Marek Czachorowski - W polu dobra i zła. Peerelowska etyka seksualna?

Dziwi powaga, z jaką niektórzy duszpasterze traktują aktywność "naukową" profesorów zajmujących się już w PRL deprawacją seksualną, z której do tej pory Naród nie może się pozbierać.

W PRL mogła funkcjonować tylko pedagogika seksualna wyłożona w szczegółach w pracy Engelsa "O pochodzeniu rodziny". Zasady tej marksistowskiej "etyki" seksualnej usprawiedliwiały jakiekolwiek postępowanie, jeżeli tylko był ktoś, kto je popiera. Ale oczywiście władza ludowa musiała się zgodzić na ten spontan i odlot. To był warunek konieczny. To był także warunek sine qua non ówczesnych karier naukowych w dziedzinie tzw. humanistyki.

Jeśli korzystanie z ekonomicznych rad specjalistów z PRL powinno dzisiaj napełniać zdwojoną ostrożnością, to korzystanie z ich analiz sfery seksualnej - wręcz z "potrójną" ostrożnością. Materia tej sfery jest bowiem dużo bardziej delikatna niż sprawy ekonomiczne, a koszty błędów, pomyłek i zaniedbań są nieraz nie do odrobienia. Po marksistowskiej ekonomii można się jeszcze pozbierać, a po marksistowskiej, peerelowskiej "etyce" i pedagogice seksualnej można pozostać kaleką na całe życie.
Zaskakuje zatem, że niektórzy znani i wpływowi polscy duszpasterze tak chętnie wierzą na słowo fachowcom od "seksu" z czasów Bieruta, Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego, i to w najbardziej newralgicznych dzisiaj kwestiach, takich jak homoseksualizm, odnośnie do którego toczy się dzisiaj wręcz prawdziwa batalia: w parlamentach, mediach i na uniwersytetach. Homoseksualne lobby jest dzisiaj bardzo wpływowe we wszystkich tych środowiskach, a peerelowscy profesorowie zawsze chętnie przychylą nieba silniejszym.
Zapominając o tych faktach, twierdzi pewien znany u nas duszpasterz - powołując się na opinię peerelowskiego specjalisty od homoseksualizmu - iż "środowisko duszpasterskie" w Polsce dysponuje "niewielką i powierzchowną" wiedzą na temat homoseksualizmu. Ów brak wiedzy ma prowadzić do "potępiania i poniżania osób o takiej orientacji".

Czyżby zatem mieli rację wojujący homoseksualiści, którzy oskarżają Kościół katolicki o dyskryminację? Równie zaskakująca jest i druga uwaga przywołanego tutaj duszpasterza - specjalizującego się w polskim Kościele w tematyce homoseksualizmu - iż błędem (i kolejną dyskryminacją homoseksualistów) polskich środowisk duszpasterskich jest traktowanie problemu homoseksualizmu "wyłącznie w kategoriach zepsucia moralnego".

Czyżby było inaczej? Czyżby należało odrzucić klasyczną tradycję etyczną - uwzględnioną w nauczaniu Kościoła katolickiego - iż homoseksualizm jest zawsze i wszędzie moralnie zły? Czyżby należało zapomnieć, że perspektywa moralna jest podstawowa i rozstrzygająca w ujęciu homoseksualizmu? Czyżby możliwe były jakieś jego formy, w których nie byłoby owego "zepsucia moralnego"? Po trzecie, zdaniem tego duszpasterza, w moralnej ocenie homoseksualizmu, formułowanej przez polskie środowiska duszpasterskie, nie miałyby być zawarte zasady moralne "ile raczej utarte "opinie społeczne", bardzo wrogie środowiskom homoseksualnym". Czyżby rzeczywiście polski Kościół zwodził i krzywdził w tej sprawie?

Jeśli odnosimy dzisiaj nikłe sukcesy w powstrzymaniu homoseksualnej plagi, to nie z tego powodu, że polskie duszpasterstwo rodzin - stworzone przez ks. bp. Karola Wojtyłę - popełniało i popełnia jakieś błędy w traktowaniu homoseksualnego występku, ale dlatego, że niektórzy duszpasterze poważnie traktują "naukowe" badania specjalistów z PRL w dziedzinie etyki seksualnej.


za: http://www.naszdziennik.pl (kn)