W oparach absurdu
To nie koniec groteskowego festiwalu kompletnie oderwanych od rzeczywistości wynurzeń autorstwa dziennikarzy prorządowej gazety. Jerzy S. Majewski zapowiada, że nie zamierza w godzinę „W” pojawić się pod pomnikiem Gloria Victis, by nie być świadkiem wylewającej się nienawiści ze strony „zwolenników PiS, słuchaczy Radia Maryja, narodowców, wrogów obecnie rządzących”. Mało tego, jest on przekonany, że „kibole” odpalający race podczas obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego są w prostej linii spadkobiercami „tego faszyzmu” i ich zachowanie nasuwa skojarzenie ze zjazdami NSDAP.
Takie teksty, opinie, komentarze są na porządku dziennym w lewicowej publicystyce. Abstrahując od tego, że nieznośne musi być (jeśli rzeczywiście wierzą w te wszystkie brednie) postrzeganie rzeczywistości przez pryzmat nieustannego ostrzegania przed rzekomo rosnącym z każdym dniem faszyzmem, zaskakujące jest to, że to samo środowisko milczy, gdy pamięć o powstańcach, żołnierzach wyklętych jest szargana. Przyklaskuje, gdy pseudonaukowcy opluwają bohaterów z Szarych Szeregów. Jeśli „faszyzm”, czyli race i marsze, jest według nich zagrożeniem demokracji, to czym jest obrona zbrodniczej ideologii, jaką był komunizm? Bo czy promocja „ludzi honoru”, takich jak Zygmunt Bauman czy Wojciech Jaruzelski, czyli przedstawicieli aparatu represji wobec Polaków, nie jest po prostu promocją komunizmu, ergo czymś, co zagraża demokracji w dużo większym stopniu niż pochodnie i marsze?
Paulina Gajkowska
za:www.naszdziennik.pl