Stanisław Michalkiewicz - Straszliwa wiedza

Recenzja wystawiona Jego Świątobliwości Franciszkowi przez dyrektorkę Teatru Ósmego Dnia w Poznaniu panią Ewę Wójciak wywołała burzę w szklance wody przede wszystkim dlatego, że poznańskie władze, które z jakichś powodów mają już pani Wójciak dosyć, postanowiły wykorzystać okazję, by spuścić ją z wodą.

Tymczasem czasy są ciężkie i o dyrektorską posadę wcale nie jest tak łatwo, zwłaszcza w „kulturze”, gdzie wszystkie możliwe posady pozajmowane są przez sprytnych i wyszczekanych chałturników. Mamy tedy do czynienia ze swoistą wspólnotą interesów.

Chałturnicy zainteresowani utrzymaniem własnych posad przeciwni są wszelkim ruchom kadrowym „w kulturze” i dlatego tak stadnie zareagowali w obronie posady pani Ewy Wójciak. Do stada „ludzi kultury” przyłączyło się stado „ludzi nauki” z niezawodnym panem prof. Hartmanem. Nawiasem mówiąc, słyszałem, że pan prof. Hartman przekonywał niedawno jakiegoś telewizyjnego gryzipióra, jakoby nie istniały moralne przesłanki przemawiające za wyższoscią prokreacji spontanicznej nad zaplanowaną.

Ponieważ pan prof. Hartman, niezależnie od swoich zainteresowań naukowych, jest działaczem żydowskiej loży B`nai B`rith o wielkich ambicjach, to nie jest wykluczone, iż przypadkowo zdradził jakiś nowy projekt, który starsi i mądrzejsi pragną narzucić narodom mniej wartościowym.

W tej sytuacji tylko patrzeć, jak spontaniczna prokreacja zostanie zakazana, a przynajmniej wysoko opodatkowana, a alternatywą będą tzw. małżeństwa resortowe, rozpowszechnione za pierwszej komuny wśród funkcjonariuszy MSW.

Nie byłoby powodu, by zajmować się tymi stadnymi protestami, gdyby nie pogląd wypowiedziany en passant przez jednego z sygnatariuszy, pana Lecha Raczaka, że „wolność ekspresji, nawet wulgarnej, jest święta”.

To jest pogląd – można powiedzieć – rewolucyjny, bo z jednej strony myślę, że wśród sygnatariuszy protestu pan Raczak nie jest odosobniony, a z drugiej strony wyroki niezawisłych białostockich sądów skazujące kibiców za skandowanie: „Donald, matole, twój rząd obalą kibole!”, pod pretekstem znieważenia „konstytucyjnego organu państwa”, oraz demonstantów za deklarację: „Nie chcemy przepraszać za Jedwabne” – żadnych protestów wśród człowieków kultury i nauki nie wzbudziły.

Czyżby człowieki nie wiedziały, że „wolność ekspresji, nawet wulgarnej, jest święta”? Niemożliwe, skoro wie o tym nawet pan Lech Raczak!

Niepodobna tedy wyjaśnić tego zagadkowego fenomenu inaczej, jak tylko okolicznością, że zarówno człowieki kultury, jak i człowieki nauki skądś wiedzą, kiedy wolno im protestować w imię „świętej wolności ekspresji”, a kiedy lepiej podkulić ogon pod siebie. Najwyraźniej musi istnieć jakaś straszliwa wiedza, że taki dajmy na to ekspresyjonizm czy nawet impresyjonizm jest „święty”, nawet gdy „wulgarny”, podczas gdy inne formy ekspresji piętnowane są z całą surowością prawa jako „język nienawiści”.

W swoim czasie niezależne media głównego nurtu podniosły niebywały klangor, kiedy okazało się, że na jakimś młodzieżowym pikniku uczestnicy unosili w górę ręce w rzymskim pozdrowieniu. Jeśli dobrze sobie przypominam, to zarówno czlowieki „kultury”, jak i „nauki” natychmiast przybrały poważny, oskarżycielski ton, że „no pasaran” i w ogóle.

Tymczasem okazuje się, że niepotrzebnie, bo przecież to tylko taka sama forma „ekspresji”, jak każda inna, i to nawet nie „wulgarna”, a zatem – „święta”, kto wie, czy nawet nie podwójnie? Bo chyba nie zależy to od tego, kto się wulgarnie ekspresjonizuje, że jeśli, dajmy na to, ekspresyjonizuje się wulgarnie pani Ewa Wójciak, to wszytko jest „święte” i gites tenteges, a jeśli, dajmy na to, Zenek Dreptak w bramie puści wiąchę, to w sądach grodzkich będzie miał przechlapane? Ciekawe, co sądzą o tym filozofowie, przynajmniej ci, którzy podpisali protest – bo chyba coś sądzą?

Nasz Dziennik

za: http://www.naszdziennik.pl (kn)