach "Gazety Wyborczej" i "Tygodnika Powszechnego", a nawet obwołuje wiodącym autorytetem minionego roku. Jest to, niestety, bardzo żałosne. Łączy się z tym pewien konkretny problem. Ojciec Wiśniewski domaga się, by Kościół i duchowni nie mieszali się do polityki. Ale jak się to ma do faktu, że na łamach promujących go gazet jest przedstawiany jako człowiek, który bardzo mocno angażował się w politykę? Jest określany mianem "ideowego patrona" Ruchu Młodej Polski, brał także udział w działalności KOR-u i innych typowo politycznych organizacji. Wielu ich członków weszło w skład Unii Demokratycznej, a potem Unii Wolności i nadal aktywnie uczestniczy w polskim życiu politycznym. Ojciec Wiśniewski nie ukrywa, że ma swoje sympatie polityczne i - w różnych formach - podejmuje działania, które to potwierdzają. Sęk w tym, iż nierówno traktuje tych, którzy mu się podobają, oraz tych, którzy mu się nie podobają. Część jego poczynań - jak próba przerwania kazania ks. Leona Pietronia podczas Mszy św. z okazji rocznicy powstania "Solidarności" w Lublinie - jest naprawdę skandaliczna. Tak samo jak jego wypowiedź w "Tygodniku Powszechnym" w nawiązaniu do pogrzebu Władysława Stasiaka, szefa Kancelarii Prezydenta RP, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Ojciec Wiśniewski, cytując z pamięci słowa kaznodziei, które uznał za upolitycznione, dodaje: "Dziś żałuję, że nie zrzuciłem ornatu i nie wyszedłem z kościoła". Nikt go, niestety, nie zapytał, jak wobec tego traktuje on liturgię i swój udział w celebrowaniu Mszy Świętej. Jak to możliwe, by kapłan ubrany w ornat i sprawujący Eucharystię mógł w jakiejś chwili po prostu przerwać sprawowanie Najświętszej Tajemnicy naszej wiary i wyjść z kościoła? Przecież to nie ma nic wspólnego z duchem liturgii ani teologią, pobożnością czy troską o Kościół.

Środowisko "Gazety Wyborczej" obłudnie twierdzi, że dyskusje i kontrowersje, które wywołują takie medialne napaści, mają służyć Kościołowi..
.

- Jeżeli chcemy prowadzić rzetelną i uczciwą rozmowę o Kościele, miejscem dla niej nie są środki masowego przekazu, zwłaszcza niechętne bądź wrogie Kościołowi, zaś jej promotorami nie mogą być ludzie, którzy czują - jak to się ostatnio mówi - "parcie na szkło". Wszystko, co w Kościele jest naprawdę potrzebne i ważne, powinno się odbywać w zaciszu świątyń, kaplic, domów rekolekcyjnych, domów skupienia, a także w aulach uniwersyteckich i seminaryjnych jako składnik rzeczywiście głębokiej i trzeźwej odnowy własnej roli i obecności we wspólnocie wyznawców Chrystusa. Nikt do tej pory otwarcie nie postawił pytania, kto stoi za przekazaniem listu ojca Wiśniewskiego "Gazecie Wyborczej", skoro on sam deklaruje, że tego nie zrobił i "zaklinał" posiadaczy listu, by go nie ujawniali. Skoro dziennikarze zachowują dyskrecję, na jaką nie było stać kogoś z adresatów poufnego pisma, mamy prawo do samodzielnych dociekań, bo ten wyciek jest niezwykle groźny. Pierwszą osobą, która twierdziła, iż ojciec Wiśniewski nie upublicznił swego listu, był metropolita lubelski ks. abp Józef Życiński. Skąd o tym wiedział? W ostatnich miesiącach w najbliższym otoczeniu ks. abp. Życińskiego miała miejsce potężna turbulencja. Powiedzmy szczerze: jeżeli tam znajduje się źródło wycieku, to być może analogiczne sytuacje się powtórzą.

A inne ewentualności?

- Kilka miesięcy temu "Gazeta Wyborcza" napisała, że ma w nuncjaturze swojego "informatora". Stało się to w kontekście innego domniemanego poufnego pisma, do którego dotarła. O ile wiem, nikt na to nie zareagował! Co to znaczy, że w nuncjaturze znajduje się informator "Gazety Wyborczej"? Niedawno w mediach pojawiła się wiadomość, iż na przełomie pontyfikatu Pawła VI i Jana Pawła II, w przebraniu jezuity, działał w Rzymie, do niedawna wciąż jeszcze aktywny przedstawiciel Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Przez mniej więcej dziesięć lat był szpiegiem mającym dostęp do najbardziej poufnych watykańskich informacji i dokumentów! Po artykule na ten temat zapadło głuche milczenie. W całkowitym przeciwieństwie do medialnej wrzawy, jaką zaraz po śmierci Jana Pawła II nakręcono wokół osoby ojca Konrada Hejmy, teraz nikogo nie interesują okoliczności i szczegóły niesłychanie zdradliwej współpracy ani jej skutki. Skoro "Gazeta Wyborcza" twierdzi, że ma w nuncjaturze swego informatora, to jako katolicy powinniśmy wyrazić głośny i skuteczny protest i sprzeciw, gdyż przez nuncjaturę przechodzą sprawy najbardziej poufne, dotyczące zarówno oficjalnego życia Kościoła, jak i najrozmaitszych aspektów życia duchowieństwa i wiernych. Jeżeli jest tam człowiek, który "wywleka" korespondencję i ma dostęp do niejawnych informacji, to najwyższy czas, aby temu procederowi położyć kres i zapewnić poufność, która jest warunkiem zaufania.

Zauważył Ksiądz Profesor jeszcze inne informacje, które w ten sposób "wyciekły" do mediów. Jakie hipotezy nasuwają się w związku z takim stanem rzeczy?

- Od pewnego czasu utarło się, że o nominacjach biskupów jesteśmy zawiadamiani przez nuncjaturę dopiero jakiś czas po tym, gdy ze szczegółami piszą o nich gazety. To jest nienormalne! Cały proces mianowania biskupa powinien się odbywać sub secreto, czyli w tajemnicy. Dyskrecja i poufność obowiązują również kandydatów do momentu ogłoszenia przez nuncjaturę decyzji Ojca Świętego. Tymczasem na kilka dni przedtem, czasami nawet na tydzień i jeszcze wcześniej, w "dobrze poinformowanej" prasie ukazywały się biogramy i zdjęcia już nie tylko kandydatów, lecz osób przedstawianych jako nominowane na przyszłego biskupa bądź metropolitę. Aby maskować ten proceder, czasami dodawano znak zapytania, ale często nawet tego nie robiono. W ostatnich tygodniach doszło do czegoś jeszcze bardziej kuriozalnego. Na łamach "Gazety Wyborczej" wyszczególniono tzw. terno, czyli zgłoszoną do Stolicy Apostolskiej listę trzech kandydatów na biskupa, który ma otrzymać nominację do Krakowa po tym, gdy ks. bp Józef Guzdek został biskupem polowym Wojska Polskiego. Nawet jeżeli gazeta kłamie i w rzeczywistości nie zna prawdziwych nazwisk, należało na to zareagować, ponieważ ten precedens jest absolutnie niedopuszczalny. Natomiast jeżeli gazeta zna prawdziwe nazwiska, wiedząc, co dzieje się w Kościele krakowskim i w nuncjaturze, to rzeczą Kościoła, hierarchów i nuncjatury jest zdecydowanie na to zareagować i uszczelnić cały ów proces. Sprawa jest bardzo delikatna i pilna, bo skoro władze państwowe nie poprzestają na konsultacjach, lecz przejawiają wyraźne chęci ingerowania w mianowanie biskupów, byłoby jeszcze większym dramatem, gdyby jakiś wpływ na to miało też lobby, które wysługuje się dziennikarzami.

Czy możemy mówić o konkretnych szkodach, jakie wywołały ostatnie wrogie Kościołowi katolickiemu publikacje?


- Na tych ostatnich publikacjach najbardziej ucierpieli zwyczajni kapłani i wierni. Kapłani, ciężko pracując w okresie Adwentu, nauczając, spowiadając i katechizując, musieli odpowiadać na trudne i zbyteczne pytania, w których z jednej strony była zawarta duża doza niedowierzania i szczerej troski o Kościół, a z drugiej - sporo niechęci wobec Kościoła i duchowieństwa. Jednak gdy szczęśliwie doczekamy kolejnego Wielkiego Postu, będziemy już bardziej odporni na następne hucpy tego rodzaju. Konkluzja jest taka, że rozmowa o Kościele w taki sposób, jak to uprawia redaktor Katarzyna Wiśniewska i jej gazeta, oraz na takich zasadach, jakie proponują ojciec Wiśniewski i ksiądz Boniecki, a sprzyja temu wąska grupa duchownych i świeckich, nie ma sensu i do niczego dobrego nie prowadzi. Realizowanie wizji Kościoła "otwartego" powoduje, że staje się otwarty, aby z niego wyjść, a nie do niego z ufnością przychodzić. Dyskusji wymuszanej przez media, niestroniącej od pomówień, ironii i agresji, być nie powinno, bo ona już wydała zepsute owoce. Proces oczyszczania Kościoła odbywa się stale. Najlepszym do tego miejscem jest przede wszystkim konfesjonał oraz refleksja, której trzon stanowi osobiste i ponawiane nawracanie się. Udział w debacie publicznej na temat Kościoła i wyzwań, jakim należy sprostać, powinny brać środowiska i osoby, które mają dość mądrości i odwagi, by podjąć pełną odpowiedzialność za swoje słowa i przemyślenia, także dlatego, że Kościół jest dla nich prawdziwym domem, w którym czują się dobrze i który szanują.

Dziękuję za rozmowę.

za: NDz z 12 stycznia 2011, Nr 8 (3939) Dział: Myśl jest bronią (xwk)