Katyń 1940-2010

Wojciech Reszczyński-Obce media przeciw wszystkiemu, co polskie

Powszechnie i słusznie utarło się mówić, że w demokracji media są czwartą władzą, po władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej. Od lat wprowadzam do publicznego obiegu twierdzenie, że media są władzą pierwszą, dziś najważniejszą. Mamy taką wiedzę o życiu społecznym, gospodarczym, politycznym, jaką zechcą przekazać nam media.

Zważywszy na systematycznie marginalizowaną rolę mediów publicznych, wraz z dojściem do władzy obecnej ekipy rządowej państwo polskie znajduje się pod silnym wpływem oddziaływania prywatnych mediów - polskich i zagranicznych, które kształtują wiedzę i opinię społeczeństwa o kraju i świecie.

Media - pierwsza władza

Stanowią one pierwszą władzę z czterech głównych powodów. Po pierwsze, media bezpośrednio i pośrednio wpływają na ocenę trzech pozostałych ośrodków władzy państwowej, które same, bez udziału mediów, nie mogą się komunikować ze społeczeństwem. Po drugie, media w stosunku do pozostałych centralnych struktur władzy pełnią społeczną funkcję kontrolną, same nie będąc kontrolowane, a konstytucyjna, kontrolna rola Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji jest w tym zakresie ograniczona do symbolicznego minimum. Po trzecie, media w strukturze gospodarki dzięki milionowym przychodom z reklam zagwarantowały sobie mocną, niezależną ekonomicznie pozycję. Po czwarte zaś, w odróżnieniu od trzech pozostałych władz właściciele mediów i ich pracownicy nie są wybierani do sprawowania swoich stricte publicznych funkcji w sposób demokratyczny i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za efekty swojej pracy poza ogólną odpowiedzialnością wynikającą z powszechnych zasad funkcjonowania prawa karnego czy cywilnego.

Sondaże, rankingi

Z wielu potwierdzonych badań socjologicznych i socjometrycznych wynika, że największy wpływ na opinię publiczną mają telewizje, następnie prasa i radio; coraz większe znaczenie odgrywa już internet. Można zatem z całą pewnością stwierdzić, że taką mamy wiedzę o życiu politycznym, gospodarczym i społecznym, jaką zechcą przekazać nam media. Co gorsza, wiedza ta od lat przyjmowana jest przez odbiorców mediów z dużą dozą zaufania, niekiedy niemal bezkrytycznie, a ludzie tworzący media systematycznie zajmują czołowe miejsca w rankingach osób najbardziej wpływowych i opiniotwórczych w państwie. Potwierdzeniem tego są także sondaże opinii publicznej, w których dziennikarze, publicyści i tzw. animatorzy życia społecznego zajmują wysokie pozycje w rankingach "autorytetów".
Na wciąż rosnące znaczenie "ludzi mediów" w państwie mają wpływ przede wszystkim politycy i urzędnicy, przekonani, że ocena ich działalności zawodowej jest ściśle związana z oceną wynikającą z medialnej prezentacji, oraz ci wszyscy, którzy są zainteresowani utrzymywaniem dobrych relacji z mediami ze względu na możliwość systematycznego publicznego pojawiania się w nich.

Rodowody, korzenie

Niniejszy wstęp należy jeszcze uzupełnić ogólną informacją o tym, kim są w przeważającej mierze "ludzie mediów" w Polsce oraz z jakich wywodzą się środowisk. Dominującym motywem wykonywania zawodu publicysty czy dziennikarza okazuje się kształtowanie własnej kariery, co byłoby nawet wskazane, gdyby jednak ten osobisty sukces nie przesłaniał wykonywania zawodu w rozumieniu służby publicznej. Z faktu tego wynika powielany od dziesięcioleci przez przedstawicieli tego zawodu koniunkturalizm i oportunizm. Jest on o tyle łatwy w realizacji, że środowisko, z jakiego wywodzi się dziś większość czołowych ludzi mediów, ma swoje rodzinne korzenie w głębokim PRL, a nawet w czasach, gdy komunizm jako działalność wroga wobec niepodległości II RP był zakazany.
Z ich udziałem od lat trwa misterna budowa legendy III RP, w której spotykają się w pełnej harmonii środowiska postkomunistyczne z tzw. opozycyjnymi, często również o komunistycznym rodowodzie zawieszonym w jakimś momencie na czas reformowania starego peerelowskiego systemu. Środowiska te, podążając jak zawsze za "postępem", budują dziś nowy system, w którym dominować ma państwo liberalne w gospodarce i lewicowe w sferze ideologii, światopoglądu i świadomości.
Wśród ugrupowań wywodzących się z opozycji antykomunistycznej ugrupowania patriotyczne, narodowe, katolickie były marginalizowane, a niekiedy wręcz prowokacyjnie zwalczane. Miały one niewielkie szanse na rozwój. Wystarczy podać, ile jest dziś tytułów pism o profilu patriotyczno-narodowym w porównaniu z pismami o innym charakterze, aby przekonać się, że są one w absolutnej mniejszości. Nakłady prasy katolickiej z kolei nadal są mniejsze niż przed II wojną światową.
Jednym z podobieństw pierwszej władzy (media) do trzech pozostałych - tradycyjnych (rząd i prezydent, parlament, sądy) jest dążenie do wzmocnienia władzy. Media dążą do władzy, ale rozumianej jako władza nad opinią publiczną, którą nieustannie badają pod kątem zagrożeń dla swoich ekonomicznych i politycznych zysków.
Ten ogólnie zarysowany obraz współczesnych polskich mediów dowodzi, że socjalistyczna utopia, jaka dotknęła Naród Polski po 1945 roku, znajduje swoją kontynuację w postaci ponownie narzuconej nam lewicowej wizji państwa, ubranej dziś w niby-wolnościowy, liberalny garnitur. Jest to stara-nowa wersja internacjonalistycznego systemu charakteryzująca się głęboką niechęcią do Narodu jako emanacji państwa polskiego, Narodu, który swoją siłę czerpie z patriotycznej, narodowej tradycji i z wiary w Jezusa Chrystusa, założyciela Kościoła.
To dlatego obraz rzeczywistości prezentowany przez obce nam duchem media tak dalece rozmija się z naszymi oczekiwaniami.

Nieznany Prezydent

Wbrew temu, co przez wszystkie lata prezydentury Lecha Kaczyńskiego mówiły media, był on prezydentem, jeśli nie wszystkich, to z pewnością przeważającej większości Polaków. Otwarcie deklarował swój patriotyzm, przywiązanie do tradycji i do katolickiej wiary, akceptując wyjątkowe miejsce, jakie zajmuje w Polsce Kościół katolicki. Do tego trzeba dodać jego zdecydowany antykomunizm. W tym sensie był człowiekiem prawicy i przez to był bliski większości obywateli. Lech Kaczyński stał się wrogiem dla postkomunistów, którzy w okresie tzw. transformacji ustrojowej stali się najlepiej umocowaną dziś klasą polityczną, społeczną i gospodarczą. To w ich rękach znalazły się media, to im z pełnym poświęceniem służą funkcjonariusze dziennikarscy, którzy wyrośli na podobnej lewicowej glebie.
Największy niepokój budziła jednak jego, jak to nazywano, "rosyjska fobia". Lech Kaczyński problem Rosji widział jednak w szerszym kontekście (NATO, UE), ale nie tylko. Dlatego tak usilnie zabiegał o wspólną politykę państw Europy Środkowej i Wschodniej oraz tych krajów, które leżały jeszcze dalej na południowy wschód Europy, a przed wiekami nie były Polsce ani obce, ani odległe.
Koncepcja polityki zagranicznej Lecha Kaczyńskiego, bliska tej formułowanej przez Józefa Piłsudskiego, potwierdza, że decyzje, które podejmował, były autonomiczne, niedyktowane z zewnątrz. To nie mogło się podobać żadnemu z politycznych lobby dobrze ulokowanych w Polsce i w mediach.

Chwilowa metamorfoza

Mechanizmowi ciągłego podtrzymywania popularności należy przypisać metamorfozę, jaką przeszły niektóre media po tragedii, która rozegrała się nieopodal Katynia pamiętnego 10 kwietnia 2010 roku. Nie mogąc rozminąć się z powszechną atmosferą głębokiego żalu, a wręcz rozpaczy Polaków po stracie Prezydenta i jego Małżonki oraz bardzo wielu szlachetnych, patriotycznie wychowanych Polaków zabranych w ostatnią podróż do Katynia, dziennikarze większości mediów zaczęli się bić w piersi. Żalom za ataki na urząd prezydenta towarzyszył fałszywie brzmiący ton płaczliwego roztkliwiania się nad ogromną stratą dla Narodu. Ile w tym było autentycznego bólu, a ile PR, czyli reklamowo-propagandowego grania pod publiczkę, łatwo się domyślać.
Ten chwilowy medialny spektakl samobiczowania się dobiega końca. Kończy się "atmosfera miłości, pojednania" i "bycia razem". Nienawiść do braci Kaczyńskich i ten niezmienny identyfikator lewicy, jakim jest antykatolickie zacietrzewienie, objawił się w miniony wtorek w Krakowie pod siedzibą arcybiskupów krakowskich przy ul. Franciszkańskiej 3, a dokładnie pod "oknem papieskim". Media podają, że organizatorką demonstracji wymierzonej przeciwko pochowaniu Pary Prezydenckiej na Wawelu jest europosłanka z ramienia Platformy Obywatelskiej Róża Thun. Z pomocą przyszła jej, jak zwykle w takich sytuacjach, "Gazeta Wyborcza" swoim listem-protestem zatytułowanym "Pochopna decyzja", a podpisanym przez cały zespół redakcyjny.
Ze zgrozą można było zobaczyć w TVN - który swój środowy serwis informacyjny rozpoczął właśnie od tej wiadomości - jak Władysław Bartoszewski protestuje przeciwko autonomicznej decyzji ks. kard. Stanisława Dziwisza, który zgodził się na pochówek Pary Prezydenckiej na Wawelu. Oto co znaczy "być przyzwoitym".

Porażające reakcje

Równie porażająca była reakcja Andrzeja Wajdy, który już dwa lata temu publicznie, zupełnie bez podstaw, oskarżał Lecha Kaczyńskiego o polityczne wykorzystywanie tragedii katyńskiej, a dziś zaapelował do Kościoła o wycofanie się z decyzji o pochowaniu Prezydenta RP i jego Małżonki w krypcie na Wawelu "ze względu na podziały w społeczeństwie", które ona wywoła. Stwierdzam, że obaj panowie już te podziały wywołali i zachęcili do ich eskalowania. Są odpowiedzialni za wzniecenie społecznego konfliktu w trakcie narodowej żałoby. I tego Naród im nie zapomni.
Do umysłów pełnych wrogości do braci Kaczyńskich nie dociera fakt, że Prezydent Polski zginął tragicznie w służbie Ojczyzny, na jednym z największych narodowych cmentarzy - Golgocie Wschodu, w pobliżu Katynia. W miejscu bezprecedensowego ludobójstwa do dziś niewyjaśnionego i nierozliczonego. Zaślepienie wywołał "Wawel dla Kaczyńskiego". Słusznie wyraził swoje oburzenie ks. abp Józef Michalik, pytając pełnym dramatyzmu głosem: "Komu to służy? Czy to służy dobremu imieniu Polski"? Ale ta wypowiedź nie ukazała się w TVN, tylko w Wiadomościach TVP. To sprofanowanie żałoby narodowej wymaga najwyższego potępienia, ale nie miejmy złudzeń - nie pojawi się ono w medialnych centrach władzy. Musimy przygotować się na jeszcze trudniejsze czasy. Medialne zapowiedzi odnowy narodowej, powszechnej zgody w obliczu tragedii, można już włożyć między bajki.

Wśród wielkich Polaków


W 1995 r., gdy Lech Kaczyński startował po raz pierwszy w wyborach prezydenckich, zapytałem go o trzy najwybitniejsze postacie z historii i kultury polskiej. Wymienił cztery: Romualda Traugutta, Józefa Piłsudskiego, ks. bp. Zbigniewa Oleśnickiego i Jana III Sobieskiego. Poza Trauguttem trzej pozostali spoczywają na Wawelu. Wszyscy oni mieli wizję Polski wolnej i niezależnej, wielkiej i dumnej.
Lech Kaczyński spocznie na Wawelu wśród grobów i nagrobków królów: Kazimierza Wielkiego, Jana III Sobieskiego, Stefana Batorego, Kazimierza Jagiellończyka; męczenników za wiarę, jak św. Stanisław; poetów - Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego; obrońców Ojczyzny - Tadeusza Kościuszki, twórcy niepodległego państwa Józefa Piłsudskiego i Władysława Sikorskiego, jak on tragicznie zabitego w wypadku samolotowym, którego okoliczności do dziś pozostały niewyjaśnione.
Spoczynek Lecha Kaczyńskiego w krypcie na Wawelu utrwali na lata dokonania, plany, marzenia, ale również trudną historię zrzucania przez Polskę postkomunistycznego zniewolenia, spadku po 45 latach sowieckiej dominacji w Polsce. Tak zafascynowany historią własnego kraju Lech Kaczyński staje się jej trwałą, ważną częścią. Udało mu się przywrócić naszą wiarę w patriotyzm, w poczucie dumy z faktu bycia Polakiem. Wbrew tym, którzy wolą Polskę słabą i skłóconą, łatwiejszą w rządzeniu.
Doskonale to rozumieją Polacy tak pięknie manifestujący swój ból po stracie Marii i Lecha Kaczyńskich i pozostałych Rodaków zabitych w katastrofie samolotowej. Tworzy się nowy polski mit, z którym zafałszowane media muszą przegrać.
Wojciech Reszczyński

za: NDz 16.4.10 (kn)