Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Kto powstrzyma dechrystianizację?

Religijność w europejskiej polityce jest czysto deklaratywna i „kremówkowa”. Daje wierzącym poczucie, że są reprezentowani, ale nikt już nie walczy o ich interesy. Kremówki zamiast ochrony życia. Chrześcijańska polityka w praktyce.

 

Ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego mogłyby się wydawać wielkim sukcesem chrześcijan. Socjaliści ponieśli sromotną klęskę, a europejska chadecja znacznie powiększyła swój stan posiadania. I to pomimo utraty kilkudziesięciu mandatów w wyniku secesji brytyjskich i czeskich konserwatystów. W siłę urosły też nowe partie prawicowe, także apelujące do tradycyjnie nastawionych wyborców.
Nie przełoży się to jednak na wzrost udziału chrześcijan w debacie publicznej. Bo europejska centroprawica ewoluuje coraz bardziej w stronę tzw. „miękkiego konserwatyzmu”, dla którego sprzeciw wobec aborcji czy homoseksualnych „małżeństw” nie jest już politycznym priorytetem. Partie określane jako chrześcijańsko-demokratyczne nie zdobyły nowych wyborców dzięki akcentowaniu przywiązania do tradycyjnych wartości. Przeciwnie – powiększyły swoje elektoraty przejmując hasła lewicy.

Lewoskręt torysów

Najlepszym przykładem tego zjawiska są brytyjscy torysi. Po wielu latach w opozycji doczekali się wreszcie lidera, który zapewnił im wyraźne prowadzenie w sondażach – Davida Camerona. Ten niespełna 43-letni absolwent Oxfordu już po najbliższych wyborach parlamentarnych prawdopodobnie będzie premierem. Sondaże od dłuższego czasu dają bowiem Opozycji jej Królewskiej Mości wyraźne prowadzenie nad rządzącą Partią Pracy. Korzystną dla torysów tendencję potwierdziły eurowybory, w których zdobyli oni 28 proc. głosów, wobec 16 proc. dla labourzystów.
Jednak ceną sukcesu konserwatystów jest mocne przesunięcie w lewo. Głoszący „współczujący konserwatyzm” Cameron przyswoił nie tylko część haseł socjalnych socjalistów, ale też przejął wiele z ich programu ekologicznego i obyczajowego. Opowiada się za walką z globalnym ociepleniem, ostentacyjnie jeździ do pracy na rowerze i – ku rozpaczy tradycyjnych wyborców torysów – popiera homoseksualne pseudomałżeństwa. W zeszłym roku „z radością” asystował przy gejowskim „ślubie” swojego partyjnego kolegi z Izby Gmin Alana Duncana. Tym samym dokonała się homoseksualna rewolucja w Partii Konserwatywnej, i to w zaledwie dwa lata po pierwszym gejowskim „małżeństwie” z udziałem brytyjskiego parlamentarzysty – Bena Bradshowa z Labour Party. Pierwszym etapem tej rewolucji było poparcie przez Camerona, wbrew tradycjonalistycznemu skrzydłu partii, ustawy o „równouprawnieniu” homoseksualistów w 2007 roku, zapewniającej im m. in. prawo do adopcji dzieci.
Mogłoby się wydawać, że tak radykalny lewoskręt torysów wzmocni siły realnie chrześcijańskie. Problem w tym, że takich partii w Wielkiej Brytanii po prostu nie ma. „Współczujący konserwatyzm” Camerona jest natomiast wodą na młyn dla Brytyjskiej Partii Narodowej (BNP), która w kolejnych wyborach zdobywa coraz więcej głosów i weszła ostatnio do PE. Odwołuje się ona co prawda do chrześcijaństwa, ale robi to czysto instrumentalnie. Jej główne hasła są antyimigranckie. Wychwalając stare dobre czasy, gdy Brytanię zamieszkiwali wyłącznie Brytyjczycy, BNP dużo mówi o chrześcijańskich korzeniach, ale z jej interpretacji historii wyczytać można też pochwałę czasów pogańskich. O jej stosunku do religii świadczy słynny plakat z wizerunkiem Chrystusa i pytaniem „Co zrobiłby Jezus?” sugerującym, że zagłosowałby właśnie na BNP. Wywołało to ostrą reakcję ze strony biskupów, którzy potępili zachowanie polityków partii i namawiali wiernych do nie głosowania na nich.

Dwuznaczne credo Blaira


Papierkiem lakmusowym brytyjskiego stosunku do chrześcijaństwa jest postawa byłego premiera i lidera Partii Pracy Tony’ego Blaira. Po latach antychrześcijańskiej polityki, obejmującej i wypieranie religii ze sfery publicznej, i wspieranie postulatów aktywistów homoseksualnych (w tym preferencje dla homoseksualistów przy adopcji dzieci kosztem chrześcijan), i coraz głębsze wchodzenia państwa w życie rodzinne, Blair zadeklarował głęboką wiarę, nawracając się na katolicyzm. Pytany dlaczego zrobił to dopiero po zakończeniu kariery politycznej odparł, że w Wielkiej Brytanii trudno jest dziś otwarcie głosić przywiązanie do religii. Ortodoksja Blaira pozostawia wprawdzie wiele do życzenia (wystarczy wspomnieć, że publicznie krytykował Benedykta XVI za sprzeciw wobec antykoncepcji), ale jego dwuznaczne credo wyjaśnia, dlaczego w kraju uważanym do niedawna za symbol konserwatyzmu, w którym wciąż 72 proc. obywateli określa się jako chrześcijanie, bliskie im wartości są nieobecne w życiu publicznym. Religia została bowiem sprowadzona do poziomu prywatnej sprawy, której ze względu na „neutralność światopoglądową” nie wolno przenosić do polityki. Kto tę zasadę łamie, spotyka się z ostracyzmem.

Kto powstrzyma dechrystianizację?

Zjednoczone Królestwo nie jest w Europie wyjątkiem. Dechrystianizacja przestrzeni publicznej dokonała się już we Francji, krajach Beneluksu i Hiszpanii. A w Niemczech i innych państwach „starej Unii” – intensywnie postępuje. Jedynym dużym krajem na zachód od Odry, który przetrwał jak na razie falę postępu wymywającą wartości z polityki, są Włochy. Silvio Berlusconi, przy wszystkich swoich wadach i osobistych kłopotach z moralnością, jako polityk zdołał zablokować lewicę w jej dążeniu do upowszechnienia aborcji, eutanazji i jednopłciowych „małżeństw”. Czy ten stan rzeczy się utrzyma? Dziś zależy to we Włoszech od jednego człowieka: premiera, szefa partii rządzącej i magnata medialnego jednocześnie. I ten człowiek, Berlusconi, jest akurat katolikiem. Co będzie jednak , gdy zniknie ze sceny politycznej? Kto zagwarantuje, że po rozpadzie polityczno-biznesowego imperium Berlusconiego lub jego przejęciu przez kogoś innego, skuteczna obrona cywilizacji życia będzie nad Tybrem możliwa?
Te pytania tylko pozornie dotyczą jedynie Włoch. Są bowiem w gruncie rzeczy pytaniami o odporność europejskich chrześcijan na ich stopniowe „zmiękczanie”. Odbywa się ono poprzez dechrystianizację polityki z jednej strony, i ewolucję samej religii – z drugiej. Ceną bycia chrześcijańskim demokratą w dzisiejszej Europie jest bowiem akceptacja reguł gry ustanowionych bez wierzących i nie dla nich, z „neutralnością światopoglądową” na czele. A kiedy te reguły są już uznane, chrześcijaństwo jest tylko prywatną sprawą. Zaś jego publiczne manifestowanie traktuje się nie tylko jako głęboki nietakt, ale jako powód do wykluczenia z polityki. Boleśnie przekonał się o tym Rocco Butiglione, kiedy Parlament Europejski utrącił jego kandydaturę na członka Komisji Europejskiej za stwierdzenie oczywistego faktu, że czynny homoseksualizm jest grzechem. W tych warunkach ani Berlusconi, ani nawet kilku mu podobnych polityków nie zrekompensują niekorzystnych dla chrześcijaństwa zmian w kulturze i świadomości, które nie zależą od poszczególnych jednostek, ale od całego systemu instytucji, które zdominowały Europę i zepchnęły religię na jej margines.

Chadecja w zaklętym kręgu

Zachodnia chadecja dała się zamknąć w zaklętym kręgu poprawności politycznej. Może deklarować przywiązanie do chrześcijaństwa, ale gdy tylko spróbuje wcielić je w życie, jest natychmiast pacyfikowana. Dlatego jeśli możemy dziś mówić o religijności w europejskiej polityce, to jest to religijność czysto deklaratywna i „kremówkowa”. Daje wierzącym obywatelom kojące poczucie, że mają reprezentację w ważnych gremiach, odwracając uwagę od oczywistego faktu, że o ich interesy nikt już nie walczy.
Doskonałym przykładem tego zjawiska jest właśnie europarlament, który przy jego nikłych kompetencjach można traktować jako dość dokładny barometr europejskich nastrojów. Rządzi w nim stale koalicja chadeków z EPP z socjalistami z PES, co samo w sobie jest dla chrześcijan niekorzystne. Bo skazuje uniwersalne wartości, takie jak życie czy rodzina, na poddawanie ich koalicyjnym uzgodnieniom i kompromisom, tak jak negocjuje się limity produkcji mleka. Chadecy, w przeciwieństwie do swoich przyjaciół z PES, są przy tym nastawieni defensywnie i nie potrafią wykorzystać swojej przewagi liczebnej do zmiany europejskiej polityki. Ani w kwestii cyklicznych raportów monitorujących i piętnujących „homofobię”, ani w sferze unijnego wsparcia finansowego dla organizacji pozarządowych, z którego najbardziej korzystają instytucje lewicowe, często antychrześcijańskie.
Europejska prawica nie wypracowała języka ani argumentacji, przy pomocy której wartości chrześcijańskie mogłyby wrócić do debaty publicznej. W tym kontekście, wzrost siły partii „miękkiego konserwatyzmu” w europarlamencie i poszczególnych krajach Unii powinien nas raczej martwić niż cieszyć. Bo prowadzić będzie do dalszego usypiania i „zmiękczania” chrześcijańskiej opinii publicznej.

Bartłomiej Radziejewski

za: fronda.pl  piątek, 19 czerwca 2009 12:3

Copyright © 2017. All Rights Reserved.