Katyń 1940-2010

Dość żerowania na moim Mężu

Z Ewą Błasik, żoną gen. Andrzeja Błasika, Dowódcy Sił Powietrznych RP, który zginął w katastrofie rządowego samolotu nieopodal Katynia, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler Jak przyjęła Pani informację prokuratorów, że nie ma żadnych dowodów potwierdzających obecność Pani Męża w kokpicie?

- Ten dzień to dla mnie wielkie zwycięstwo prawdy. Od początku byłam o nią spokojna, bo znam mojego Męża i tak jak całe uczciwe polskie i nie tylko polskie lotnictwo nigdy nie pogodziłam się z kłamliwymi zarzutami pod jego adresem. Andrzej szanował wszystkich ludzi, bez względu na stopień, był odwrotnością tego, co o nim mówiono. Był oazą spokoju, jak ojciec dbał o swoich lotników, więc nie mógł zachowywać się tak, jak nam wmawiano. Telewizja Polska nagrała w pierwszych tygodniach po katastrofie smoleńskiej film pt. "Generale, służba trwa". W tym filmie wypowiadają się wszyscy podlegli mojemu Mężowi ludzie, którzy go znali, łącznie z sekretarkami. To film mówiący jednoznacznie, jakim wspaniałym, ciepłym człowiekiem i rozsądnym i odpowiedzialnym generałem był mój Mąż. I to jest prawdziwy obraz jego osoby, cała prawda o nim.

Po raporcie MAK w świat poszedł jednak przekaz, że pijany generał naciskał na załogę, doprowadzając do katastrofy samolotu. Także w Polsce starano się tę tezę uwiarygodniać.

- To haniebne, co zrobił Edmund Klich, rozpoczynając nagonkę na mojego Męża z pseudoekspertami lotniczymi, jak panowie Tomasz Białoszewski, Jan Osiecki, Tomasz Hypki, Robert Latkowski czy Stefan Gruszczyk. Nawet przed konferencją prokuratury słyszałam wypowiedź Białoszewskiego, który stwierdził, że gdyby nawet generała Błasika nie było w tym samolocie, to i tak był za ten lot odpowiedzialny. Pan Białoszewski jest człowiekiem niegodnym wypowiadać nazwisko mojego Męża, nie ma pojęcia o tym, co mówi, jedynie się ośmiesza i obnaża własną ignorancję i złą wolę. Broni się, bo za książkę "Ostatni lot" grozi mu postępowanie sądowe, i dlatego dalej będzie wmawiał innym nieprawdę. Czas najwyższy, żeby odpowiednie służby zainteresowały się tymi wszystkimi tzw. ekspertami lotniczymi, którzy od samego początku - tak jak Edmund Klich - bronią stanowiska Rosjan. To są ludzie, którzy wręcz żerują na śmierci mojego Męża, nie mając pojęcia, jaką miał on funkcję i jaką był osobowością. To żałosne i żenujące, że twierdzą, iż Mąż nadzorował załogę, on przecież odpowiadał za całe lotnictwo, miał pod sobą tysiące ludzi. Z satysfakcją przysłuchuję się głupocie tych "ekspertów".

Ekspertyza fonoskopijna potwierdziła, że słowa, które przypisywano generałowi Błasikowi, w rzeczywistości wypowiadał drugi pilot. Tym samym wyeksploatowana do granic wytrzymałości teza o naciskach i braku współpracy między załogą definitywnie upadła.

- Od początku wiedziałam, że dla Męża świętością było bezpieczeństwo lotów i przestrzeganie procedur. Skoro załoga wiedziała, że na pokładzie samolotu jest mój Mąż, tym bardziej powinna była przestrzegać wszystkich zasad i procedur bezpieczeństwa. Andrzej był w tym samolocie dla nich ochroną, gwarancją, że nikt nie będzie na nich naciskał i wpływał na ich decyzje. Major Arkadiusz Protasiuk bezwzględnie był dowódcą tego statku, a mój Mąż tylko pasażerem, co do tego nie miałam nigdy żadnej wątpliwości. To, co w tej chwili ujawniła prokuratura, jest tylko potwierdzeniem mojej wiedzy, odczuć i przekonań. Ci, którzy chcieli ośmieszyć nie tylko mojego Męża, ale i naszych pilotów, powinni się dziś wstydzić, wiadomo bowiem, że załoga właściwie pracowała. Broniąc Andrzeja, będę dalej bronić także ich honoru, bo nie zasługują na niesprawiedliwe opinie tzw. ekspertów lotniczych, którzy w konsekwencji są też współodpowiedzialni za rozwiązanie specpułku.

Dziękuję za rozmowę.



za: Nasz Dziennik  17 stycznia 2012, Nr 13 (4248) (kn)