Publikacje polecane

Krzysztof Mądel SJ -Clive S. Lewis wielki apostoł wątpiących. Ten, który chciał ułatwić innym spotkanie Chrystusa (12 odcinków)

29 listopada /będziemy/ obchodzili rocznicę urodzin brytyjskiego pisarza, a 22 listopada rocznicę śmierci. Warto przypomnieć sobie, co miał do powiedzenia autor "Opowieści z Narnii".

(1) Pierwsze kroki wyobraźni

Kiedyś, kiedy już zbliżał się jej koniec, powiedziałem do niej: "Jeśli będziesz mogła i jeśli tam będzie to możliwe, to przyjdź do mnie, gdy ja będę umierał". "Możliwe? - zdziwiła się. - Nie wiem, czy niebo mogłoby mnie wtedy zatrzymać. A jeśli chodzi o piekło, to rozbiłabym je na drobne kawałki..." Zupełnie świadomie posłużyła się językiem mitologii i zdawała sobie sprawę, że w tym co mówi jest trochę komedii. A jednak w tym akcie woli, głębszym niż jakiekolwiek inne uczucie, nie było nic z mitu czy żartu. W jej oku pojawił się wesoły błysk i łza.
Clive Staples Lewis (1898 1963) napisał te słowa wkrótce po śmierci żony, Joy Gresham.

W Polsce znamy Lewisa przede wszystkim z zabawnych "Listów starego diabła do młodego", z bajkowych "Opowieści z Narni" oraz "Trylogii międzyplanetarnej", a także z pięknego tomu poświęconego literaturze średniowiecznej i renesansowej "Odrzucony obraz". Wznowienia i tłumaczenia jego książek na całym świecie cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Niedawno na ekranach kin pojawił się film Richarda Attenborough'a pod tytułem "Cienista dolina", poświęcony właśnie Lewisowi.
Kim był ów pisarz i teolog z Oksfordu, nazywany przez przyjaciół "Apostołem sceptyków"?

Urodził się w Belfaście w Irlandii w roku 1898. Ojciec, sentymentalny Walijczyk, był notariuszem. Matka, osoba z natury pogodna i cicha, pochodziła z domu anglikańskiego duchownego. Zmarła gdy Lewis miał dziewięć lat. "Jestem dzieckiem długich korytarzy - napisze później Lewis - pustych, słonecznych pokoi, samotnie odwiedzanych strychów i pojękiwań wiatru przeciskającego się pomiędzy dachówkami". Już wtedy prawdziwym jego domem były książki. Czytał wszystko co było pod ręką. A potem razem z bratem Warrenem układał baśnie z Krainy Zwierząt, przyozdabiając je rysunkami kotów, królików i rycerzy. O tym jak bogatą miał osobowość może świadczyć następujące wydarzenie z wczesnego dzieciństwa. Podczas jednej z wycieczek morskich wspomina Warren mój brat podszedł ku matce, wskazał palcem na siebie i oznajmił: "On ma na imię Jacksie". I obstawał przy tym uparcie przez następne dni... więc musiało zostać na jego "Jacksie". Jacksie dzieciństwo i młodość spędził w prywatnych szkołach, rozwijając tam wybitne uzdolnienia językowe.

Zaczął czytać Biblię. Jednak zanim jeszcze trafił na studia do Oksfordu, rozstał się z chrześcijaństwem. Kilkunastoletniego Lewisa całkowicie pochłonęła literatura, poezja Miltona, a przede wszystkim "Północ": nordyckie baśnie o elfach i smerfach, skandynawska mitologia, twórczość Wagnera i Yeatesa. W dniu swoich dziewiętnastych urodzin trafił na front wojenny. We francuskich okopach spędził blisko półtora roku. Gorzkie wspomnienia z wojny zostawiły swój ślad w debiutanckim tomiku poezji. Przesłanie tych wierszy było bardzo sceptyczne. Lewis był wówczas przekonany, natura w całości jest diaboliczna, a Bóg, jeśli w ogóle istnieje pozostaje na zewnątrz i w opozycji do kosmicznych oddziaływań. Wojna zabrała mu przyjaciela. W zamian otrzymał przybraną rodzinę. Opiekował się, a później na stałe przyjął do siebie matkę i siostrę poległego na froncie kolegi.

Lewis bez szemrania znosił zachcianki pani Moore, osoby powierzchownej i zaborczej, i to przez trzydzieści z górą lat, aż do jej śmierci. Była to chyba jedna z największych tajemnic jego życia. W czasie studiów oksfordzkich i później dokonywała się w nim wewnętrzna przemiana. Jeszcze podczas wojny jego ateizm podkopały Fantazje George'a MacDonalda: przekonały go, że chrześcijaństwo i romantyzm nie są ze sobą sprzeczne. Nie zmieniły jeszcze jego poglądów. Lewis żył wtedy wymyśloną po części przez samego siebie filozofią "Radości", czyli słodkiej i nagle ogarniającej człowieka tęsknoty za czymś nieokreślonym. W roku 1922 Lewis zdobył stopień bakałarza literatury. W kolejnym roku był najlepszym studentem w Anglii. Otrzymywał państwowe wyróżnienia. Dwa lata później został aplikowanym wykładowcą literatury średniowiecznej i renesansowej w słynnym Magdalen College w Oksfordzie. Jako wykładowca cieszył się ogromną popularnością. Nierzadko pożyczał od kogoś zegarek i przez czterdzieści pięć minut donośnym głosem prowadził wykład, zadziwiając wszystkich erudycją i poczuciem humoru, a wreszcie zbierał notatki, oddawał pożyczony zegarek i kończył krótkim podsumowaniem całości. Wszystko było jeszcze przed nim: kariera literacka, wielkie nawrócenie i wielka miłość. (opubl.

(2)Nawrócenie

Lewis pokochał Oksford. Miasto Dunsa Szkota i Newmana urzekło go zielenią, gotyckimi arkadami i niemal klasztorną atmosferą college'ów. Jego nowi przyjaciele: Tolkien, Nevil Coghil, Dyson byli już cenionymi autorami i tak jak on wykładali w Magdalen College. W pobliżu Magdalen ciągnął się słynny Park Jeleni ze ścieżką Addisona nad samą Tamizą, przechrzczoną w Oksfordzie na "Isis". Lewis odbywał tam regularne spacery. Z daleka miasto przypominało nisko położony ogród wysadzany jasnym piaskowcem. Kopuły i wycelowane w niebo, "zadumane" iglice kościołów symbolizowały to, czemu teraz Lewis oddawał się całym sercem: Renesans i Średniowiecze.

Dwudziestoparoletni Lewis stopniowo porzucał ateizm. Wielkie wrażenie wywarła na nim książka Samuela Aleksandra "Czas, przestrzeń i boskość", która uprzytomniła mu, że podmiot i przedmiot to nie to samo, że istnieje różnica między myślącym i myślą, między nadzieją i przedmiotem nadziei. Pewną rolę odegrali tu także dwaj inni, wielcy autorzy angielscy: Frazer i Chesterton. Lektura Frazera przemówiła do jego romantycznej wyobraźni. Zdał sobie sprawę, że prymitywne, przedchrześcijańskie wierzenia mogły być zapowiedzią samego chrześcijaństwa i, że powtarzający się w nich wątek umierającego i powstającego z martwych boga, mógł się zrealizować naprawdę.

Natomiast Chesterton ukazał mu całościowo historię świata, tak że w świetle chrześcijaństwa nie wydawała się już bezsensowną. Pewnego dnia, siedząc w autobusie podjeżdżającym pod wzgórze Headington, Lewis poczuł, że jest mu dana wolność wyboru: albo teraz otworzy drzwi, albo na zawsze pozostawi je zamknięte. "Żaden z wyborów nie wydawał mi się obowiązkiem" - napisze później - z żadnym z nich nie łączyła się ani obietnica, ani strach. Niemniej wiedziałem, że zarówno otworzyć drzwi jak i przywdziać pancerz, oznaczać będzie coś nieprzewidywalnego". W jego wnętrzu rozpoczęła się prawdziwa bitwa. "Wyobraźcie sobie, jak siedzę w pokoju w Magdalen i czuję co noc, że ile razy odrywam się choćby na sekundę od pracy, niezmiennie napotykam Jego coraz wyraźniejszą, tak przecież niechcianą obecność. To, czego tak bardzo się bałem, spotkało mnie w końcu. Wiosną 1929 roku poddałem się i uznałem, że Bóg jest Bogiem. Ukląkłem i modliłem się tej nocy jak największy i najbardziej opieszały grzesznik w całej Anglii."
Nie było to jeszcze pełne przyjęcie chrześcijaństwa. Lewis zaczął chodzić na nabożeństwa do kościołów i kaplic. Niepokoiła go tajemnica Wcielenia, które wydarzyło się w pewnym punkcie historii ludzkości. Ostatni akt jego przemiany dokonał się podczas wycieczki do ogrodu zoologicznego. "Kiedy wysiedliśmy z autobusu - pisze - nie wierzyłem jeszcze, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym, ale kiedy parę chwil później wchodziliśmy do zoo, już wierzyłem z całego serca." Lewis miał wówczas niespełna 33 lata. Od tej chwili codziennie słuchał jutrzni w kaplicy w koledżu, a co niedziele i w święta był na Mszy. W każdy piątek przystępował do spowiedzi w dwunastowiecznym kościele św. Marii Magdaleny. W pokoju nad łóżkiem zawiesił krucyfiks, a na przeciwległej ścianie podobiznę Chrystusa z całunu turyńskiego.

Miał także przed sobą jasny cel. "Odkąd zostałem chrześcijaninem - - pisze w autobiografii - uważam, że najlepszą, a może i jedyną przysługą, jaką mogę oddać moim niewierzącym bliźnim, jest wyjaśniać i bronić wiary, którą wyznawali niemal wszyscy chrześcijanie wszystkich czasów. Nabrałem takiego przekonania z wielu powodów. Po pierwsze, zrozumienie kwestii będących przyczyną podziałów wśród samych chrześcijan wymaga poważnej wiedzy teologicznej, czy nawet znajomości historii Kościoła, a tym powinni się zajmować wyłącznie specjaliści, toteż ja z pewnością przepadłbym na tak głębokich wodach, bo przecież sam bardziej tu potrzebuję pomocy, niżbym mógł pomagać innym. Po drugie, zgodzicie się chyba wszyscy, że dyskusje wokół tych spornych kwestii same z siebie nie przyciągną nikogo do chrześcijańskiej owczarni. Rozpisując się i gadając o tych sprawach, zniechęcamy tylko postronnych do wspólnoty Chrystusowej. Nasze podziały powinniśmy omawiać we własnym gronie, to znaczy pośród nas, którzyśmy uwierzyli w jedynego Boga i Jego Jednorodzonego Syna, Jezusa Chrystusa." Lewis chciał więc mówić i pisać o samym chrześcijaństwie, o Ewangelii bez historycznych naleciałości. Ale czy takie "czyste" chrześcijaństwo jest możliwe? O tym powiemy przy innej okazji

cdn