Polecane

Rafał A. Ziemkiewicz - Antysemityzm, problem praktyczny

Antysemityzm w Polsce zawsze wynikał z konfliktu interesów, a nie z nienawiści rasowej. Dzisiaj antysemityzmu nad Wisłą nie trzeba się obawiać.
Kwestia żydowska nigdy nie była poważnie dyskutowana między Żydami a nie-Żydami. Wobec prób jej poruszenia Żydzi albo milczą, albo podejmują taki wrzask, że przy nim żaden głos spokojniejszy nie może dojść do ucha słuchaczy…

Potrzebna jest szeroka dyskusja… Obowiązuje ona zarówno tych, którzy walczą z Żydami, jak Żydów i tych nie-Żydów, którzy z Żydami stoją w jednym szeregu. Ci, którzy uchylają się od niej… wobec obrotu, jaki sprawa żydowska w świecie bierze, mają wszelkie widoki zapłacenia dużych kosztów za tę taktykę”. Cytowałem już kiedyś te słowa Romana Dmowskiego (puentują one wstęp do rozprawy „Żydzi w dwudziestym wieku” z roku 1933), by wyjaśnić, że jeśli istnieje coś takiego jak „polski antysemityzm”, to możemy być z niego dumni. Pokażcie mi drugi taki antysemityzm, który by postulował nie eksterminację, nie czystkę, ale zmuszenie Żydów do rozmów o sprzecznych interesach i do kompromisu – apelując przy tym do ich rozsądku, do wzięcia pod uwagę, jaki „obrót” bierze „sprawa żydowska”, i uświadamiając, że bez zażegnania konfliktu między „Żydami a nie-Żydami” może dojść do rzeczy strasznych.

JAK ŻYD ZE SZLACHCICEM

Cytowane słowa to tylko jeden z wielu dowodów, że istotą i główną przyczyną wrogości Polaków wobec Żydów były sprzeczności interesów. Bardzo żywotnych interesów, o charakterze przede wszystkim socjalnym – czy też, że sięgnę po język lewicy, „klasowym”. Cały fałsz dyskusji o sprawach polsko-żydowskich, zmieniający ją w czczą gadaninę, wynika z negowania i wymazywania z historii tej podstawowej sprawy.

Użyłem przed chwilą języka lewicy, szczególnie aktywnej w potępianiu „polskiego antysemityzmu”, nie przypadkiem, ale po to, by podkreślić jej hipokryzję. Jak wiemy, z zasady lewica afirmuje, a co najmniej usprawiedliwia, nienawiść wyzyskiwanych do wyzyskiwaczy. Gdzie jednak wyzyskiwanym był polski chłop, a wyzyskiwaczem żydowski lichwiarz lub handlarz, tam nagle lewicowa wrażliwość zmienia się diametralnie.

Właśnie po to, by zamaskować tę hipokryzję – choć są też ważniejsze powody, o których dalej – w zdominowanym przez michnikowszczyznę dyskursie ostatniego ćwierćwiecza historia wzajemnych stosunków Polaków i Żydów została całkowicie sprowadzona do konfliktu katolików z wyznawcami judaizmu i autochtonów z „obcymi”. Na tym zafałszowaniu oparto stereotyp nie tylko kłamliwy, lecz także wręcz rasistowski: Polacy nienawidzą Żydów, bo są Polakami, a źródłem ich nienawiści jest katolicyzm.

Pomijając wszystko inne, ma się to nijak do podstawowych faktów. Polacy katolikami byli od zawsze, od zawsze też mieli poczucie narodowej, sarmackiej wyższości, a antysemityzm, wbrew pseudonaukowym wywodom w rodzaju książki „Żyd, wróg odwieczny” Aliny Całej (wartej lektury jako skrajne exemplum zafałszowanego dyskursu), pojawił się na większą skalę dopiero w drugiej połowie wieku XIX. W kulturze szlacheckiej Żyd wrogiem z całą pewnością nie był. Przeciwnie, nie brak przykładów zarówno z literatury (Mickiewiczowski Jankiel), jak i historii (Berek Joselewicz) doskonałego wtopienia Żydów w kulturę szlachecką, oczywiście nie jako pełnoprawnych jej uczestników, ale jako grupy narodowi szlacheckiemu potrzebnej i z tej racji cieszącej się jego opieką. „Każdy szlachcic miał swojego Żyda, każdy Żyd miał swojego szlachcica” i jedni z drugimi świetnie się dogadywali.

Stworzony przez supremację szlachecką „paradis judaeorum” miał jednak swoich pariasów, płacących jego cenę – chłopów. O „krzywdzie chłopskiej” pisano w PRL tak dużo i tak głupio zaprzęgano ją do rydwanu sowieckiej propagandy, że całe pokolenia skutecznie na nią znieczulono, nawet na tak znakomite jej świadectwa jak Żeromskiego. Jednak prawdą jest, że podobnie jak w innych krajach najniższa warstwa społeczna dawnej Polski poddana była całkowitemu odczłowieczeniu, bezwzględnemu wyzyskowi i przemocy. Dopiero czasy nowożytne przyniosły jej emancypację – a ta, podobnie jak wcześniejsze chłopskie wybuchy zemsty w Galicji czy na Ukrainie, zwracała się przeciwko obu ciemiężycielom, zarówno przeciw panu, jak i jego pomagierowi, Żydowi. Z tym że pan był daleko i, nawet najgorszy, jednak swą „pańskością” poddanym imponował – a Żyd był prześladowcą bliskim, bezpośrednim, a na dodatek innej wiary i obyczaju.  

Mimo że po katastrofie ostatniej wojny jesteśmy społeczeństwem w 90 proc. chłopskim, nasza oficjalna pamięć wciąż jest niemal wyłącznie pamięcią szlacheckiego dworku i jego inteligenckich potomków. Chłop jest w niej tylko przedmiotem, czasem współczucia albo pogardy, ale podmiotem – nigdy. Pamiętniki chłopskie – takie jak „Pamiętniki włościanina: Od pańszczyzny do dni dzisiejszych” niecenionego Jana Słomki – są nieliczne, niewznawiane, nieuwzględniane; nawet wspomnienia samego Witosa. A właśnie w tych pamiętnikach – zwłaszcza u Słomki – znaleźć można liczne dowody, że w czasach walki o emancypację, o dobicie się statusu człowieka, Polaka i obywatela, Żyd był dla polskiego chłopa wrogiem takim samym jak ruski czynownik czy pruski hakatysta. Nie miejsce tu na szczegóły dotyczące okradania chłopów na każdym kroku przez zmowy handlarzy i lichwiarzy, ich cynicznego uzależniania od kredytowanego alkoholu czy godną pióra Steinbecka historię stoczonej przez byłego wójta Tarnobrzega i jego chłopską spółdzielnię walki o złamanie żydowskiego monopolu w handlu plonami. Proszę mi nie wierzyć, tylko szukać i sprawdzać samemu.

Roman Dmowski oskarżenie endecji o antysemityzm stanowczo odrzucał. Jednak nie dlatego bynajmniej, by się czuł nim znieważony, bo w czasach przed II wojną antysemityzm był postawą powszechnie akceptowaną, ale dlatego, że uważał go za postawę emocjonalną, bezsensowną. A stosunek polskich narodowców do Żydów, jak pisał, „jest tylko logiczną konsekwencją przyjętych założeń, te założenia zaś nie byłyby ani odrobinę inne, nawet gdyby Żydów w ogóle na świecie nie było”. Z perspektywy czasu da się fundamentalne dla ruchu założenia sprowadzić do jednego zdania: Polskę może zbudować tylko polska klasa średnia. Nie było innej możliwości jej stworzenia niż przez masowy awans społeczny ani innej możliwości masowego awansu niż przez konflikt z Żydami, będącymi w dawnej Rzeczypospolitej swoistą tejże klasy protezą. Rozdęte przez czarną legendę ekscesy ONR, organizacji niemal wyłącznie studenckiej i uczniowskiej, czy żądania parytetu dla Polaków, który by ograniczał liczbę żydowskich studentów do ich odsetka w społeczeństwie (nazywam „numerus clausus” żargonem lewicy znowu w tym samym celu, dla pokazania jej obłudy), były skutkiem zderzenia rozbudzonych przez niepodległość aspiracji plebejskich dzieci z dominacją Żydów i Polaków pochodzenia żydowskiego w intratnych, inteligenckich zawodach.

W INTERESIE ŻYDÓW

Nie piszę o tych oczywistościach, by nienawiść usprawiedliwiać. Po prostu tak było. Dochodziły oczywiście inne czynniki: zalew wypychanych z Rosji „litwaków”, a potem uciekinierów przed bolszewizmem, obcych, traktujących Polskę – inaczej niż Żydzi „przedrozbiorowi” – jako miejsce wymuszonego, czasowego pobytu, postrzeganie Żydów jako „czwartego zaborcy” (w pismach Dmowskiego, kto je zna, na czoło antyżydowskiego dyskursu wysuwa się przecież zarzut politycznego i ekonomicznego „obsługiwania” przez nich zabójczych dla Polski interesów niemieckich), w końcu poczesna rola żydowskich wychrztów w stalinowskim podboju i terrorze. Jednak można punkt po punkcie udowadniać, że wszystkie elementy antysemityzmu w Polsce były wtórne wobec zderzenia interesów Żydów z aspiracjami polskiego awansu społecznego.

Czemu ten fakt jest pomijany? Z dwóch przyczyn. Po drugie, dla wielu wpływowych środowisk żydowskich ważne jest dziś nadanie antysemityzmowi wymiaru zła metafizycznego, czystego – a wskazanie konkretnych, socjalnych przyczyn nienawiści do Żydów pozbawia ją niezwykłości i wyjątkowości, sprowadza do tego samego wymiaru co zbrodnie wszystkich rewolucji. Po pierwsze i ważniejsze zaś, rzeczowa analiza antysemityzmu w Polsce wiedzie do wniosku, że dziś nam on nie grozi. Okrzyk: „Bij Żyda!”, inaczej niż przed wojną, nikomu nie obiecuje rozwiązania żadnego istotnego problemu ani żadnej godnej fatygi korzyści.

Dla kompradorskiej elity III RP to nie do przyjęcia: chłostanie Polaków oskarżeniem o antysemityzm, zawstydzanie i upokarzanie ich przed światem jest zbyt istotnym elementem jej tożsamości – w czym, mówiąc nawiasem, odżywa „pańska” pogarda zbratanego z Żydami dworku dla wrogich im „chamów”. Kariera Grossa z jego kłamstwami o Jedwabnem wynikła z tego, że dał on salonowi fantastyczną okazję do bicia się w piersi cudze – w piersi pogardzanej, znienawidzonej polskiej „wiochy”. A tymczasem ewentualne sprowadzenie polskiego antysemityzmu do wymiaru zgodnego z historyczną prawdą czyni oparte na nim roszczenia równie bezsensownymi jak gdyby od współczesnych rolników żądać, by kajali się za Jakuba Szelę.  

Słowa Dmowskiego warto dziś przypomnieć także dlatego, że „sprawa żydowska” znowu bierze w świecie taki „obrót”, który powinien samych Żydów skłonić do zastanowienia. Państwo Izrael niewielu ma sojuszników, a trwa praktycznie dzięki jednemu. Antyżydowska agresja w Europie Zachodniej narasta, a poza europejskim kręgiem kulturowym wręcz kwitnie, nie tylko w świecie arabskim, lecz także np. w Chinach. „Szeroka dyskusja” zamiast zamykania się w poczuciu własnej wyjątkowości, krzywdy i w odwzajemnianiu nienawiści doznawanej – we własnym przekonaniu – od wszystkich i od zawsze byłaby z punktu widzenia Żydów rozsądnym pomysłem. Jednak to już nie