Wanda Zwinogrodzka -Dziennikarze i politycy.

Nieuczciwość, stronniczość, tchórzliwość, służalczość, konformizm, pycha, powierzchowność – „Siedem grzechów głównych polskich mediów” wskazał Bronisław Wildstein w „Do Rzeczy”. Uderz w stół… Odezwał się „Newsweek”. Zgodnie z arkanami swojego fachu wrzasnął głosem niezawodnego Rafała Kalukina: „Łapaj Wildsteina!”. I dalejże obrzucać kalumniami TV Republikę, która rozpoczęła emisję ledwie kilka dni wcześniej: „Tak nachalnej propagandy od końca PRL‑u nikt w Polsce nie widział”. Cóż, łatwiej zaatakować stację, której Wildstein jest redaktorem naczelnym, niż odeprzeć jego zarzuty. Zwłaszcza że TV Republika dopiero wchodzi na rynek i wolno podejrzewać, że czytelnicy „Newsweeka” nie mogą na razie zweryfikować pomówień.

Debata zatem toczy się zgodnie z regułami przyjętymi wśród dziennikarzy III RP, którzy swój cel upatrują nie w przedstawianiu i komentowaniu rzeczywistości, ale w jej przekształcaniu w pożądanym przez siebie kierunku. Obserwacja ich nudzi, pociąga walka wręcz, w której nie o meritum sporu chodzi, a już zwłaszcza nie o prawdę, ale o pognębienie, a najlepiej – unicestwienie przeciwnika.

Wspomnienia Urbana


Te reguły ukształtowały się oczywiście jeszcze w PRL i – tak jak w wielu innych dziedzinach polskiego życia – siłą bezwładu oraz prawem reprodukcji upowszechnionych wzorów – przeniknęły do współczesności.

Temu, jak powstawały, można przyjrzeć się szczegółowo w trakcie lektury książki pt. „Jerzy Urban. O swoim życiu rozmawia z Martą Stremecką”. Rozmowa utrzymana jest w tonacji serio, w porządku chronologicznym, Urban opowiada o swoich doświadczeniach od wczesnego dzieciństwa aż po dzień dzisiejszy. Od lat 80. kojarzy się on przede wszystkim z funkcją rzecznika rządu Jaruzelskiego, warto jednak pamiętać, że swego czasu był jednym z najpopularniejszych dziennikarzy PRL, co więcej uchodził za niepokornego. Dlatego jego droga zawodowa wiele mówi o ówczesnych mediach.

Rozpoczęła się w ZMP, do którego Urban wstąpił jeszcze w szkole, w wieku 15 lat, na fali buntu przeciwko „mieszczańskiemu” środowisku swoich rodziców, gnany marksistowską nadzieją na przeobrażenie świata. Szybko został w Łodzi „zetempowskim dygnitarzem, od rana do wieczora zajętym działalnością, obradami, który miał tam zaplecze, kolegów, antagonistów, zwolenników. Czuł się ważną osobą i poważnym działaczem jak na swój wiek”. Obiecującą karierę przerwała decyzja rodziców o przeprowadzce do Warszawy. Próbując odzyskać status „ważnej osoby”, posiadającej wpływ na bieg wydarzeń politycznych, Urban, w wieku 18 lat, został dziennikarzem. Zdobył w ten sposób dostęp do establishmentu, bo w PRL świat dziennikarski był jego częścią, by nie powiedzieć – solą.

Misja dziennikarska


W świetle wyznań poczynionych w książce wydaje się, że aktywność zawodowa bohatera rozwijała się dalej w zgodzie z tą samą logiką i motywacją, która cechowała go w młodości. Z tej perspektywy misja dziennikarska była nie tyle świadectwem pasji opisywania i rozumienia świata, ile raczej instrumentem pozyskania nad nim władzy (często przez zbliżanie się do jej ośrodków) i zapewnienia sobie eksponowanej pozycji w hierarchii społecznej. Nawet najbardziej „romantyczny” okres swojego dziennikarskiego żywota Urban tak właśnie przedstawia: „Fenomen »Po prostu« nie polega tylko na tym, że była to lepsza od innych gazeta. Myśmy stworzyli środowisko, ruch, instytucję. Obradujemy do późna, od rana toczymy dyskusje polityczne […]. Romantyzm, zawrót głowy, poczucie wielkiej kariery, wielkiego poparcia społecznego, aplauzu”.

W podobny sposób opowiada o pracy w „Polityce” Mieczysława Rakowskiego, np. referując, jak przygotowywał odezwy dla KC w trakcie tragedii grudniowej w 1970 r. Zdumiona Stremecka pyta: „Dziennikarz piszący odezwę do narodu na zlecenie władzy – czy to było dla pana normalne?” „Ależ proszę pani – odpowiada Urban – ja byłem dumny, miałem poczucie, że dokonuję ważnych, historycznych czynności. Zresztą nie po raz pierwszy. Wcześniej wraz z kolegami z redakcji pisałem »Program rozwoju kraju«, w którym każdy z nas zawierał reformatorskie wizje ze swojej działki […]. Marian Turski pojechał z tym do Gierka”.

Tak pojmowane dziennikarstwo to po prostu medialny odcinek frontu politycznego, tym samym więc rządzą nim reguły walki, a nie zasady erystyki. Nie ma powodu pielęgnować sztuki prowadzenia sporów, natomiast sztuka manipulacji bardzo się przydaje. Na takich wzorach kształtowały się media III RP i tutaj – tak jak w PRL – dziennikarze są częścią establishmentu. Z politykami łączą ich liczne i rozległe powiązania, które bynajmniej nie ograniczają się do sytuacji zawodowych, granice obu środowisk są płynne i łatwo przenikalne.

Peerelowskie koleiny


W rezultacie świat mediów podlega tym samym prawidłom, co świat polityki – dzieli się na obóz władzy i obóz opozycji. Konflikt rozdzierający Polskę staje się nierozwiązywalny, nie ma bowiem przestrzeni, w której mogłaby toczyć się dyskusja prowadzona wedle reguł przypisanych sporom intelektualnym, a lekceważonych w walce partyjnej: na podstawie przemyślanych argumentów, umiejętności kontrolowania emocji, wysokiej kultury języka.

Opisane w artykule Bronisława Wildsteina grzechy mediów prorządowych stały się bodźcem dla powstania mediów niezależnych, krytycznych wobec obozu władzy. To niezwykle ważny krok na drodze do zrównoważenia racji w polskim sporze. Ale to dopiero krok pierwszy. Dla uzdrowienia patologii naszego życia publicznego potrzebne są następne.

Żeby uwolnić się od fatalnej spuścizny dziennikarstwa peerelowskiego, trzeba porzucić logikę walki politycznej o pożądany kształt rzeczywistości na rzecz skromniejszej – i może dlatego właśnie o wiele trudniejszej – ambicji rzetelnego opisu i chłodnego komentarza. Na rzecz rozpoznań, które przekraczają i podważają te podsuwane przez polityków, łamią potoczne stereotypy, tworzą samodzielny świat pojęć i wyobrażeń o naszej codzienności. A wreszcie także na rzecz budowy opiniotwórczego środowiska, które zamiast odwzorowywać istniejące w Sejmie podziały wyznacza własne, wytyczone według odmiennych kryteriów.

Czwarta władza, żeby skutecznie pełnić swoją funkcję, musi zdobyć autonomię. Jeśli to nam się nie uda, najpewniej i my także wpadniemy w koleiny, w których ugrzęźli niepokorni niegdyś dziennikarze – ci z „Po prostu”, jak Urban, albo ci, którzy w podziemiu tworzyli „Tygodnik Mazowsze”, by z biegiem lat złożyć swoją niezależność na katafalku „Gazety Wyborczej”.


Wanda Zwinogrodzka


za:niezalezna.pl (pkn)