Publikacje polecane

Saga polskiej wsi. Polska pasterka wg. Władyslawa Reymonta

Do niezwykłych skarbów naszej tradycji należy powieść Władysława Reymonta „Chłopi”. Jego opowieść o życiu polskich chłopów została przedstawiona w czterech częściach dzieła, zatytułowanych: Jesień, Zima, Wiosna, Lato. Życie wsi polskiej XIX wieku zostało ukazane zgodnie z cyklem natury i przemian zachodzących w przyrodzie. Akcja rozgrywa się w ciągu jednego roku. Autor pokazuje jak wielki wpływ na życie na wsi ma również cykl liturgiczny, kolejne święta następujące po sobie, które wyznaczają czas radości, smutku, pracy i odpoczynku. W powieści znajdujemy bogate  opisy obrzędów i zwyczajów, towarzyszących świętom religijnym oraz innym ważnym uroczystościom.   Mieszkańcy Lipiec podporządkowani są dwóm porządkom czasowym – czasowi biologicznemu (czas zmian zachodzących w naturze) oraz czasowi obrzędowemu (kalendarz świąt kościelnych). W powieściowej narracji ludzkie losy są wprowadzone  w uniwersalny porządek świata. Powieść  jest napisana piękną prozą, zachwycającą czytelników swą naturalnością. Przez utwór przewija się mnóstwo barwnych postaci, który losy splatają się ze sobą, choć  na pierwszym planie pozostaje  historia jednego rodu. Z pewnością wielki wpływ na kształt powieści miały własne doświadczenia autora, który był człowiekiem ziemi, tak nam bliskiej i wsi. A oto niezapomniany opis pasterki pióra Władysława Reymonta:

Polska Pasterka wg. Władysława Reymonta

„- Sygnują na pasterkę, trza się nam zbierać!     
Jakoż w pacierz może wyszli wszyscy, prócz Jagustynki, która ostała domu pilnować, a głównie, by dać folgę uciśnionemu sercu.
Noc była mroźna, roziskrzona gwiazdami, modrawa.
Sygnaturka wciąż dzwoniła i jako ten ptaszek świergotała zwołujący do kościoła.
Naród też już wychodził z chałup, gdzieniegdzie otwieranymi drzwiami lunął potok światła i zamigotał jak błyskawica, gdzieniegdzie gasły okna, czasem głos jakiś się podniósł w mrokach, kaszel, skrzyp śniegu pod nogami, to słowo Boże, którym się pozdrawiali, a coraz gęściej majaczeli w tej szaromodrawej nocy, tłumami walili, że ino tupot nóg rozlegał się w suchym powietrzu.
Kto był żyw, do kościoła ciągnął, ostały ino po chałupach całkiem stare, chore albo kaleki.
Już z daleka widniały rozgorzałe okna kościelne i główne drzwi na rozcież wywarte, a światłem buchające, naród zaś płynął przez nie i płynął jak woda, z wolna zapełniając wnętrze, przystrojone w jodły i świerki, że jakby gęsty bór wyrósł w kościele, tulił się do białych ścian, obrastał ołtarze, z ław się wynosił i prawie sięgał czubami sklepień, a chwiał się i kołysał pod naporem tej żywej fali, i przysłaniał mgłą, parami oddechów, zza których ledwie migotały jarzące światła ołtarzów.
A naród wciąż jeszcze nadchodził i płynął bez końca/.../
Kościół był zapchany do cna, aż do tego ostatniego miejsca w kruchcie, że którzy byli ostatni, to już na mrozie pod drzwiami pacierz mówili.
Ksiądz wyszedł ze mszą pierwszą, organy zagrały, a naród się zakołysał, pochylił i na kolana padł przed majestatem Pańskim.
I już cicho było, nikt nie śpiewał, a modlił się każdy wpatrzony w księdza i w tę świeczkę, co płonęła wysoko nad ołtarzem, organy huczały przyciszoną a tak tkliwą nutą, że mróz szedł przez kości, czasem ksiądz się odwrócił, rozkładał ręce, powiadał w głos łacińskie święte słowo, to naród wyciągał ramiona, wzdychał głęboko, pochylał się w skrusze pobożnej, bił się w piersi i modlił żarliwie.
Potem zaś, gdy się msza skończyła, ksiądz wlazł na ambonę i prawił długo, nauczał o tym dniu świętym, przestrzegał przed złem, gromił, rękami wytrząchał i grzmiał tym słowem palącym,- że jaki taki westchnął ciężko, kto się bił w piersi, kto się w sumieniu z win kajał, kto się zamedytował , któren znów co miętszy, a kobiety zwłaszcza, płakał - bo ksiądz mówił gorąco a tak mądrze, że każdemu to szło prosto do serca i do rozumu, juści, że tym ino, co słuchali, bo wiela było takich, których śpik morzył z gorąca.
A dopiero przed drugą mszą, kiej już naród skruszał nieco modleniem się, huknęły znowu organy i ksiądz zaśpiewał: W żłobie leży, któż pobieży.
Naród się zakołysał, powstał z klęczek, wraz też pochwycił nutę i pełnymi piersiami, a z mocą ryknął jednym głosem:  Kolędować małemu !
Zatrzęsły się drzewa i zadygotały światła od tej serdecznej wichury głosów.
I już, tak się zwarli duszami, wiarą i głosami, że jakby jeden głos śpiewał i bił pieśnią ogromną, ze wszystkich serc rwiącą, aż pod te święte nóżeczki Dzieciątka”.


Władysław Reymont, Chłopi t. II Zima (wybrał ks. Waldemar Kulbat)