KATOLE, MORDA W KUBEŁ!

Genitalia na krzyżu, Pismo Święte rwane na strzępy i rzucane publiczności z okrzykiem „Żryjcie to gówno!”. I wyroki polskich sądów, że to działania artystyczne. Dlaczego w wolnej Polsce mamy pokornie akceptować publiczne szyderstwa z tego, co dla nas święte? Czy wolno jeszcze przynajmniej zapytać? Dziś wiemy, że wolna Polska szyderstwa z chrześcijaństwa, katolicyzmu, Kościoła olewa. Nie reagując – akceptuje, a raczej do eskalacji szyderstw zachęca. Jak daleko można się posunąć? Przekonamy się, bo ciąg dalszy nastąpi. Sikano już na znicze, może teraz na relikwie? Katole się burzą? I dobrze, dowodzą swej średniowieczności.
Swej nowoczesności dowieść mamy, wsadzając mordy w kubeł. W eseju, który nazwę instrukcją postępowania z katolami, prof. Lech Ostasz („Res Humana”, 2007) wyjaśnił, że obrażanie się wierzących na działania krytykujące religię jest dowodem ich nietolerancji i niedojrzałości do demokracji. Że to postawy utrudniające „wskazywanie na słabe lub podejrzane strony wierzeń religijnych”, a „za pochopnym obrażaniem się może kryć się zbyt sztywna osobowość, obsesja, paranoja czy fobia”. Zrozumiano?!
Na szczęście dla naszych „zbyt sztywnych osobowości” edukacja przebiega globalnie, wielowąt-kowo. Przygotowuje osobowości „elastyczne”.

Siepacze Pana Boga

W finałowej scenie nowych „Piratów z Karaibów”, gdy spragnieni magii bohaterowie docierają do Źródła Wiecznej Młodości, wkraczają hiszpańscy żołdacy, by zniszczyć magiczne miejsce. Pokazani są jako bezwzględni funkcjonariusze satrapy, który nie życzy sobie, by podważano jego monopol na wszystko. U młodych widzów, nasyconych „Harrym Potterem” czy „Zmierzchem”, taka brutalna nieczułość na uroki magii budzić może tylko niechęć do fanatycznych siepaczy i ich zazdrosnego herszta, jakiegoś tam Boga.
Ale jest też postać księdza – szlachetnego, odważnego, który o wierze mówi z żarliwością. O miłości mówi z żarliwością tym większą, im bliżej jest ładnej syreny. Więc mamy też problem celibatu, wiadomo, jakie to nieżyciowe, wiadomo, że nie wiadomo, po co się przy tym dziwactwie upierać. Niby niewiele, megahitu Disneya nie można uznać za antykościelny czy antykatolicki (co tam porównanie żeńskiego klasztoru do burdelu, przecież to tylko marynarskie żarty), ale kilka drążących skałę kropel na główki 8-, 10- i 14-letnich widzów spada. Jak w setkach produktów masowej kultury.
Hiszpanie jako przedstawiciele katolickiego fanatyzmu przeciwstawionego laickiej otwartości pojawiają się w kinie często. Choćby w kreskówce wytwórni Spielberga „Droga do Eldorado”, gdzie upiorny Cortez, pojmawszy bohaterów, stwierdza: „Moja załoga dobrana jest starannie jak uczniowie Chrystusa. Zostaniecie wychłostani i resztę życia spędzicie jako niewolnicy”. Jedyna scena w filmie, gdy pada imię Chrystus.
Ale katolik jako okrutny ponurak to za mało. Lubi też być chciwym, egoistycznym i obłudnym szkodnikiem. W innym przeboju kina, przyjaznym całemu światu „Jurassic Park” tegoż Spielberga takie właśnie odrażające indywiduum ucieka przed paszczą dinozaura do… kibla. I tam, ze spuszczonymi spodniami, trzęsąc się ze strachu, błaga o ocalenie, odmawiając „Zdrowaś Mario”. Dinozaur burzy wszystko, zostaje już tylko ten modlący się na kiblu, żałosny katol. Ta jedna w filmie scena zbudowana jest tak, by o współczuciu nie było mowy, a wręcz przeciwnie. Kiedy T.rex kłapnięciem paszczy pożera odmawiającego „zdrowaśki” plugawca, widz niemal bije brawo, że pozbyliśmy się ze świata takiej paskudy. Niby nic, krótka scena. Miliard widzów, familijne oglądanie po kilka razy.

Co kogo kręci

Przez długie lata wirtuoz finezji i autoironii Woody Allen zrobił film pod wyluzowanym tytułem „Co nas kręci, co nas podnieca”. Oglądając go, długo z zaufaniem przyjmowałem komunikaty toporne jak w sowieckiej agitce. Cóż to będzie za intelektualna przewrotka! – cieszyłem się, czekając na autoironię mistrza. Ale nic z tego. Woody Allen pokazał toporną satyrę antyreligijną. Okazało się, że katolicyzm jest dla wszystkich źródłem życiowego nieszczęścia. Wystarczy go porzucić oraz uświadomić sobie swój homoseksualizm, swą perwersję, libertynizm i szczęście murowane. A wygłoszona przez lubieżnego starca, alter ego Allena, tyrada przeciw religii godna jest „antyreligionnych” agitek z epoki Breżniewa.
W innym, tym razem dobrym, filmie Allena pt. „Celebrity” zakompleksiona 40-latka na pytanie psychoterapeuty, o czym myśli podczas orgazmu, wykrzykuje z emfazą: „o Ukrzyżowaniu!”. Na widowni radosna wrzawa. Ale jaja.
Ponury katolicyzm jako fanatyczne przeciwieństwo humanizmu to w kulturze motyw częsty, jak w skądinąd pełnym literackiego i filmowego uroku „Imieniu Róży” Umberto Eco i J.J. Annauda czy w niedawnym angielsko-hiszpańskim filmie Alejandro Amenábara pt. „Agora”. Chrześcijanie są w nim fanatyczną dziczą, która dokonuje pogromów oraz w religijnym szale niszczy humanistyczny dorobek antyku, zatrzymując rozwój cywilizacji na tysiąclecia.
Stek głupot i fałszerstw, jakie nawtykał do swojego kryminału „Kod Leonarda da Vinci” Dan Brown, a za nim do filmu Ron Howard, nie wart byłby uwagi, gdyby nie fakt, że wokół owych głupot udało się marketingowymi zabiegami zbudować atmosferę „naukowych odkryć” prawdziwej historii Kościoła i tego, co przed całym światem Watykan od 2 tys. lat ukrywa.
Przy bredniach Browna nakręcone przed 20 laty „Ostatnie kuszenie Chrystusa” Martina Scorsese jawi się jako film serio. Przedstawia Jezusa pełnego wahań i ludzkich słabości, wiele trywialnie upraszcza, pokazuje trudne do zaakceptowania sceny Jezusa jako kochanka Marii Magdaleny, a w swych wizjach i kuszeniach także jako jej męża i ojca jej dzieci, ale czyni to w formie poważnej, moim zdaniem nie posuwając się do bluźnierstwa.

Do innego dostawcy

W kulturze angielskiej motyw antykatolicki trwa od Henryka VIII, który – nie mogąc uzyskać zgody Watykanu na rozwód i kolejną żonę – sam ogłosił się głową Kościoła. Jakiż nowoczesny przykład elastycznego stosunku do religii. Nie podobają się zakazy ponuraków, więc idziemy do innego dostawcy, będzie przyjemniej. A uparciuch Thomas More musiał dać głowę wtedy i musi dawać dzisiaj, jeśli nie rozumie, że przywiązanie do pojęcia wierności to już fanatyzm.
Ale dopiero skrajne idee oświecenia, a przede wszystkim ich krwawa instalacja zwana rewolucją francuską rozpoczęły budowanie w kulturze europejskiej gigantycznej antykatolickiej machiny propagandowej. W różnych formach trwającej już ponad dwa wieki. Jak bardzo można wypchnąć ze świadomości państwowej ludobójstwo wielbiącej wolność Republiki, świadczy fakt, że maturzyści na wyrywki odpytywani być mogą o różnice między Dantonem a Saint-Justem, a nie mają bladego pojęcia, czym była Wandea – wielkie ludowe powstanie w obronie religii i Kościoła. Czym była masowa eksterminacja, jakiej w imię „Wolności, Równości i Braterstwa” dokonano na wandejskiej ludności, która śmiała stanąć w obronie spraw dla siebie świętych. Wandea w kulturze masowej praktycznie nie istnieje.
Tradycja niechęci wobec katolicyzmu przeniknęła do kultury amerykańskiej, napotykając jednak opór. Wielonarodowe i wielokulturowe społeczeństwo amerykańskie bardzo silnie oparło się na chrześcijaństwie. Jednak znaczna część opiniotwórczej i artystycznej elity, buduje niechęć do katolicyzmu jako najbardziej upartego obrońcy tradycyjnego systemu wartości.
W Europie, gdzie w wieku XIX do walki z religią wezwał Marks, a wiek XX był wiekiem zbrodni dwóch socjalizmów – narodowego i międzynarodowego, laicka ofensywa zwolniła, bo Kościół stał się bastionem oporu przeciw totalitaryzmom. Jednak wkrótce ideolodzy postmodernizmu – Derrida, Rorty czy Lyotard – na nowo opisali świat, twierdząc mniej więcej, że nic nie da się opisać: tradycja nie ma wartości, wiedza nie ma sensu, a religia jest szkodliwa. Jedyny pewnik to mnogość bodźców, kontekstów, wersji, interpretacji – a wszystkie równouprawnione. Nazwano to „światopoglądem ponowoczesnym”, obowiązuje on do dziś. Jest sprytniejszy od oświeceniowego modelu walki z religią, bo nie odwołuje się do nudnego racjonalizmu, ale do tęsknot… metafizycznych. Kanalizuje je w rozdrobnionych namiastkach religii, a chrześcijańskie sacrum zamienia na mitologie, dawne wierzenia, uroki azjatyckich diet i pokusy magii. Ta nowa „duchowość” jest bezkształtna, rozedrgana i nie podlega porządkowi Kościoła.
A to przecież najważniejsze.

Chętnie by to nagrali

Paweł Hajncel jest artystą od 20 lat. Kilka lat temu w stroju misia polarnego dołączył do procesji, ale „sprawa nie wyszła poza Łódź”. Może nie ten strój. Teraz trafił idealnie. Na korpulentne ciało naciągnął rajtuzy i z różowymi skrzydełkami na plecach oraz czułkami na głowie podskakiwał między zakonnicami, księżmi i wiernymi na procesji Bożego Ciała. Po 20 latach medialnego niebytu podjął działanie, które z dnia na dzień uczyniło z niego gwiazdę. Gdyby jednak pląsał na wydarzeniu sportowym czy państwowym, efekt byłby żaden. Mediom wyjaśnił, że chciał „zwrócić uwagę na niebezpieczną ekspansję Kościoła w przestrzeni publicznej”. I to było jak wiatr w żagle. Media rzuciły się na tak wybitnego artystę. „Nagle wszyscy zaczęli do mnie dzwonić, zapraszać na spotkania i wywiady. Byłem w telewizji śniadaniowej u pani Anny Popek i pana Tomasza Kammela. W ogólnopolskiej »Panoramie«, w redakcji »Polityki«, a TVN pytał, czy robię coś 15 sierpnia na Święto Matki Boskiej Zielnej, bo chętnie by nagrali”.
„Gazeta Wyborcza” ze wzruszeniem pisała o „żarcie artysty” i grobowym głosem obwieszczała, że grozi mu więzienie. A prokuratura uznała, że artyście Hajnclowi „nie sposób przypisać zamiaru złośliwego dokuczenia uczestnikom procesji czy złośliwego zakłócenia przebiegu aktu religijnego”. Zakłócenie było więc niezłośliwe.
Dalej w dyskusji o roli Kościoła w życiu publicznym poszła Dorota Nieznalska, zawieszając genitalia na krzyżu, czy Adam Darski, pseudo-Nergal, który na swych koncertach rwie na strzępy Pismo Święte, rzuca je publiczności z okrzykiem „Żryjcie to gówno!” i miota obelgi na Chrystusa. Sądy RP uznały działania Nieznalskiej i Nergala za formy artystycznej ekspresji. Rozumiem, że to samo wolno czynić z żydowską Torą, muzułmańskim Koranem oraz imionami Jahwe, Allacha i Mahometa. Za kilka dni Nergal rozpoczyna swą działalność jako juror muzycznego widowiska w telewizji publicznej.

Leninowcy z TVN

Lenin głosił, że „religia to opium dla mas”, a redaktorzy z TVN, zachęcając nieszczęśnika z Łodzi, by w rajtuzach biegał między modlącymi się ludźmi, twórczo rozwijają leninowskie idee. Leninowcy z TVN mają zapewne w kapowniku listę tych, na których można liczyć, gdy chce się coś fajnego nagrać. Listę ciągle zbyt krótką.
I raz jeszcze nieoceniony prof. Ostasz: „Obrażający się nie wykazują dostatecznych umiejętności radzenia sobie z trudnościami w przetrwaniu. Wtedy obrażający, ostro krytykując ich niedostateczne przystosowanie, przyczyniają się do tego, by zwiększyli oni swoje zdolności przystosowywania się do wymogów codziennego życia”. Rozumiecie, barany?
Chrześcijańska zasada nadstawiania drugiego policzka, ale i zahukanie przez współczesnych leninowców dają gwarancję bezpieczeństwa i bezkarności. Takie samo zaatakowanie judaizmu natychmiast spotkałoby się z ostrymi protestami, a jego autorzy zyskaliby dyskwalifikujące we współczesnym świecie miano antysemitów. Mniej przewidywalna przyszłość czeka tych, którzy ośmielą się szydzić z islamu, bo jego wyznawcy gotowi są bronić swej wiary przemocą, o czym dobrze wie każdy „bezkompromisowy demaskator”. Za to szydera z katoli jest nie tylko łatwa i bezpieczna, ale także szybko i hojnie wynagradzana.
Nie ma znaczenia fakt, że to chrześcijaństwo jest dziś religią najbardziej prześladowaną, że każdego roku za wiarę mordowane są setki chrześcijan. Wyczulone na prawa człowieka organizacje problemu nie dostrzegają, a jeśli już zostają zmuszone do zajęcia stanowiska (jak niedawno Parlament Europejski przez polskich posłów), baczą, by brzmiało ono mdło. A media nie wykazują zainteresowania trwającą eksterminacją chrześcijan, bo zajęte są przedstawianiem chrześcijaństwa jako prześladowcy, który nam zagraża.
Mateusz przywołuje Kazanie na Górze: „Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was”. A Herbert mówi: „Nagrodzą cię chłostą śmiechu”. Ale mówi także: „Musisz dać świadectwo”.
Nauczyliśmy się nie zauważać, puszczać mimo uszu, a co tam, przecież to drobiazg. Żeby nie robić wiochy, podobać się arbitrom elegancji. Tyle że te drobiazgi potężnieją, mnożą się, zmieniają świat wokół, życie nasze i naszych dzieci. Internetowa demokracja daje narzędzia działania. W USA istnieje wiele aktywnych organizacji broniących praw obywatelskich osób wierzących. My wolimy siedzieć cicho. Walec jedzie.
Maciej Pawlicki,
za: UWAŻAM RZE (xwk)