Polecane

Leszek Galarowicz - W służbie przemysłu pogardy

Od ostatnich wyborów parlamentarnych i prezydenckich życie społeczno-polityczne w naszym kraju stało się areną bezwzględnej walki politycznej, w której jedna ze stron notorycznie manifestuje swoje poczucie wyższości. Po 1989 r. nie było zorganizowanego na tak szeroką skalę systemu, który zmierzałby wprost do zniszczenia przeciwnika politycznego.

Jak to się stało, że uczucie określane jako mieszanina bardzo silnej niechęci z poczuciem wyższości wobec kogoś lub czegoś zdominowało naszą scenę polityczną, ale też przeniosło się na codzienne relacje między ludźmi? Po przegranych przez Platformę Obywatelską wyborach prezydenckich, a potem parlamentarnych, okazało się nie po raz pierwszy, że część środowisk przyzwyczajonych do sprawowania władzy nie jest w stanie pogodzić się z wyborczą porażką; nie potrafi przyjąć, że przegrała ich wizja świata. Przedstawiciele nowej opozycji z jeszcze większą mocą zaczęli manifestować poczucie wyższości wobec PiS i jego wyborców. Ruszyła machina, która miała wszelkimi sposobami doprowadzić do zniszczenia przeciwnika.

Strategie przemysłu pogardy

Opozycja przypuściła atak z wykorzystaniem różnych strategii. Jedna z nich opierała się na próbie obrzydzenia rządzących, tak by Polacy sami odwrócili się od władzy. Zamysł polegał na wmówieniu Polakom, że władza nie realizuje swoich obietnic, dba wyłącznie o własne interesy, a poza tym zwykłym ludziom wcale nie żyje się lepiej niż za rządów poprzedników. Najtrudniej było przekonać do tego ostatniego, bo polskie rodziny poprawę sytuacji materialnej odczuły niemal od razu. Gdy się okazało, że rodacy nie kupili tych bajek, pojawiły się rozpaczliwe próby straszenia, że za pół roku, rok, dwa będzie katastrofa, zabraknie pieniędzy na wypłatę 500+ itp. Ku rozpaczy opozycji czarny scenariusz się nie sprawdził.

Tymczasem wcielano w życie strategię polegającą na prowokowaniu konfliktów wewnętrznych i na zewnątrz. Ulica i zagranica napsuły władzy sporo krwi, nadszarpnęły też wizerunek Polski. Ostatecznie prowokowanie zadym, czarne marsze, okupacje Sejmu nie przyniosły pożądanych rezultatów. Protesty stały się tak radykalne, że przeciętny wyborca zaczął je traktować wyłącznie w perspektywie politycznej.

Totalsom udało się jedynie zbudować jeszcze większy mur między Polakami. Taki był ich cel – podsycać podziały, a potem krzyczeć, że odpowiada za nie PiS. Przy okazji mainstreamowe media kontynuowały akcję niszczenia prezesa partii rządzącej. Chodziło o to, by go ośmieszyć, skompromitować, odczłowieczyć, nakreślić wizerunek wcielonego szatana. Znani aktorzy przychodzili do zaprzyjaźnionych z opozycją czasopism i opowiadali o Jarosławie Kaczyńskim przypominającym im Hitlera i Stalina razem wziętych. Celem było wizerunkowe zniszczenie nie tylko samego Kaczyńskiego, lecz także innych ważnych ludzi PiS, jak Antoni Macierewicz czy Krystyna Pawłowicz. W kreowaniu kolejnych politycznych potworów szczególnie zasłużył się tygodnik Tomasza Lisa.

System potrzebuje funkcjonariuszy

Na straży realizowania planu pogardy stanęli reprezentanci medialnego main­streamu, którzy zaczęli zapraszać chętnych do hejtowania PiS, najlepiej aktorów, którzy z poczuciem wyższości opowiadali o złej władzy, przy okazji zwierzali się ze swoich lęków i ujawniali kompleksy. Jerzy Stuhr w jednym z wywiadów pogardliwie określił wyborców Andrzeja Dudy mianem ludzi „z dziur”, a Jacek Poniedziałek skierował do nich apel zwracając się: „Biedny, otumaniony, 40-procentowy narodzie” – i nawoływał, by ten się rozpłynął i przepadł, bo „jest zakałą świata”.

W służbie systemu nieodzowni stają się funkcjonariusze, którzy zorganizują demonstrację, czarny marsz, poszarpią się z policją, zablokują legalne zgromadzenie czy mównicę sejmową. Żołnierze przemysłu pogardy nie cofną się przed niczym. Armia KOD-ziarzy i Obywateli RP zawsze zwarta i gotowa, by obrażać Jarosława Kaczyńskiego, blokować smoleńskie miesięcznice. Najgłośniej krzyczą o łamaniu demokracji, tymczasem za grosz nie respektują jej zasad. Odwołują się do praw człowieka, jednocześnie częstując odmiennie myślących najgorszymi epitetami.
Przemysł pogardy musi mieć też patronów duchowych, inżynierów dusz ludzkich – pisarzy, reżyserów, a najlepiej filozofów, jak prof. Jan Hartman. W jednym z tekstów w „Gazecie Wyborczej” występuje on w imieniu gatunku ludzi szlachetnych, kulturalnych, wykształconych i inteligentnych. Z poczuciem wyższości oraz pogardą przeciwstawia ich antytezę – wszystkich chamów i idiotów, czyli w domyśle: wyborców PiS. Przy tym klasycznie odwraca kota ogonem, twierdząc, że to „prostak gardzi przedstawicielem elity”. A to sfrustrowane elity liberalne gardzą wyborcą PiS.

Zdelegalizować, zniszczyć, rozliczyć

System pogardy oprócz wiernych wykonawców musi mieć określonego wroga i program działania. Wrogiem numer jeden, celem ataków stała się partia rządząca z prezesem Kaczyńskim na czele. Wrogami dodatkowymi – wyborcy PiS, tudzież Kościół katolicki (z wyłączeniem postępowych duchownych). Główne założenie programu to zniszczyć partię wszelkimi możliwymi środkami, czyli albo zdelegalizować (co od początku było pomysłem rodem z science fiction), albo niszczyć powoli, przez psucie wizerunku, paraliżowanie jej pracy itp.

W nie tak odległej przeszłości w mediach pojawiały się pomysły na zdelegalizowanie PiS, w czym prym wiedli Magdalena Środa i Jan Hartman. Skoro to okazało się niemożliwe (a wiadomo było, że tak będzie), można próbować zniszczyć partię i jej sympatyków w sposób metodyczny, w białych rękawiczkach broniąc demokracji, swobód i wolności. Wszelkimi sposobami odsunąć PiS od rządzenia, trąbić na cały świat, że władza wprawdzie została demokratycznie wybrana, ale w istocie zmieniła się w autorytarną, zabija demokrację.

Kiedy już się to uda, to obecna opozycja przyszykuje wielką zemstę na PiS. Przewodniczący SLD Włodzimierz Czarzasty zapowiedział, że wszyscy działacze partii rządzącej, którzy przyczyniali się do łamania prawa, trafią do więzienia, a prezydent Duda – przed Trybunał Stanu. Ogłosił nawet, że napisze ustawy, które dadzą możliwość ukarania wstecz tych, którzy dziś według niego łamią prawo. Istne kuriozum.

Nieodłącznym elementem wielkiej machiny pogardy jest szczególny język. Język, który nie służy komunikacji, debacie, ale atakom personalnym, ciągłemu oskarżaniu, doszukiwaniu się przejawów nikczemności u wrogów politycznych. Ostatnie tygodnie to popisy duetu Lech Wałęsa–Stefan Niesiołowski, którzy dawno zatracili moralne i zdroworozsądkowe hamulce. Wałęsa gdziekolwiek się pojawi, cokolwiek powie, coraz bardziej się pogrąża. Niesiołowski mównicę sejmową zamienił w teatrzyk, ale słuchając go, nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać.

Ks. Józef Tischner powiedział, że „złem wszelkiego zła jest zabójcza pogarda dla człowieka”. To niszczące uczucie w coraz większym stopniu ogarnia przestrzeń publiczną, ale też prywatną w naszym kraju. Wystarczy w niektórych środowiskach przyznać się, że sympatyzuje się z PiS, a błyskawicznie przeszywają nas pogardliwe spojrzenia albo wynikające z poczucia wyższości niedowierzanie, że ośmielamy się popierać dobrą zmianę. Przemysł pogardy uruchomiony przez ludzi pokroju Janusza Palikota przyczynił się do wzniesienia jeszcze większego muru między Polakami, doprowadził do podpaleń i dewastacji biur posłów PiS, oswoił część opinii publicznej z odczłowieczaniem nielubianych polityków, przyczynił się do głębokiego kryzysu debaty publicznej.

za: http://niezalezna.pl

Promuj niezależne media! Podaj dalej ten artykuł na Facebooku i Twitterze