Polecane

Panowie, Irokezi i jurgieltnicy

Wolnoć Tomku w swoim domku – a figę z makiem! Okazuje się, że do urządzania Twojego domku pretendują jacyś inni panowie. Kiedyś wprost nazywali samych siebie rasą panów, a nas Irokezami. A co się robi z takimi dzikusami? Ano, najpierw odbiera się im miejsce do życia, a potem urządza to życie według własnych reguł dla własnego interesu.

Takie wrażenie sprawia ostatnia fala narastających ataków na Polskę zza granicy, za którą ponoć mieszkają sami nasi przyjaciele. I właśnie po przyjacielsku nam radzą, żebyśmy zaniechali budowy megalotniska klasy światowej, fuzji Lotosu z Orlenem, budowy elektrowni jądrowych, jednym słowem wszelkich działań mogących postawić nasz kraj w rzędzie rozgrywających, a nie rozgrywanych.

Nie ośmieliłbym się może użyć tak mocnych słów nawiązujących w odniesieniu do naszych sąsiadów wprost do ich niechlubnej zbrodniczej przeszłości politycznej, ale identyczną opinię o nich znalazłem ostatnio u słynącego z wyważonych opinii jako historyk, a jako człowiek będącego uosobieniem łagodności prof. Andrzeja Nowaka:

Panowie i gorsza Europa

„Wolno powiedzieć o Polakach, o Czechach, o Litwinach, o Węgrach czy o Ukraińcach: to jest »gorsza Europa«, to są prymitywne kraje, którymi naturalni przedstawiciele prawdziwie europejskiej »rasy panów« mogą i powinni kierować, sami oni bowiem nie są do tego zdolni. Nie mam tu wcale na myśli tylko Niemców, to dotyczy »rasy panów« z Belgii – panów-ludobójców z Konga, rasy panów z Holandii – panów z Indonezji, rasy panów z Francji – panów nad dziesięcioma milionami kilometrów kwadratowych imperium kolonialnego, zresztą do dzisiaj w jakiejś formie podtrzymywanego, (…) itd., itp. Ich dawna mentalność polityczna bardzo silnie kształtuje dzisiejszy imperialny stosunek, imperialne relacje na linii Europa Zachodnia – Europa Wschodnia. Ta druga okazuje się ostatnim obszarem, na którym można realizować bezkarnie autorytarne fantazje o panowaniu, nauczaniu i oświecaniu zacofanych mieszkańców prowincji europejskiej”.

No i nauczają nas i oświecają, a gdy nie słuchamy, stawiają do kąta – to na razie, bo wkrótce za krnąbrność każą zapewne klęczeć na grochu. Są tylko dwie możliwości: albo rację mają nasi samozwańczy nauczyciele tak chętni do wymierzania kar – albo my. My chcemy, żeby nasz kraj stawał się coraz lepszy do życia dla swoich mieszkańców i podejmujemy w tym celu stosowne działania, które zaczynają przynosić skutek – dlaczego wprawia to naszych zachodnioeuropejskich przyjaciół w nerwowe drgawki?

Emancypacja Irokezów

Finalizuje się fuzja Orlenu i Lotosu, największej firmy energetycznej już nie tylko w naszym regionie, ale na skalę europejską, inwestującej nie tylko na Litwie, Słowacji i w Czechach, lecz także w Niemczech, o czym poinformował ostatnio szef koncernu Daniel Obajtek przy okazji otwarcia w Hamburgu drugiej stacji paliw tej marki. Wywołało to głupkowate śmichy-chichy opozycji i ich najemnych pismaków – ha, ha, już druga! Nie doczytali, że takich stacji Orlen ma w Niemczech 500, tyle że pod inną marką, która teraz będzie konsekwentnie zmieniana na tę polską.

Rząd RP podpisał umowę ze słynną firmą południowokoreańską na budowę największego w Europie kompleksu lotniskowo-komunikacyjnego mimo zdania tak wybitnego eksperta, jak Rafał Trzaskowski („Po co nam ta gigantomania, przecież mamy lotnisko w Berlinie”).

Podczas wizyty we Francji premier Morawiecki rozmawiał z prezydentem Macronem także o możliwości udziału tamtejszych specjalistów i firm w budowaniu elektrowni atomowych w Polsce, o co zabiegają również biznesy Korei Płd. i USA.

Po kilkudziesięciu latach niemożności podejmowane są lub kończone wielkie projekty cywilizacyjne – gazociąg ze złóż norweskich Baltic Pipe, przekop Mierzei Wiślanej uniezależniający nas od kaprysów Rosji, tunel łączący Świnoujście z resztą kraju.

Po co ta wyliczanka? Okazuje się, że we wszystkich tych sprawach nasz zachodni sąsiad ma negatywne zdanie. A wyraża je w trojaki sposób – na forum UE, we własnej prasie i w prasie polskiej, a właściwie polskojęzycznej, bo często właścicielem tych gazet jest kapitał zagraniczny, pewnie przypadkowo głównie niemiecki.

Sąsiedzi i narzędzia nacisku

To, co Niemcy piszą u siebie, rzadko trafia do polskiej opinii publicznej, a warto wiedzieć np. o ogłoszonym właśnie przez minister środowiska Svenję Schulze dokumencie programowym zakładającym wywieranie presji na inne europejskie kraje, by przyłączyły się do wygaszania atomu. „Federalne Ministerstwo Środowiska będzie aktywnie promować – wraz z podobnie myślącymi państwami w Europie – włączenie się do procesu wygaszania energetyki jądrowej przez inne europejskie kraje (…). Finansowane przez państwo nowe elektrownie jądrowe w UE nie leżą w interesie Niemiec ani w interesie ochrony klimatu i transformacji energetycznej”.

Jak podsumowuje polski specjalista ds. energetyki Jakub Wiech: „Rząd RFN forsuje swą wizję transformacji, wycinając czysty atom i robiąc miejsce pod rosyjski gaz, którym handluje”. I celnie zauważa: „A teraz proszę się zastanowić, jaka będzie presja (dez)informacyjna na Polskę, gdy zapadną konkretne, wiążące decyzje ws. atomu. Po jednej stronie mamy sąsiada otwarcie walczącego z tą technologią (Niemcy), po drugiej kraj (Rosję), którego spółek i technologii nie wzięliśmy pod uwagę przy budowie naszej elektrowni jądrowej (z oczywistych powodów politycznych), a z którego surowców rezygnujemy (i atom nam w tym bardzo pomoże). Wyobrażacie sobie, co się będzie działo?”.

Jurgieltnicy na cel wzięli

Nie musimy za bardzo wytężać wyobraźni. Przeciw fuzji Orlenu z Lotosem rozpętano wściekłą nagonkę dla niepoznaki skierowaną przeciw szefowi koncernu Danielowi Obajtkowi. I tu dochodzimy do tematu jurgieltników, jak w dawnej Polsce nazywano osobników zaprzedających się zagranicznym „panom”.
To oni wychwalali działania naszych sąsiadów realizujących rozbiory Polski, basując w tym kupionym za znacznie większe pieniądze przez carycę Katarzynę wybitnym intelektualistom europejskim, takim jak Voltaire. Paru jurgieltników powiesił lud podczas insurekcji warszawskiej, ale na ogół dobrze się oni mają za każdej władzy zaborców i okupantów, nosząc miano raz volksdeutschów, raz pezetpeerowców, a od 30 lat – „Europejczyków”.

Nie ma takiej podłości, której by się nie dopuścili wobec kraju, który ich wykarmił, i tych jego obywateli, którzy pracują dla jego dobra, wystarczy sobie przypomnieć kampanię „polskiej” gazety przeciw rządowi Jana Olszewskiego, oskarżanie o szykowanie przewrotu Antoniego Macierewicza, kubły pomyj wylewane na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zniszczenie pod fałszywymi zarzutami kariery politycznej Romualda Szeremietiewa.

Dziś na celowniku najmitów są Daniel Obajtek i oczywiście Jarosław Kaczyński – zaczęło się od „afery Obajtka”, ale szybko parlamentarni jurgieltnicy „odkryli”, że to w istocie „afera Kaczyńskiego”.

Róbmy swoje… Trójmorze

Czytelnicy wiedzą, że jestem wielkim entuzjastą idei Międzymorza, której realizacja uchroniłaby nas od konieczności podporządkowania się interesom sąsiadów. Ucieszyła mnie więc recepta zawarta w cytowanym tekście prof. Nowaka: „Rozwiązaniem może być projekt Trójmorza (…). W 1919 r. przedstawił ją twórca geopolityki Halford Mackinder (…), określając teren między Morzem Bałtyckim a morzami Adriatyckim i Czarnym jako najważniejszy obszar w Eurazji. Uważał, iż mocarstwa anglosaskie (…), jeżeli chcą utrzymać ład światowy po I wojnie światowej, muszą stworzyć i wesprzeć blok państw Trójmorza, i związać go sojuszami ze sobą, czyli z Anglią i USA. Chodziło o zablokowanie możliwości bezpośredniego porozumienia Rosji z Niemcami, bo ono zniszczy wszystko to, co miał chronić ład po Wielkiej Wojnie, ład wersalski –  i stworzy połączoną tyranię tych dwóch państw posiadających wielkie tradycje despotyzmu”.

Temu samemu musi służyć Trójmorze budowane przez Polskę dziś. W obliczu kryzysu wysiłki trzeba znacząco przyspieszyć, by nie zburzyło go wywołane przez obce interesy tsunami politycznej poprawności.

Jerzy Lubach

za:niezalezna.pl