Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Polecane

Słownikiem prawdy – wroga przez łeb!

Gdy w czerwcu 1949 r. George Orwell wydał swój „Rok 1984”, zachodnia krytyka przyjęła go dość wstrzemięźliwie – były to wszak lata, gdy „Wujaszek Joe”, czyli Józef Stalin, wciąż był uznawany za stabilnego sojusznika, któremu za ową „stabilność” przehandlowano w Jałcie całą Europę Środkowo-Wschodnią, gdy jeszcze – mimo wypowiedzi Churchilla w Fulton z 1946 r. – nie zorientowano się, że nad ową Europą zapadła żelazna kurtyna. Może jednak

nieprzypadkowo w kilka miesięcy po publikacji książki, w sierpniu 1949 r., powołano do obrony przed ofensywą komunizmu Pakt Północnoatlantycki, czyli NATO.

Jednym z nielicznych pozytywów dostrzeżonych przez mocno już zlewaczałą krytykę europejską w powieści był potraktowany jako czysto literacki chwyt orwellowski wynalazek o nazwie nowomowa. Zachodniacy uznawali za świetny, wręcz surrealistyczny pomysł to, co było ponurą rzeczywistością w obozie komunistycznym. Ministerstwo Miłości wyrywające paznokcie przesłuchiwanym czy Ministerstwo Prawdy zajmujące się totalnym fałszowaniem rzeczywistości i historii dla intelektualistów zachodnich były błyskotliwym pomysłem czysto literackim…

Odpowiednie dać rzeczy słowo

Orwell nie tylko precyzyjnie opisał współczesną mu rzeczywistość komunizmu, lecz także wykrakał nam dzisiejszy koszmar tzw. politycznej poprawności (aż chce się w duchu nowomowy skrócić do tę nazwę do politpop) i ideologii totalnej tolerancji oraz ideologii gender. Tyle że jego profetyczne ostrzeżenia spotkał częsty los proroczych przepowiedni – było to wołanie na puszczy. Dwadzieścia parę lat temu zrywaliśmy boki ze śmiechu, czytając znakomitą rubrykę „Postępy postępu” w korwinowskim „Najwyższym Czasie!”. Opisywano w niej różne zboczenia tolerancjastów, które utrwaliły się niestety w niegdyś przeciwstawianym komunie „wolnym świecie” w postaci norm obyczajowych, a nawet prawnych, zgodnie z którymi za mówienie niepoprawnej politycznie prawdy zostaje się oplutym, wyrzuconym z pracy, a w skrajnych – na razie jeszcze niby rzadkich przypadkach – ląduje się w więzieniu.

Rewolucja kulturalno-seksualna, która wedle wskazań włoskiego komunisty intelektualisty Antonia Gramsciego z lat 60 ub.r. wykonała marsz przez instytucje, poczynając od podboju przez lewicową ideologię uniwersytetów, wytworzyła swoją własną nowomowę, którą narzuciła dyskursowi publicznemu, co skutkuje tym, że zmuszeni do jej używania od razu znajdujemy się na pozycji przegranej. Jak się bowiem obronić np. przed zarzutem, że prezentujemy faszystowski punkt widzenia, skoro faszyzm w tej nowomowie oznacza wszystko, co jest z narzucaną przez nią ideologią sprzeczne?

Problem jest poważny, zwłaszcza dla uczestniczących w życiu publicznym przedstawicieli prawej strony, w tym piszącego te słowa. Jeśli nie chcemy posługiwać się narzucanymi terminami typu „gej” w znaczeniu wesołek i „homofob”, czyli człowiek nie zgadzający się z promowaniem homoseksualizmu, to jak mamy o tym pisać? By to zboczenie językowe zwalczać, trzeba się zawsze odwoływać do korzeni słów i ich rzeczywistego znaczenia, a to oznacza konieczność całkowitego wyeliminowania z własnej pisaniny całkowicie fałszywych określeń typu homofobia. Dosłownie bowiem wcale nie oznacza ono karygodnej wedle politycznej poprawności niechęci do nachalnie propagowanej pochwały pederastii, ale – „lęk przed człowiekiem”. Ani ja, ani żaden ze znanych mi prawicowych publicystów na lęk przed normalnym człowiekiem nie cierpi, zatem zamiast tego fałszywego terminu zaproponowałem własny – nie jestem ci ja żadnym homofobem, lecz zwykłym „pedobrzydem”, czyli jednym z wielu – a bodaj gigantycznej większości społeczeństwa – osobników, u których odrażające, wulgarne, świętokradcze publiczne demonstrowanie zboczenia homoseksualnego wywołuje naturalne obrzydzenie na granicy wymiotów…

Podręcznik definicji frontów wojny ideologicznej

Moje prywatne wynalazki mają jednak małe szanse na upowszechnienie się, a tymczasem trafia do naszych rąk poręczne narzędzie stworzone przez człowieka mającego znacznie większy wpływ na dyskurs publiczny, czyli prof. Marka Jana Chodakiewicza. Jest to jego najnowsza książka „O cywilizacji śmierci. Jak zatrzymać antykulturę totalitarnych mniejszości” wydana w serii Biblioteka Wolności pod redakcją Tomasza Sommera. Specjalnie to podkreślam, gdyż mimo mojego krytycznego stosunku do dzisiejszych poglądów Janusza Korwin-Mikkego i jego politycznej działalności trzeba oddać należny szacunek pierwszemu pismu prawicowemu, czyli stworzonemu przezeń tygodnikowi „Najwyższy Czas!”, który był wylęgarnią wspaniałych konserwatywnych publicystów, by wspomnieć choćby Rafała Ziemkiewicza czy Stanisława Michalkiewicza. Można się z ich poglądami nie zgadzać – jak ja z neoendeckimi ideami pana Rafała czy żydowską obsesją pana Stanisława – ale nie sposób ignorować podnoszonych przez nich w wielce błyskotliwej publicystyce tematów.

I oto pan Sommer – kolejny wybitny akolita Korwina – podarował nam rzecz niezwykłą, przypominającą XIX-wieczną walizeczkę niezbędnik, podręczny zestaw przeciw wampirom, czyli naukowe dzieło amerykańskiego profesora robiącego fantastyczną robotę dla Polski, publikującego bowiem po angielsku. Jest on wykładowcą The Institute of World Politics, prawicowego think tanku, głównego zaplecza intelektualnego dla prezydentów wywodzących się z Partii Republikańskiej. Jego prace naukowe podważające fałszywe tezy religii Holokaustu są nie do przemilczenia nawet w zdominowanej przez Żydów dyspucie o II wojnie światowej w USA, gdyż w 2005 r. został on powołany przez prezydenta George’a W. Busha do amerykańskiej Rady Pamięci Holokaustu. Gdy w 2018 r. wybitny historyk brytyjski i członek Rady przy Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku Timothy Garton Ash, podpuszczony przez przyjaciół z kręgów Michnika, demonstracyjnie ustąpił, Chodakiewicz bez wahania zajął jego miejsce, wspierając plan pokazania w tym muzeum prawdziwych inspiratorów wojny – Niemców i skali cierpień narodu polskiego. Nie jest też wielką tajemnicą, że to Marek Jan Chodakiewicz napisał genialne przemówienie dla prezydenta Donalda Trumpa, które wygłosił on przed pomnikiem Powstania Warszawskiego w 2016 r., z którego świat dowiedział się nie tylko o samym powstaniu, lecz także o wielowiekowym heroizmie Polaków broniących Europy przed zagładą.

I oto teraz pan profesor daje do ręki nam – niezbyt zdolnym uczniom – istny młot na czarownice, czyli narzędzie do zwalczania tęczowej zarazy. Na marginesie, lecz w duchu Mistrza, dodam, że owo dzieło służyło nie katolickiej inkwizycji, ale protestanckim opętańcom, bo większość tzw. czarownic spalonych na stosie mają na koncie luteranie i kalwiniści, a nie my. A wracając do meritum – prof. Chodakiewicz w eseju skromnie nazwanym we wspomnianej książce „Wstępem” daje naukową analizę zagrażających nam przejawów cywilizacji śmierci, o czym sam starałem się ostrzegać w moich tekstach na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”. W lakonicznej formie definiuje poszczególne fronty (i ich rewolucyjno-marksistowskie korzenie!) wojny ideologicznej z normalnym porządkiem rzeczy i daje własne określenia kluczowych haseł tej rewolucji nie tylko seksualnej, lecz także podważającej całą kulturę i cywilizację opartą na zasadach chrześcijańskich. Oni nam mówią o tolerancji, prawach człowieka, ekologii, a kto się z tym bełkotem nie zgadza, ten faszysta i homofob.

Nomenklatura zacierająca granicę między dobrem a złem

Jak pisze pan profesor, „aby wymusić spolegliwość, powstały specjalne kody prawne regulujące tzw. mowę nienawiści. A mową nienawiści jest wszystko, co obnaża nienawiść cywilizacji śmierci do cywilizacji życia. Tym sposobem regulacje prawne zaopatrują cywilizację śmierci w odpowiednie propagandowe punkty odniesienia”.

W podrozdziale zatytułowanym „Neologizmy rewolucji obyczajowej” Marek Jan Chodakiewicz dokonuje analizy stosowanych przez wrogów chrześcijańskiej kultury oraz cywilizacji nomenklatury i proponuje nam odpowiedź: neologizmy obnażające kłamstwa światowej lewicy. „Do tej pory większość zjawisk rewolucyjnych zostało zdefiniowanych i narzuconych nam przez rewolucjonistów. Nie ma na to zgody głównie dlatego, że ich nomenklatura odzwierciedla po pierwsze zacieranie konturów między dobrem a złem, po drugie jest manipulacją, która ma intronizować slogany rewolucyjne jako rzekomo obiektywne definicje zjawisk, a po trzecie wyraża programowe uprzedzenie wobec większości ludzi, którzy z postulatami i celami rewolucjonistów się nie zgadzają, ale brak im języka, aby te sprawy odpowiednio wyrazić”.

Więc na koniec garść pożytecznych neologizmów podarowanych nam do walki z wrogiem przez pana profesora: „Główną cechą charakterystyczną rewolucji obyczajowej jest heterofobia. Jest to przypadłość psychologiczna polegająca na nienawiści do normalności, do wynikającej z natury normalnej preferencji seksualnej, która prowadzi do propagacji, czyli posiadania dzieci zgodnie z prawem Bożym. […] Nazwijmy więc ich rozsadników – rewolucjonistów obyczajowych, seksualnych – seksradykałami. To generalna definicja wszystkich, którzy wspierają rewolucję obyczajową. Składają się na nich heteroseksualiści, homoseksualiści, biseksualiści oraz wszyscy inni wyznawcy ideologii cywilizacji śmierci. Oni sami siebie dla kamuflażu nazywają tolerancyjnymi, stąd czasami będziemy ich określać jako tolerancjonistów. […]  Dalej będziemy stosować słowo wesołek zamiast gej, obrotkowy zamiast transpłciowy czy transgenderowy”.

Mógłbym tak cytować z lubością następne 350 stron tej wyjątkowej książki, ale zamiast tego wolę polecić natychmiastowy jej zakup wszystkim moim Czytelnikom. Połóżcie na nocnym stoliku obok Biblii i czytajcie młodszym w rodzinie codziennie. Na przemian! Amen.

Jerzy Lubach

za:niezalezna.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.