Polecane

Krok po kroku. Stanisław Michalkiewicz - Recydywa "realizmu" w Warszawie

Jak to wszystko się pięknie układa! Po zwycięstwie wyborczym PO w roku 2007 zarówno prasa niemiecka, jak i rosyjska nie ukrywały zadowolenia, że w Warszawie znowu zapanuje porządek. Poprzednio bowiem Warszawa - wychodząc naprzeciw oczekiwaniom Stanów Zjednoczonych na pojawienie się dywersantów, którzy będą próbowali wzniecać zarzewie konfliktu między tworzącym się pod niemieckim kierownictwem Cesarstwa Europejskiego z Cesarstwem Rosyjskim – próbowała uprawiać „postjagiellońskie mrzonki” – jak politykę prezydenta Lecha Kaczyńskiego nazwał jeden z najbardziej wpływowych w Polsce cadyków, pan Aleksander Smolar. Te „mrzonki” stały się nieznośne, zwłaszcza dla tej części rządzących Polską Sił Wyższych, które pozostały wierne GRU, oraz tej, która u progu transformacji ustrojowej przewerbowała się do niemieckiej BND, toteż, kiedy już totalna mobilizacja agentury i Salonu - który zresztą też nafaszerowany jest konfidentami, niczym sztufada słoniną - przyniosła w 2007 roku oczekiwaną zmianę, odetchnęli nie tylko tubylcy, ale również – Moskwa i Berlin – co znalazło wyraz w identyczności komentarzy jednej i drugiej prasy – niczym 23 sierpnia 1939 roku.

Wkrótce zresztą, pod koniec drugiej kadencji prezydenta Busha, sama Kondoliza obwieściła kres polityki wzniecania konfliktu na styku Cesarstwa Europejskiego i Rosyjskiego, a nowy amerykański prezydent Obama, któremu sen z oczu spędza zagrażający bezcennemu Izraelowi złowrogi Iran, 17 września 2009 roku otwartym tekstem oświadczył, że wszystko się zmieniło i żadni dywersanci w Europie Środkowo-Wschodniej nie są już Ameryce potrzebni. W tej sytuacji „postjagiellońskie mrzonki” rzeczywiście okazały się mrzonkami i dotychczasowa linia polityczna prezydenta Lecha Kaczyńskiego zrobiła, jak to się mówi, klapę. On sam zresztą pół roku po ratyfikowaniu traktatu lizbońskiego zginął w katastrofie smoleńskiej, która, niezależnie od jej przyczyn, stanowi efektowne zakończenie kolejnego okresu „pieriedyszki”, niczym Powstanie Warszawskie – epoki Polski Niepodległej. Osadzenie na stanowisku tubylczego prezydenta Bronisława Komorowskiego nie tylko rozwiązało ręce miejscowym Siłom Wyższym, ale i ułatwiło ścisłemu kierownictwu Sojuszu Północnoatlantyckiego proklamowanie w listopadzie br. w Lizbonie strategicznego partnerstwa NATO-Rosja. To strategiczne partnerstwo NATO-wsko-rosyjskie nie tylko stanowi potwierdzenie fundamentalnej roli strategicznego partnerstwa niemiecko rosyjskiego w polityce europejskiej, ale również wyznacza Polsce do odegrania rolę - bo rodzaj komedii to przecież też rola.

Komedię tę trafnie charakteryzują triumfalne komentarze, jakimi rosyjska prasa opatrzyła warszawską wizytę prezydenta Dymitra Miedwiediewa, rozpływając się z jednej strony nad recydywą „realizmu” w Warszawie, która umożliwia Rosji rozmaite „gesty” pod adresem Polski. Z obfitości serca usta mówią, toteż nic dziwnego, że rosyjska prasa, nasładzając się powrotem „realizmu” do Warszawy, wskazuje jednocześnie, że odpowiedzią strony rosyjskiej są „gesty” – a więc zachowania odnoszące się do sfery symbolicznej, przedstawiane poza tym strategicznym partnerom z NATO, jako kosztowne „ustępstwa”. W tych „gestach” odczytujemy spostrzeżenie rosyjskiego ambasadora, a właściwie wielkorządcy Polski w czasach stanisławowskich, Ottona Magnusa barona von Stackelberga, który w raporcie do Petersburga z 16 października 1772 roku pisał m.in.: „La liberte polonaise n’ayant jamais porte que sur l’imagination... a accutume la nation au seul culte de l’appareil exterieur.” (Wolność polska zawsze skierowana w sferę wyobraźni... przyzwyczaiła naród do kultu działań zewnętrznych).

Słowem – każdemu to, na czym mu bardziej zależy. Bogate rosyjskie archiwa zawierają tyle dokumentów – a gdyby nawet i nie zawierały, to cóż to za problem z wyprodukowaniem dowolnej ilości makulatury, której kolejne dostawy czynione w ramach „gestów” mogą wystarczyć aż do końca świata. Natomiast w zamian za to, w ramach stawiania na „realizm”, Rosjanie oczekują konkretów i – co tu ukrywać – z pewnością otrzymają je. Próbkę takiej symetrii zaprezentował sam prezydent Miedwiediew, gdy na pytanie dziennikarza TVP, czy dopuszcza możliwość, by wyniki śledztwa rosyjskiego i polskiego w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej mogły czymkolwiek się różnić odpowiedział, że takiej możliwości absolutnie nie dopuszcza. Pan Prokurator Generalny Andrzej Seremet z pewnością to usłyszał i już wie, co w ramach „realizmu” przystoi mu czynić. Nietrudno się domyślić, że ów zachwalany „realizm”, to tylko inna nazwa starej, poczciwej „bliskiej zagranicy”, w którą Polska ma się stopniowo przekształcać w ramach „pojednania”, będącego z kolei naszym wkładem w „strategiczne partnerstwo” NATO-wsko-rosyjskie. Dodajmy, że „bliską zagranicą” nie tylko dla Rosji, ale również dla Niemiec – na co wskazuje dyskretna wizyta, jaką w przeddzień spotkania z rosyjskim prezydentem Dymitrem Miedwiediewem złożył Naszej Złotej Pani Anieli premier Donald Tusk. Znaczy – prezydentu Bronisławu Komorowskiemu doradza generał Jaruzelski, podczas gdy premieru Tusku – osobiście Nasza Złota Pani Aniela.

Czy w rezultacie tych zbawiennych rad dojdzie wkrótce do sprzedania państwowej spółki PKP Cargo państwowej niemieckiej spółce Deutsche Bahn AG, czyli Kolejom Niemieckim w ramach „prywatyzacji”? To byłby ten konkret, namacalny dowód recydywy „realizmu” w Warszawie, bo w tej sytuacji Polska nie pogarszałaby strategicznego partnerstwa kosztami tranzytu. Jakże w takiej sytuacji się nie radować, kiedy z roku na rok usuwane są wszystkie relikty traktatu wersalskiego, który stał się przyczyną II wojny światowej?


Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

za: Felieton  •  tygodnik „Nasza Polska”  •  14 grudnia 2010 

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1863