Zlikwidować „problem” prezydenta Dudy. Powtórka z operacji „Lech Kaczyński”

Reżim Donalda Tuska stosuje wobec Andrzeja Dudy te same metody, jakich w latach 2008–2010 środowisko PO używało w odniesieniu do śp. Lecha Kaczyńskiego. Wmawianie opinii publicznej, że głowa państwa nie jest w stanie pełnić tej funkcji, próba drastycznego okrajania prezydenta z prerogatyw, wreszcie sugerowanie, że należałoby przyspieszyć rozwiązanie „problemu”, jakim dla rządów Tuska był Lech Kaczyński, a teraz jest Andrzej Duda.

W interesie pana prezydenta jest, by te kilkanaście miesięcy jego kadencji przebiegało w normalnej, zdrowej atmosferze” – powiedział po niedawnym spotkaniu z prezydentem Andrzejem Dudą premier Donald Tusk. Słowa te nie miałyby wydźwięku groźby, gdyby nie fakt, że towarzyszą im inne wypowiedzi, niemalże nie do odróżnienia od tych, które padały w latach 2008–2010 i których finałem była tragiczna śmierć Lecha Kaczyńskiego pod Smoleńskiem.

Następcy Palikota

„Nie jestem psychologiem i nie będę oceniał motywacji oraz działań pana prezydenta od strony psychologicznej i emocjonalnej” – twierdził Donald Tusk w niedawnym wywiadzie udzielonym TVP, Polsatowi i TVN.

W te same tony uderzył poseł Koalicji Obywatelskiej Marcin Bosacki, wcześniej senator, a w czasach resetu z putinowską Rosją rzecznik MSZ. Na portalu X napisał:
"Naprawdę zaczynam się obawiać o stan prezydenta Dudy. Emocjonalny, co najmniej... W USA prezydencki lekarz publikuje regularnie raporty o stanie zdrowia prezydenta. Ten wzorzec warto przenieść do Polski”.

Do tego chórku dołączył Piotr Pytel, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, skompromitowany współpracą z FSB:

„Słowa Pana Prezydenta i stan jego psychiki należy traktować poważnie. Szczególny niepokój budzą powtarzające się epizody nieuzasadnionego, silnego wzburzenia emocjonalnego. Mogą one bowiem mieć wpływ na zdolność do oceny sytuacji, a tym samym na bezpieczeństwo państwa”.

Brzmi znajomo?

„Zachowania prezydenta w czasie sporu o traktat lizboński były dziwne. Najpierw orędzie, w którym pokazał gejów, Angelę Merkel i rozbiór Polski w tle, a potem dobre wystąpienie w Sejmie. Chciałbym wiedzieć, co się stało z Lechem Kaczyńskim, skąd się biorą te falujące nastroje i brak stabilności”

– mówił w 2008 roku „Newsweekowi” ówczesny poseł Platformy Obywatelskiej Janusz Palikot. „Chciałbym wiedzieć, czy Lech Kaczyński ma Alzheimera, czy inne choroby, jeśli zawetuje ustawy zdrowotne rządu Donalda Tuska” – dodawał.

Na swoim blogu Palikot pisał zaś:

„Czy prezydent Lech Kaczyński nadużywa alkoholu? Czy prawdą jest, że jego pobyty w szpitalach mają związek z terapią antyalkoholową? Czy ucieczki do Juraty i czerwone wino to nie środki terapeutyczne stosowane przezeń w reakcji na problemy w relacjach rodzinnych z bratem i matką?”.

Janusz Palikot – podobnie jak dziś Bosacki – postulował, by prezydent Kaczyński opublikował raport o stanie swojego zdrowia. Pomysł ten podchwycił wówczas m.in. lider SLD Wojciech Olejniczak, który oświadczył:

„Życzyłbym sobie, aby politycy, posłowie i prezydent robili badania ukazujące stan ich zdrowia jeszcze przed wyborami. Umożliwiłoby to uniknięcie kompromitujących sytuacji, których teraz jesteśmy świadkami”.

Wkrótce potem, w lipcu 2008 roku, Palikot ogłosił: „Apeluję do Lecha Kaczyńskiego, żeby wytrzeźwiał i wreszcie przedstawił opinii publicznej, co naprawdę myśli w pełni swoich przytomnych sił”. Tego samego miesiąca inny „pitbull” Donalda Tuska, Stefan Niesiołowski, komentował: „Lech Kaczyński potrzebuje kuracji, która doprowadzi jego system nerwowy do porządku. Pytanie, czy to chwilowa zapaść, nerwica czy trwałe uszkodzenie, które wcześniej czy później skończy na komisji lekarskiej”. O tym, że w sprawie Lecha Kaczyńskiego trzeba by „zasięgnąć opinii lekarzy”, mówił też m.in. wtedy Lech Wałęsa.

Prezydent niepotrzebny

Do złudzenia przypominają też okres 2008–2010 działania mające na celu pozbawienie prezydenta RP jego prerogatyw. Wszyscy pamiętamy, jak Donald Tusk i jego świta uniemożliwiali Lechowi Kaczyńskiemu przelot rządowym samolotem na szczyt Unii Europejskiej do Brukseli (Tusk: „Nie potrzebuję pana prezydenta”) oraz jak podważali jego prawa do współuczestniczenia w prowadzeniu polityki międzynarodowej (choć konstytucja jasno mówi, że głowa państwa współdziała w reprezentowaniu Polski na arenie międzynarodowej i kreowaniu polityki zagranicznej z prezesem Rady Ministrów i ministrem spraw zagranicznych). Najjaskrawszym tego przykładem było sabotowanie i wyśmiewanie przez ówczesny rząd Tuska wyprawy prezydenckiej do Gruzji, zaatakowanej przez Rosję w 2008 roku.

Z serialu „Reset” dowiedzieliśmy się, że przed prezydentem Kaczyńskim ukrywano – ku zadowoleniu Moskwy – kluczowe notatki dotyczące stosunków międzynarodowych i kwestii bezpieczeństwa. Jeden z listów prezydenta – kierowany do premiera Grecji i związany z rozszerzeniem NATO – trafił nawet z polecenia Radosława Sikorskiego do szafy pancernej, by nie dotrzeć na czas do adresata.

Dziś mamy powtórkę z tej sytuacji, choć nowy rząd Tuska kwestionuje inne kompetencje prezydenta. Choćby zakres prawa łaski, które przecież nie może być – o czym mówili eksperci już w 2015 roku – ograniczane tylko do wyroków prawomocnych. Doszły do tego skandaliczne okoliczności zatrzymania ułaskawionych przez prezydenta posłów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika – zostali oni aresztowani w Pałacu Prezydenckim podczas nieobecności gospodarza, przy użyciu podsłuchów oraz po najpewniej celowej blokadzie kolumny prezydenckiej przez autobus miejski przed Belwederem.

Rażącym naruszeniem uprawnień głowy państwa było również wadliwe usunięcie Dariusza Barskiego ze stanowiska Prokuratora Krajowego. Przed wykonaniem takiego ruchu prokurator generalny Adam Bodnar powinien bowiem wystąpić do premiera Tuska, a ten – zwrócić się do prezydenta o wyrażenie zgody. Do niczego takiego nie doszło, a do usunięcia Barskiego posłużono się fałszywą argumentacją, jakoby Barski został powołany na swój urząd bezprawnie. „Są tryby jasno opisane w ustawach w tej sprawie, w związku z tym nie ma żadnych wątpliwości, że doszło tutaj do złamania prawa. W związku z powyższym absolutnie nie można mówić tutaj o jakimkolwiek skutecznym usunięciu Prokuratora Krajowego ze stanowiska” – skwitował tę sytuację Andrzej Duda.

„Opiłowywanie” Andrzeja Dudy może dotyczyć też kwestii finansowych. Roman Giertych zagroził ostatnio, że nowe władze odetną Kancelarię Prezydenta od pieniędzy. „Uwikłanie Głowy Państwa w ukrywanie przestępców nie ma żadnego precedensu w demokratycznym świecie. Będę namawiał kolegów z KO i całej koalicji, aby ograniczyć budżet Kancelarii Prezydenta do niezbędnego minimum” – napisał w mediach społecznościowych. W tym samym duchu wypowiadał się Michał Kamiński, senator Trzeciej Drogi: „Prezydent nie może wetować ustawy budżetowej i jak będzie przeszkadzał w powołaniu rządu, to mu te zabawki zabierzemy”.

Katastrofa

Niemal identycznie jak w latach 2008–2010 brzmią też mniej lub bardziej zawoalowane groźby dotyczące – jak można się domyślać – usunięcia prezydenta z urzędu w taki czy inny sposób. W przypadku Lecha Kaczyńskiego w pełni wybrzmiały one po jego tragicznej śmierci. Palikot mówił o nim w 2008 roku jako o „trupie na wrotkach”, Sikorski groził „dorżnięciem watahy”, Tusk zaś podkreślał, że prezydent, który korzysta z prawa weta „zbyt często”, podejmuje się „misji samobójczej w jakimś sensie”. Bagatelizowano zagrożenie, w jakim znalazł się Lech Kaczyński w Gruzji, gdy jego konwój został ostrzelany przez Osetyjczyków lub Rosjan. „Jeśli to był zamach, to powiedziałbym: jaka wizyta, taki zamach. No, bo nie trafić z 30 metrów w samochód, to trzeba ślepego snajpera” – komentował Bronisław Komorowski. Niecały rok przed katastrofą smoleńską padły zaś słynne słowa Komorowskiego w RMF FM: „To wie pan, przyjdą wybory prezydenckie albo prezydent będzie gdzieś leciał, i wszystko się zmieni”.

Ten sam Komorowski w tej samej radiostacji powiedział niedawno, zapytany o Andrzeja Dudę i o ewentualne rozważanie przez obóz Tuska możliwości wcześniejszych wyborów parlamentarnych:

„Więc myślę, że tam nikt w ten sposób nie kalkuluje, nie ma takiej perspektywy. No, chyba że nastąpiłaby jakaś katastrofa... Natomiast wszyscy pewnie myślą z kolei, jak by tu... a może by się dało przyspieszyć, że tak powiem, rozwiązanie problemu prezydenta blokującego różne poczynania”.

Usunięcie Andrzeja Dudy z urzędu prezydenta postulował niedawno wprost Marek Chmaj, prawnik bliski najbliższemu otoczeniu Donalda Tuska. W rozmowie z Antonim Dudkiem zaproponował, by odwołać prezydenta przed końcem kadencji poprzez „referendum ws. jakichś kompetencji prezydenta lub kadencji prezydenta, zastrzegając, że udzielenie przez większość Polaków pozytywnej odpowiedzi na takie pytanie wiąże się z koniecznością zarządzenia nowych wyborów prezydenckich”. „Po takim referendum marszałek zarządza nowe wybory prezydenta, one się odbywają, prezydent-elekt składa przysięgę przed Zgromadzeniem Narodowym i wraz ze złożeniem przysięgi rozpoczyna sprawowanie urzędu. Taka procedura w granicach konstytucji jest możliwa” – wyjaśnił.

Na potrzeby kampanii nienawiści wobec prezydenta Dudy reaktywowano nawet Stefana Niesiołowskiego. W felietonie w „Temi” znany z wcześniejszego szczucia na Lecha Kaczyńskiego polityk napisał: „Jeśli nie uda się odsunąć go [Andrzeja Dudy] od władzy wcześniej, to po zakończeniu haniebnego urzędowania stanie on przed sądem”.

Grzegorz Wierzchołowski

za:niezalezna.pl