Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Czy Kaczyński umizguje się do lewicy?

Z posłem Joachimem Brudzińskim (PiS), członkiem sztabu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego, rozmawia Artur Kowalski

Dlaczego sztabom wyborczym kandydatów na prezydenta tak ciężko przychodziło uzgodnienie debaty wyborczej?

- Jeżeli komuś brakuje determinacji i odwagi, to na pewno nie Jarosławowi Kaczyńskiemu. Myśmy wręcz przymusili Bronisława Komorowskiego, aby zrezygnował z tej rejterady i pojawił się w studiu Telewizji Polskiej. Pojawił się, wziął w niej udział, a każdy, kto tę debatę widział, mógł sobie wyrobić zdanie, że pan Bronisław Komorowski nadrabiał w pewnym sensie arogancją, napastliwością i agresją. Natomiast merytorycznie raczej nie zabłysnął. Nie mamy najmniejszego powodu, aby obawiać się debaty z panem Komorowskim. Bo jedyne, czego możemy się spodziewać, to zapewne kolejnego lapsusu albo merytorycznego, albo związanego z tym stresem, który towarzyszył Komorowskiemu od początku tej kampanii.

Sztab kandydata Platformy proponował przed pierwszą turą debatę jeden na jeden, sztab Jarosława Kaczyńskiego chciał debatować jedynie o służbie zdrowia albo w towarzystwie innych kandydatów. Oba sztaby zdawały sobie sprawę, że na postawione warunki nie zgodzi się konkurencja. Można odnieść wrażenie, iż żaden z kandydatów nie ma ochoty spotkać się oko w oko z konkurentem, być może licząc na to, że w takim starciu może tylko stracić.


- Debata jeden na jeden jest możliwa teraz, po pierwszej turze. Każdy z kandydatów, który się zarejestrował jako kandydat w tych wyborach, uzyskał 100 tysięcy podpisów poparcia i w świetle ordynacji był równy. Oczywiście debata dziesięciu byłaby mało atrakcyjna i - w takim przypadku - małe byłyby szanse na jakiś merytoryczny przekaz. Dlatego szukając złotego środka, zaproponowaliśmy debatę tych kandydatów, którzy zaplecze polityczne mają w parlamencie. Teraz wyborcy zdecydowali, że do drugiej tury przechodzą Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński. Zapraszamy pana Komorowskiego do debaty.

Zwrócą się Państwo przed drugą turą o poparcie do Grzegorza Napieralskiego?

- Przy całym moim szacunku dla wyniku, który uzyskał pan Napieralski w tych wyborach, zwracam uwagę, że Grzegorz Napieralski dysponuje ważnym, ale tylko i wyłącznie jednym głosem. Będzie mi miło, jeśli ten głos Napieralskiego padnie na Jarosława Kaczyńskiego, a nie na Bronisława Komorowskiego. Ale jest to tylko jeden głos. Nie widzę większego sensu apelować do Grzegorza Napieralskiego, tym bardziej że wszystko na to wskazuje, iż Grzegorz Napieralski będzie miał dość duże opory przy jednoznacznym opowiedzeniu się za jednym albo drugim kandydatem. Nie ma co ukrywać ani się oszukiwać, że różnice między nami, naszymi środowiskami politycznymi, są olbrzymie. Natomiast prawdą niewątpliwie jest to, że te 13 proc. Polaków, które zdecydowało się zagłosować na Grzegorza Napieralskiego, to ludzie o dużej wrażliwości społecznej, którzy obawiają się absolutnego monopolu władzy skupionej w rękach liberałów, są na tyle doświadczeni, że wiedzą, iż władza absolutna deprawuje absolutnie. Tym bardziej jeśli mamy do czynienia z ludźmi, którzy w sensie emocjonalnym nie są przygotowani, żeby w sposób odpowiedzialny tę władzę sprawować. Dlatego między innymi liczymy na to, że znaczna część osób, która w pierwszej turze poparła Napieralskiego, kierując się pewną racjonalnością polityczną, ale też pewnymi obiektywnymi przesłankami, zagłosuje na tego polityka, który daje gwarancję, że jego prezydentura nie będzie prezydenturą służebną wobec premiera. A przecież to premier Tusk arbitralnie wskazał Bronisława Komorowskiego jako kandydata na prezydenta.

Jarosław Kaczyński zdaje się jednak puszczać oko do Grzegorza Napieralskiego. Usłyszeliśmy właśnie z ust prezesa Prawa i Sprawiedliwości, iż postkomuniści nie są wcale postkomunistami. Nie ma już postkomunistów, ale są lewicowcy...

- Uważam, że po 10 kwietnia w Polsce poziom debaty publicznej musi ulec i na pewno, jeśli chodzi o nasze środowisko, ulega zmianie. Nie wiem, czy jest sens prowadzić dyskurs polityczny oparty na inwektywach. Do 10 kwietnia poziom emocji w tym dyskursie był na najwyższym poziomie. Jak trafnie określił to profesor Legutko, mieliśmy do czynienia z "wścieklizną polityczną". Ten atak środowisk medialnych: TVN, "Gazety Wyborczej" czy szerzej: ITI, Agory, na prezydenta śp. Lecha Kaczyńskiego, ten poziom agresji, emocji, sztucznie wywoływanych i dzielących nasze społeczeństwo, moim zdaniem, nie powinien powrócić, bo on nie wnosi nic konstruktywnego do tego dyskursu. Są oczywiste różnice między nami a obozem polskiej lewicy, wynikające chociażby z fascynacji Grzegorza Napieralskiego działaniami lidera hiszpańskich socjalistów José Zapatero. To są dwa światy. Dwa światy w sferze wartości. Porozumienie w tym obszarze wydaje się zupełnie niemożliwe. Tutaj - mówię to wyraźnie - jesteśmy na dwóch krańcach.

Po co w takim razie te umizgi, podziękowania dla lidera SLD?

- Jest coś, co nas niewątpliwe łączy. To jest poczucie odpowiedzialności za nasz kraj, za Polskę. Wierzę głęboko, że w elektoracie lewicowym wśród tych, którzy poparli w pierwszej turze Grzegorza Napieralskiego, są ludzie niekierujący się wyłącznie kwestiami wynikającymi z tych skrajnie liberalnych - także w sferze wartości - poglądów, ale są ludzie, których wrażliwość socjalna, społeczna, jest szczera. Ludzie, którzy obawiają się wykluczenia: emeryci, renciści, bezrobotni, osoby obawiające się utraty pracy i które oddając głos na Napieralskiego, opowiedziały się za Polską socjalną, a szerzej: Polską solidarną.
Na pewno będę prosił ich o poparcie. Bo wybory prezydenckie mają to do siebie, że są wyborami zerojedynkowymi. Wygrywa ten, kto dostanie przynajmniej 50 proc. głosów plus jeden. Ale nie wynika to jedynie z koniunkturalizmu czy z chęci pozyskania tego jednego głosu.
W polityce na pewno warto być przyzwoitym, warto dotrzymywać słowa. Jeżeli Jarosław Kaczyński da słowo, że jego prezydentura będzie prezydenturą obejmującą te sfery ważne dla ludzi obawiających się skrajnie liberalnych eksperymentów na polskiej gospodarce i polskim systemie opieki społecznej, że będzie prezydenturą nastawioną na wsparcie rodzin, ludzi wykluczonych, na wsparcie tych obszarów, które dziś określane są mianem Polski "B" czy nawet "C", to wtedy jest pole do rozmowy i współpracy. I na pewno warto oddać głos na polityka, który taką wizję będzie realizował, a takim politykiem jest Jarosław Kaczyński.

Czy Jarosław Kaczyński, mówiąc kolokwialnie, nie przegiął w tych umizgach do lewicy? Słowa prezesa PiS zabrzmiały wręcz jak ogłoszenie rehabilitacji Leszków Millerów i Aleksandrów Kwaśniewskich?


- Panie redaktorze, nie popadajmy w jakąś schizofrenię czy szaleństwo. Spór polityczny jest istotą demokracji. My się spieramy i jednoznacznie oceniamy dorobek zarówno Leszka Millera, jak i Aleksandra Kwaśniewskiego. Za to, za co należy ich pochwalić - nie braknie nam odwagi, żeby się do tego przyznać - pochwalimy. Ja zresztą, i mówię to od wielu lat, mogę pochwalić Kwaśniewskiego za jego zaangażowanie w pomarańczową rewolucję na Ukrainie. Uważam, że wtedy jako prezydent Rzeczypospolitej stanął na wysokości zadania, wspierając proces demokratyzacji Ukrainy i próbę wyrwania jej spod wpływów rosyjskich. Doceniam zaangażowanie Leszka Millera w kwestiach wprowadzania Polski do NATO. Ale pamiętam też to wszystko, co nas różni z Kwaśniewskim i Millerem. Pamiętam chociażby zachowanie Kwaśniewskiego w Charkowie. Pamięć mam dobrą i tutaj nie ma miejsca na żadne relatywizowanie ani na próbę lukrowania wizerunku tych polityków, z którymi - żeby było wszystko jasne - jesteśmy po dwóch stronach barykady.

Kluczem do zwycięstwa 4 lipca będzie "rozparcelowanie" wyborców, którzy w niedzielę poparli Napieralskiego?

- Na pewno jest to istotny element tej kalkulacji. Ale wiemy również, jak ważne są głosy tych, którzy głosowali na pozostałych kandydatów. Na marszałka Jurka. Wiem, jak bardzo ważne są głosy tych, którzy głosowali na Waldemara Pawlaka. Są to głosy ludzi polskiej wsi, związanych z ruchem ludowym. Doceniam wagę głosów Kornela Morawieckiego, Janusza Korwin-Mikkego, doceniam także tych, którzy zdecydowali się poprzeć Andrzeja Leppera. Wybieramy pierwszego obywatela Rzeczypospolitej. To nie są wybory partyjne, gdzie ten spór polityczny jest rzeczywiście wyraźniej zarysowany. Tutaj osoba prezydenta musi być kimś, kto w momencie wyboru daje gwarancję, że będzie prezydentem wszystkich Polaków i będzie prezydentem, który potrafi łączyć, a nie dzielić. Pytanie, czy taką osobą jest Bronisław Komorowski. W moim przekonaniu - nie. I dlatego dziękując tym wszystkim, którzy w pierwszej turze poparli Jarosława Kaczyńskiego, nie mam żadnych oporów, aby poprosić o głosy także tych, którzy w pierwszej turze poparli innych kandydatów. Bardzo na nich liczę i proszę o ich głos.

W kampanii wyborczej po raz kolejny jedną z głównych ról odegrały sondaże. Jeszcze w wieczór wyborczy dwie największe komercyjne stacje telewizyjne podały sondaże - niemające wiele wspólnego z rzeczywistością - pokazujące wyraźne zwycięstwo Bronisława Komorowskiego. A na dwa dni przed wyborami jeden z największych dzienników ogłaszał, iż kandydat PO wygrywa w pierwszej turze...

- To jest kompromitacja, ale kompromitacja bardzo świadoma. Poprzez to oficjalne i nieoficjalne sączenie do opinii publicznej bardzo wysokich sondaży dla Komorowskiego podnoszono w sposób sztuczny mobilizację tego elektoratu. Panie redaktorze, jestem przekonany, że gdyby nie akcja "Gazety Wyborczej" z piątku - kiedy dawano ponad 50 proc. głosów Komorowskiemu, gdyby nie te kontrolowane przecieki publikowane w internecie na twitterze, na różnego rodzaju portalach społecznościowych, gdyby nie akcja SMS-owa ludzi związanych z Komorowskim - już od godziny 13.00 byliśmy bombardowani informacjami, że nieoficjalnie jest 48 proc. dla Komorowskiego, co spowodowało, że w godzinach wieczornych elektorat mobilizowany przez działaczy Platformy tłumnie ruszył do urn, łudząc się, że uda się wygrać w pierwszej turze - to Komorowski nie przekroczyłby 40 procent. Te działania miały na celu tylko przekroczenie tej psychologicznej bariery 40 procent.
Teraz zastanowiłbym się dziesięć razy, zanim sięgnąłbym po te skompromitowane sondażownie. Skompromitowane w sposób świadomy.
Proszę sobie wyobrazić, jaką minę miałby pan Komorowski, pan Tusk, pani Gronkiewicz-Waltz, gdyby podczas wieczoru wyborczego zobaczyli, że poparcie dla Komorowskiego jest 30-40-procentowe. Byłaby to kompromitacja. Zastosowano więc taki sondażowy majstersztyk podnoszący mobilizację elektoratu Platformy, świadomie decydując się na inną kompromitację. Warte podkreślenia jest, że jedyną nieskompromitowaną sondażem telewizją okazała się telewizja publiczna. Ta telewizja odsądzana od czci i wiary przez polityków Platformy Obywatelskiej, przez tzw. autorytety moralne, przez komitet honorowy Bronisława Komorowskiego. To ta telewizja określana mianem "partyjnej" opublikowała podczas swojego wieczoru wyborczego uczciwe i wiarygodne sondaże.

Dziękuję za rozmowę.

za: NDz z 23..2010 Dział Polska (kn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.