Polecane

Podziemna armia powraca. Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych

1 marca przypada Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. To święto tych, którzy po 1944 roku nie zgodzili się, by Polską rządziła komunistyczna władza z nadania Moskwy.

W ustawie uchwalonej przez Sejm 3 lutego 2011 roku. napisano, że święto to jest hołdem „dla bohaterów antykomunistycznego podziemia, którzy w obronie niepodległego bytu Państwa Polskiego, walcząc o prawo do samostanowienia i urzeczywistnienie dążeń demokratycznych społeczeństwa polskiego, z bronią w ręku, jak i w inny sposób, przeciwstawili się sowieckiej agresji i narzuconemu siłą reżimowi komunistycznemu”.

Data 1 marca nawiązuje do wydarzeń z 1951 roku, kiedy to w więzieniu mokotowskim wykonano karę śmierci na członkach IV Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość – Łukaszu Cieplińskim, Mieczysławie Kawalcu, Józefie Batorym, Adamie Lazarowiczu, Franciszku Błażeju, Karolu Chmielu i Józefie Rzepce.

Historycy szacują, że w działania powojennego podziemia zaangażowanych było nawet 180 tysięcy osób, a ponad 20 tysięcy walczyło z bronią w ręku. Żołnierze Wyklęci ginęli w starciach z oddziałami NKWD i Urzędu Bezpieczeństwa. Byli torturowani i mordowani w ubeckich katowniach. Grzebano ich w bezimiennych mogiłach. Mieli być na zawsze wyparci z pamięci.

Cześć ich pamięci!

za: www.pch24.pl

***

Prezydent o Niezłomnych: Nie zgodzili się na zniewoloną Polskę

Z okazji Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” prezydent Andrzej Duda złożył wieniec pod tablicą upamiętniającą ofiary komunistycznego terroru w budynku „Willi Jasny Dom”. W swoim wystąpieniu przypomniał, jak wielka cenę Niezłomni zapłacili za swoją wierność Ojczyźnie.

    - „Spotykamy się 1 marca, w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, święcie ustanowionym na pamiątkę II podziemia niepodległościowego, żołnierzy niezłomnych, którzy mimo zakończenia II wojny światowej nie zgadzali się z tym, by istniała Polska, która nie była państwem prawdziwie niepodległym, suwerennym, w którym Polacy sami decydowaliby sobie i swoim losie” - mówił prezydent.

    - „Nie zgadzali się z tym, że – jak mówili – jest okupacja sowiecka w Polsce. Nie złożyli broni, postanowili walczyć do samego końca o wolną, niepodległą, suwerenną Polskę, aż ją odzyskają, lub zginą. Polskie podziemie niepodległościowe to było ponad 300 tys. ludzi – tak szacują historycy. Wielu zginęło, wielu cierpiało tortury, rany, wielu spędziło lata w sowieckich katowniach, wielu zapłaciło za to pragnienie wolnej Polski bardzo wysoką cenę” - dodał.

Andrzej Duda przypomniał historię „Willi Jasny Dom”, gdzie w 1945 roku znajdowała się siedziba Głównego Zarządu Informacji Wojskowej. Przetrzymywano tam i katowano żołnierzy Armii Krajowej oraz innych podejrzanych. Dziś miejsce to jest pomnikiem ofiar komunizmu, gdzie możemy zobaczyć świadectwo tamtego cierpienia i poświęcenia.

za:www.fronda.pl


***
Premier M. Morawiecki: Żołnierze Wyklęci reprezentowali dobro, a ich komunistyczni oprawcy – imperium zła

Żołnierze Wyklęci reprezentowali dobro, walczyli po dobrej stronie, a ich komunistyczni oprawcy reprezentowali imperium zła – mówił premier RP Mateusz Morawiecki podczas dzisiejszych obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

Przed Panteonem – Mauzoleum Wyklętych-Niezłomnych na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach Mateusz Morawiecki mówił, że Żołnierze Niezłomni w sytuacji geopolitycznie beznadziejnej wierzyli, że przez ich trud i walkę dokonują „posiewu wolności, który zaowocuje w przyszłości”.

„Nie wylądowali na śmietniku historii niczym Maciek Chełmicki z filmu <<Popiół i diament>>, tak, jak tego chcieli komunistyczni oprawcy. Nie wylądowali, ponieważ walczyli po dobrej stronie, to oni reprezentowali dobro, a ich oprawcy komunistyczni, ubeccy kaci w katowniach reprezentowali, byli przedstawicielami imperium zła” – powiedział szef rządu.

„Winni jesteśmy im nie tylko pamięć, winni jesteśmy im kontynuację ich dzieła. Ich dzieło zmierzało ku temu, żeby Polska była wolna, niepodległa, demokratyczna, ale także silna, bezpieczna i dostatnia” – dodał Mateusz Morawiecki.

Szef rządu mówił, że komuniści chcieli wymazać z kart historii „żołnierzy powstania antykomunistycznego”.

    „Dzisiaj walcząc nie tylko o ich pamięć, ale także o ich lekcję, o ich spuściznę, którą kierują do nas, nie moglibyśmy spojrzeć naszym potomnym w oczy gdybyśmy nie zabiegali o pamięć o nich, gdybyśmy nie pielęgnowali tej pamięci, ale gdybyśmy też nie pielęgnowali czegoś więcej – prawdy o Żołnierzach Niezłomnych, o Żołnierzach Wyklętych, która przez pokolenia musi tworzyć dalej tę wielką konstrukcję. Wielką konstrukcję jaką jest silna, niepodległa, demokratyczna Rzeczpospolita” – powiedział premier RP.

Dodał, że „winniśmy o tym przede wszystkim pamiętać, że to nie tylko wspomnienie przeszłości, to także, a może nawet przede wszystkim projekcja ich wiary w wolną i silną Polskę w przyszłości”.

Mateusz Morawiecki stwierdził, że wspólnota narodowa jest więzią między pokoleniami, które odeszły, tymi, które żyją dzisiaj i tymi, które nadejdą po nas.

    „Żołnierze Wyklęci, Żołnierze Niezłomni walcząc w najtrudniejszych warunkach jakie można sobie tylko wyobrazić, nie tylko najwspanialej zapisali się na kartach historii Polski, ale swoją wiernością, wiernością swoim przekonaniom, swojemu sumieniu, wiernością Rzeczypospolitej dają nam wspaniałą lekcję jak powinniśmy dbać o przyszłość Polski” – podkreślił szef rządu.

[Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych] jest obchodzony 1 marca od 2011 roku. Data ta została wybrana jako upamiętnienie faktu, że 1 marca 1951 r. w mokotowskim więzieniu przy ul. Rakowieckiej, z polecenia władz komunistycznych, strzałem w tył głowy zamordowani zostali przywódcy IV Zarządu Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” – Łukasz Ciepliński i jego towarzysze walki.

za:www.radiomaryja.pl


***

Mocne słowa! Prof. Szwagrzyk o Wyklętych: Oni powracają, jeszcze nie powrócili. Trzeba im pomóc

W Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych na warszawskiej "Łączce" odbywają się uroczystości poświęcone bohaterskim żołnierzom podziemia antykomunistycznego. - Oni powracają, jeszcze nie powrócili. Trzeba im pomóc w tym powrocie. Pomóżmy Wyklętym, odnajdując ich szczątki w dołach śmierci. Pomóżmy im oczyścić ich mundury - mówił wiceprezes IPN, prof. Krzysztof Szwagrzyk.

- Po 10 latach powinniśmy zapytać, gdzie są Żołnierze Wyklęci. Czy istotnie powrócili do nas, czy są w naszych sercach, naszych umysłach. Czy Rzeczpospolita robi wszystko, by naszych bohaterów uhonorować? - pytał w swoim przemówieniu podczas uroczystości na warszawskiej "Łączce" prof. Krzysztof Szwagrzyk, wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej.

- Jeżeli tak jest, to dlaczego dziś z taką siłą, z różnych stron, różnych środowisk, i tych kulturalnych i związanych z nauką, z mediami, możemy usłyszeć tyle haniebnych słów skierowanych w stronę naszych bohaterów? Jak to możliwe? - kontynuował.

Mówiąc o tych "haniebnych słowach", podkreślił:

    "To przecież cytaty z akt ubeckich, sądowych, prokuratorskich!"

Jak dodał wiceszef IPN, Niezłomnym należy "pomóc powrócić".

- Jeżeli Żołnierze Wyklęci powrócili, to dlaczego nie spotykamy się przy panteonie na Łączce tylko przy konstrukcji, gdzie ich zwłoki na półkach spoczywają, jakby czekały na honory właściwe. Oni powracają, jeszcze nie powrócili. Trzeba im pomóc w tym powrocie. Pomóżmy Wyklętym, odnajdując ich szczątki w dołach śmierci. Pomóżmy im oczyścić ich mundury z tej zastygłej krwi, ale także pomóżmy oczyścić mundury Żołnierzy Wyklętych opluwanych dzisiaj - zaznaczył prof. Szwagrzyk.

- Żołnierze Wyklęci przed laty w sposób doskonały obowiązek wobec ojczyzny wypełnili. My dziś spełnijmy ten obowiązek wobec nich - zakończył.

za:niezalezna.pl

***

Bohaterowie czy bandyci? Jak walczyć o pamięć o Żołnierzach Wyklętych?

Teren więzienia przy Rakowieckiej to ziemia uświęcona krwią bohaterów. Musi tam powstać muzeum. To jest dziś wielkie zadanie dla Polski i miara, czy już – jako Polacy – dorośliśmy do odpowiedzialności za pamięć o tamtych ofiarach – powiedział ks. Tomasz Trzaska, kapelan Muzeum Żołnierzy Wyklętych.

Już 10 lat obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Czy uważa Ksiądz, że ten czas został dobrze wykorzystany? Co udało się zrobić dla pamięci o Żołnierzach Wyklętych, a czego jeszcze brakuje?

Ks. Tomasz Trzaska, kapelan Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL: Poprzez ustanowienie Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych udało się sformalizować i nadać charakter państwowy temu, co od wielu lat było przedmiotem pamięci wielu osób i stowarzyszeń. Dodatkowo, z racji na ustanowienie święta państwowego samorządy, organizacje, a także władze państwowe otrzymały możliwość organizacji oficjalnych obchodów, To dobrze. Ten czas bardzo pomógł w rozwoju tego święta. Niestety, z drugiej strony bywa tak, że jak coś się staje państwowe i bardziej formalne, to zmniejszeniu ulega oddolny i spontaniczny charakter tych obchodów. Trzeba zauważyć, że od kilku lat widać znaczny spadek – w tym roku prawie zupełny, zapewne związany po części z epidemią – obchodów, niekiedy ograniczenie ich do złożenia kwiatów, okolicznościowych przemówień i Mszy św. Uczestnictwo ludzi, którzy nie są zaangażowani z urzędu, jest dużo mniejsze. Uważam, że to za wcześnie na taką tendencję. Rozumiem, że czasami pewne święta powszednieją, jak np. 3 Maja, ale w tym wypadku jest za wcześnie. Mamy jeszcze potężną pracę do wykonania, aby uświadomić wagę pamięci o Żołnierzach Niezłomnych. O tym trzeba dziś najgłośniej mówić.

Co można zrobić, żeby pamięć o Żołnierzach Wyklętych nie zginęła, ale się rozwijała?

Przede wszystkim nie wolno zwalniać samego siebie z pewnych działań. Oczywiście nie każdy musi organizować uroczystości, ale nie zwalniajmy się z uczestnictwa w nich. To jest najprostsza rzecz, ale bardzo ważna. Obecność ludzi, którzy nie są bezpośrednio zaangażowani z urzędu w organizację, jest bardzo ważna. Dobrym przykładem są obchody na placu Piłsudskiego. W tym roku nie będzie tam uroczystości państwowych, co jest bardzo przykre, ale te uroczystości z roku na rok gromadziły coraz mniejsze rzesze ludzi, aż w końcu rok czy dwa lata temu miały charakter tylko oficjalny, urzędowy i była garstka osób, które nie były zaangażowane służbowo w sprawy Wyklętych. A więc po pierwsze nie zwalniajmy się z uroczystości.

Po drugie, żeby rozumieć sens uroczystości, trzeba rozumieć sens powstania antykomunistycznego i armii podziemnej. Uczestnictwo w obchodach jest ważne, ale żeby w ciągu roku o tym pamiętać, musimy siebie kształtować. Uczmy się tych postaw, czytajmy o tych postaciach, poznawajmy lokalne historie. Jedną rzeczą są uroczystości, a drugą pamięć i wiedza. Jeśli jest wiedza i świadomość wagi zjawiska Żołnierzy Wyklętych, to ta pamięć nie zginie.

Przy okazji 1 marca i wydarzeń związanych z Żołnierzami Wyklętymi pojawia się w niektórych środowiskach narracja o tym, że byli oni pospolitymi bandytami i odmawia im się bohaterstwa. Z czego to wynika?

Widziałbym cztery powody tego zjawiska. Pierwszym są relacje rodzinne, sąsiedzkie i środowiskowe, w których jednoznacznie źle mówiło się o Wyklętych. Skąd to się brało? Krótko to wyjaśnię. Żołnierze podziemia wykonywali pewne akty represji wobec ludzi, którzy współpracowali z komunistycznym reżimem. Trzeba pamiętać, że lata 1944-56 to w dużej mierze czasy terroru stalinowskiego. W tym okresie niestety wielu Polaków współpracowało z aparatem represji i np. donosiło na swoich sąsiadów. Jeżeli ktoś to robił i przyszli żołnierze podziemia, grożąc, bijąc lub nawet zabijając, jest zrozumiałe, że cała rodzina będzie obarczona tym ciężarem – przyszli partyzanci i zabili dziadka czy stryja. A zatem byli to bandyci. W takim wypadku trudno się dziwić, że była taka opinia. Zawsze powtarzam, że trzeba mówić o konkretach, to znaczy trzeba sprawdzić, czy ten dziadek nie był „prześladowany” przed podziemie z racji na szkodliwą działalność. Podam przykład z moich rodzinnych terenów: pewien mężczyzna wysyła do UB w Warszawie telefonogram, w którym donosi że został napadnięty przez partyzantów, którzy nakazali mu zaprzestanie działalności agenturalnej i wypisanie się z partii w przeciągu miesiąca. Na odwrocie tego samego donosu dodaje nazwiska ludzi, swoich sąsiadów, na których donosi, że wciąż śmieją się z partii komunistycznej i nie chcą do niej wstąpić. Trudno się dziwić, że rodzina doświadczona przez represje podziemia będzie dzisiaj źle mówiła o Wyklętych.

Druga rzecz to powielanie pewnych kalumnii, które celowo rzucali komuniści. Trzeba pamiętać o tym, że partyzanci, działając w konspiracji, potrzebowali wsparcia ludności cywilnej, tzn. przenocowania, nakarmienia, uzyskania informacji, przechowania broni, pieniędzy czy dokumentów. Komuniści doskonale wiedzieli, że ludność im pomaga. Potrafili zatem wypuszczać grupy pozorowane, które udawały polskich żołnierzy i grabiły czy zabijały. Ludzie, jak to widzieli, nie odróżniali ich od prawdziwych partyzantów i dlatego negatywnie oceniali całe podziemie, myśląc, że to właśnie jego członkowie czynią im zło.

Trzecia rzecz to niezrozumienie czasu wojny. Dla tych partyzantów wojna się nie skończyła. Wielu ludzi chciało żyć po wojnie normalnie, ale oni uważali, że Polska pod butem Moskwy to nie jest wolna Polska, więc kontynuowali walkę. Czas wojny ma niestety swoje prawa. Żołnierze Wyklęci byli w lasach, w ukryciu, a musieli jakoś żyć. Zdarzało się, że musieli nakładać jakieś kontrybucje we wsi (często nawet wystawiali pokwitowanie, że zostanie to rozliczone) albo okradali np. spółdzielnie (trzeba zauważyć, że zazwyczaj żołnierze z podziemia, jeśli okradali jakieś podmioty gospodarcze, to okradali coś, co należy do państwa, a nie do osób prywatnych). Ludzie nie rozumieją tych realiów i stąd mówienie, że to byli bandyci i złodzieje.

Czwarta rzecz to ta, że wśród tych nawet 100 tysięcy ludzi zaangażowanych w opór antykomunistyczny zdarzali się tacy, którzy rzeczywiście dopuszczali się rozbojów. Oni zazwyczaj byli wychwytywani przez swoich dowódców i wyrzucani z szeregów wojska, często też przechodzili później na drugą stronę. Czasem mogło być tak, że chłopak, który nie walczył na wojnie, nie był żołnierzem, tylko poszedł do partyzantki, poczuł się ważny, bo miał broń, poniosło go i kogoś gdzieś skrzywdził. To spadało oczywiście na całą formację. Trzeba tutaj zaznaczyć, że zazwyczaj taka forma samowolki była bardzo szybko karana. Zresztą zwróćmy uwagę, że i dziś wśród żołnierzy, księży, lekarzy, policjantów zdarzają się przypadki, że ktoś uchybi etyce zawodowej. To rzutuje na całą formację, chociaż obiektywnie jest winą jednej osoby.

I niestety, poza powyższymi powodami, trzeba zauważyć, że są dzisiaj również tacy, którzy „programowo” zajmują się oczernianiem zjawiska Żołnierzy Wyklętych, nie używając żadnych argumentów merytorycznych. Chodzi o to, aby ośmieszyć i podważyć coś, co może stanowić jeden z elementów tożsamości narodowej Polaków. Chodzi im o to, żeby obrzydzać bohaterów, żeby pokazywać, że to byli bandyci. Często posługują się niedopowiedzeniami, używają terminologii niezrozumiałej dla ludzi, ale działającej obrazowo.

Jaka działa i rozwija się muzeum na terenie więzienia przy ul. Rakowieckiej?

Są pewne stałe elementy życia Muzeum jak Msze św., wystawy, możliwość zwiedzania, chociaż dziś ograniczona przez pandemię. Wciąż czekamy na to, żeby to miejsce zaczęło przekształcać się w muzeum z prawdziwego zdarzenia. To jest dziś miejsce szalenie potrzebne Polsce i Polakom. Nie wyobrażam sobie, żeby w tym miejscu powstały dyskonty, supermarkety, apartamentowce czy biurowce. To jest niemożliwe. To jest ziemia święta, która nie może być przeznaczona na nic innego, jak tylko na miejsce pamięci. To nie jest miejsce pamięci stworzone od zera w miejscu, które ktoś gdzieś kupił i zagospodarował. Tam jest ziemia przesiąknięta krwią polskich bohaterów. Z tej ziemi wciąż jako zespół prof. Szwagrzyka wykopujemy ludzkie szczątki. To jest ziemia święta w środku Warszawy. Nie ma innej możliwości jak ta, żeby powstało tam muzeum. To jest dziś wielkie zadanie dla Polski i miara, czy już – jako Polacy – dorośliśmy do odpowiedzialności za pamięć o tamtych ofiarach.

Do jakich wspomnień z czasów pracy na Łączce wraca Ksiądz najczęściej?

W 2017 roku, kiedy był ostatni etap prac na Łączce i kiedy grono wolontariuszy liczyło ponad 200 osób, pamiętam zaangażowanie, wzruszenie przy ciężkiej pracy, przy przesiewaniu ziemi. Pamiętam fragmenty kości zniszczone przez maszyny budowlane w latach 80, które były traktowane przez wolontariuszy jak relikwie. Każda z tych kości to mogła być kość płk. Cieplińskiego, gen. „Nila” czy rtm. Pileckiego. To było coś niesamowitego, co wspominam do dziś. Dziś zadaję też sobie pytanie, co dalej, bo Łączka została odzyskana. Tam już nie ma kości, stoją krzyże, jest miejsce pamięci. Ale co dalej? Wciąż czekamy na identyfikacje z Łączki. Dziś niektórzy mają odwagę mówić, że zidentyfikowano ponad 60 nazwisk z Łączki i to bardzo dużo. Przypominam, że pogrzebano tam ciała ponad pięciokrotnie większej liczby osób. Brakuje nam zatem ok. 70-80 procent osób. Póki nie będziemy mieli wszystkich, nie możemy powiedzieć, że zakończyliśmy pracę, że możemy zakończyć poszukiwania. Być może to się nigdy nie stanie, niestety. Miarą tego, czy to dużo, jest liczba tych, których nam brakuje. Będziemy jako Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN dotąd szukać i podejmować starania, aż wszystkich możliwych uda się zidentyfikować, aż wyczerpiemy wszystkie możliwości. Dzisiaj twierdzimy, że jest jeszcze wiele możliwości nie wszystko zostało zrobione. Będziemy szli nieprzerwanie. Chcemy rodzinom oddać najbliższych.

Co by Ksiądz odpowiedział tym, którzy wątpią w sens identyfikacji ofiar z Łączki?

Mamy świadomość, że niektórzy mówią, że te duże nazwiska już były, a tych największych jak Ciepliński, Pilecki czy Fieldorf pewnie już nie będzie. Niekiedy bywa również tak, że gdy zapowiadamy uroczystość ogłoszenia nazwisk kolejnych zidentyfikowanych słyszymy pytania, czy są „duże” nazwiska. Odsyłam wtedy do zdjęcia sprzed dwóch lat pana Mariana Pysia, który po prawie 70 latach otrzymuje w Pałacu Prezydenckim notę identyfikacyjną z informacją, że odnaleziono jego brata – kpr. Józefa Pysia. Prawie 70 lat czekał na spotkanie. Zauważmy. To było 70 uroczystości Wszystkich Świętych, gdzie rodzina nie miała gdzie postawić znicza i zmówić modlitwy. 70 wieczerzy wigilijnych i poranków wielkanocnych, kiedy nie było brata w domu. To było prawie 25 tysięcy dni bez wieści. On, otrzymując notę identyfikacyjną i portret brata, na oczach całej Polski całuje ten portret. To jest spotkanie braci. Dla nas to moment najświętszy. Cel naszej pracy. Powtórzę, że jeśli dziś ktoś mówi, że pamięć o Żołnierzach Wyklętych i poszukiwania ich szczątków to dziś marginalne zjawisko to odsyłam go do tego zdjęcia i mówię, że zwróciliśmy panu Marianowi jego brata, połączyliśmy ich. To najwięcej, co możemy zrobić. Czynić zadośćuczynienie.


za:opoka.news


***

Zrobili z nich zbrodniarzy. Prawda jednak zwycięży

1 marca 1951 r. w katowni bezpieki przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie komuniści zamordowali siedmiu wspaniałych Polaków. Razem z prezesem IV Zarządu WiN ppłk. Łukaszem Cieplińskim od strzału w tył głowy z rąk pijanego kata Mokotowa Aleksandra Dreja zginęli: mjr Adam Lazarowicz, mjr Mieczysław Kawalec, kpt. Franciszek Błażej, kpt. Józef Rzepka, por. Karol Chmiel, por. Józef Batory. To symboliczny, tragiczny koniec największej polskiej organizacji zbrojnej XX w., fenomenu ukrytego pod nazwami: Służba Zwycięstwu Polski, Związek Walki Zbrojnej, Armia Krajowa i Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość.

Generał Leopold Okulicki w styczniu 1945 r. formalnie rozwiązał AK, polecił jednak jej konspiratorom działać dalej wedle własnego sumienia, a WiN było największym kontynuatorem idei i czynu Armii Krajowej w warunkach okupacji sowieckiej.

Komunistyczni przestępcy traktowali WiN-owców z wyjątkową nienawiścią – maltretowali w ubeckich śledztwach, zarzucali zdradę przed krzywoprzysiężnymi sądami, mordowali sowiecką metodą, strzałem w potylicę, i zakopywali w bezimiennych dołach. Potem przez cały PRL zakłamywali prawdę.
Przez komunistów wyklęci, od kilku lat wracają w chwale. 1 marca – dzięki śp. prezydentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu i śp. prezesowi IPN Januszowi Kurtyce – możemy obchodzić Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

Medalik z Matką Boską

38-letni Ciepliński wiedział, że nie będzie miał pogrzebu. Dlatego tuż przed śmiercią połknął medalik z Matką Boską. To jak dotąd nie wystarczyło do identyfikacji jego szczątków wydobytych na Łączce na Powązkach Wojskowych w Warszawie.

„Bądź Polakiem, to znaczy całe zdolności zużyj dla dobra Polski i wszystkich Polaków. (...) Bądź katolikiem, to znaczy pragnij poznać Wolę Bożą, przyjmij ją za swoją i realizuj w życiu” – grypsy tej treści z celi śmierci pisane do synka pozostały po prezesie IV Zarządu WiN. Andrzejka nigdy nie poznał. Żegnał się także z żoną: „W ostatnich godzinach życia Bogu dziękuję za to, że mogę umierać za Jego wiarę świętą, za moją Ojczyznę oraz za to, że dał mi tak dobrą Żonę i wielkie szczęście rodzinne. Łukasz”. I jedne z ostatnich słów: „Zrobili ze mnie zbrodniarza. Prawda jednak wkrótce zwycięży. Nad światem zapanuje idea Chrystusowa, Polska niepodległość – a człowiek pohańbioną godność ludzką – odzyska”.

Podpułkownik Ciepliński miał rację. Wyklęci przez komunę żołnierze II Rzeczpospolitej wracają do świadomości Polaków. Szatański plan wasali Moskwy, aby zatrzeć po nich wszystkie ślady, wymazać z historii, nie powiódł się. Nasi żołnierze przetrwali, wbrew komunistom, których propaganda wciąż trwa.

Zrównana ziemia

Alojzy Grabicki, naczelnik więzienia mokotowskiego w latach 1945–1954, wizytując pewnego razu celę, powiedział do „Łupaszki”: „Na was to bym nie wykonywał (wyroku), tylko bym was trzymał w więzieniu. Czasem bym was kazał przewieźć po mieście, żebyście widzieli, że Warszawa się buduje, że w Polsce jest dobrze, a wy siedzicie zbankrutowani. To by dla was była większa kara. Bo wykonaniem (wyroku) to się wam idzie z pomocą”. Żonie jednego ze skazanych odparł: „Po takich zbrodniarzach ziemia musi być zrównana”.


Grabicki brał udział w egzekucji mjra Zygmunta Szendzielarza. Na 18-krotną karę śmierci skazał go były AK-owiec, potem komunistyczny morderca sądowy Mieczysław Widaj. Wychodząc na egzekucję 8 lutego 1951 r. „Łupaszka” żegnał się ze współwięźniami: „Z Bogiem, panowie”. Oni odpowiedzieli: „Z Bogiem, panie majorze”.

Szczątki majora zostały odnalezione na Łączce, ale wielu naszych bohaterów wciąż nie ma grobów. W stanie wojennym towarzysz Jaruzelski kazał zniszczyć koparkami ich kości. Klątwa czerwonego dyktatora wciąż trwa.

A tak opisywała ostatnie spotkanie z ukochanym dowódcą za kratami Rakowieckiej Lidia Lwow-Eberle, „Lala”: „Byłam tak wstrząśnięta, że zapamiętałam z tej rozmowy tylko trzy rzeczy: „»Łupaszka« mówił, że nie pamięta już, jak wygląda jego córka Barbara; wspominał też o matce, którą kochał najbardziej ze wszystkich kobiet, a mnie powiedział, żebym się uczyła i wyszła za mąż”.
„Lala”: urodzona jako rosyjska arystokratka 14 listopada 1920 r. nad Wołgą. Zmarła 5 stycznia 2020 r. jako polska patriotka w Warszawie. Jej rodzina uciekła do Polski w 1921 r. przed bolszewikami. Kiedy bezpieka aresztowała ją i Szendzielarza 30 czerwca 1948 r. na Podhalu, wiedziała, że komendanta – jak tytułowała „Łupaszkę” – komuniści żywego już nie oddadzą.

„Inka” i „Marcysia”

W to, że jej dowódca „Łupaszka” przeżyje, wierzyła 17-letnia sanitariuszka 5 Wileńskiej Brygady AK Danuta Siedzikówna: „Lepiej, że ja jedna zginę” – powiedziała niedługo przed śmiercią. W dokumentach IPN znajdujemy „Prośbę o łaskę do Obywatela Prezydenta”, czyli Bolesława Bieruta, datowaną na 3 sierpnia 1946 r. Mimo że jest pisana w pierwszej osobie („Ja, Danuta Siedzikówna”), nie została podpisana przez „Inkę”, tylko przez jej obrońcę z urzędu. Dlaczego 17-latka nie chciała „prezydenta” o nic prosić? Bo w piśmie jej koledzy z oddziału zostali nazwani „bandytami”.

„Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się, jak trzeba” – to znane dziś słowa niezłomnej dziewczyny. Stojąc przed plutonem egzekucyjnym w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej, krzyknęła: „Niech żyje Polska”, „Niech żyje »Łupaszka«”. Tylko kto o tym słyszał przez dziesięciolecia PRL? Przez dziesięciolecia szczątki „Inki” spoczywały w bezimiennym dole. Dopiero po ich odnalezieniu, w 2016 r. mógł się odbyć uroczysty, państwowy pogrzeb na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku.

„Marcysia” – Emilia Malessa – kapitan Armii Krajowej i po 1945 r. Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, przeżyła więzienie, ale wolała umrzeć na wolności. Wcześniej opłakała śmierć męża – słynnego cichociemnego kapitana Jana Piwnika „Ponurego”.

Po aresztowaniu 31 października 1945 r. szef bezpieki na Rakowieckiej Józef Różański dał jej „oficerskie słowo honoru”, że jak ujawni towarzyszy broni, nikt nie zostanie aresztowany. „Marcysia” uwierzyła, wychowana w świecie wartości, w którym słowo honoru coś znaczyło. Oszukana, w proteście podjęła głodówkę w więzieniu, potem na wolności: przechodnie widzieli ją skuloną pod murem Rakowieckiej. Bezsilna, obarczona poczuciem winy, 5 czerwca 1949 r. popełniła samobójstwo.

Ktoś tu musi trwać

W komunistycznym „sądzie” żaden z oskarżonych nie przyznał się do absurdalnych zarzutów, nie pokajał. Hieronim Dekutowski „Zapora” wziął na siebie całą odpowiedzialność. „Sędziowie” pytali go, dlaczego nie ujawnił się i pozostał z żołnierzami. Major odparł: „Byłem związany ze swoimi ludźmi trudem i walką, byłem ich dowódcą. Nie mogłem umyć rąk i zostawić ich jak grupy bandyckie w terenie, bez dowództwa”. Mówił z podniesioną głową, choć w śledztwie ubecy połamali mu kości, wyrwali paznokcie. Skończył 30 lat, a wyglądał jak starzec.

10 lat starszy Stanisław Kasznica, ostatni komendant Narodowych Sił Zbrojnych, też z godnością znosił trudy śledztwa. Jego siostra Eleonora wspominała: „Ojciec bardzo namawiał Stacha, aby uciekł z Polski. Jeżeli się nie mylę, to nawet organizowano transport lotniczy, by przerzucić go na Zachód. Brat jednak kategorycznie odmówił. Uzasadniał, że nie może się sam ratować i zostawić w Polsce podkomendnych”.

Podpułkownika Kasznicę komuniści zamordowali na Rakowieckiej 12 maja 1948 r. 13 dni później z rąk tego samego oprawcy – Piotra Śmietańskiego (poprzednika Dreja) – w tej samej katowni zginął rotmistrz Witold Pilecki. On też mógł się ratować, ale na rozkaz gen. Andersa, wzywającego go do Włoch, odpowiedział: „Ja stąd nie wyjadę. Ktoś tu musi trwać bez względu na konsekwencje”. Powrót do słonecznej Italii dobrowolny więzień KL Auschwitz sugerował więźniowi KL Stutthof – Tadeuszowi Płużańskiemu: „Chociaż Ty się ratuj”, ale mój Ojciec odparł: „Zostaję z Tobą”.

Później Pilecki bronił aresztowanych współpracowników, odwołując się do swojego mistrza, średniowiecznego mistyka Tomasza à Kempis: „Dlatego więc piszę niniejszą petycję. By sumą kar wszystkich – mnie tylko karano. Bo choćby mi przyszło postradać me życie. Tak wolę – niż żyć wciąż, a w sercu mieć ranę” – pisał w wierszu „Dla Pana Pułkownika Różańskiego” (Mokotów, 14 maja 1947 r.). Mój Ojciec nieprzypadkowo nazywał swojego dowódcę „świętym polskiego patriotyzmu”.

I jeszcze opinia sędzi Marii Gurowskiej, skierowana do Sądu Najwyższego w sprawie innego bohatera AK: „Skazany Fieldorf na łaskę nie zasługuje. Skazany wykazał wielkie natężenie woli przestępczej”. (...) Zdaniem sądu nie istnieje możliwość resocjalizacji skazanego”. Resocjalizacja bohatera – to kwintesencja komunistycznego szaleństwa.

24 lutego 1953 r. czerwone bestie zamordowały generała „Nila”. Witold Gatner, „prokurator”, tak opisał ten moment: „Byłem zdenerwowany, napięty. Czułem, że trzęsą mi się nogi. Skazany patrzył mi cały czas w oczy. Stał wyprostowany. Nikt go nie podtrzymywał. Po odczytaniu dokumentów zapytałem skazanego, czy ma jakieś życzenie. Na to odpowiedział: »Proszę powiadomić rodzinę«. Oświadczyłem, że rodzina będzie powiadomiona. Zapytałem ponownie, czy jeszcze ma jakieś życzenia. Odpowiedział, że nie. Wówczas powiedziałem: »Zarządzam wykonanie wyroku«. Kat i jeden ze strażników zbliżyli się (...). Postawę skazanego określiłbym jako godną. Sprawiał wrażenie bardzo twardego człowieka. Można było wprost podziwiać opanowanie w obliczu tak dramatycznego wydarzenia”.

Życie dla idei

W czasach PRL nie można było o nich mówić. Przez większość tzw. III RP nie było lepiej. Komuniści świadomie wyrywali nam wielki fragment naszej historii, naszej tradycji. Tradycji insurekcyjnej, heroicznej, bo to, co się działo po 1945 r., trzeba określić jako ostatnie polskie powstanie zbrojne. Powstanie wymierzone w Sowietów. Ostatnie powstanie antykomunistyczne.

W komunistycznej PRL Niezłomni mieli zniknąć na zawsze – jakby wojna dla Polski skończyła się w 1945 r., jakby żaden opór przeciwko drugiemu, sowieckiemu okupantowi nigdy nie istniał.

Ostatnie powstanie miało sens, tak jak sens miały pozostałe polskie powstania: kościuszkowskie, listopadowe, styczniowe, w końcu Powstanie Warszawskie i powstanie Żołnierzy Wyklętych. Prof. Henryk Elzenberg napisał: „Wartość walki tkwi nie w szansach zwycięstwa sprawy, w imię której się ją podjęło, ale w wielkości tej sprawy”.

Następca „Zapory” kpt. Zdzisław Broński „Uskok” zdaje się rozwijać tę myśl: „Życie poświęcić warto jest tylko dla jednej idei, idei wolności! Jeśli walczymy i ponosimy ofiary, to dlatego, że chcemy właśnie żyć, ale żyć jako ludzie wolni, w wolnej Ojczyźnie”.

Panteon na Łączce

Nie tylko w grypsach prezesa WiN ppłk. Cieplińskiego kluczowe jest przesłanie o zmartwychwstaniu Polski i jej wiernych żołnierzy. W jednej z homilii ks. prał. Józef Maj z kościoła św. Katarzyny na warszawskim Służewie, gdzie polscy bolszewicy też zakopali ofiary swojego reżimu, mówił: „Ich niezłomność bardzo często była podyktowana nie tylko walką o niepodległość, ale także wiarą w Boga i wiernością Jego prawom”.

„My chcemy Polski suwerennej, Polski chrześcijańskiej, Polski – polskiej! (…) Tak jak walczyliśmy w lasach Wileńszczyzny czy na gruzach kochanej stolicy – Warszawy – z Niemcami, by świętej Ojczyźnie zerwać pęta niewoli, tak dziś do ostatniego legniemy, by wyrzucić precz z naszej Ojczyzny Sowietów. Święcie będziemy stać na straży wolności i suwerenności Polski i nie wyjdziemy dotąd z lasu, dopóki choć jeden Sowiet będzie deptał Polską Ziemię” – tak cel powojennej walki przedstawiał kpt. Władysław Łukasiuk „Młot”, dowódca 6 Brygady Wileńskiej AK, legenda Podlasia.

Dziś my możemy powiedzieć: nie spoczniemy, dopóki zamordowani przez komunę Żołnierze Niezłomni nie zostaną ekshumowani z wszystkich bezimiennych dołów na terenie całej Polski, następnie zidentyfikowani i upamiętnieni w wielkim narodowym panteonie na Łączce Powązek Wojskowych w Warszawie (zamiast stojącego tam od lat panteoniku).

Dziś – dzięki zmianie programów nauczania – polska młodzież dowie się o niezłomnej postawie bohaterów, takich jak Ciepliński, Szendzielarz, Pilecki, Siedzikówna, a także hańbie ich oprawców, którzy mordowali polskich patriotów, a potem przez lata zabijali pamięć o nich, nazywając zdrajcami i bandytami, wyrzucając na śmietnik historii. Oprawców takich jak Bierut, Gomułka, Jaruzelski. Nie mniej ważne, żeby mauzolea i okazałe groby tych czerwonych faszystów przenieść z Powązek na jakiś cmentarz komunalny bądź stołeczny cmentarz żołnierzy radzieckich, a najlepiej do Moskwy.

Tylko widząc różnicę między bohaterstwem, umiłowaniem Ojczyzny a zdradą i zaprzaństwem, młodzi ludzie zrozumieją, czym jest pookrągłostołowa III RP. Zobaczą dramat polskiej elity zamordowanej przez przestępczą komunę, która tylko dzięki Sowietom nielegalnie przejęła władzę i jest wpływowa do dziś.


Tadeusz Płużański

za:niezalezna.pl

***

Tortury, bestialstwo, zapomnienie. Wyklętych skazywano na podwójną śmierć

Często słyszymy zarzuty ze strony środowisk lewicowych (ale nie tylko), negujące sens walki Żołnierzy Wyklętych. Pojawiają się też skrajne głosy, jakoby żołnierze podziemia niepodległościowego zwalczali przeciwników „innej opcji politycznej” lub rozpętali „wojnę domową”. De facto zbrodnicze oddziały Gwardii/Armii Ludowej były ekspozyturą sowiecką, instalowaną na terenie Polski, przez mocodawców z Kremla. Nie był to więc spór o podłożu ideologicznym, lecz rozbieżność w kwestii priorytetowej. Niepodległościowa konspiracja dążyła do suwerenności, natomiast komuna realizowała politykę Stalina.

Powstanie antysowieckie/antykomunistyczne było kontynuacją organizacyjną i ideową konspiracji okresu II wojny światowej. Tzw. II konspiracja wymierzona była przeciwko Sowietom oraz komunistycznej agenturze w Polsce – spod znaku Polskiej Partii Robotniczej (PPR) i band GL/AL. Istnieją opinie, sugerujące, iż była to walka samobójcza, z góry skazana na porażkę. Ci ludzie, których dziś nazywamy Żołnierzami Wyklętymi, tworzący struktury polityczne i wojskowe, nie byli pozbawieni rozsądku. Ich opór był sprzeciwem wobec siłą narzuconemu zbrodniczemu systemowi oraz oderwaniu Kresów Wschodnich przez Związek Sowiecki. Zbrojnie wystąpili w obronie własnych rodzin, ziemi, wartości i poszanowania godności ludzkiej, a cel nadrzędny był jasny – odzyskanie suwerennego państwa. Postawa żołnierzy podziemia niepodległościowego była emanacją nastrojów społeczeństwa polskiego. Ci najodważniejsi walczyli w lasach z bronią w ręku, ale ludność cywilna stanowiła ich naturalne zaplecze, wspierając partyzantów w rozmaity sposób. Ich dążenia i zmaganie nie były pozbawione logiki. Liczyli na konflikt możnych ówczesnego świata (III wojnę światową), i że w wyniku ponownego starcia (z udziałem Polski) odzyskamy niepodległy byt. Niektórzy stawiają naiwne pytania - dlaczego, gdy stało się jasne, że Zachód nie wejdzie w zbrojny konflikt z ZSRS nie korzystali z tzw. amnestii? Ujawniając się przed władzą komunistyczną często ściągali na siebie pewną śmierć, więc stawali przed wyborem: przeciwstawiać się i toczyć dalszą batalię lub umrzeć po bestialskim śledztwie z rąk UB-ckich oprawców. Zatem stawianie ich w roli szaleńców czy pozbawionych poczucia rzeczywistości straceńców, jest nieuczciwe i niegodziwe. Warto przytoczyć tu odezwę legendarnego mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” i jego podkomendnych z 5. Wileńskiej Brygady AK:

    „My, którzy ponieśliśmy tyle ofiar, nie możemy pozwolić na to, by w naszym Państwie panoszyli się Azjaci i narzucali nam swe prawa przez swych pachołków. [...] My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały naród. [...] Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze lub stanowiska z rąk sowieckich mordują najlepszych Polaków, domagających się wolności i sprawiedliwości. [...] Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. Niejeden z waszych ojców, braci i kolegów jest z nami. My walczymy za świętą sprawę, za wolną, niezależną, sprawiedliwą i prawdziwie demokratyczną Polskę! [...] Niech żyje wolność i braterstwo!!! Przecz ze zdrajcami, którzy zaprzedali Kraj i Naród Polski – Sowietom!”.

Podziemie antykomunistyczne w Polsce jest istnym fenomenem, który wzbudza podziw nie tylko w łonie rodaków, ale także wśród zachodnich publicystów i historyków. Przez dekady zniewolenia komunistycznego i izolacji informacyjnej, pamięć o nich i ich dokonaniach była skrzętnie ukrywana. Władza Polski „ludowej” i sowiecki aparat terroru eksterminowały polskie elity intelektualne, duchowieństwo, opozycję polityczną i osoby wywodzące się z konspiracji zbrojnej. Na masową skalę mordowano żołnierzy podziemia niepodległościowego, wywożono w głąb Związku Sowieckiego, skazywano na długoletnie wyroki więzienia. Wszystko to, poprzedzone było zazwyczaj okrutnym śledztwem z zastosowaniem tortur, które bestialstwem przewyższały metody Gestapo. Oprócz eksterminacji fizycznej, komuniści za cel postawili sobie zohydzenie moralne tych ludzi w oczach społeczeństwa. Dlatego w czasach komunistycznych rządów stosowano rozmaitą propagandę mającą na celu wymazania tych ludzi z narodowej pamięci. Szczególnie prześladowani byli żołnierze i oficerowie konspiracji podziemia narodowego - NOW, NSZ i później NZW. Można tu zaryzykować stwierdzenie, że Brygada Świętokrzyska NSZ, to najbardziej wyklęci wśród wyklętych. Fałszywe przedstawianie ich wojennej epopei jest powielaniem stalinowskiej wersji historii. Nawet dziś pojawiają się tak absurdalne opinie, że zbrojne ramię NSZ-ZJ (polityczne zwierzchnictwo, to w większości przedwojenni działacze ONR), to nie było wojsko... - aberracja. Ci żołnierze formacji obozu narodowego, podobie jak żołnierze AK, ginęli po wojnie w więziennych egzekucjach, w katowniach na ubeckich przesłuchaniach i w lasach podczas pacyfikacji, wrzucani do bezimiennych dołów śmierci. Swym poświęceniem i krwią składaną na ołtarzu Ojczyzny zasłużyli na miano żołnierzy i obrońców polskiej niepodległości. Ich postawę dobitnie wyraża odezwa dowódcy Brygady Świętokrzyskiej NSZ, płk. Antoniego Szackiego „Bohuna”, skierowana do podkomendnych:  

    „Kochani Żołnierze! [...] Obraliśmy drogę prostą i czystą. Podjęliśmy walkę ciężką i trudną, bo walkę na dwa fronty. [...] Idziecie nie za dolary, nie dla stopni i odznaczeń, wszak jesteśmy »nielegalni« - idziecie, bo tak Wam nakazują Wasze polskie serca i sumienia. [...] Pójdziemy razem, aż do ostatecznego zwycięstwa w walce o wolność i niepodległość naszej Ukochanej Ojczyzny”

Ci, którzy przeżyli  czystki w Polsce „ludowej”, nie mieli możliwości oczyszczenia się z zarzutów, gdyż wszelkie archiwa, dokumenty były w rękach aparatu komunistycznej władzy lub rozproszone w prywatnym posiadaniu. Emigracja niepodległościowa (w tym oficerowie i żołnierze Brygady Świętokrzyskiej) nie miała takiego zasięgu i narzędzi, aby przebić się do opinii publicznej w kraju. Częściowe rehabilitowanie i przywracanie pamięci podziemia antykomunistycznego zaczęła się dopiero po roku 1989. Dziś Żołnierze Wyklęci istnieją już w świadomości zbiorowej, a dzień 1 marca został ustanowiony w Polsce Narodowym Dniem Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”.

Etos, który zostawili w testamencie, jest dla nas wszystkich bezcenny. Ich postawa moralna, odwaga, poczucie honoru i odpowiedzialności za następne pokolenia, musi budzić podziw. W ich walce, odnajdujemy odzwierciedlenie polskiego systemu wartości, integralną część polskiego patriotyzmu: przywiązania do wiary katolickiej, rodziny, własności prywatnej, wolności i niezłomnej walki o niepodległość Polski. Upór do zmagań w tej nierównym boju czerpali często z ogromnej wiary w Boga - to nie ulega wątpliwości. Charakter i postawa takich osób jak: rtm. Witold Pilecki, ppłk Maciej Kalankiewicz „Kotwicz”, kpt. Stanisław Sojczyński „Warszyc”, kpt. Władysław Kołaciński „Żbik”, płk Łukasz Ciepliński „Pług” oraz wielu innych, którzy manifestowali swoje przywiązania do tradycji katolickich i podkreślali, że Bóg stanowi fundament ich życia, daje dowód na to, że byli ludźmi najwyższego formatu. Wielu z nich nie czuło nienawiści do wroga, pomimo, że stawiali zbrojny opór najeźdźcy. Wynikało to z ich moralności i hołdowaniu chrześcijańskim wartościom, którym niezłomnie pozostawali wierni, nawet w obliczu śmierci. Byli ludźmi, którzy wybierali życie w prawdzie i w wolności. A jeżeli klękali, to jedynie przed Bogiem. Walczyli i znosili trud, aby nie kłamstwo, ale prawda zwyciężała, nie zniewolenie, ale wolność. Często woleli ginąć niż pohańbić się piętnem zdrady. To była prawdziwa polska elita.

Młodzież i każdy Polak szanujący swe dzieje, która szuka autorytetów, fundamentu ideowego, czegoś więcej niż zmaterializowany świat wyzuty z patriotyzmu i tradycji, to co piękne i szlachetne w polskiej duszy, odnajduje w sylwetkach Żołnierzy Wyklętych. Ich ofiara nie poszła na marne. Ich walka miał sens.

    [...] W testamencie pozostał etos.
    Wśród nas jeszcze nieliczni.
    Rzucali swe życie na stos,
    Nieugięci i heroiczni...”.

Arkadiusz Cimoch

za:www.tysol.pl


***

Wyklęci, Niezłomni, Nieśmiertelni

Dziesięć lat temu został ustanowiony Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. To święto zawdzięczamy niezwykłej determinacji środowisk patriotycznych, zwieńczonej działaniami prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz prezesa IPN Janusza Kurtyki.

Musiało minąć 20 lat III RP, by bohaterowie narodowi doczekali się swojego święta. Musiały minąć 23 lata od okrągłostołowego sojuszu, by prof. Krzysztof Szwagrzyk mógł razem ze swoim zespołem wkroczyć na Łączkę i żmudnie poszukiwać szczątków żołnierzy drugiej konspiracji. Z jednej strony smutne to konstatacje, ale z drugiej – jest tu wyraźny pozytyw: powtarza się stara prawda, że kropla drąży skałę i nie warto się poddawać. Nawet wtedy, gdy wydaje się, że gaśnie wszelka nadzieja.

„Bandyci” z AK i NSZ

„Wystawę oto macie dziś, skoro najlepszą bronią pamięć. I groźna tej wystawy myśl – że wolnych ludzi nic nie złamie” – ten fragment piosenki autorstwa Leszka Czajkowskiego, powstałej w związku z wystawą poświęconą żołnierzom podziemia niepodległościowego, najlepiej odpowiada na pytanie, dlaczego mimo upływu lat „patriotyczni szaleńcy” upominali się o tych, którzy ginęli w kazamatach bezpieki, a ślad miał po nich zaginąć wraz z rzuceniem ich ciał do bezimiennych dołów śmierci.

Od początku lat 90. Liga Republikańska jeździła po Polsce z wystawą poświęconą żołnierzom drugiej konspiracji i odkłamywała historię najnowszą. Być może komuś wyda się to dzisiaj niepojęte, ale wówczas stały jeszcze pomniki poświęcone Armii Czerwonej czy Milicji Obywatelskiej, na których można było odnaleźć napisy typu: „Poległym w walkach z bandytami z AK”. Na wystawie „Żołnierze Wyklęci” były prezentowane zdjęcia bohaterów podziemia niepodległościowego, które wówczas było traktowane przez niemal wszystkie media jako nikomu niepotrzebny fragment historii. A członkowie Ligi Republikańskiej byli przedstawiani jako mało poważni zadymiarze. „Gazeta Wyborcza”, która wówczas miała monopol na prawdę, tropiła poczynania działaczy Ligi.

Dlaczego „Wyborcza” wzięła na celownik działaczy Ligi Republikańskiej, a komuniści domagali się delegalizacji tego ugrupowania? Odpowiedź jest prosta: zbyt wiele resortowych dzieci stanowiło wówczas o Polsce, by można było pozwolić na istnienie antykomunistycznego ugrupowania.

Chwała za niepodległość zmarłym

Przywracanie pamięci nie było łatwe – najlepszym przykładem jest historia powstania Muzeum Powstania Warszawskiego. Przez lata rządów kolejnych prezydentów Warszawy sypały się jedynie obietnice bez pokrycia i zawsze było jakieś „ale”: nie można było znaleźć odpowiedniej lokalizacji, nie było pieniędzy, nie było ludzi do przeprowadzenia projektu.

Dziś już wiadomo, dlaczego był taki opór, by upamiętnić powstańców – jednym z powodów były ich powojenne losy. Bo przecież zaraz zaczną padać pytania, co się z nimi stało po wojnie, i zaraz po tym zacznie się ujawnianie nazwisk ludzi z komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. Lepiej więc nic nie robić, nic nie budować i tak sprawę zostawić. Na szczęście to się nie udało.

Muzeum powstało dopiero wówczas, gdy prezydentem Warszawy został prof. Lech Kaczyński – upamiętnienie powstańców i budowa muzeum były jednym z priorytetów jego prezydentury. W pamięć wielu warszawiaków (i nie tylko) wrył się koncert zorganizowany w 2004 r. przez prezydenta Kaczyńskiego na pl. Zamkowym w Warszawie. Po raz pierwszy obchodom rocznicy wybuchu powstania nadano tak wysoką rangę. Na warszawskiej Starówce zgromadziły się tłumy, a transmisja TVP z tej uroczystości osiągnęła rekordy oglądalności.

Kolejnym etapem przywracania pamięci był okres sprawowania urzędu prezydenta RP przez prof. Lecha Kaczyńskiego. Żołnierze Wyklęci byli honorowani wyższymi stopniami wojskowymi i odznaczeniami – także pośmiertnie. Prezydent Lech Kaczyński oraz ówczesny prezes IPN Janusz Kurtyka jeździli po Polsce i uczestniczyli w uroczystościach, które były związane z żołnierzami niepodległościowego podziemia – odsłaniali pomniki, byli w miejscach kaźni, honorowali tych, którzy pomagali żołnierzom walczącym o wolność, chociaż wszystko wskazywało na to, że ta walka była skazana na niepowodzenie.

Przez lata okazało się, że mimo różnorakich przeciwności ludzie dobrej woli są niemal wszędzie. W historii przywracania pamięci Żołnierzy Wyklętych mam także swój maleńki udział. Jest on związany z willą Jasny Dom w warszawskim Ursusie. Przedwojenna kamienica została odzyskana przez spadkobierczynię przedwojennych właścicieli – wówczas okazało się, że w piwnicach są napisy świadczące o tym, że mogło tam być więzienie. Był tam wyryty m.in. napis „Bolesław Piasecki”. Byłam tam, gdyż zbierałam materiały do tekstu, który ukazał się w 1999 r. w „Życiu” – był to jeden z pierwszych reportaży o willi przy ul. Świerszcza.

Zaraz po tej publikacji zgłosiły się do mnie osoby, które były tam więzione, a ja te kontakty przekazałam do IPN. Wkrótce okazało się, że willa Jasny Dom po wojnie miała swoją ponurą historię. W styczniu 1945 r. mieściła się tam siedziba Głównego Zarządu Informacji Naczelnego Dowództwa Ludowego Wojska Polskiego, a mieszkająca w willi rodzina Kasperkiewiczów została zmuszona z dnia na dzień do jej opuszczenia. Funkcjonariusze przejęli budynek – na wyższych piętrach zrobiono pokoje przesłuchań, piwnice przeznaczono na więzienne cele. Od lutego do października 1945 r. w budynku więziono i katowano ponad tysiąc osób, wśród których było wielu żołnierzy Armii Krajowej. Osoby przesłuchiwane i torturowane w willi przy ul. Świerszcza trafiały m.in. do obozu NKWD w Rembertowie.

Idziemy po swoich

Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych został ustanowiony 12 lat po powstaniu Instytutu Pamięci Narodowej. Opór, jaki temu towarzyszył, pokazuje, jak silne były wpływy post­komunistów.

W 2009 r. organizacje kombatanckie skupione wokół Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie (reprezentującego organizacje: Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość”, Związek Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej), wsparte przez opolskie władze samorządowe, zwróciły się o ustanowienie 1 marca Dniem Żołnierzy Antykomunistycznego Podziemia. 1 marca 1951 r. w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie zostali zamordowani Łukasz Ciepliński, komendant IV Zarządu Zrzeszenia WiN, oraz jego towarzysze: Mieczysław Kawalec, Józef Batory, Adam Lazarowicz, Franciszek Błażej, Karol Chmiel i Józef Rzepka. Ich ciała zostały pogrzebane na Łączce – miejscu na Powązkach Wojskowych, które przez lata było zarośnięte chwastami i na którym składowano śmieci.

Pisząc i mówiąc o Wyklętych, koniecznie trzeba wspomnieć człowieka, którego nazwisko – jak powiedział na pogrzebie Danuty Siedzikówny „Inki” prezydent Andrzej Duda – zapisze się złotymi zgłoskami na kartach polskiej historii. To człowiek, który na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu odnalazł szczątki zamordowanych żołnierzy przez Informację Wojskową, a później w różnych miejscach Polski odnajdywał tych, którzy nigdy nie mieli być odnalezieni. To oczywiście prof. Krzysztof Szwagrzyk, obecnie zastępca prezesa IPN, który za swoją tytaniczną pracę zapłacił ogromną cenę. Mimo to nadal szuka naszych bohaterów.

Bo przecież – jak czytamy na profilu na Facebooku Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN – powracamy po swoich:
„Dlaczego szukamy? Odpowiedź jest prosta: nie możemy zostawić nikogo na polu bitwy! Misją Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN jest odnalezienie i identyfikacja ofiar systemów totalitarnych i czystek etnicznych”.

Dorota Kania

za:niezalezna.pl