Ranek, 09.07.2012.

Z dużo młodszą ode mnie koleżanką pracuję w tych dniach (poza Łodzią, oczywiście) nad wydaniem książeczki zawierającej zbiór starych reportaży. Są one dorobkiem ludzi z jednego z miast powiatowych naszego pięknego województwa. Dziewczyna jest bardzo sympatyczna, myśląca, przejęta misją ratowania pamięci i dorobku lokalnych patriotów w okresie końcówki zaborów...

Dziś rozmawiamy telefonicznie, rozmowa schodzi na upały, o tym co każde z nas robiło w te gorące dni. Komunikuję jej, że byłem w niedzielę w Częstochowie na spotkaniu z Radiem Maryja. Słyszę w słuchawce ciszę: czuję, że jest zawiedziona, może nawet zdegustowana. Jej wesoły dotąd ton głosu marnieje, zamiera jej w gardle. Już wiem. Nie spodziewała się tego po mnie, ale trzyma fason, nie chce mnie napadać ni ranić. Zwycięża jej wrodzona delikatność.

Gorzej ze mną. Pytam (niedelikatnie), co takiego jest w tym Radiu i jego twórcy, że nawet wzmianka o nim przeszkadza w swobodnej rozmowie. Ona nie wie. Mówi tylko coś w rodzaju: "Nie, no... każdy ma swoje poglądy... Ale ten Rydzyk..." Pytam, co złego "Rydzyk" zrobił Polsce, mediom, polskiej gospodarce, Polakom, może jej osobiście...? Czy na przykład w tym radiu bluźnią, albo demoralizują dzieci? Namawiają do niepłacenia podtków? Nie, no wie. Przekonuję, że takiej wrażliwej Polce, jak ona... wrażliwej na cnoty patriotyczne, moralność i młodej intelektualistce (szczerze) nie wypada paplać, jak papudze. Powtarzać opinie za (pełnymi uprzedzeń) mediami, które widzą w "Rydzyku" - przecież nie tylko konkurencję na rynku konsumentów informacji, ale - przede wszystkim - na rynku dusz! Ludzkich dusz - do zdobycia i zagospodarowania! Mówię jej: Dusze, nieodwracalnie "skażone" przez "Rydzyka" medialną wolnością wyboru, już nigdy nie kupią tego całego badziewia, które chce im sprzedać na siłę "mainstream". Pytam: Czy według ciebie tak zwany "mainstream" to jest badziewie? Wiem, co odpowie, bo nie raz o tym mówiła, bardzo ostro i z zapałem. Więc ona na to: No... w dużym stopniu tak. Czyli jesteśmy w domu: jednak "badziewie". Mówię: Intelektualistą nie zostaje się dzięki klepaniu liczmanów za cynicznymi kombinatorami, którzy sprzedali by cię za dochody z reklam i utopili w łyżce wody. Chyba widzisz, jak historia powtarza się, jak powtarzają się sytuacje, które dobrze znasz z naszego tomiku...? Ona cichnie na długą chwilę. Halo? - pytam. Ona mówi: Jesteś uprzedzony... Koniec rozmowy. A mnie... przypomina się znane powiedzenie: Z obcymi byśmy sobie jakoś poradzili, ale ze swoimi nie damy rady... Nie damy rady.

Kilka dni temu dostąpiłem olśnienia w supermarkecie. Kupowałem: masło, jajka, ser (biały i żółty), mleko, salami w plasterkach, sok do wody, bułki, ogórki... czy coś jeszcze? Nie, to chyba wszystko. Wszystko, czego potrzebuje do życia Polak. Przede mną stała kobieta, młodsza od mnie o jakieś 15 lat. Przypadkiem złapałem spojrzeniem jej oczu i szybko dokonałem wiwisekcji. Nie powinienem tego robić, wiem. Mój wzrokowy "rentgen" jest straszny, czasem przeraża mnie samego. Jej spojrzenie mówiło... kiedy tak zbierała do swojego koszyka zapłacone już podstawowe produkty: "Niech nikt nie waży się tego mi zabrać! Te dobra, które kupuję bez kolejki i wciąż jeszcze niezbyt drogo, są mi najdroższe i najmilsze! Milsze, niż wolność, niż sceptr, niż honor, Bóg i Ojczyzna...!"

Zawstydziłem się: Jak można podglądać myśli bliźnich i tak podle ich oceniać...? A jednak... te oczy i ta w nich determinacja, zachłanność, bezbronność... i ten lęk... naprawdę mówiły mi: "Nie zabierzesz mi tego, co moje pokolenie sobie wywalczyło przez ostatnie lata, cierpliwością i pokorą! Jutro sobota, pojadę na grilla. Kiełbaski już mam, jeszcze muszę dokupić karkówkę i kaszaneczkę. Rydzyk i Kaczyński chcieliby mi je odebrać, wywołując wojnę na dwa fronty: z Andżelą i Władimirem jednocześnie! Ale niedoczekanie! Karczek obronię!"

Nie ma obaw: Nasi rodacy nie pozwolą mi wywołać wojny na dwa fronty: z Andżelą i Władimirem jednocześnie. Choćbym pisał najbardziej płomienne manifesty i zamieścił je na stu peryferyjnych portalach, nie wywołam żadnej wojny, ani konwencjonalnej, ani niekonwencjonalnej (czyli mentalnej). Najwyżej zdenerwuję moją koleżankę z powiatowego miasta, która - nie mając najmniejszego przecież pojęcia, o co "temu Rydzykowi" chodzi - i tak ochoczo go nie trawi.

Tomasz B.

***

Polak wstaje rano, włącza japońskie radyjko, zakłada amerykańskie spodnie, wietnamski podkoszulek i chińskie tenisówki, po czym z holenderskiej lodówki wyciąga niemieckie piwo. Siada przed koreańskim komputerem i w amerykańskim banku zleca przelewy za internetowe zakupy w Anglii, po czym wsiada do czeskiego samochodu i jedzie do francuskiego hipermarketu na zakupy. Po uzupełnieniu żarcia w hiszpańskie pomidory, belgijski ser i greckie wino wraca do domu. Gotuje obiad na rosyjskim gazie. Na koniec siada na włoskiej kanapie i... I szuka pracy w polskojęzycznej gazecie - znowu nie ma!
Zastanawia się, dlaczego w Polsce nie ma pracy???

Nie dajcie sie nabierać na tematy zastępcze "WOLNYCH MEDIÓW" Nie jesteście małolatami. Ze śmierci dziecka robi sie show odwracając na SIŁĘ uwagę społeczeństwa od ""wspaniale przygotowanych reform"". Jesteśmy społeczeństwem żyjącym w świecie iluzji kreowanej przez "WOLNE MEDIA", która zaspokaja wszystkie nasze potrzeby i chce zrobić z nas idiotów.

Społeczeństwo idiotów nie stawia pytań. Idiota nie jest w stanie zrozumieć istnienia bezpośredniego związku pomiędzy tym kto rządzi a tym jaka jest jego sytuacja. Nie rozumie wpływu rządzących na swoje życie. To jest właśnie różnica między społeczeństwem idiotów a społeczeństwem obywatelskim.

W przerwie pomiędzy “newsami" kreowanymi przez "WOLNE MEDIA" zobaczymy jak Donek (takie nasze Słońce Peru) prezentuje się w indiańskiej czapce, jak Niesioł obszczeka kogo trzeba albo jak Palikot pomacha wibratorem. Hmm…

(nad. tb)