Łukasz Warzecha miażdży feministyczne urojenia: to femidyktatura!

Łukasz Warzecha na łamach pisma „Do Rzeczy” rozprawia się z feministyczną ideologią. Bezlitośnie punktuje absurdy parytetów i obsesję aktywistek na punkcie patriarchatu i rzekomego zła związanego z męskością.

„Historia roi się od pań wpływowych, wybitnych i mądrych. Pomyśleć, że wszystkie one osiągnęły swoją pozycję i zostawiły ślad w historii zanim na świecie pojawiły się feministki, a w Polsce Magdalena Środa, Kazimiera Szczuka, Joanna Mucha i zanim zaczęły wygłaszać tezy o stłamszeniu kobiet, braku równości i konieczności walki z patriarchatem” – zauważa Łukasz Warzecha.

Publicysta twierdzi, że choć kobiety we współczesnym świecie Zachodu cieszą się licznymi prawami, to feministki wciąż domagają się nowych. Stąd też biorą się choćby parytety, zapewniające kobietom odpowiedni odsetek miejsc na listach wyborczych. To jednak prowadzi do obniżenia jakości klasy politycznej. W niektórych bowiem przypadkach partie biorą na bowiem na swoje listy kogokolwiek – pod warunkiem, że jest to kobieta.

Niektórzy starają się przenieść tę logikę do świata gospodarki. W Unii Europejskiej pojawiają się pomysły wprowadzenia 40-procentowego parytetu w radach nadzorczych wielkich firm. Tymczasem tego typu pomysły weszły w życie już w Norwegii – z opłakanym skutkiem. Poszukiwanie na gwałt kobiet do rad nadzorczych doprowadziło bowiem do zatrudniania kandydatek niekompetentnych. To zaś obniżyło wyniki finansowe spółek.

Łukasz Warzecha twierdzi, że o ile ideały sufrażystek dotyczyły równych praw wyborczych, o tyle pomysły dzisiejszych feministek idą o wiele dalej. Wiąże się z nimi obwinianie mężczyzn, a konkretnie patriarchatu o wszelkie panujące na świecie zło. Zatem także wyzysk, oparty jakoby na nim kapitalizm i dominacja władzy wiążą się z patriarchatem.

Publicysta przypomina również, że Polska nie ma powodu do wstydu pod względem równości praw wyborczych. Wszak już w 1919 roku kobiety posiadały w Polsce prawo głosu, a 9 z nich trafiło do Sejmu. Dla porównania we Francji prawo to wprowadzono dopiero po II wojnie światowej.

Krytyka feminizmu autorstwa Łukasza Warzechy jest szczególnie aktualna w dobie „czarnych marszów” i promocji aborcji przez feministki. Wszak prawo do aborcji, to swego rodzaju licencja na zabijanie. Najwyraźniej nie chodzi tu nawet o równość, lecz o przyznanie dysponujących tym prawem statusu nadczłowieka. Ofiarą tego prawa padają oczywiście także małe kobiety – nienarodzone dziewczynki. To jednak feministycznym radykałom najwyraźniej nie przeszkadza.

za:www.pch24.pl