Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Fałszywe symetrie

Te słowa nie mogą nie szokować. Zwłaszcza że wypowiada je parlamentarzysta zasiadający w ławach polskiego Sejmu.

Byłem wychowywany w nienawiści do Polaków – klaruje „Tygodnikowi Powszechnemu” poseł Platformy Obywatelskiej Miron Sycz, utyskując na treść uchwały wołyńskiej. Dalej mamy już tylko prymitywną reprodukcję całego pakietu fałszywych klisz. Mam tu na myśli choćby wielce karkołomną, bo w warstwie faktograficznej nie do obrony, próbę dowiedzenia symetrii między operacjami i samymi formacjami zbrojnymi Polskiego Państwa Podziemnego z czasów wojny a akcjami militarnych jednostek afiliowanych przy Ukraińskim Komitecie Narodowym. Tym samym mechanizmem Sycz operuje w przypadku rzezi na Kresach i akcji „Wisła”. Trudno nie odnieść wrażenia, że emocjonalna fiksacja – skutek w gruncie rzeczy nie tyle wychowania, ile tresury do nienawiści – objawia się w przypadku posła Platformy trwałą dysfunkcją w postaci silnego impregnatu na bezdyskusyjne fakty.

A te mówią same za siebie. Dowództwo żadnej z polskich formacji zbrojnych (AK, NSZ, NOW, WiN etc.) nigdy nie asygnowało ani jednego rozkazu zobowiązującego do masowych mordów na cywilnej ludności, w tym na obywatelach polskich pochodzenia ukraińskiego. Co więcej, przypadki niesubordynacji były piętnowane, a akcje prewencyjne i odwetowe opatrywano zaleceniem: oszczędzać cywilów, co przyznał nawet Grzegorz Motyka, historyk popularny w środowisku wołyńskich rewizjonistów.

Tego samego nie da się niestety powiedzieć o dokumentacji wytworzonej przez szefostwo oddziałów ukraińskich.

Idźmy dalej.

Żadna z polskich formacji nie składała przysięgi na wierność „Wielkiemu Hitlerowi”, jak to czynili żołnierze 14. Dywizji Grenadierów SS Galizien („Hałyczyna”), której jeden z policyjnych pułków wyciął w pień mieszkańców Huty Pieniackiej. Nie była to przysięga na wierność Ukrainie – o czym Sycz i wielu ukraińskich historyków nie chce dziś pamiętać. W żadnej z polskich formacji nie było zakazu porozumiewania się w języku polskim. Zakaz mówienia po ukraińsku (tylko niemiecki) obowiązywał w SS Galizien.

Wreszcie żadna z podlegających polskiemu rządowi na wychodźstwie formacji zbrojnych nie została uznana przez międzynarodowy trybunał za zbrodniczą. A takim mianem Trybunał Wojenny w Norymberdze określił wszystkie (z wyjątkiem jednej) jednostki SS, w tym ukraińską SS Galizien, patronującą dziś ulicom miast położonych w granicach naszego wschodniego sąsiada. Więc gdzie ta symetria? To nie akcja „Wisła” – fragment szerokiego projektu deportacyjnego, realizowanego na terenie wszystkich państw zajmowanych przez Sowiety, obliczonego na eliminację i neutralizację czynników zagrażających władztwu Moskwy – była prawdziwym probierzem intencji polskiego państwa wobec obywateli polskich narodowości ukraińskiej.

Właściwym adresatem pytań i wyrzutów w sprawie „Wisły” powinien być raczej major Zygmunt Bauman. Wystylizowany na filozofa płynnej rzeczywistości zaprawiony kabewudzista z pewnością chętnie wyłoży Syczowi paradygmat konieczności dziejowej operacji realizowanej przez „ludową” władzę na zlecenie Moskwy. Przed „Wisłą” była „Wielka Blokada” – największa akcja Sowietów przeciwko antykomunistycznej partyzantce w Europie Wschodniej. Ludzi z ojcowizny wysiedlała wszak ta sama ekipa, która mordowała na Rakowieckiej. Prawdziwym probierzem stosunku państwa polskiego do ukraińskich współobywateli jest reakcja gen. Władysława Andersa na prośbę ostatniego dowódcy SS Galizien gen. Pawło Szandruka, notabene podwładnego Andersa z czasów kampanii wrześniowej. Po ciężkich walkach z Armią Czerwoną w okolicach austriackiego Grazu nad dywizją, która poddała się Brytyjczykom, zawisła groźba deportacji do Związku Sowieckiego. Nie minęły jeszcze dwa lata od Krwawej Niedzieli, kiedy Szandruk zwrócił się do Andersa z prośbą o interwencję u aliantów, protekcję, która uchroniłaby jego ludzi przed niewątpliwą kaźnią w Sowietach. I Anders interweniował. Skutecznie. Ukraińcy pozostali w brytyjskiej strefie okupacyjnej, by móc później bez przeszkód rozjechać się po całym świecie. Tyle szczęścia nie mieli ani własowcy, ani chorwaccy ustasze, ani nawet serbscy żołnierze jednoznacznie zorientowanego na aliantów generała Dragoljuba „Dražy” Mihailovicia.

Więc może poseł Miron Sycz zdobędzie się na odrobinę uczciwości i sam sobie odpowie na pytanie: komu, biorąc pod uwagę powyższe fakty, weterani ukraińskich formacji powinni stawiać dziś pomniki?


Katarzyna Orłowska-Popławska


za:www.naszdziennik.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.