Prof. Tadeusz Gerstenkorn - Konieczne prawdziwe katharsis

W artykule podaję pod rozwagę i dyskusję pewne negatywne zjawiska z życia akademickiego. (Chodzi m.in. o przywłaszczania i plagiaty -kn)
Staram się, na podstawie własnych obserwacji, znaleźć uzasadnienie lub motywy tych zjawisk. Uważam, że powinny one być dokładnie zbadane przez jakieś naukowe gremium, być może przy wsparciu socjologów, etyków i osób innych specjalności. Sprawy nie da się przemilczeć. Uzdrowienie-oczyszczenie-katharsis sytuacji jest potrzebne.

1. Wprowadzenie


Od długiego już czasu wypatruję w telewizji, nadstawiam uszu w radiu, wczytuję się w prasę, by dostrzec jakieś pomyślne wieści, coś pozytywnego, np. że rodacy wracają do kraju z pełnymi torbami pieniędzy (ewentualnie zasobnym kontem), że powstaje nowy polski przemysł, że budują się nowe osiedla mieszkaniowe, że gdy poczujesz się źle lub jesteś zagrożony, i zadzwonisz po pomoc, to zaraz tę pomoc masz udzieloną, że w szkołach pięknie odnowionych, lub nawet wybudowanych, młodzież tryska radością życia, nauczyciele są uśmiechnięci i szczęśliwi, uhonorowani za swą ciężką pracę i zasługi, że rodziny wielodzietne nie potrzebują się martwić o swe latorośle, a tu...NIC, nic tylko afery, korupcja, złodziejstwo i anonse tego typu: "zatrzymano znanego policji przestępcę, wielokrotnie karanego; grozi mu do 15 lat więzienia. Jednak tylko grozi, bo od lat jakoś nie słychać, by ktoś rzeczywiście siedział w zasłużonym sobie miejscu. Widocznie takie są obecnie "prawa człowieka". Uczciwy może przymierać głodem, drżeć przed napadem lub rozbojem, a łobuz męczy się, co najwyżej, bo nękany wieloletnimi pozwami sądowymi, miłosiernymi błaganiami, by zechciał się łaskawie zjawić w sądzie.

2. "Geniusze" produkcji naukowej


Poruszyła mnie zastanawiająca sprawa. Wyczytałem w prasie, że pewien znakomity ponoć uczony odznaczył się tym, że "produkował" dwie prace tygodniowo. Historia nauki znała geniuszy, ale takiego zapewne nie zanotowała. Wielekroć zastanawiałem się nad tym, jak stosunkowo młody człowiek może błyszczeć osiągnięciem kilkuset prac naukowych.  
Zdarzenie z mego własnego życia uświadomiło mi pewną procedurę, która umożliwia taką niezwykłą sytuację niebywałych osiągnięć naukowych. Byłem wówczas jeszcze asystentem, ale pragnącym bez istotnego wsparcia coś naukowo-dydaktycznego stworzyć. Dzięki systematycznej pracy i dociekliwości udało mi się napisać z kolegą skrypt z mało jeszcze wówczas znanej i uprawianej dziedziny naukowej. Oddałem go do druku do wydawnictwa naukowego i zgodnie z wymaganiami został on przekazany do recenzji. Tak się złożyło, że trafiła ona do rąk mego nadszefa. Ten podzielił się wiedzą z mym szefem, którego zdumiała odwaga i samodzielność młodych ludzi. Zostałem wezwany na tzw. "dywanik". Oznajmiono mi, że nie godzi się, by asystent wyprzedzał myślami, pomysłami i osiągnięciami profesora danej dziedziny, a w związku z tym, że podręcznik jest dobry i zasługuje na wydanie, powinien być opatrzony nazwiskiem światłego uczonego, a nie nazwiskami osób nikomu jeszcze nieznanych  w nauce. Oczywiście, mając na względzie akt szczególnej łaski, w przedmowie znajdzie się kilka słów podziękowania dla nas. Jeżeli nie przystanę na tak wspaniałomyślne warunki, to muszę liczyć się ze zwolnieniem z pracy. Odpowiedź moja była taka: "proszę spróbować tej nieuczciwej drogi; nie sądzę, by była właściwa".

Zapewne czytelnicy mych wspomnień, mając na uwadze obecne stosunki i warunki życia, wyprzedzą osąd późniejszego stanu rzeczy, i gdyby zastosowano gazetowo-elektroniczno-medialną ocenę tego co się później stało, to chyba niemal 100% podałoby, że znalazłem się na bezrobociu. O dziwo ! Nic takiego nie miało miejsca, bo chociaż nie istniały wówczas żadne szacowne Komisje Etyczne, to jednak w ówczesnej, choć nie całkiem "starej gwardii" profesorskiej istniało jeszcze pewne poczucie przyzwoitości. Podręcznik ukazał się pod naszymi nazwiskami i do tej pory niejeden z dawnych studentów dobrze go wspomina.

3. Wymuszana współpraca


A jak to jest obecnie ? Wiem, że są kierunki i specjalizacje, gdzie na opublikowanie pracy naukowej wymagana jest tylko pozytywna recenzja i chęć zamieszczenia artykułu przez redakcję czasopisma. Są profesorowie, cieszący się z osiągnięć swych współpracowników. Są nawet tacy, którzy dają swój wkład w dane dzieło, a nie przyjdzie im nawet do głowy, by dopisać się jako współautor. Jest jednak również, i to sytuacja w wielu miejscach dość powszechna, że jest zgoła inaczej. Mianowicie dotyczy to głównie sytuacji spowodowanych przez szczególne wymagania wydawnictw medycznych, gdzie stawiany jest wymóg zgody na publikację kierownika placówki (Zakładu, Katedry). I tu zaczynają się schody, a często w tym tkwi także tajemnica owych setek publikacji.

Zgłaszający się pokornie po zgodę pracownik danej placówki niemal z góry wie, co usłyszy: nazwisko kierownika na pierwszym miejscu, na dalszych miejscach tak zwani koledzy (często nie mający pojęcia o problemie), a sam autor na miejscu najmniej znaczącym. Sytuacja skomplikowała się przez wprowadzenie przez niektóre uczelnie tzw. wkładu pracy do artykułu (bez pytania się o zdanie w tej sprawie samych zainteresowanych). Na ogół bywało tak, że w przypadku trzech autorów pierwszy autor miał przyznane 50%, drugi - 20%, trzeci - 30%. Oczywiście można się zapytać, dlaczego ostatni ma otrzymać więcej punktów niż drugi (zazwyczaj faktyczny współautor lub autor). Otóż dlatego, że "bardziej szlachetni" kierownicy sadowili się "przez skromność" na ostatnim miejscu, mając jednak  i tak swój "pokaźny wkład", ale uzyskany faktycznie poprzez przywłaszczenie sobie cudzej pracy. Sprawa jest o tyle trudna i smutna, że trudno udowodnić ten haniebny proceder. Uczelniom nie zależy na rozwikłaniu tego problemu, bo naraziłoby to na utratę twarzy przez grono profesorów (niejeden z nich to przecież kadra dawnych lub obecnych układów) i dałoby przykry obraz danej uczelni. Oczywiście mógłby tu zdziałać coś  resort sprawiedliwości w połączeniu z resortem nauki i nie byłoby to zapewne  nawet trudne, ale wymagałoby to chęci i zmiany pewnych przepisów, na przykład, odnoszących się do wydawnictw.

4. Naukowe przywłaszczanie


Zaistniała zatem pewna forma naukowego przywłaszczania. Co to bowiem znaczy "przywłaszczyć" ? To znaczy (według słownika języka polskiego): kraść, bezprawnie zabierać dla siebie cudzą własność; uzurpować sobie prawo do czegoś. No właśnie, uzurpować ! Otóż wytłumaczeniem jest tutaj często to, że w naukach eksperymentalnych lub klinicznych, dane badawcze pochodzą z danej placówki, a kierownik czuje się ich dysponentem, jakby właścicielem. Są one jednak najczęściej wytworzone lub zebrane nie przez kierownika, lecz przez pracownika (ów) danej jednostki badawczej. Nie ma sprawy, jeśli ten kierownik rzeczywiście ma istotny i kierujący wkład w dane badania. Nie jest to jednak regułą. Są często małe  grupy badawcze, także indywidualne osoby, które w ramach danego laboratorium lub kliniki samodzielnie i bez niczyjej stymulacji badania przeprowadzają. Jeśli kierownik ma kręgosłup moralny, to problemu nie ma, prace się mnożą, publikacje idą jedna za drugą, autor(-zy), kierownik i uczelnia są zadowoleni. Jeśli natomiast zaiskrzy chęć wykorzystania stanowiska, to biada pracownikowi, który ośmieli się nie być tylko dalszym autorem. Nie nadaje się do współpracy i do zajmowania etatu w danej placówce. Niestety złe nawyki i złe wzorce osobowe wpływają na młode pokolenie adeptów nauki. Gdy dorwą się dzięki sprzyjającym okolicznościom do władzy, to z wielkim impetem przystępują do brania należnego im haraczu. Przez dziesiątki lat nie dbano zupełnie o etos etyczny na uczelniach. Sporą część kadry naukowej mamy jeszcze ze "starego chowu". W Niemczech uporano się z tym kiedyś szybko. "Zasłużona" naukowa kadra partyjna musiała po prostu odejść i została zastąpiona przez naukowców z landów zachodnich lub przez osoby nie uwikłane w partyjne układy. U nas do tej pory nie wiemy, ilu naukowców było TW lub zwykłymi donosicielami, lub zgrabnie utrudniającymi start osobom niepartyjnym. Być może niejeden z nich pełni jeszcze obecnie w uczelniach odpowiedzialne  funkcje. Czyżby brakowało naukowców nieobciążonych koneksjami z dawnym totalitarnym reżimem  lub legitymujących się niegdyś czerwoną legitymacją partyjną? Nie wierzę.  Nic dziwnego więc, że widzieliśmy dziwne osiągnięcia, jak błyskawice pojawiające się w mediach i równie szybko przyciszane. Wydaje się, że władzom nie zależy specjalnie na usunięciu z naszego życia społecznego tego niemoralnego zjawiska.

5. Plagiaty


Słowo plagiat znalazło się w języku polskim ze średniowiecznej łaciny. Plagiatus znaczy skradziony, co dobrze tłumaczy treść omawianego terminu. Chodzi tu bowiem o kradzież cudzego pomysłu, dzieła, utworu literackiego lub naukowego przez podanie w całości lub w części za własne i opublikowanie pod własnym nazwiskiem. Mówi się w tym przypadku także o piractwie naukowym/literackim. Z kolei źródłosłowem plagiatu jest łacińskie słowo plaga, czyli sieć, co także dobrze daje do myślenia o tym sposobie wykorzystywania czyjejś własności i formie jej rozszerzania.  Plagiaty mają charakter poważnej choroby akademickiej. Przepisywano   nie tylko prace  dyplomowe,  licencjackie i magisterskie, ale śmiało w oparciu o cudzy wysiłek uzyskiwano  stopnie doktorskie i habilitacyjne, a nawet, jak słyszeliśmy,  profesorskie. Doszło już do tego, że zamierzało się zrezygnować z kształcącej roli prac dyplomowych, bo trudno często, jakoby, ustalić ich samodzielność. Jest to oczywista wymówka i bezradność lub może nawet przyzwolenie niektórych władz uczelnianych, zwłaszcza na kierunkach płatnych, głównie zaocznych, gdzie zezwalało się na prowadzenie  jednocześnie kilkudziesięciu prac jednej osobie, co oczywiście sprawia, że nie ma możliwości ich rzetelnego sprawdzenia i sprawiedliwej oceny. Ostatnio sprawa dość mocno przycichła. Zapewne wymóg sprawdzania prac przez detektory elektroniczne oraz deklaracje samodzielności pracy zrobiły swoje. Powstał inny problem, problem poziomu przedstawianych prac i ich oceny.

Przypadki plagiatów "wyższych szczebli" śledzi i udostępniał społeczności akademickiej od wielu lat dr Marek Wroński w czasopiśmie "Forum Akademickie" (Z archiwum nieuczciwości). Jest to  medium  o dość ograniczonym, choć bardzo ważnym, kręgu odbiorców. Niestety, nawet zdarzające się alarmy, wszczynane nawet przez zwykłą prasę, nie odniosły realnego zbawczego skutku. Niewiele  słychać o konkretnych działaniach kruszących tę skałę nieuczciwości. Śladowe decyzje uczelniane lub sądowe nie mają tu praktycznie większego znaczenia, bowiem toczące się niekiedy latami procedury zacierają negatywne działania osób chętnych do wykorzystywania intelektualnego wysiłku rzetelnych naukowców. Sprawia to wrażenie zabawy "w kotka i myszki", tyle że kot jest jeden i niemrawy, a myszy sporo i to dobrze harcujących. Niestety, dotychczasowe obserwacje sceny nieuczciwości nie napawają optymizmem. Nie ma zdecydowanych poczynań restrykcyjnych w stosunku do osób chwytających się łatwych osiągnięć naukowych. Brak takowych zachęca tylko do coraz to nowych i narastających przypadków nieuczciwości. Jak pisał Marek Wroński:
Rektorzy wielu uczelni prawie już jawnie "idą na przedawnienia" i nikt na to nie reaguje. Intelektualni piraci wykładają w coraz to nowych uczelniach, jak gdyby nic się nie stało. Ministerstwo "nie widzi problemu", liczne rady i komitety naukowe "o niczym nie słyszały", a ich zacni członkowie w prywatnych rozmowach przyznają, że są bezsilni. O senatach uczelnianych i radach wydziałów lepiej w ogóle nie wspominać - tam, gdzie coś się dzieje, wszyscy są zastraszeni i milczą, bojąc się narazić dziekanom i rektorom. Na niektórych wydziałach nieuczciwość naukowa króluje w biały dzień. Wszyscy wiedzą, np. o naukowych grzechach dziekana, ale nikt nie ma odwagi przeciwstawić się panującym kumplowskim układom. Przepisy dyscyplinarne i urząd rzecznika dyscyplinarnego z powodzeniem są wykorzystywane przez niektórych rektorów - także w uczelniach publicznych - do niszczenia przeciwników, a przeciwnikiem zostaje każdy, kto ma inne zdanie niż rektor lub dziekan i ma odwagę to zdanie publicznie wygłosić [26, s. 37, kolumna 1]
Osoby popełniające poważne kanty naukowe (plagiaty, fałszerstwa, fabrykacje) muszą być wykluczone z dalszej pracy w szkołach wyższych. Jest to społecznie deprawujące, kiedy nikt z oficjeli nie reaguje na tego typu głośne sprawy dotyczące nierzetelności naukowej.  Zastanawiam się, czy minister nauki i szkolnictwa wyższego na podstawie art. 144 pkt 3 i art. 149 ustawy z 27.7. 2005 r. Prawo o szkolnictwie wyższym, nie ma ustawowego obowiązku wystąpienia do rzecznika dyscyplinarnego ministerstwa z poleceniem wszczęcia postępowania wyjaśniającego wobec tego, któremu oficjalnie udowodniono plagiat  [27, s. 36, kolumna 2].

Bardziej znaną i popularną formą plagiatu, i niestety nawet bardziej społecznie tolerowaną jest tak zwane ściąganie przez studentów lub uczniów podczas wszelkiego rodzaju egzaminów (klasówek). W niektórych rejonach Polski, zwłaszcza na Pomorzu, ten sposób wykorzystywania cudzej intelektualnej pracy bywa nazywany zgapianiem. Termin ten oddaje poniekąd jeden ze sposobów zdobywania wiadomości, na przykład od zdającego sąsiada, przez zerkanie w jego opracowanie, czyli, w języku gminnym, gapienie się.  Sposoby ściągania są obecnie bardzo różnorodne i często bardzo wymyślne. Podobno w Anglii ściąganie jest uważane za duży dyshonor i jest właściwie niespotykane. Także w Polsce są szkoły, gdzie wykładowca/nauczyciel może spokojnie pozostawić salę egzaminacyjną bez nadzoru, ale to są wyjątki. Dość powszechnie uważa się ściąganie jako swego rodzaju sztukę, zręczność lub też sport i do tego stosuje się nawet nowoczesne środki elektroniczne. Pozostaje problem zrozumienia, że korzystanie z niedozwolonych form pomocy jest dużym nadużyciem i aktem nieetycznym, zbliżonym do kradzieży. Ponieważ kradzież jest różnie oceniana: jako przewinienie, wykroczenie lub przestępstwo, i często uchodzi „na sucho”, nic dziwnego, że ściąganie mało kto traktuje u nas jako poważne uchybienie moralne.. Zmiana tego stanu rzeczy wymaga zmiany mentalności społeczeństwa i zapewne wprowadzenia ostrzejszych środków prewencji.

6. Zakończenie


Przykre jest to, że gdy na Politechnice Łódzkiej próbowano zainteresować swego czasu omawianym problemem poprzez referat i dyskusję także kolegów innych uczelni, to nie spotkało się to ze spodziewanym odzewem. Zachodzi pytanie, dlaczego ? A przy okazji jeszcze jedna refleksja, choć nie całkiem związana z tematem. Na Politechnice Łódzkiej przez wiele lat funkcjonowało niezwykłe konwersatorium o nazwie "Bóg i Nauka". W odczytach i dyskusjach poruszano problemy filozoficzne, etyczne i częściowo teologiczne. Na niektóre spotkania przychodziły niekiedy tłumy słuchaczy. Z czasem zainteresowanie wyraźnie spadło. Moim zdaniem, na skutek pewnych błędów lub niedociągnięć organizacyjnych i tematycznych. Postanowiono więc zaniechać kontynuowania tego pięknego dzieła (przy jednym głosie sprzeciwu). Szkoda, bo było ono wspaniałe. Wzbogacało duchowo i intelektualnie pracowników naukowych, zresztą nie tylko politechniki, ale także innych uczelni, którzy - powiadomieni - także dość chętnie zaglądali na konwersatoria i dyskusje. Postanowienie uzasadniano m.in. tym, że jest obecnie możliwość samokształcenia i samorealizacji kulturalnej i duchowej poprzez ogólnie dostępne inne środki komunikacji. Rozumowanie, według mnie, dość dziwne. Na tejże Uczelni funkcjonuje, także od wielu lat, impreza kulturalno-muzyczna o nazwie "Muzyka na Politechnice". Koncerty są interesujące i dobrze prowadzone. Stanowią ewenement nie tylko w skali kraju. Nie słyszałem, by coś podobnego funkcjonowało za granicą. Ubogacają kulturalnie, estetycznie i muzycznie pracowników uczelni technicznej. Nie zamyka się tej formy działalności kulturalnej.  Można by przecież powiedzieć, że jest dostatecznie wiele łatwo dostępnych koncertów ze wspaniałymi wykonawcami w filharmonii, operze, operetce, dużo imprez okolicznościowych. Teoretycznie mogłoby to wystarczyć. A jednak ... to nie to samo. Przedziwne jest także to, że w uczelni katolickiej, na KUL-u dopiero studenci wymusili ustąpienie pani prodziekan, gdy ta nie wycofała swego podpisu obrony osoby o bardzo zdumiewających kontrowersyjnych wypowiedziach. W Uniwersytecie Łódzkim funkcjonują obecnie tak zwane wykłady rektorskie o przeróżnej tematyce. Nie mają one jednak w większości tego charakteru co wspomniane, a odbywające się niegdyś konwersatoria na Politechnice.
Tylko przy dobrej woli i wspólnymi siłami możemy zmienić ten stan rzeczy.
Wszyscy czekamy na katharsis, na prawdziwe  OCZYSZCZENIE.  Oby to nastąpiło !

Poniżej podaję bibliografię artykułów z Forum Akademickiego "FA", niepełną, gdyż jest ona bardzo obszerna. Wskazuję te pozycje, które wydały mi się bardziej interesujące i to tylko z kilku lat, gdy te dane notowałem  Liczba ich jednak stale wzrastała, więc zaprzestałem notowania, bo zaczynała być zbyt długa.

Bibliografia

[1]   Hollender , H., "Ulubione środowisko plagiatu", FA 5 (2007), s. 27.
[2]   Kalisz, J.,  "Pozornictwo naukowe - Sposób oceny działalności naukowej", FA 3 (2007), s. 23-25.
[3]   Korczyński, W., "Po co nam te tajemnice ?", FA 10 (2005), s. 32-33.
[4]   Kostarczyk, E., "Co stanowi o sile naukowca?", FA 1 (2005), s. 34-35.
[5]   Piórkowski, K. A., "Refleksja o dobrej robocie naukowej", FA 10 (2005), s. 34.
[6]   Szulc, W., "Nauka z drugiej ręki", FA 12 (2005), s. 28-29
[7]   Ważny, J., "Etyka w pracach naukowych", FA 5 (2007), s. 24-26.
[8]   Wroński, M., "Syndrom strusia", FA 2 (2005), s. 40
[9]   Wroński, M., "Wstyd po latach", FA 3 (2005), s. 40.
[10]  Wroński, M., "Eksperyment "Stosowany" z fizyki", FA 4 (2005), s. 44.
[11]  Wroński, M., "Recenzja plagiatowej habilitacji", FA (2005), s. 41-42.
[12]  Wroński, M., "Fabrykant doktoratów" FA 6 (2005), s. 43.
[13]  Wroński, M., "Raj dla plagiatów", FA 9 (2005), s. 50.
[14]  Wroński, M., "Naukowy recycling", FA 10  (2005), s. 42-43.
[15]  Wroński, M., "Łatwo to udowodnić", FA 1 (2006), s. 38-39.
[16]  Wroński, M., "Don Kichot i wiatraki", FA 2 (2006), s. 42-43.
[17]  Wroński, M., "Krytyka naukowa, cz.I", FA 3 (2006), s. 39.
[18]  Wroński, M., "Krytyka naukowa, cz.II", FA 4 (2006), s. 35-37.
[19]  Wroński, M., "Doktorat po kupiecku", FA  5 (2006), s. 32-33.
[20]  Wroński, M., "Nagany i przedawnienia", FA 6 (2006), s. 35-36.
[21]  Wroński, M., "Korekty i dopowiedzenia", FA 7-8 (2006), s. 55-56.
[22]  Wroński, M., "Bezczelność pedagogiczna", FA 9 (2006), s. 29-30.
[23]  Wroński, M., "Cud przedawnienia", FA 10 (2006), s. 36=37).
[24]  Wroński, M., "Pod uczelnianym dywanem", FA 11 (2006), s. 32-33.
[25]  Wroński, M., "Wprowadzony w błąd", FA 12 (2006), s. 37.
[26]  Wroński, M., "Utrata wiary w skuteczność",  FA 1 (2007), s. 37-38.
[27]  Wroński, M., "Nowe fakty w starych sprawach", FA 2 (2007), s. 36-37.
[28]  Wroński, M., "Z plagiatowej łączki", FA 3 (2007), s. 31-33.
[29]  Wroński, M., "Czy plagiat popłaca", FA 4 (2007), s. 42-43.
[30]  Wroński, M., "Etyka w pracach naukowych", FA 5 (2007), s. 24-26.
[31]  Wroński, M., "Iść w zaparte", FA 6 (2007), s. 6.








.