Efekt ignorancji

Z prof. Krystyną Pawłowicz, prawnikiem, posłem Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Maciej Walaszczyk

Zanim cokolwiek wyjaśniono na temat berlińskiego wystąpienia ministra Radosława Sikorskiego, np. czy było ono konsultowane z premierem i prezydentem jako stanowisko państwa polskiego, media przeprowadziły kampanię uzasadniania zawartych w nim tez.


- Taka jest logika obowiązującego w Polsce systemu, który zbudowany jest w taki sposób, że obok organów władzy znajdują się media. Stały się one częścią systemu władzy i musimy się chyba przyzwyczaić, że nie pełnią swojej dotychczasowej funkcji. Tylko z takiej perspektywy musimy oceniać ich działania.

Sejm też przestaje pełnić dotychczasową funkcję?

- Jestem członkiem sejmowej Komisji ds. Unii Europejskiej. Arogancja i bezczelność, z jaką nam, posłom do polskiego parlamentu, odmawia się informacji na temat tego, co rząd ma zamiar przedstawić podczas szczytu Rady Europejskiej w Brukseli, jest zadziwiająca. Na razie nie otrzymaliśmy żadnej informacji, choć obiecywano nam, że będzie ona przedstawiona na początku tego tygodnia. Tymczasem w poniedziałek z prasy dowiadujemy się, że ambasady państw członkowskich dysponują projektem polskiego stanowiska. To kolejny dowód na stopniowe obalanie systemu demokratycznego w Polsce.

Jak ten proces przebiega
?

- Społeczeństwo jest karmione propagandą, ludzie są manipulowani i stawiani przeciw sobie, na pierwszy plan wysuwają się jakieś konflikty personalne. Przynosi to efekt w postaci dużej niewiedzy na temat tego, co się wokół dzieje. Co więcej, ludzie, których Polacy wybrali jako swych przedstawicieli do Sejmu, także nie są w stanie zdobyć podstawowych informacji, z czym premier i szef MSZ pojadą do Brukseli. Obecnie rządzący chcą najsilniej, jak tylko można, związać Polskę na długie lata w zupełnie nowy twór polityczny. Mówimy przecież otwarcie o jakimś tworze federalnym. Jak się okazało, również obecny prezydent nie miał konkretnej wiedzy, co w imieniu Polski będzie proponował minister Sikorski. Ludzie nie zdają sobie sprawy ze związku przyczynowego pomiędzy tym, co się dzieje, a ewentualnymi konsekwencjami, jakie dotknąć mogą nas wszystkich. Moim zdaniem, to się nadaje do Trybunału Stanu. Mam wrażenie, że Konstytucja po prostu nie obowiązuje. W systemie politycznym nie ma obecnie żadnego mechanizmu kontrolnego, który doprowadziłby do jakiejś równowagi.

Konsekwencje?

- Sejm przestaje się liczyć. Ten mechanizm jest w zaniku, ponieważ Platforma obala m.in. zwyczaje parlamentarne. Posłów z Komisji ds. UE nie informuje o stanowisku, jakie przedstawi na szczycie Rady Europejskiej, eliminuje posłów opozycji z Komisji ds. Służb Specjalnych i wskazuje, kto gdzie ma pracować. Po tragedii smoleńskiej wiele stanowisk niepochodzących z wyborów dostało się w ręce obozu władzy, jednocześnie zlikwidowane zostały ostatnie niezależne od niej instytucje. Przy tym media funkcjonują gorzej niż w czasach PRL.

Ma Pani na myśli zbliżoną dawkę propagandy?

- Chodzi o to, że wówczas dobrze wiedzieliśmy, kto jest kim. Podział był klarowny. Natomiast dzisiaj mamy pozorny pluralizm mediów, bo dziennikarze stroją się w piórka liberałów czy demokratów różnych barw. Jednocześnie zgodnym chórem wpychają nas tam, gdzie szaleje kryzys i upada euro.

Zgodzi się Pani z opinią, że UE pod kontrolą Niemiec stanie się gwarantem rządów Platformy? Rozpad eurostrefy i upadek dotychczasowego projektu europejskiego może pociągnąć tych, którzy go popierali?


- Jak najbardziej, ponieważ elita ta żyje i funkcjonuje dzięki sile tego układu. Stąd wynika ich wzajemne wspieranie się. Obecny rząd jest reprezentantem interesów niemieckich w Polsce, a jednocześnie musi ich wspierać, ponieważ nasi czołowi przywódcy są prawdopodobnie zainteresowani wysokimi stanowiskami w instytucjach europejskich, a więc karierą w UE. Gdyby było prawdą, że pani Merkel obiecała im stanowiska unijne, to znaczy, że dzisiaj załatwiane są ich prywatne interesy poprzez demokratyczne instytucje państwa polskiego z naruszeniem obyczajów politycznych i wykorzystaniem dominującej pozycji. Z tej strony wygląda to więc na prywatę. Niestety, jak się okazuje, my musimy się temu bezradnie przyglądać, a media, które powinny pełnić funkcję kontrolną i przekazywać rzetelne informacje, wprowadzają ludzi w błąd. Społeczeństwo nie jest wobec tego w stanie podjąć prawidłowej decyzji i działa przeciw sobie.

Ze strony obozu rządzącego pod adresem opozycji pada wezwanie: macie lepszy pomysł na kryzys euro, to go przedstawcie.

- To nie jest przecież nasz problem, a Polska nie należy do strefy euro. Dzisiaj naszym zadaniem jest dbanie o polskie interesy, podejmowanie decyzji tylko i wyłącznie korzystnych dla polskiej gospodarki, a jeśli będzie okazja, to z takiej Unii powinniśmy wystąpić. Nie może być tak, że nasze państwo będzie posiadało pozycję słabego partnera w spółce, który będzie zawsze przegłosowywany i za jakieś ochłapy jednocześnie obciążany wszelkimi szkodliwymi konsekwencjami, które będzie zmuszony pokornie przyjmować. Nie możemy płacić za niezawinione winy, bo kryzysu nie wywołały nasze banki. Przeciwnie - musimy ocalić, co tylko się da, zatrzymać zwijanie się przemysłu, przedsiębiorczości, ograniczyć bezrobocie. Naszym zadaniem jest, na ile się da, ocalenie resztek suwerenności Polski. Polityka nie polega przecież na realizowaniu wszelkich interesów Unii. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy tak działają, zostaną z tego rozliczeni. A jeśli nie my, to uczyni to historia. Pierwsze skojarzenie, jakie mi się nasuwa, to przemówienie ministra Józefa Becka w 1939 roku, a z drugiej - wyjazd Radosława Sikorskiego do Berlina, który prosi Niemcy o to, by za cenę świętego spokoju łaskawie wzięły resztki naszej suwerenności. Przed wojną w 20 lat zbudowaliśmy Gdynię czy Centralny Okręg Przemysłowy, a dzisiaj po ponad 20 latach za unijne pieniądze najwyżej budujemy infrastrukturę transportową, która ma ułatwić komunikację Zachodu ze Wschodem. Odnoszę wrażenie, że polska państwowość przechodzi regres i po prostu się zwija.

Dziękuję za rozmowę.


za: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111206&typ=po&id=po03.txt (kn)