Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Komu przeszkadza konkordat

W 20. rocznicę podpisania konkordatu (28 lipca 1993 r.) wolno przypomnieć, iż w latach posoborowych już blisko 100 państw i landów niemieckich (m.in. o znikomej liczbie katolików) zawarło tego rodzaju umowę ze Stolicą Apostolską. Oznacza to najwyraźniej, że nadal (od XII w.) stanowi ona pożyteczny instrument regulacji wzajemnych stosunków Kościoła katolickiego i danego państwa.

Na pytanie, czy potrzebny jest konkordat, wypada odpowiedzieć następująco: jest potrzebny zarówno Kościołowi katolickiemu, jak i państwu polskiemu, a przede wszystkim tym, którzy te wspólnoty stanowią (w zdecydowanie przeważającej części należą do jednej i drugiej). Jest potrzebny (podobnie jak umowy innych Kościołów i związków wyznaniowych zawarte z państwem, na podstawie których zostały uchwalone odnośne ustawy) do zagwarantowania ładu i pokoju społecznego w tak znaczącej przestrzeni życia, jaką jest wolność religijna.

Droga do konkordatu


Już w 1958 r. Władysław Gomułka i Józef Cyrankiewicz sugerowali udającemu się do Rzymu Prymasowi Polski, by zaproponował Piusowi XII zawarcie między PRL i Stolicą Apostolską konkordatu. Sugestia ta wymownie świadczyła o tym, że na regulacji wzajemnych stosunków państwa i Kościoła katolickiego zależało także ówczesnym władzom komunistycznym. W ich zamyśle miało się to jednak dokonać za plecami Episkopatu Polski, o czym ks. kard. Stefan Wyszyński dobrze wiedział.

Relacje wzajemne państwa i Kościoła pozostawały mocno rozchwiane, a cała sfera działalności Kościoła wciąż była regulowana jednostronnie (na drodze ustaw, rozporządzeń itp.), a tym samym arbitralnie. Korzystniejszy klimat do porozumienia zaistniał w 1974 r., kiedy to PRL i Stolica Apostolska nawiązały ze sobą kontakty robocze. Jeszcze lepszy, niewątpliwie za sprawą Jana Pawła II, okazał się w latach osiemdziesiątych, gdy zaczęto realnie myśleć zarówno o ustawie, która by normalizowała stosunki dwóch wspólnot (politycznej i religijnej), jak i o konwencji Polski ze Stolicą Apostolską. Jakkolwiek 17 maja 1989 r., a więc u schyłku rządów komunistycznych, doszło do uchwalenia ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w PRL, która w sposób właściwy regulowała status tego ostatniego, to jednak stopień trwałości takiego aktu prawnego nie był wystarczający. Nic więc dziwnego, że obydwie strony, finalizując sprawę konwencji, uzupełniły jej tekst i przekształciły – na drodze rokowań – w konkordat, zawarty już w III RP. Zaś obstrukcja procedury ratyfikacyjnej, spowodowana niechęcią lewicowej większości parlamentarnej do traktatu, „zaowocowała” drastyczną zwłoką: ratyfikacja nastąpiła dopiero 22 lutego 1998 r. (za rządów AWS); wszedł on w życie 25 kwietnia tegoż roku. Po latach więc restrykcyjnego odnoszenia się do Kościoła przez państwo udało się wreszcie osiągnąć tak pożądaną regulację dwustronną, i to o stopniu stabilizacji nieporównywalnie większym niż ustawa.


Sine ira et studio, czyli oceniać bezstronnie

Reprezentując nowy, posoborowy model umowy konkordatowej, ukształtowany przez Sobór Watykański II, dla którego podstawową zasadą stosunków między państwem a Kościołem jest ochrona wolności religijnej mającej swoje źródło w godności osoby ludzkiej, konkordat polski zawiera uzgodnienia będące – tak można powiedzieć – uszczegółowieniem Ustawy Zasadniczej, służące zatem urzeczywistnianiu rękojmi konstytucyjnych. W umowie znalazły się zarówno zobowiązania przyjęte wspólnie przez obydwie strony, jak i jednostronne, pochodzące od jednej i od drugiej strony.

Z naciskiem należy podkreślić, że – w odróżnieniu od konkordatów przedsoborowych – gwarancje udzielone przez państwo polskie Kościołowi katolickiemu bynajmniej nie noszą znamion przywilejów (w takim też duchu wypowiedział się Benedykt XVI w przemówieniu z 12 maja 2005 r. wygłoszonym do korpusu dyplomatycznego: „Kościół nie domaga się żadnego przywileju dla siebie, lecz jedynie stworzenia w zakresie swej misji uzasadnionych warunków swobody dla swojej działalności”). Zresztą państwo komunistyczne nie byłoby chyba zbyt skłonne obdarowywać Kościoła przywilejami, a przecież poza wprowadzeniem alternatywnej (w stosunku do istniejącej uprzednio) formy zawarcia małżeństwa (art. 10 ust. 1) oraz stworzeniem możliwości nauczania religii w publicznych przedszkolach (art. 12 ust. 1) pozostałe normy konkordatowe stanowią jedynie potwierdzenie unormowań wpisanych do wspomnianej PRL-owskiej ustawy ,,majowej” (postanowienia art. 15 ust. 3 o dotowaniu przez państwo PAT i KUL zostały zrealizowane na drodze ustaw, przed wejściem konkordatu w życie).

Z kolei Stolica Apostolska, składając gwarancje państwu, zobowiązuje się do podejmowania określonych działań oraz do zachowania – w określonych sprawach – obowiązujących przepisów prawa polskiego. Jak refren pobrzmiewa w tekście konkordatu stwierdzenie: „(…) z zachowaniem prawa polskiego”. Stolica Apostolska uznaje w ten sposób kompetencje państwa polskiego, a także ma na względzie poszanowanie jego interesu.

Kamieniem milowym umowy jest wpisana do art. 1 zasada niezależności i autonomii obu podmiotów (każdego w swojej dziedzinie). Do pełnego jej poszanowania strony zobowiązują się „we wzajemnych stosunkach i we współdziałaniu dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego”. Znajduje ona swoje właściwe „przełożenie” w regulacjach szczegółowych, w których państwo uznaje prawa i kompetencje Kościoła, ten zaś respektuje prawa i kompetencje państwa.

Kierując się w preambule „zasadami prawa międzynarodowego, łącznie z normami dotyczącymi poszanowania praw człowieka i podstawowych swobód oraz wyeliminowania wszelkich form nietolerancji i dyskryminacji z powodów religijnych”, układające się strony chciały dać wyraz przekonaniu, że przyjęcie konkordatu nie może w najmniejszy sposób obniżyć standardu ochrony praw innych (niekatolickich) Kościołów i związków wyznaniowych czy też spowodować jakiejkolwiek nierówności w traktowaniu ich przez państwo. Stosowne gwarancje otrzymują one w drodze ustaw, uchwalonych jednak na podstawie umów zawartych przez państwo z ich kompeten- tnymi przedstawicielami.

Analiza dokonana sine ira et studio funkcjonujących od 15 lat postanowień konkordatu pozwala przyjąć, że umowa ta wnosi do przestrzeni wzajemnych relacji obu wspólnot trwałą harmonię i ład. Tym samym więc, a to jest najistotniejsze, przyczynia się do „rozwoju człowieka i dobra wspólnego”.

Demagogia lewicy

Wspomniane wyżej uprzedzenie lewicy do podpisanego konkordatu, a przede wszystkim do Kościoła (pełne jadu wypowiedzi posłów podczas posiedzeń Sejmu i komisji nadzwyczajnej w okresie trwania procedury ratyfikacyjnej), odbiło się ostatnio echem, w innej już oczywiście postaci. Oto w stosunku do zawartego przed 20 laty traktatu wysuwa się znów niczym nieuzasadnione i pełne demagogii zarzuty (czyżby chodziło o „uczczenie” tej rocznicy?). Co więcej, nie brak „myślicieli”, którzy zawarcie przez Polskę konkordatu uważają za skandal i podważają jego sens.

Wyrazicielem takiej opinii jest m.in. prof. Jan Hartman. Na łamach „Gazety Wyborczej” w artykule „O Polskę wolną od konkordatu” maluje jakże ponurą wizję Polski, która przez ów nieszczęsny traktat uzależniła się od „obcego państwa”, w której rządzą biskupi i księża (mieszkając w cieszących się eksterytorialnością dyplomatyczną rezydencjach, nie płacąc podatków, nie podlegając organom ścigania etc.) i gdzie prawo kanoniczne zdominowało prawo polskie (!). Jednym słowem ta poddańcza umowa, która zresztą tak nieludzko dyskryminuje inne wspólnoty wyznaniowe, doprowadzi nas nieuchronnie – tylko patrzeć – do prawdziwej zguby (trzeba więc co rychlej doprowadzić do wyrwania się z tak upokarzających okowów). A w wywiadzie dla PAP z 26 lipca filozof krakowski pozwolił sobie na określenie konkordatu jako „symbolicznego aktu zhołdowania Polski Stolicy Apostolskiej i prawnego fundamentu procesu klerykalizacji państwa oraz mnożenia przywilejów Kościoła katolickiego” (!).

Podobne stanowisko zajmują dr Paweł Borecki i marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Ten pierwszy, po przeprowadzeniu badań na temat przestrzegania konkordatu przez rząd i przez biskupów, bije na alarm. Wszak polscy hierarchowie drastycznie łamią tę umowę, w szczególności jej art. 1, ośmielają się bowiem interweniować u władz państwowych w sprawie Telewizji Trwam, w kwestiach bioetycznych czy… przydrożnej prostytucji (!). Rzuca więc bojowe hasło: renegocjować tak nieudaną umowę! Z kolei Borusewicz, również oburzony poparciem przez KEP starań Telewizji Trwam o koncesję na cyfrowym multipleksie, uznaje to za jawne „przekroczenie zarówno Konstytucji, jak i konkordatu”. Rzeczywiście, wszystkiemu winien konkordat: gdyby bowiem nie istniał, z całą pewnością biskupi przykładnie w tej i w innych sprawach milczeliby. Przynajmniej łamaliby wówczas jedynie Konstytucję… Jeszcze bardziej jaskrawym przejawem naruszenia konkordatu ma być, zdaniem marszałka, to, iż biskupi zawładnęli w państwie jego władzą publiczną, wszak „publicznie głosili, że ich decyzje czy słowa są nadrzędne w stosunku do organów państwa” (kiedy i gdzie tak głosili?).

Ostry atak na konkordat przypuszczono 27 lipca, podczas panelu dyskusyjnego zorganizowanego w Sejmie przez SLD. Przewodniczący debacie Leszek Miller umowę ze Stolicą Apostolską określił jako „pewnego rodzaju akt założycielski III Rzeczypospolitej” (!), uznając jednocześnie, że Kościół próbuje „włączyć struktury państwa we własną misję religijną”.

Uważna lektura konkordatu pozwala stwierdzić, że – wykluczając zwyczajną ignorancję lub złą wolę – trudno jest wskazać jakikolwiek jego przepis, który by pozostawał w sprzeczności z zasadą niezależności i autonomii państwa i Kościoła, a tym samym z Konstytucją RP, która ową zasadę proklamuje (w art. 25 ust. 3). Pozostaje więc pytać: zła wola czy ignorancja? Jedno i drugie byłoby godne ubolewania.

Gdy odbywający w podalpejskiej wsi Cassiciacum swój katechumenat św. Augustyn oddawał się medytacji, usłyszał w pewnym momencie jakby głos dziecka wołającego: „Tolle et lege!” (Weź to i czytaj), po czym otworzył Biblię na przypadkowej stronicy i zaczął czytać (Rz 13, 13-14). Chciałoby się powiedzieć każdemu rozprawiającemu „z pamięci” o konkordacie: Weź go i (dokładnie) czytaj! Unikniesz wówczas jakże taniej demagogii!

Ks. prof. Wojciech Góralski


za:www.naszdziennik.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.