Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Polecane

Andrzej Solak - Sprawiedliwość w La Higuera. Narodziny mitu

Od pół wieku idolem zachodnich lewaków pozostaje człowiek, który osobiście rozstrzeliwał więźniów politycznych i był gotów spalić świat w atomowej apokalipsie.

W styczniu 1959 roku na Kubie obalono skorumpowaną dyktaturę Fulgencia Batisty. Mało kto płakał po byłym prezydencie, ale rychło okazało się, że polityczne przemiany nie wyszły krajowi na dobre. Marksistowska frakcja rewolucjonistów Fidela Castro wykorzystała zamęt, by zagarnąć pełnię władzy. Wśród nowych władców Kuby wybijał się pewien cudzoziemiec – Argentyńczyk Ernesto „Che” Guevara pochodził z arystokratycznej rodziny, jednakże całe dorosłe życie poświęcił idei światowej rewolucji komunistycznej. Z wykształcenia lekarz, okazał się marnym medykiem, ale za to utalentowanym zabójcą.

W czasach Batisty funkcjonowało pięćdziesiąt pięć więzień. Za to komuniści wystawili ich dwie setki, w tym pięćdziesiąt o zaostrzonym rygorze. W następnych dziesięcioleciach miało się przez nie przewinąć ponad sto tysięcy Kubańczyków. W pierwszych miesiącach rządów marksistów pierwsze strony gazet wypełniały makabryczne fotoreportaże z miejsc kaźni, przedstawiające w szczegółach przebieg egzekucji. Niemal każdy mógł się stać celem terroru. Szpicle tak zwanych komitetów obrony rewolucji, aktywni na każdej ulicy, w każdej wsi, w każdym bloku mieszkalnym, usłużnie donosili o przejawach nieprawomyślności obywateli.

Ernesto „Che” Guevara, jako gorący wielbiciel Józefa Stalina, był w swoim żywiole. Zapowiadał zniszczenie starego świata w ogniu i krwi. Chwalił nienawiść, która zmienia rewolucjonistę w maszynę do zabijania. Mianowany komendantem cytadeli La Cabaňa, nadzorował egzekucje „wrogów ludu” – bywało, że wyroki wykonywał własnoręcznie. Na półwyspie Guanaha utworzył obóz pracy przymusowej, pierwszy kubański łagier, który rychło stał się piekłem dla nieszczęsnych więźniów. Kubańskim kontrrewolucjonistom odmawiano nawet człowieczeństwa – wedle oficjalnej propagandy byli gusanos, robactwem…

O krok od zagłady

W roku 1962 na prośbę Hawany Sowieci rozmieścili na Kubie rakiety z głowicami atomowymi, wymierzone w Stany Zjednoczone. Amerykanie zareagowali zdecydowanie. Ogłoszono blokadę Kuby, wyznaczono cele do bombardowań. W następnych dniach po obu stronach nastąpiła eskalacja działań. Na kontynencie europejskim ogłoszono stan gotowości bojowej w armiach Układu Warszawskiego i NATO. Sztabowcy pochylali się nad mapami, wojsko zajmowało pozycje, powołano pod broń rezerwistów. Świat znalazł się na krawędzi zagłady…

Na szczęście, niemal w ostatniej chwili przywódcy Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego zawarli porozumienie. Sowieci zgodzili się wycofać broń atomową z Kuby. Świat odetchnął z ulgą, jednak w samej Hawanie znalazł się człowiek, który na wieść o pokojowym rozwiązaniu konfliktu zareagował wściekłością. Ernesto „Che” Guevara uznał, że sprawa rewolucji została zdradzona. Głęboko ubolewał nad zmarnowaną szansą zadania śmiertelnego ciosu jankeskiemu imperializmowi. Publicznie stwierdził, że gdyby to on sprawował kontrolę nad rakietami, zostałyby odpalone. Nie ukrywał swej gotowości złożenia ofiary z całego narodu kubańskiego w atomowej hekatombie.

Eksport rewolucji

Guevara objął stanowisko ministra przemysłu i finansów, a także prezesa banku centralnego. O ekonomii wiedział tyle, co wyczytał w dziełach dziewiętnastowiecznych proroków rewolucyjnych. Za czasów Fulgencia Batisty produkt krajowy Kuby lokował ją na trzecim miejscu wśród dwudziestu krajów Ameryki Łacińskiej, jednak pełni zapału marksiści zrujnowali dorobek poprzedników. Szaleńcze pomysły ekonomiczne kubańskich companeros, całkowicie oderwane od realiów wyspy, zdumiewały nawet sowieckich doradców, którzy przecież widzieli niejedno. Sam Guevara postulował, by w każdym mieście zbudować fabrykę samochodów oraz walcownię. Bredził, że Kuba – pozbawiona złóż rudy żelaza – winna produkować milion ton stali rocznie. Nic dziwnego, że nieźle dotąd rozwijający się kraj szybko popadł w nędzę i całkowicie uzależnił się od sowieckiej pomocy.
Sceptycyzm okazywany przez Sowietów gospodarczemu geniuszowi „Che” mógł przelać szalę goryczy u dumnego Argentyńczyka, który od czasów kryzysu rakietowego uznawał włodarzy Kremla za zdrajców komunizmu. Sympatia oprawcy zwróciła się ku czerwonym Chinom. Żarliwy fanatyzm „Che” jął uwierać kubańskich marksistów, którzy najchętniej pozbyliby się go z wyspy. Okazja nadarzyła się niebawem.

W roku 1965 „Che” tajemniczo zniknął z Kuby. Plotkowano o samobójstwie, zabójstwie, chorobie, uwięzieniu. W rzeczywistości Argentyńczykowi znudziła się ministerialna posadka, zapragnął znów wzniecić rewolucyjny pożar w świecie. Udał się do rozdartego wojną domową Konga, na czele tajnego oddziału kubańskich instruktorów. Internacjonalistyczna misja zakończyła się jednak fiaskiem; Guevara ledwie wyniósł głowę z pogromu. Niezrażony, postanowił uderzyć znowu.

Żywy czy martwy

Tym razem „Che” wybrał się do Boliwii. Jego oddział partyzancki, szumnie okrzyknięty Armią Wyzwolenia Narodowego, rozpoczął działania w listopadzie 1966 roku. Ideą Guevary było stworzenie foco guerillero – partyzanckiego ogniska – które podpaliłoby Boliwię, a następnie całą Amerykę Łacińską.
– Zapłonie dwa, trzy, wiele Wietnamów! – wieszczył pełen zapału „Che”.

Epopeja trwała jedenaście miesięcy. W tym czasie do „armii wyzwoleńczej” wstąpiło aż… dwudziestu dziewięciu Boliwijczyków, przeważnie miejscowych komunistów (spośród indiańskich i metyskich chłopów, którzy mieli stanowić główną siłę rewolty, zgłosił się raptem jeden ochotnik). Resztę „armii” tworzyło siedemnastu Kubańczyków, trzech emigrantów z Peru, dwóch Argentyńczyków, Francuz i Niemka.

Zamiast wielkiej, zwycięskiej kampanii była ciągła ucieczka przed siłami rządowymi. Ludność lojalnie współpracowała z władzami, dostarczając im informacji o ruchach rebeliantów. Rewolucjonistom zrzedły miny na wieść, że wojsko rozdaje chłopom broń, aby sami rozprawili się z partyzantami. Oddział Guevary wykruszał się podczas obław i potyczek.
Wreszcie w październiku 1967 roku opodal wioski La Higuera boliwijskie Boinas Verdes (Zielone Berety) osaczyły samego wodza ruchawki. Po krótkiej wymianie strzałów wyszedł w stronę żołnierzy z podniesionymi rękami, błagając:
– Nie strzelajcie! Jestem „Che” Guevara! Jestem dla was więcej wart żywy niż martwy!
Wcześniej Comandante surowo nakazywał swym ludziom walkę do samego końca…

Zbrodnia i kara

W czasie przesłuchania „Che” elokwentnie opowiadał o celach swej walki, malowniczo opisując nędzę boliwijskich chłopów. Gdy poinformowano go, że żołnierze polegli w akcjach przeciw jego oddziałowi byli wieśniakami, że ich rodziny są pogrążone w żałobie, „Che” zwalił winę na swe ofiary:
– Wszystkiemu winna jest ich ignorancja!

Tymczasem w odległej stolicy trwała debata, co uczynić z wodzem rebeliantów. Część polityków skłaniała się ku odesłaniu „Che” na Kubę. Innego zdania byli wojskowi. Wiedzieli, że uwolniony Comandante niedługo znów zacznie zabijać. Na posiedzeniu Sztabu Generalnego zapadła więc decyzja o rozstrzelaniu Guevary oraz jego dwóch pojmanych wspólników. Rozkaz przekazano do La Higuery. 9 października 1967 roku o godzinie 13.30 w wiosce raz jeszcze huknęły strzały…

W obronie własnej

Guevara zginął, jego oddział poniósł klęskę. Niespodziewanie dla wszystkich narodził się mit szlachetnego rewolucjonisty zamordowanego przez reakcyjnych siepaczy. Wielbiciel Stalina, twórca kubańskiego Gułagu, podżegacz do atomowej apokalipsy został obwołany symbolem walki o… prawa człowieka i pokój światowy (!). Tłumy piosenkarzy, aktorów i innych wyrobników „szołbiznesu” wyrażały swój zachwyt postacią siepacza z La Cabana.

Oprawca, który strzelał skazańcom w potylicę, okazał się idolem Carlosa Santany, Erica Burdona, Madonny, Kylie Minogue, Angeliny Jolie…

Twoja chwalebna i silna dłoń
unosi się nad historią (…)
Tu pozostaje jasna, głęboka przejrzystość
twej ukochanej obecności,
Komendancie „Che” Guevara
– zawodziły płaczliwie legiony błaznów w ślad za nadwornym bardem rewolucji, Carlosem Pueblą.

Owa chwalebna i silna dłoń roztrzaskiwała czaszki więźniom na Kubie i była gotowa odpalać pociski nuklearne wymierzone w wielomilionowe miasta, a mimo to rzesze użytecznych durniów z całego świata obnosiły (i wciąż obnoszą) na podkoszulkach i gadżetach wizerunek mordercy. Na szczęście obok tłumów klakierów oklaskujących zbrodniarzy istnieli jeszcze tacy ludzie, jak indiańscy chłopi w mundurach boliwijskiej armii, których los postawił na drodze czerwonego watażki. Dla nich egzekucja w La Higuera stanowiła akt sprawiedliwości za rozlaną krew, a zarazem zdrowy przejaw samoobrony wspólnoty zaatakowanej przez rewolucję.

Andrzej Solak – autor wielu książek popularyzujących historię oraz strony internetowej krzyzowiec.prv.pl


za:Polonia Christiana nr 58

Copyright © 2017. All Rights Reserved.