Publikacje polecane

Siła modlitwy, moc pokory



Kiedy pierwszy raz zetknął się Pan osobiście z Karolem Wojtyłą?

– Urodziłem się i mieszkałem na krakowskich Dębnikach, w bezpośrednim sąsiedztwie domu Wojtyłów, na który wychodziło moje okno. Nasi ojcowie, oficerowie Legionów, dobrze się znali. Gdy byłem dzieckiem, Karola Wojtyłę widywałem niemal codziennie, ale oczywiście trudno powiedzieć, abyśmy się wtedy znali czy przyjaźnili.

A ta przyjaźń, piękna, kiedy się rozpoczęła?

– Przyjaźń… Wie pan, zastanawiam się, czy użyć takiego właśnie słowa. Przyjaźń w dzisiejszych czasach stała się bowiem terminem nieco zdewaluowanym. Wystarczy się do kogoś uśmiechnąć, powiedzieć dobre słowo, by od razu zostać okrzykniętym jego przyjacielem. Jeśli już miałbym podążyć w tym kierunku, to łączyła nas przyjaźń ojcowska. Karol Wojtyła, potem Jan Paweł II darzył mnie serdecznością, bliskością. Miałem to szczęście, radość i zaszczyt zarazem, że mogłem z Nim niejednokrotnie jeść obiad czy kolację, bywać w różnych stronach świata. Mam tysiące wspomnień.

Zresztą Jan Paweł II miał takich przyjaciół, obdarzanych serdecznością, niemal wszędzie. Garnął się do ludzi, a oni garnęli się do Niego. Do Jego słów, gestów, miłości. To był człowiek tak wielkiego formatu, że nawet brakuje słów, by właściwie Go określić i opisać. Mogę tylko powiedzieć, że przez całe życie bił od Niego jakiś niezwykły blask. Gdy wychodziłem ze spotkań, niemal zawsze moje nogi stawały się lżejsze, jakbym się unosił. Zawsze dawał mi coś niezwykłego i nie mam tu wcale na myśli jakichś rzeczy materialnych, tylko słowa, gesty czy samo choćby spojrzenie. Nigdy nie zapomnę Jego wzroku, niesamowitego, od którego wręcz biła miłość do drugiego człowieka.

Pamięta Pan dzień, gdy został fotografem Karola Wojtyły?

– Robiłem zdjęcia w marcu 1964 roku, kiedy odbywał się ingres ks. abp. Karola Wojtyły do katedry wawelskiej w Krakowie. Pamiętam, że był wówczas przedziwnie ubrany, miał bowiem na sobie staromodne futerko, pewnie wyciągnięte z zakamarków katedry czy kurii. Nigdy wcześniej i nigdy później w takim stroju Go nie widziałem. A jak zostałem fotografem kardynała, potem Papieża? Nie zostałem na tę funkcję „mianowany” oficjalnie, wszystko odbyło się na zasadzie przylgnięcia. Po prostu, naturalnie, najzwyczajniej w świecie.

Gdy ks. kard. Karol Wojtyła w październiku 1978 roku wyjeżdżał na konklawe, choćby przez moment pojawiła się u Pana myśl, że może już do Krakowa nie wrócić?

– Był moment, ba, lata, gdy w kraju wszyscy byliśmy pewni, że Papieżem zostanie ks. kard. Stefan Wyszyński. Tak się nie stało, ale na Stolicę Piotrową przeprowadził się jego przyjaciel. Pamiętam, że mniej więcej miesiąc przed konklawe, we wrześniu, fotografowałem ks. kard. Karola Wojtyłę w Kalwarii Zebrzydowskiej. Były to niezwykłe zdjęcia, robione klatka po klatce, uwieczniające na kliszy całą Jego twarz i gesty. Wtedy coś mnie tchnęło i pomyślałem, że tak mógłby się zachowywać Ojciec Święty. Oczywiście, proszę nie traktować tego jako jakąś przepowiednię czy coś podobnego.

Gdzie Pan był 16 października 1978 roku?

– W krakowskim klubie dziennikarzy „Pod Gruszką”. Spotykała się tam wspaniała opozycja, wspaniali dziennikarze, w niczym nieprzypominający większości przedstawicieli tego zawodu dziś. Nagle usłyszeliśmy portiera, który zawołał: „Wszyscy do telewizora! Wojtyła Papieżem!”. A potem rozpoczęło się istne szaleństwo. Krzyki i tańce na ulicach, coś nieprawdopodobnego, i jedno hasło, które powtarzali wszyscy: „Idziemy na Wawel”. Tam została odprawiona pierwsza Msza Święta już za ukochanego Jana Pawła II. Tyle że my, Jego bliscy, długo nie mogliśmy się przyzwyczaić i mówiliśmy o nim Karol Wojtyła. Ja też się myliłem, na początku pontyfikatu powiedziałem kiedyś do Ojca Świętego: „Księże kardynale”. Nigdy mnie nie poprawił, nigdy nikogo nie poprawił.

Czy Karol Wojtyła zmienił się, gdy został Janem Pawłem II?

– Nigdy się nie zmienił, do końca życia pozostał taki sam. Taki sam był w czasach biskupich, kardynalskich i papieskich, różnił się tylko kolor sutanny. Nic więcej.

Mówiąc o Papieżu Polaku, nie sposób pomijać Jego przyjaciela, ojca i mistrza, który nazywał się Stefan Wyszyński. Wielki kardynał w ogromnym stopniu ukształtował wielkiego Ojca Świętego. Łączyła ich niezwykła więź, choć byli ludzie, którzy za wszelką ceną próbowali ich skłócić. Nawet do mnie zgłosił się pewien człowiek z telewizji z propozycją, bym wystąpił w programie. „Zna pan ich blisko, niech pan powie, co to była za niechęć Wojtyły do Wyszyńskiego i odwrotnie, Wyszyńskiego do Wojtyły” – powiedział. Nie pozwoliłem mu dokończyć…

Towarzyszył Pan Janowi Pawłowi II przez cały Jego pontyfikat, w niemal wszystkich podróżach. Która najmocniej utkwiła Panu w pamięci?

– Każda do Polski i Ziemia Święta. To była chyba najważniejsza pielgrzymka, być tam, gdzie żył, nauczał i umarł Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Kiedy Papież kładł kartkę w szczelinie Ściany Płaczu w Jerozolimie, podszedł do mnie sekretarz Joaquín Navarro-Valls i powiedział, że muszę oddać akredytację. Nie wiedziałem dlaczego, byłem zdezorientowany, a on mnie popędzał. Po chwili okazało się, że będę mógł wejść z Papieżem do Grobu Chrystusa, jako jedna z trzech osób. Mogłem tam z bliska obserwować modlącego się Jana Pawła II. To nie było spektakularne, ale mistyczne, przepiękne wydarzenie. Nasz Ojciec Święty miał nieprawdopodobną moc. Do dziś mam przed oczyma obraz z domu Jasera Arafata, gdy ten człowiek, który wysadzał ludzi w powietrze, przytulał się do Jana Pawła II niczym dziecko. Ten sam Arafat, zagorzały muzułmanin, każdą Pasterkę spędzał potem w Betlejem. Po wizycie Papieża zmieniła się także Kuba. Może, na pierwszy rzut oka, nie radykalnie, bo Kościół wciąż jest tam uciśniony, ale w pewnym stopniu na pewno. Zmiany, niestety, nie nastąpiły tylko w Egipcie i Syrii. Byłem z Papieżem u jednego i drugiego prezydenta, ale – jak widać – pewnych spraw nie dało się przeskoczyć. Taka bywa natura ludzka, że dąży do władzy, do zdobycia wszystkiego, jakby śmierć nie istniała. Jakby był tylko czas życia na ziemi i na tym koniec.

Obserwował Pan z bliska Papieża modlącego się, czerpiącego siłę z rozmów z Bogiem.

– Nieraz przychodziłem do prywatnej kaplicy i widziałem Papieża samotnego, zatopionego w tak głębokiej modlitwie, że nawet brakuje słów, by ją opisać. Albo Via Crucis, gdy niósł ciężki krzyż i tylko w ten krzyż patrzył, tak, jakby świat wokół Niego nie istniał. A po przejściu Drogi Krzyżowej zwracał się do wielu ludzi, także do mnie. Raz powiedział: „Widziałem, ile zdjęć było zrobionych”. A przecież był tak zagłębiony w modlitwie, w cierpiącym Chrystusie, że na nikogo nie zwracał uwagi, tymczasem dostrzegał wszystko, co działo się dookoła.

Każdy, kto spotykał się z Papieżem, nawet w wielomilionowym tłumie, miał odczucie, jakby On mówił i patrzył właśnie na niego. Byłem z Ojcem Świętym w kilku szpitalach, m.in. rzymskich św. Pankracego i św. Piotra. Papież stał po jednej stronie łóżka, ja po drugiej. Widziałem, jak zwracał się do każdego człowieka, nikogo nie pomijał. Teraz też mamy cudownego Ojca Świętego, ale wszystko to, co robi Franciszek, czynił też Jan Paweł II – tyle że było to tak normalne i naturalne, że nawet o tym nie wspominano. Albo wspominać nie chciano. Przecież Papież Polak też nie jeździł samochodem panoramicznym podczas audiencji, tylko przechadzał się wśród wiernych.

Czasami dwie, czasami nawet trzy godziny, rozmawiając, błogosławiąc. Czyżbyśmy o tym zapomnieli?

Jan Paweł II był człowiekiem wielkiej siły, ale i takiej samej pokory.

– Niewiarygodnej pokory. Towarzyszyłem Mu setki czy nawet tysiące razy przy różnych wydarzeniach, wszystkie pamiętam. Pamiętam spotkania z dziećmi, gdy brał je na ręce i podrzucał, przytulał, obejmował. Pamiętam spotkania z młodzieżą, które działały obopólnie – młodych umacniały, a Papieżowi odejmowały lat i dodawały sił. Pamiętam wreszcie, jak półtora roku przed śmiercią spotkał się z chorymi, którzy przyjechali na wózkach inwalidzkich. Było ich ponad 150! Ojciec Święty sam nie był już w stanie chodzić, też jeździł na wózku, przez wielu zwanym tronem. To było niesamowite doświadczenie, podobnie jak każde spotkanie Jana Pawła II z cierpiącymi.

Jak bardzo Jana Pawła II kształtowała miłość do Ojczyzny?

– Polska była Jego wielką miłością. Nieraz, gdy mi mówił, że wraca do Krakowa, słowo „Kraków” wypowiadał z jakąś smutną nostalgią. Tęsknotą.

Z niezwykłego pontyfikatu Papieża Polaka bardziej pamięta Pan słowa, pisma – bo przecież Jan Paweł II był mędrcem, filozofem – czy też zwykłe, proste gesty, które czasami znaczyły więcej niż słowa?

– O dziełach Jana Pawła II moglibyśmy rozmawiać tygodniami, nie da się ich streścić w kilku słowach. Mimo że były trudne, podobnie jak Jego homilie, trafiały do wszystkich. Byłoby wskazane, abyśmy teraz, tuż przed kanonizacją, sięgnęli do nich i głęboko zastanowili się nad ich treścią i przesłaniem. Być może pana zaskoczę. Gdybym miał teraz, na gorąco, wskazać słowa, gest naszego Papieża, dotyczyłyby one „Barki”, tej prostej, zwyczajnej pieśni, towarzyszącej Mu przez cały pontyfikat. Podczas jednej z pielgrzymek, gdy odprawiał Mszę Świętą na krakowskich Błoniach, słysząc tę melodię, powiedział – do siebie, nie do mikrofonu: „Ta ’Barka’ przyprowadziła mnie na konklawe”…

Ma Pan swoje ulubione zdjęcie Papieża?


– Nie potrafię wyróżnić jednego, łatwiej byłoby mi wskazać sto. Zrobiłem ich z kilkaset tysięcy, może więcej. Arturo Mari powiedział kiedyś, że zrobił pięć milionów. Cenię sobie wyjątkowo fotografię z Grobu Chrystusa. Być może nie ma w niej niczego wyjątkowo spektakularnego, ale zostało zrobione w miejscu, w którym zmartwychwstał Pan. W 1979 roku zrobiłem w Castel Gandolfo portret radosnego, szczęśliwego Jana Pawła II. Po latach ozdobił okładkę „Renesansowego psałterza” z młodzieńczą poezją Karola Wojtyły. Gdy podarowałem ją Papieżowi, już schorowanemu, zerknął na to zdjęcie i powiedział: „Co to się z człowieka porobiło”.

Ma Pan wyjątkową relikwię Papieża.


– Gdy wróciłem z Jego pogrzebu, dzieci u progu domu powiedziały mi: „Tato, masz relikwię na stole”. Otworzyłem kopertę drżącą ręką, a tam znajdowała się kartka wielkanocna z podpisem „Jan Paweł II”, napisana trzy dni przed śmiercią. Papież mnie, zwyczajnemu szarakowi, dziękował za modlitwę, za to, że przez lata byłem przy Nim…

Jesteśmy nadal wierni Janowi Pawłowi II?


– Gdybyśmy byli wierni, to nie byłoby gender czy paranoicznej wręcz walki z Kościołem. W chwili obecnej zadaniem numer jeden części mediów stało się przypisywanie całemu Kościołowi ciężkich win – bez dowodów i wyroku. To jest przerażające.


Dziękuję za rozmowę.

Piotr Skrobisz

za:www.naszdziennik.pl/mysl/56965,sila-modlitwy-moc-pokory.html