Komentarze i pytania

Piotr Czartoryski-Sziler - Rosjanie zagłuszali telefony

Pierwsze minuty po upadku Tu-154M z prezydentem Lechem Kaczyńskim i delegacją katyńską na pokładzie. I pierwsza blokada informacji. - Próbował się z nami połączyć kierowca ambasadora, który był na płycie lotniska. Ale żaden z telefonów nie dzwonił. Dlaczego? Nie wiem - przyznaje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" ppłk Krzysztof Dacewicz, funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu, który 10 kwietnia 2010 r. był w Smoleńsku.

Oficer odsłania kulisy przygotowań do wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. - 6 kwietnia 2010 r. spotkaliśmy się z Rosjanami z Federalnej Służby Ochrony w hotelu Nowyj w Smoleńsku. Pytaliśmy o kolumnę samochodową i samo lotnisko. Usłyszeliśmy, że Siewiernyj to bardzo specyficzny rejon, warunki atmosferyczne są bardzo chimeryczne, piękna pogoda w ciągu kwadransa przeobraża się w mgłę uniemożliwiającą lądowanie. Zapytaliśmy: co, jeśli nie będzie warunków do lądowania. Rosjanie odpowiedzieli, że mają przygotowane lotniska zapasowe - mówi Dacewicz.

Faktem jest, że 10 kwietnia 2010 r. na płycie lotniska nie było funkcjonariuszy stricte z grupy przygotowawczej. Powód? Rosjanie nie wyrazili na to zgody. Czy polskie BOR starało się wpłynąć na zmianę tej decyzji? W rozmowach w Moskwie z grupą przygotowawczą Federacji Rosyjskiej uczestniczył tylko płk Jarosław Florczak. Po powrocie grupy rekonesansowej do Warszawy poinformował kolegów, że do Smoleńska nie leci nikt z zespołu lotniskowego. Rosjanie nie życzyli sobie bowiem polskich służb na terenie lotniska. -Przypuszczam, że poinformował o tym szefostwo BOR. Informacja o odmowie zgody na sprawdzenie płyty była zawarta w notatce mjr. Cezarego K. - relacjonuje oficer. Jaka była reakcja szefostwa? - Nie wiem - przyznaje Dacewicz.

Wcześniej, pod koniec marca 2010 r., grupa rekonesansowa poleciała do Moskwy. - Odebrali nas ludzie z ambasady. Dzień później rano wsiedliśmy w trzy podstawione busy i pojechaliśmy do Smoleńska na spotkanie z Rosjanami z FSO. Już w Smoleńsku okazało się, że Rosjanie nie przylecą. Mogliśmy obejrzeć wszystkie punkty, z wyjątkiem płyty lotniska. Usłyszeliśmy, że to teren wojskowy i strona rosyjska nie życzy sobie tu naszej obecności - opowiada nasz rozmówca.

Przed wyjazdem do Katynia oficerowie BOR nie mieli specjalnej odprawy zadaniowej z szefostwem, na której poinformowano by ich o szczegółowych, dodatkowych koordynatach. - Kierowca ambasadora miał nam przekazać informację, że tupolew wylądował, wejść na pokład, rozdać specjalne identyfikatory ekipie BOR i wyjechać z nimi z lotniska. Tak było 7 kwietnia w czasie przylotu do Smoleńska premiera - kwituje ppłk Krzysztof Dacewicz.

za: http://www.naszdziennik.pl (kn)