Walka z nienawiścią czy cenzura?

Komisja Europejska zapowiada walkę z „mową nienawiści”. Cóż, nienawiść to bardzo zła rzecz, zatem można by się ucieszyć. Jednak diabeł tkwi w szczegółach. KE powołuje się na dwa artykuły z Traktatu o UE (art. 2 i 83). Oba są na tyle ogólne, że pewnie wszyscy się z nimi zgodzą. Problem jednak w interpretacji.

Ktoś, kto powodowany nienawiścią wzywa do zabijania czy choćby ostracyzmu, w oczywisty sposób powinien być ukarany. Ktoś, kto – jak pewien były wicepremier – domaga się tworzenia „czarnych list” ludzi wspierających obecny, demokratycznie wybrany polski rząd – też powinien być karany za mowę nienawiści. Skądinąd owe „listy (rzekomej) hańby” przypominają listy proskrypcyjne ze stanu wojennego, co akurat ów wicepremier jako długoletni działacz PZPR dobrze zapewne pamięta. Jednak sytuacja, która miała ostatnio miejsce w PE, gdy pod ostrzał jednej z komisji zostały wzięte… organizacje antyaborcyjne, które rzekomo miały ingerować w „procesy demokratyczne” i „procesy wyborcze” w krajach UE, pokazuje, że pozostawianie furtek interpretacyjnych może prowadzić do cenzury, kneblowania ust i wzięcia pod but ludzi i środowisk, którzy mają po prostu inne poglądy niż lewicowo-liberalny mainstream.

Ryszard Czarnecki

za:niezalezna.pl