Polecane

„Obrońcy demokracji” w tęczowych barwach

„NIKT siedzący na sali z tęczowymi emblematami nie potrafił odnieść się do treści Deklaracji LGBT+ ponieważ oni jej nie czytali. Dostali polecenie polityczne bronienia jej” - mówi portalowi PCh24.pl Kazimierz Przeszowski z Centrum Życia i Rodziny.

Rada Warszawy poparła w czwartek (28.03.2019) deklarację (kartę) LGBT+, zakładającą między innymi wprowadzenie do szkół edukacji seksualnej według standardów Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Podczas poprzedzającej głosowanie debaty wywiązała się awantura sprowokowana przez tzw. obrońców demokracji reprezentowanych m.in. przez Mateusza Kijowskiego, którzy wyrażali poparcie dla postulatów homolobby.
 

Debata dotycząca wprowadzenia Deklaracji LGBT+ przez warszawskich radnych miała niezwykle burzliwy przebieg. Czy może nam Pan – jako osoba biorąca bezpośredni udział w wydarzeniu – powiedzieć jak wyglądała ta dyskusja?

Sala gdzie odbywała się sesja Rady Miasta Warszawy na długo przed rozpoczęciem obrad była już opanowana przez działaczy przybranych w barwy tęczowe, w barwy LGBT+, średnia wieku wśród tych działaczy wynosiła około siedemdziesięciu lat. Weterani różnych ruchów feministycznych, KOD- u i tego typu środowisk. Byli niezwykle agresywni – w czasie wystąpień radnych Prawa i Sprawiedliwości krzyczeli, tupali i wyzywali osoby przemawiające.

 Przewodnicząca Rady Miasta w ogóle nie interweniowała, a nawet wprost powiedziała, że podziela to co krzyczano w stronę radnych partii przeciwnej, co jest absolutnym zaprzeczeniem jakichkolwiek standardów, norm i po prostu zasad dobrego wychowania. Byli to bardzo agresywni działacze, widać że ktoś dla nich przygotował materiały z przekazem o akceptacji LGBT+ co z resztą jest naruszeniem dotychczasowej strategii działania, bo zawsze jest mowa o „tolerancji”, a ona od akceptacji różni się stosunkiem do wartości, która druga strona przedstawia. Akceptacja jest czymś daleko innym i nie stanowi normy i wymogów współżycia społecznego; wymogiem jest tolerowanie odmienności stanowisk oraz do pewnych granic odmienności postępowania. Tak więc było bardzo znamienne że na transparentach zwolenników Deklaracji LGBT+ była mowa o „akceptacji” dla praktyk LGBT+.

Gdy my jako przedstawiciele środowiska rodziców - uczestników Warszawskiego Protestu Rodziców 18 marca na Placu Bankowym – Centrum  Życia i Rodziny razem z Fundacją Mamy i Taty i Instytutem Ordo Iuris - pojawiliśmy się z hasłami o obronie dzieci przed demoralizacją, o wartości rodziny, i o prawie do wychowania zgodnie z przekonaniami, to tęczowi aktywiści od razu zaczęli zachowywać się niezwykle agresywnie, krzyczeć i wyzywać. Próbowaliśmy prowadzić merytoryczną dyskusję, mówiąc o tym, że Deklaracja LGBT+ nie zawiera jakiejkolwiek gwarancji poszanowania pierwszeństwa wychowawczego rodziców, a co za tym idzie konieczności uprzedniego poinformowania rodziców i uzyskania ich zgody, co do samego faktu, ale też co do treści i zakresu edukacji w dziedzinie płciowości ich dzieci. Wtedy zwolennicy Deklaracji LGBT+ zaczęli powtarzać „oklepane” slogany, jakoby prezydent Trzaskowski zamierzał prowadzić zajęcia wyłącznie za zgodą rodziców.

Gdy kilkorgu z nich zaprezentowaliśmy tekst Deklaracji LGBT+, to pozostali zaczęli krzyczeć „przestańcie z nimi dyskutować”. Znamienne jest to, że nie zamierzali odnosić się do dokumentu, który mieli rzekomo bronić. Mają przygotowane hasła, którymi należy szkalować drugą stronę, wyzywając na przykład rodzica od „homofobów” tylko dlatego że nie zgadza się na to by jego dziecku przekazywać treści podważające wartości, które dziecko otrzymuje w domu. Oni w ogóle nie byli gotowi do dyskusji na temat pierwszeństwa wychowawczego, suwerenności rodziny i rodziców w dziedzinie przekazywania świata wartości dzieciom. Na ten pułap dyskusji w ogóle nie byli w stanie się wspiąć. Byli wyłącznie w stanie krzyczeć oklepane hasła polityczne środowisk LGBTQ. Jest to bardzo charakterystyczne dla ich sposobu postępowania.

Nie ulega wątpliwości, że działanie osób przychylnych Deklaracji LGBT+ w warszawskim ratuszu miało charakter polityczny. Widzieliśmy transparenty z napisem KONSTYTUCJA na tęczowych tłach. Hasło „KONSTYTUCJA” bynajmniej nie pojawia się przecież na sztandarach środowisk promujących agendę LGBT w Polsce.

Co więcej, akurat w obszarze wychowawczym i rodzinnym, Konstytucja gwarantuje prawo żądania od władzy publicznej ochrony dziecka przed treściami demoralizującymi oraz gwarantuje, że w polskim systemie prawnym a także w zdroworozsądkowym świecie jest to związek kobiety i mężczyzny. Podpieranie się Konstytucją do argumentowania postulatów politycznych marginalnych grup lobby LGBT+ jest wyjątkowo kuriozalne, ponieważ to właśnie Konstytucja RP, gwarantując wolność sumienia, wyznania, wolność światopoglądową każdego człowieka, jednocześnie stoi na straży fundamentalnych wartości jakimi są małżeństwo kobiety i mężczyzny, rodzina i właśnie suwerenność i autonomia wychowawcza rodziców. Rodzice są tymi, którzy dają życie, którzy swoje środki finansowe przeznaczają dla dzieci, całe serce swoje dają, po nocach nie śpią, żyły sobie wypruwają dla dzieci i właśnie z tej racji rodzice są tymi, którzy kochając dzieci mają prawo przekazywać im wartości, co wiąże się też niekiedy z koniecznością stawiania granic.

W środę 27 marca miała miejsce podobna debata w Urzędzie Miasta Krakowa gdzie widzieliśmy podobne sceny; uciszanie środowisk przeciwnych promocji edukacji seksualnej w myśl standardów WHO, wyprowadzenie Magdaleny Czarnik. Zdumiewająca jest ta niechęć do dyskusji. Pani Czarnik chciała poruszyć kwestie podstawowe, fundamentalne – do czego będzie się sprowadzać tzw. edukacja seksualna. W Warszawie chcieli państwo uwypuklić prymat władzy rodzicielskiej w wychowaniu dzieci. Druga strona wydaje się zupełnie nie być zainteresowana kwestą merytoryczną. Z czego to wynika?

Pragnę podkreślić, że Centrum Życia i Rodziny jako organizacja społeczna reprezentująca rodziców chciało zająć głos w sprawie informacji na temat skutków finansowych i kosztów wprowadzenia Deklaracji LGBT+, które miały zostać zaprezentowane przez władze miasta. Okazało się, że przewodnicząca Rady Miasta celowo wykluczyła z porządku obrad możliwość zadawania pytań i zabierania głosu przez organizacje pozarządowe.

Najwyraźniej wczorajsze wystąpienie przedstawicieli rodziców i obrońców dzieci na posiedzeniu Rady Miasta Krakowa dało władzom Warszawy lekcję by w ogóle nie dopuszczać strony społecznej do głosu. Dlaczego? Dlatego że jedną ze strategii przejęcia obszaru wychowania dzieci jest „zamilczenie na śmierć” rodziny i rodziców. My nie istniejemy, a gdy upominamy się o swoje prawa jesteśmy znieważani, są nam przyczepiane łatki siewców nienawiści, nietolerancji i dyskryminacji. Po pierwsze jest to lęk przed prawdziwą debatą, jeszcze raz powtórzę NIKT siedzący na sali z tęczowymi emblematami nie potrafił odnieść się do treści Deklaracji LGBT+ ponieważ oni jej nie czytali. Dostali polecenie polityczne bronienia jej.

Nikt tego tekstu nie zna, już nie mówiąc o standardach WHO, które Deklaracja LGBT+ nakazuje wprowadzać w sferze edukacji. Po prostu druga strona śmiertelnie się boi dyskusji, ponieważ Deklaracja LGBT+ i standardy WHO obnażają – pomimo celowo nieprecyzyjnych i ostrożnych określeń – porażającą prawdę o ostatecznym celu, który zamierzają osiągnąć środowiska LGBT+ i organizacje seksedukacyjne. Mówi się wprost o zakwestionowaniu wartości przekazywanych w rodzinie, kulturze czy wreszcie w religii. I – a to jest wprost napisane - o wyzbyciu się wstydu! To jest przerażające, przecież każdy wie, że nie chodzi o jakiś  chory wstyd, zakompleksienie czy postrzeganie ludzkiej seksualności za coś niegodnego – wręcz przeciwnie, ludzka seksualność jest czymś pięknym, stworzonym do tego by dawać radość, wyrażać miłość, cementować związek małżeński – ale każdy wie, że wstyd jest konieczny.

Poczucie, że nie wszystko jest na sprzedaż, nie wszystko jest do pokazania, nie wszystko wypada robić. To są rzeczy absolutnie naturalne. Tymczasem standardy WHO, a w szczególności zawarta w nich „matryca”, sferę wartości – czyli w klasycznym ujęciu – moralną, pojęcia dobra i zła odseparowują od ludzkich czynów w obszarze seksualności. Według WHO seks to tylko „technika”.

Powiedziałbym nawet, że moralność w ogóle nie istnieje. Wydaje się, że jedynym kryterium wokół którego obracają się te przepisy jest przyjemność i bezpieczeństwo. Kwestia moralna jest całkowicie pominięta.

Jedyne kryteria moralne to przyjemność i obopólna zgoda uczestników aktu seksualnego. A normy moralne w tej dziedzicznie są ukazane jako swego rodzaju folklor, który ani przez chwilę nie stanowi dla młodego człowieka punktu odniesienia w nawigacji, w procesie podejmowania decyzji czy powinien coś uczynić czy nie. To jest bardzo charakterystyczne, że druga strona nie chce dyskusji na ten temat, a gdy są podnoszone merytoryczne argumenty tak jak uczynili to Piotr Podlecki czy Magda Czarnik na sesji Rady Miasta Krakowa pokazujące realne, prawdziwe niebezpieczeństwa zawarte w standardach edukacji seksualnej WHO, druga strona zbywa je milczeniem, dlatego że nie ma żadnych argumentów. Nikt nie jest w stanie uzasadnić, że sześciolatek powinien uczyć się stosowania antykoncepcji. Każdy kto ma sześcioletnie dziecko wie na jakim jest etapie. To są zabawy, książki, poznawanie świata, uczenie się piosenek.

Dziecku nie zadaje się wtedy pytań nawet o jego tożsamość. To jeszcze za wcześnie.

Ależ oczywiście. Dziecko w tym wieku ma wiedzieć jak ma na imię i nazwisko, jak nazywają się jego rodzice, i gdzie mieszka, na wypadek, gdyby się gdzieś zgubiło. To wyczerpuje pytania o kwestię tożsamościową w tym wieku. Dlatego druga strona absolutnie ucieka od merytorycznych dyskusji na temat standardów WHO – w zasadzie należałoby powiedzieć – antystandardów edukacji seksualnej WHO, ponieważ one zawierają treści absolutnie nie do przyjęcia dla przeciętnego Polaka.
 

Oczywiście my Polacy różnimy się w wielu kwestiach, jest to uzasadniony pluralizm światopoglądowy, natomiast 80 proc. społeczeństwa zgodnie z badaniami IBRIS podziela konstytucyjną zasadę prymatu wychowawczego rodziców. Jeśli cokolwiek przekazywać dzieciom w obszarze seksualności to wyłącznie za wiedzą, zgodą i w zakresie wyznaczonym przez rodziców. Tak uważa 80 proc. Polaków. I teraz, ponieważ druga strona wtłacza treści, które całkowicie pomijają tę kwestię, co więcej, narzuca wprowadzenie do wszystkich szkół tych standardów i ponieważ jest to rozwiązanie siłowe, prezydent Warszawy zaczyna lawirować i tłumaczyć, że tak naprawdę, to on od zawsze zamierzał rodziców zapytać… sęk w tym, że słowa nie ma o tym w dokumencie. De facto projekt działania jest taki, że w momencie gdy na chwilę osłabnie opór społeczny, oni wprowadzą to w sposób przymusowy. Standardy WHO, z pewną satysfakcją i aprobatą stwierdzają, że w większości krajów Unii Europejskiej edukacja seksualna ma charakter obowiązkowy i – uwaga – bez możliwości wypisania dziecka przez rodziców. Nie ma „opt – out”. Używanie określenia „indoktrynacja” czy „deprawacja” jest zatem w pełni uzasadnione. W standardach WHO rodzic nie ma roli decydującej; ma jedynie rolę konsultacyjną, natomiast nie jest decydentem. To nie on zaopiniuje, zaaprobuje lub – w razie potrzeby wstrzyma wprowadzenie jakichś treści. Rodzic ma się dostosować do tego co organizacje pozarządowe (wiadomo o jakim profilu światopoglądowym) mają przeprowadzić i nie ma prawa się sprzeciwić, gdyby uznał, że dobro dziecka tego wymaga. Taki jest projekt, który Deklaracja LGBT+ zamierza wprowadzić, a któremu 80 proc. Polaków mówi po prostu „nie”. Dlatego druga strona nie chce publicznej debaty na ten temat, bo nie chce stanąć w opozycji do czterech na pięciu Polaków.

Niedawno Robert Winnicki na Twitterze opublikował ankietę, w której pytał o penalizację propagandy homoseksualnej w przestrzeni publicznej, powołując się na przykład litewski. Tam od 2009 roku propagowanie treści promujących homoseksualizm jest zakazane, ze względu na szkodliwość społeczną homoseksualizmu. Zakaz jednak nie przewiduje żadnych sankcji za nielegalną promocję takich treści. Czy w Polsce wprowadzenie takiego prawa byłoby uzasadnione?

Na pewno kwestionowanie konstytucyjnej normy i wartości jaką jest małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny – tak jak podważanie innych zasad konstytucyjnych - powinno być zakazane. Powiedzmy sobie wprost, dzisiaj głównym obiektem ataku jest rodzina. Już w obecnie istniejących przepisach prawa zostały wprowadzone takie określenia „przemoc w rodzinie” w miejsce właściwego sformułowania „przemoc domowa” (odbywającą się w miejscu zamieszkania). To rodzina, małżeństwo jest dzisiaj obiektem ataku, i promowanie nietrwałych, mających wyłącznie charakter wyłącznie seksualny związków osób tej samej płci, jakoby równych małżeństwu jest niewłaściwe. Małżeństwo powinno być pod ochroną prawa i godzenie w małżeństwo, rodzinę i inne fundamentalne wartości powinno być objęte sankcjami prawnymi. W tym absolutnie się zgadzam; trzeba bronić małżeństwa ponieważ druga strona jak mantrę powtarza, że to członkowie rodzin są sprawcami przestępstw wobec nieletnich. A z badań instytutu badawczego zrealizowanych dla Kongresu Stanów Zjednoczonych wynika bardzo jasno: to w rodzinie dziecko jest najbezpieczniejsze. To w związku gdzie mama i tata się kochają i są ze sobą na całe życie, to tam dzieciom wiedzie się najlepiej. Najgorzej jest w związkach ulotnych, gdzie partnerzy się zmieniają, z resztą bardzo często są to środowiska przestępcze. I tam właśnie dzieci przez kolejnych „konkubentów” bardzo często doświadczają wielorakiej przemocy, także na tle seksualnym. Także szkalowanie rodziny za pomocą zbitek: „rodzina to przemoc”, „rodzina to pedofilia” – tego typu obrzydliwe manipulacje godzące w fundamenty porządku społecznego Rzeczypospolitej Polskiej działania powinny być karane. Podobnie jak ma to miejsce w przypadku propagowania ideologii totalitarnych i szeregu innych przestępstw godzących w ustrojowe fundamenty i wartości naszej Ojczyzny.

Dziękuję za rozmowę

Piotr Relich

za:www.pch24.pl