Komu hańba, a komu honory


Z Anną Zechenter z krakowskiego oddziału IPN rozmawia Adam Kruczek.


„Bohaterowie i oprawcy” to tytuł Pani najnowszej książki zawierającej teksty publikowane w „Naszym Dzienniku” w latach 2012-2017. Jak ważna jest dla wspólnoty narodowej świadomość tego, komu w jej historii należą się honory, a komu hańba?

– Bez jasnego rozróżnienia między wartością czynów ludzi, którzy wszystko rzucili na jedną szalę, żeby spełnić swój obowiązek wobec kraju, a upadkiem moralnym tych, którzy dla własnej korzyści szli na współpracę z okupantami, nie może być w ogóle mowy o istnieniu wspólnoty narodowej. Musi istnieć wspólny dla całej społeczności fundament, powszechna zgoda w kwestii oceny postaw ludzkich wobec zła. W 1989 roku społeczeństwo po dziesiątkach lat demoralizowania, wypaczania sumień, zmuszania ludzi do popełniania czynów niegodnych, choćby drobnych – jak uczestnictwo w pochodach pierwszomajowych czy okazywanie reżimowi lojalności przez udział w tzw. wyborach – odwracania znaków prawdy i kłamstwa, po tym wielkim praniu mózgów, odnalazło w sobie jednak twardy rdzeń moralny. Oczekiwano głębokich przemian, nazwania po imieniu zdrady, ukarania zbrodniarzy.

Tak się jednak nie stało.

– Rzeczywiście Okrągły Stół wprowadził dodatkowy zamęt – celowo rozmyto dystynkcje moralne, bandyci okazali się nieoczekiwanie „ludźmi honoru”, grono tzw. konstruktywnej opozycji, wywodzące się w pewnej części ze środowisk aparatu represji, piało hymny na cześć „liberalnych” komunistów, weryfikacja bezpieki była jedną wielką farsą, zważywszy, że swoich najcenniejszych ludzi Czesław Kiszczak poprzenosił do struktur niepodlegających weryfikacji. Wielu wzięło za dobrą monetę pięknoduchowskie perory Adama Michnika, Jacka Kuronia, Tadeusza Mazowieckiego czy Krzysztofa Kozłowskiego – bo przecież ludzie ci przeciwstawiali się systemowi, siedzieli nawet w więzieniach. Z racji wymiany pokoleniowej znaczna część Polaków nie pamiętała ani walterowskiego harcerstwa tworzonego przez Kuronia, ani chociażby listu, jaki z Karolem Modzelewskim wystosowali do władz partyjnych, który trudno określić inaczej niż trockistowski, artykułów Mazowieckiego, który poniżał torturowanego i postawionego przed komunistycznym sądem biskupa Czesława Kaczmarka.

Monopol na kształtowanie opinii publicznej komuniści oddali – razem z możliwościami druku – „Gazecie Wyborczej”.

– Tak zabezpieczyli własne interesy. Przez całe lata 90. XX wieku trwała ostra ofensywa środowisk lewicowych, które największego wroga widziały w „ciemnym” i katolickim Narodzie. Być inteligentem oznaczało wyznawać linię ideologiczną Unii Demokratycznej, później Unii Wolności i Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Nie przetrwała ani jedna gazeta antykomunistyczna powstała po 1989 roku, a tymczasem wszystkie sprywatyzowane przez spadkobierców systemu media bębniły nachalnie na jedną melodię. Nie było żadnej przestrzeni, w której swoje racje mogliby artykułować ludzie pokroju Anny Walentynowicz, Joanny i Andrzeja Gwiazdów czy Krzysztofa Wyszkowskiego. Dziś widzimy konsekwencje tego stanu rzeczy w postaci potężnego pęknięcia przebiegającego w poprzek społeczeństwa. Nie ma chyba przesady w stwierdzeniu, że uformowały się jakby dwa narody polskie, które się nie rozumieją i głęboko gardzą sobą nawzajem. Ogromna liczba ludzi wartościowych została dla Polski straconych – bo zostali zmanipulowani, ogłupieni, zalani potopem propagandy wyłożonej w poradniku pseudointeligenta z Czerskiej.

Bauman, Kiszczak, Jaruzelski to postacie czczone do dziś przez establishment III RP. „Walka o dobre imię Wojciecha Jaruzelskiego trwa” – zakończył swoje przemówienie nad trumną Jaruzelskiego były prezydent Bronisław Komorowski. Skąd bierze się ta determinacja obrońców postkomunizmu?


– A ileż wysiłku i pieniędzy poszło w obronę PRL-owskiego establishmentu w III RP? Ile krzywdy uczyniono ludziom reprezentującym nurt niepodległościowy? Pierwszy niekomunistyczny rząd Jana Olszewskiego został brutalnie rozpędzony, bo zaczął ujawniać dane tajnych współpracowników zaangażowanych w politykę, wśród których znalazło się nazwisko „Wałęsa”. W walce o utrzymanie Polski w stanie zależności od Moskwy, Berlina i Brukseli nie przebierano w środkach – niech Smoleńsk będzie tego najjaskrawszym dowodem. Protesty przeciwko wystąpieniom na uczelniach wykreowanego na autorytet byłego oficera Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Zygmunta Baumana, a więc te najoczywistsze odruchy moralne, przedstawiano jako burdy urządzane przez ciemny motłoch. O wszystkich względach, jakimi cieszył się Wojciech Jaruzelski, były agent Informacji Wojskowej, czy Czesław Kiszczak, szef komunistycznego MSW, można powiedzieć tylko jedno: wszyscy oni mieli polisy ubezpieczeniowe pochowane w domach. To smutne, że przez ponad dwadzieścia lat żaden prokurator III RP nie zarządził w ich domach rewizji…

Drogi Czytelniku, cały artykuł jest dostępny w wersji elektronicznej „Naszego Dziennika”. Zapraszamy do zakupu w sklepie elektronicznym Adam Kruczek Nasz Dziennik

za:www.naszdziennik.pl/polska-kraj/180771,komu-hanba-a-komu-honory.html