Ewa Polak-Pałkiewicz: Królem być…

„Mieszkańcy Warszawy mogli w tym roku oglądać taniec dziewcząt z szarfami, taniec chińskiego smoka, atak diabłów na Orszaki oraz musztrę Legionu Rzymskiego”, czytamy na jednym z katolickich portali.

”Ponadto na Placu Piłsudskiego zbudowano zagrody ze zwierzętami. Po dotarciu na plac Piłsudskiego pochód oddał pokłon świętej rodzinie. Na zakończenie tegorocznego orszaku mieszkańcy Warszawy zatańczyli poloneza do kolędy Bóg się rodzi”. Jasne, można wrzucić do jednego kotła wiele różnych rzeczy i próbować je połączyć. Tylko, co z tego ma wyniknąć? Dzisiejsza socjotechnika lubi posługiwać się wieloma elementami jednocześnie. Jeśli jest barwnie, głośno, egzotycznie, jeśli ludzie się śmieją, jeżeli bajka, widowisko, taniec miesza się beztrosko z modlitwą, z tradycją religijną, z prawdami wiary, to może warto jednak zadać sobie także pytanie, z gatunku tych nieuprzejmych, aroganckich, a nawet staroświeckich: o co tak naprawdę organizatorom tego spektaklu chodzi?
Uderzające jest żonglowanie symbolami: korony na głowach małych i dużych uczestników widowiska; czyżbyśmy byli wszyscy poganami jak Mędrcy ze Wschodu? Tańczący smok azjatycki - czego, a raczej kogo jest symbolem smok w katolickiej wierze i kulturze? Co ma oznaczać jego „taniec” przy okazji Narodzin Jezusa? Dziwnie sztucznie zabrzmiały też słowa prezydenta Andrzeja Dudy o szacunku dla godności ludzkiej, właśnie przy tej okazji – jak godność ludzka ma się do święta Objawienia się ludziom Boga? Co ma z nim wspólnego? I co najmniej wątpliwy był, z punktu widzenia zwykłego katolika, polonez odtańczony do słów dostojnej, uroczystej kolędy „Bóg się rodzi”.

 Prawdziwa historia Trzech Mędrców

Ta historia jest fascynująca - prawdziwa historia, a nie bajka opowiedziana z wieloma fantazyjnymi dodatkami i ozdobami. Jej Bohaterowie byli uczonymi, pasjonatami nauki - w Tradycji Kościoła, w Ewangelii przetrwali jako Królowie. Posiadali narzędzia do poznawania materialnego świata, mieli głęboką kulturę ludzi epoki starożytnej. Wiedzieli też, że Bóg istnieje, choć byli poganami - tak jak wie to każdy człowiek, który uważnie obserwuje świat. Widzi jego piękno, harmonię, doskonałość, życie.

Dobrze znali się na gwiazdach. Skoro dostrzegli znak na niebie, postanowili iść za tym znakiem, podjąć ryzyko podróży w nieznane. W obliczu znaku nie potrafili pozostać na pozycjach zachowawczych, rozkoszować się wygodnym życiem, swoją pozycją społeczną, codziennym komfortem. Wybrali niewygody, trudy i niebezpieczeństwa podróży w nieznane. Byli poganami, ale zarazem ludźmi czynu, mężnymi, konsekwentnymi, odważnymi. Ich umysły domagały się prawdy.

Ich przeciwieństwem był Herod. Groteskowa postać, zaledwie drobny „królik”. Choć był marionetką w ręku Cezara, posiadał duże ambicje. Chciał zawsze mieć poczucie, że jest jedyny, niepowtarzalny, chciał być czczony, podziwiany - dlatego tylko, że posiada tę odrobinę władzy. Trząsł się na myśl o odebraniu mu jej, a choćby tylko uszczupleniu. Uczeni w Piśmie byli jego mentorami. Do nich zwrócił się, by zweryfikować prawdziwość wiadomości o narodzinach Mesjasza, jakie przekazali mu Mędrcy ze Wschodu. Ci jego mentorzy, religijne autorytety Izraela, posiadali wiedzę o Bogu. Wiedzę pewną, gwarantowaną przez Pismo - wiedzieli dokładnie, gdzie i kiedy ma się narodzić Mesjasz, ale cóż z tego, oddali się na służbę przebiegłemu pyszałkowi, małemu człowiekowi, który nie chciał znać prawdziwego Boga. Więcej, postanowił zgładzić Go, wraz ze wszystkimi Jego rówieśnikami, nowonarodzonymi. Wiedział, że to jest Bóg, bo nie mógł nie wierzyć Pismu i tym, którzy je wykładali. Ta wiedza nie ustrzegła go jednak przed zbrodnią wynikającą z pychy. Uznał Boga za swojego konkurenta. Herod był ślepcem, oślepiała go własna pycha. A faryzeusze i uczeni w Piśmie byli tchórzami, koniunkturalistami. Im także na nic nie przydała się wiedza o Bogu. Wielu jest takich papierowych władców zachwyconych sobą, nie koniecznie świeckich.

Korona z kartonu na czole setek królów

Trywializowanie wiedzy i wiary, którą się posiadło z katechizmu, lekcji religii, domowego wychowania, przykładu rodziców, nauk głoszonych w kościołach jest dziś zjawiskiem coraz powszechniejszym. Naukowe, profesjonalne, chciałoby się rzec, trywializowanie. Może ono mieć także postać hucznego, bogatego w rekwizyty i efekty teatralne ulicznego świętowania w ramach Orszaku Trzech Króli. Owszem, w czasach średniowiecza, gdy ludzie mieli bojaźń Bożą i modlili się w katedrach, nic w tego rodzaju widowiskach niefortunnego z pewnością nie było, a Kościół przymykał oko na jaskrawość i przesadę ulicznych korowodów, wyrażających religijność ludu, spontaniczność i żarliwość jego uczuć. Dziś rzecz przedstawia się inaczej. Dziś nie całkiem pamiętamy czym są dogmaty, jakby były jakąś mocno zużytą i kompletnie nieinteresującą anachronicznością. Zniekształca się ich treść w kulturze, z którą obcujemy na co dzień, w sposób często wystudiowany, akademicki, rzekomo w imię postępu (ewolucji) i humanizmu. Przechwytuje się i poniewiera się religijne symbole. Podkłada się pod dawne pojęcia odmienną treść.

Słowem, dziś, w dziedzinie wiary można być na tysiące sposobów wyprowadzonym poza rzeczywistość. Można zostać udziecinnionym, "wykreowanym" - i  choć przyjęło się Chrzest, całe swoje życie, poza pracą zawodową, można zamienić, za pośrednictwem reklamy, rozrywki i mody, w jedno wielkie szampańskie Wesołe Miasteczko, w paradę atrakcji. Do tych atrakcji doczepić można kolędy, szopkę i gwiazdę, jako rekwizyty - niewiele więcej znaczące niż czekoladowe jajko z niespodzianką na Wielkanoc.

„Każdy z uczestników otrzymał papierową koronę, śpiewniki i naklejkę”, czytamy w relacjach z Orszaku Trzech Króli. Więc ilu tych „królów” właściwie jest? Ilu było? Tysiąc? Dwa tysiące? Kto jest faktycznym bohaterem "ulicznych Jasełek"? My! Rzecz niby drobna, wręczenie połyskliwych koron maluchom i ich opiekunom, zmienia diametralnie "narrację" wydarzenia. Korona, symbolizująca, zgodnie z prawdą Nowego Testamentu, władzę, pozycję Mędrców, a więc zarazem rangę historyczną hołdu złożonemu Zbawicielowi przez świat pogański, okazuje się tyle warta, co śmieszna noworoczna czapeczka w kształcie rożka, z gumką pod głowę, którą rozdaje się w czasie imprez sylwestrowych.

„Na czele trzech pochodów tworzących orszak staną Trzej Królowie, reprezentujący trzy kontynenty. To oni prowadzą wszystkich [małych królów] z placu Zamkowego na Plac Piłsudskiego”, informują relacje na żywo. Prawdziwi Królowie z pewnością nie wyrażali swoim pochodem ku Betlejem „różnorodności kultur” - co w czasie warszawskiego Orszaku głoszono tu i ówdzie - tylko pokorę ludzkiego rozumu, który przyjmuje Objawienie Boga.   

Ta mieszanka firmowa - zwłaszcza zaprezentowana w Warszawie – pokazuje jak religijny "folklor" podporządkowany zostaje regułom popkulturowego widowiska. Sacrum miesza się z profanum - tylko w imię czego? W czasach wielkiego pojęciowego zamętu, gdy poprawność polityczna paraliżuje myślenie wielu ludzi wierzących i utrudnia trzeźwe oceny, także polityczne, usłyszeliśmy w ubiegłym roku, w jednej z relacji z warszawskiego Orszaku: „Wykonano m.in. kolędę Jezus Malusieńki ze zmienionym tekstem, który nawiązuje do sytuacji w ogarniętej wojną Syrii”. Hmm... Sięgnąć po tradycyjną kolędę, utrwalony wiekami poetycki przekaz jednej z najważniejszych prawd wiary, by przedstawić własną wizję sytuacji politycznej w arabskim kraju? Cóż, takie są reguły Wesołego Miasteczka, brak tylko gabinetu luster.

Jeden z moich przyjaciół pisze: "Wydaje się im się, że już następnym razem porwą tłumy dla Jezusa kolejnym koncertem albo jarmarkiem. U nas w parafii rozdaje się 6 stycznia krówki osobom wychodzącym z Mszy... Widać, że nie rozumiemy po co odzyskujemy te katolickie święta. Gubimy po drodze istotę na rzecz akcydensów...
 ".
Dialog usłyszany w Polskim Radio.  - A więc zostaliście Świętą Rodziną? - Tak. To jest Dzieciątko, na imię ma Krzyś... Jest też Rodzina Zastępcza... „Piękna nowa tradycja w wielu miastach. Piękna jest ta szopka ponoworoczna, podobna do noworocznej w TVP”, napisał ktoś z internautów.  

Z obawy przed wiarą, z lęku przed rozumem

Robert H. Benson był konwertytą z anglikanizmu. Wcześniej pastor, po nawróceniu ksiądz katolicki. Był człowiekiem trzeźwego rozumu i gorącego serca. Gdy angażował się w obronę wiary, nie miał oporów przed używaniem wielkich słów, ale wraz z nimi prostych, jasnych, i w swej prostocie głębokich, logicznych argumentów, które dziecko zrozumie. W Paradoksach katolicyzmu, jednej z najważniejszych swoich książek, zauważył całą grozę wzniosłości, wielkość i dramat, kryjące się w przyjściu na świat Zbawiciela. Wydarzenia, które dziś specjaliści od kultury masowej, pozbawieni tej subtelnej kultury właściwej katolicyzmowi, próbują przedstawić na modłę banalnego komiksu dla tych, którym trudno jest pojąć doniosłość prawd wiary. A prawdziwa kultura katolicka pełna jest właśnie nieznanych innym kulturom odcieni subtelności.
 „Czy to dziwnie”, mówi Robert H. Benson, „że świat uważa zarówno wiarę, jak i rozum Kościoła, za zbyt skrajne? Albowiem wiara Kościoła wyrasta z jego Boskości, a rozum – z jego człowieczeństwa. A taki potok Boskości i takie wymowne człowieczeństwo, taka wspaniała ufność w Objawienie Boga i taka niestrudzona praca nad zawartością tego Objawienia są zupełnie niewyobrażalne dla świata, który w rzeczywistości obawia się zarówno wiary, jak i rozumu”. Czego pouczającą próbkę, dodajmy, okraszoną wieloma atrakcjami, migającymi gwiazdami, skocznymi melodiami i wielbłądami, mieliśmy 6 stycznia na ulicach wielu polskich miast. Obawa, dodajmy, jest w pełni uzasadniona. Wiara jest potęgą, która jeszcze spaja ten świat. Jeżeli ktoś uważa, że obecność wiary na ziemi jest obojętne dla istnienia świata, jest w błędzie.

Mędrcy, zwani też Magami, czyli Uczeni, którzy studiowali prawa przyrody, dzięki mądrości, wiedzy, umiejętności obserwowania zjawisk astronomicznych dochodzą do wniosku, że we wszechświecie, w przyrodzie wydarzyło się coś absolutnie niezwykłego. Zawieszone zostały jej prawa (coś podobnego wydarzyło się także sto lat temu w Fatimie: Cud Słońca). To coś może oznaczać tylko jedno: na ziemię zstąpił jej Stwórca.

Rozum dyktuje człowiekowi, który to odkrył jedyną możliwą postawę: skoro przyszedł Bóg, przed Bogiem trzeba się ukorzyć. Oddać Mu hołd. Pogańscy myśliciele wędrują setki kilometrów, by dokonać aktu uniżenia swoich umysłów przed Bogiem - Prawdą, i ofiarować Mu cenne dary. Są mądrzy, czyli pokorni. Mądrzy tak dalece, że nie peszy ich Postać tego Boga, który zstąpił na ziemię, widzą bowiem maleńkie Dziecko leżące wśród całkowitej nędzy. Uznają w Nim jednak prawdziwego Króla, który przybył na ziemię, „którego panowanie ogarnia nie tylko wszystkie narody, ale i cały wszechświat”. Klękają przed Nim, zdejmują z głów swe korony na znak, że wobec Niego są nikim i uderzają w ziemię czołem.  Wymowa tych gestów nie powinna być przez katolików zapomniana i rozmieniona na drobne emocje. Mędrcy - Królowie symbolizują ludzkość, która używając rozumu rozpoznaje swojego Boga. Na Imię Jezusa zegnie się każde kolano.

za: Gazeta Polska Codziennie z 10.01.2018r.