Publikacje polecane

Nasza walka, nasza duma

Warszawa, 20-22 lipca 1944 roku. W mieście panuje popłoch, Niemcy w panice uciekają przez miasto. Brudni, obszarpani, idą pieszo lub jadą na wózkach ciągniętych przez konie. Zupełny rozpad armii niemieckiej. Z radością patrzymy na ten exodus, który wyglądał na całkowitą klęskę. My, żołnierze Armii Krajowej, pięć lat przygotowywaliśmy się do powstania, przez pięć lat przechodziliśmy przeszkolenie wojskowe. Pytaliśmy wtedy: dlaczego nie reagujemy, dlaczego, gdy Niemcy uciekają, my czekamy? Dlaczego nie rozpoczynamy powstania?

Mijały kolejne dni i raptem 25 lipca sytuacja zaczęła się zmieniać. Coraz mniej było cofających się oddziałów niemieckich, pojawiały się za to nowe jednostki, jak np. 1. Dywizja Pancerno-Spadochronowa Hermann Goering, która przeszła przez most na Pragę.

Radio Moskwa i sowiecka polskojęzyczna radiostacja Kościuszko wysyłają apel, który natychmiast rozchodzi się po całej Warszawie: „Warszawa słyszy bez wątpienia huk armat bitwy, który wkrótce przyniesie jej wyzwolenie. (…) Dla Warszawy, która nigdy nie uległa wobec hitlerowskiego najeźdźcy, lecz walczyła dalej – godzina czynu już wybiła. Niemcy niewątpliwie zechcą się bronić w Warszawie, przysparzając nowych zniszczeń i nowe tysiące ofiar. (…) przez bezpośrednią czynną walkę na ulicach Warszawy, w domach, fabrykach, magazynach – nie tylko przyspieszymy chwilę ostatecznego wyzwolenia, lecz ocalimy również majątek narodowy i życie naszych braci”.

A następnego dnia znowu stacja Kościuszko: „Warszawa drży w posadach od huku dział. Wojska sowieckie nacierają gwałtownie i zbliżają się już do Pragi. Nadchodzą, by przynieść wam wolność”. Jednocześnie z samolotu zrzucano ulotki PKWN z apelem: „Polacy, warszawiacy, do broni”.

26 lipca wrócił do Warszawy gubernator Ludwig Fischer i następnego dnia wydał wojenny rozkaz: 100 tys. warszawiaków ma się zgłosić do budowy fortyfikacji. Miasto miało być zamienione w fortecę, Festung Warschau, tak jak wcześniej Mińsk Litewski, i bronić się przed Armią Czerwoną. Ale Warszawa powiedziała „nie”, do prac fortyfikacyjnych zgłosiło się zaledwie kilkanaście osób. Jaki mógł być efekt tej odmowy? Wymordowanie tych, którzy stawiają opór. W związku z tym 28 lipca płk Antoni Chruściel „Monter” wydał rozkaz o mobilizacji wszystkich oddziałów AK w stolicy w punktach zbiórki z bronią.

Czekamy dwanaście godzin na ustalenie godziny rozpoczęcia powstania, ale rozkaz nie nadchodzi. Dlaczego? Nikt o tym nie napisał, żaden historyk. O godz. 8.00 przychodzi łączniczka z rozkazem: wracamy do domu, broń zostaje na miejscu koncentracji. Jesteśmy praktycznie zdekonspirowani, bo 40 tys. ludzi zgromadziło się w punktach zbiorczych i wróciło znowu do pracy, a przecież Niemcy mieli swoich donosicieli.

Warszawa miała być broniona przez armię niemiecką, ale to byłby z ich strony nonsens, gdy wiedzieli, że jest tutaj ukrytych 40 tys. ludzi z bronią. Ich trzeba było wcześniej zlikwidować. Gdyby powstanie nie wybuchło, w następnych dniach zdarzyłoby się to samo, co na Woli w pierwszych dniach sierpnia: poszczególne dzielnice otoczone wojskiem, wyciąganie mężczyzn i ich mordowanie.

Potem ewakuacja całej ludności cywilnej i obrona Warszawy przed wojskami sowieckimi. Miasto zostałoby całe zniszczone. To trzeba sobie bardzo dokładnie uświadomić. Nie było wyjścia, decyzja o rozpoczęciu powstania była konieczna. Gdyby nie wybuchło, Warszawa również zostałaby zniszczona, a ludność wysiedlona.

Miasto od początku było przez Niemców przeznaczone do zniszczenia, już w 1942 r. istniał plan, że po wojnie na miejscu stolicy powstanie „Die neue deutsche Stadt Warschau” z 200 tys. mieszkańców. Na wieść o wybuchu Powstania Hitler wydał rozkaz – jedyny taki przypadek w historii – wymordowania wszystkich mieszkańców i całkowitego zniszczenia miasta. Po kapitulacji, gdy oddziały Armii Krajowej poddały się w myśl konwencji genewskiej, Niemcy burzyli dom po domu, obracając stolicę w perzynę.

Kto więc dziś mówi, że gdyby nie Powstanie, Warszawa by ocalała, nie ma pojęcia o historii. Gdyby nawet Powstanie nie wybuchło, Warszawa byłaby zniszczona, bo Warszawa jest bohaterskim miastem. Mało tego, Powstanie Warszawskie musi być przedmiotem naszej dumy. Gdy mówiłem na spotkaniach publicznych w Kanadzie, że jestem powstańcem warszawskim, to pytano mnie: „A dlaczego pan nie mówił, że jest pan Żydem?”. Bo na Zachodzie „powstanie warszawskie” to jest powstanie w getcie.

Gdzie są historycy, którzy o tym piszą? Trzeba wreszcie znaleźć prawdziwych polskich naukowców, którzy dokonają poważnej analizy i potwierdzą, że największa w historii Polski walka o wolność i jedna z najcięższych bitew podczas II wojny światowej to Powstanie Warszawskie. Himmler powiedział, że walki w Warszawie można porównać tylko z oblężeniem Stalingradu.

Z jednej strony wspaniale wyposażona armia, a z drugiej – oddziały z minimalną ilością broni, które walczą 63 dni. Dlatego Powstanie powinno być przedmiotem naszej dumy, bo to była zbiorowa decyzja nas, warszawiaków. To trzeba opisać, dokładnie przeanalizować, wydać publikacje w wielu językach, kręcić filmy. Tymczasem nic się nie robi. Trzeba walczyć, bo w tej chwili Polacy uważani są na Zachodzie za morderców Żydów i za współpracowników Hitlera.

Ci, którzy piszą teraz niesłychane bzdury o Powstaniu, nie wiedzą, czym była okupacja niemiecka, że za szklankę wody czy kawałek chleba podany Żydowi płaciło się życiem; a wychodząc na miasto, nie wiedziało się, czy człowiek wróci, czy nie zostanie zabrany z łapanki do Auschwitz. Moje pokolenie nie miało młodości, każdego dnia mogliśmy być zabici. Dlatego nie było innej możliwości – Powstanie musiało wybuchnąć.

Prof. Witold Kieżun

za:www.naszdziennik.pl/mysl/49681,nasza-walka-nasza-duma.html