Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Jan Maria Jackowski - Ignorancja i ucisk

Już ponad 5 lat Polska jest członkiem Unii Europejskiej. Decyzje Brukseli w sprawie polskich stoczni oraz wprowadzony pod pretekstem walki z globalnym ociepleniem zakaz stosowania zwykłych żarówek uświadamiają opinii publicznej coraz bardziej totalistyczną i zcentralizowaną twarz "projektu europejskiego". Pojawia się wrażenie - znane w Polsce z czasów minionych - że im więcej mówi się o wolności, demokracji i prawach człowieka, tym bardziej są one traktowane instrumentalnie i reglamentowane.

W czasach PRL byliśmy członkami Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Wówczas obowiązywała socjalistyczna doktryna gospodarki scentralizowanej i planowej, a państwo handlowało nawet pietruszką. W przestrzeni publicznej na skalę masową uprawiano propagandę przy pomocy frazesów o demokracji socjalistycznej, wyzwoleniu ludu pracującego miast i wsi. Całokształt życia społecznego, politycznego i gospodarczego był przepojony wszechobecną ideologią marksizmu-leninizmu. Z ZSRS, "światową ojczyzną proletariatu", łączyły nas "braterskie stosunki", które miały osłodzić istotę sprawy, czyli zwasalizowanie Polski.
Istotę ówczesnych realiów ekonomicznych dobrze oddaje kawał z tamtych czasów: "Jakie czerpiemy korzyści z przynależności do RWPG? Ogromne, bo na przykład Polska wytwarza gliniane kogutki, które potem wymienia z Czechosłowacją na małe kurczaki. Z kurczaków wyrastają dorosłe kury, które wyjeżdżają do NRD. W zamian za to Polska dostaje malutkie świnki. Ze świnek wyrastają dorodne wieprze, a potem wywozi się je do Związku Radzieckiego. Wtedy zaś w zamian za te wieprze do Polski nadchodzi transport pierwszej jakości radzieckiej gliny, potrzebnej do wyrabiania kogutków...".

Paradoksy i sprzeczności

Paradoksem jest, że dzisiejsza Unia Europejska, choć odwołuje się do haseł gospodarki rynkowej, jest również rynkiem regulowanym, zcentralizowanym i odgórnie planowanym. Komisja Europejska również narzuca krajom członkowskim obowiązujące rozwiązania w obszarze społeczno-gospodarczym. Blisko 80 proc. prawa gospodarczego obowiązującego w Unii Europejskiej to prawo wspólnotowe. Przeciętnie co druga ustawa uchwalana przez parlamenty narodowe bierze swój początek w Brukseli, która decyduje o przepisach, normach, koncesjach, procedurach, regulacjach, ograniczeniach. Wewnątrz UE obowiązuje ponad 100 tys. różnego rodzaju przepisów, uregulowań, norm i standardów. Nie dziwi zatem, że dla coraz większej rzeszy Europejczyków Unia Europejska jest synonimem antydemokratycznej i antyrynkowej struktury opartej na quasi-socjalistycznych założeniach.
W przeciwieństwie do RWPG informatyzacja, rozwój technologiczny i wyrafinowane techniki zarządzania spowodowały, że Unia Europejska ma znakomite instrumenty kontroli, łącznie z satelitarną kontrolą obsianych powierzchni rolniczych. Dlatego brukselska pętla zaciska się wyjątkowo bezwzględnie i skutecznie. Różnica polega na tym, że w realiach księżycowej gospodarki w krajach RWPG notoryczny brak towarów i usług stwarzał państwowym przedsiębiorstwom znakomite warunki do trwania. To, co wyprodukowały, znajdowało zbyt bez względu na jakość. W RWPG obowiązywała specjalizacja z gwarantowaną sprzedażą na eksport. Odgórnie ustalano, że np. polskie firmy będą się specjalizowały w inwestycjach energetycznych czy drogowych i dzięki temu nasze przedsiębiorstwa przebiły się na rynkach międzynarodowych, głównie w krajach rozwijających się i tzw. Trzeciego Świata.
W UE filozofia jest odmienna, ale efekt w pewnym sensie podobny, bo również tworzą się monopole. Problem nadprodukcji towarów i usług zamiast rozwiązania poprzez zasadę konkurencji, co jest cechą wolnej gospodarki, skłania kraje członkowskie i silne firmy do lobbowania limitów, kwot produkcyjnych, koncesji, wyśrubowanych norm, a także kontrolowania kanałów dystrybucyjnych. Wprowadzone 1 września br. rozwiązanie odnośnie do oświetlenia jest wręcz modelowym tego przykładem. Zakaz sprzedaży tradycyjnego oświetlenia i zastępowania go drogimi świetlówkami z zawartością stanowiącej zagrożenie rtęci ewidentnie sprzyja firmom Philips i Osram, które obecnie kontrolują 60 proc. rynku w Unii Europejskiej.
Sprawa żarówek poruszyła Janusza Kochanowskiego, rzecznika praw obywatelskich, który skierował do ministra Mikołaja Dowgielewicza, sekretarza Komitetu Integracji Europejskiej, specjalne pismo. Uznał odgórnie wprowadzony przez Brukselę zakaz sprzedaży zwykłych żarówek za decyzję, której skutki uderzają po kieszeni konsumenta. A to jest z kolei sprzeczne z dyrektywą UE nr 2005/32/WE, w której w art. 15 ust. 5 lit. c zapisano, że środki wykonawcze (zrealizowania ekoprojektu, czyli wprowadzenia tzw. energooszczędnego oświetlenia) nie mogą mieć znacznego negatywnego wpływu na konsumentów, a w szczególności co do dostępności cenowej i kosztu zużycia produktu. Jak wiadomo, szkodliwe dla oczu i wcale nie takie energooszczędne żarówki są wielokrotnie droższe niż żarówki tradycyjne. Rzecznik, który o piśmie do ministra Dowgielewicza poinformował na swoim blogu, napisał: "wysłałem do Pana Ministra Mikołaja Dowgielewicza, sekretarza Komitetu Integracji Europejskiej, uprzejmą prośbę o rozwianie lub potwierdzenie moich wątpliwości. Być może jednak po analizie tej sprawy, która wydaje mi się precedensowa - przyjdzie czas na pytania znacznie poważniejsze. Na dyskusję o relacji między prawem krajowym i unijnym, o orzeczeniu niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie Traktatu Lizbońskiego, czyli o tym, czy musimy w Polsce wdrażać każdy unijny przepis, nawet jeśli wydaje się sprzeczny z interesem narodowym, z prawami obywatelskimi lub po prostu ze zdrowym rozsądkiem - gdy Niemcy uznali, że nie muszą".

Wyższe podatki


Chodzi nie tylko o żarówki, których zakaz używania jest motywowany walką z globalnym ociepleniem i emisją CO2 do atmosfery. Pod tym pretekstem narzucane są administracyjnie różne kosztowne i niekorzystne dla ludzi rozwiązania, które niekoniecznie są przyjazne środowisku, jednak przynoszą krociowe zyski koncernom i dystrybutorom konkretnych towarów i usług. Wprowadzane są również specjalne obciążenia podatkowe w postaci tzw. podatków ekologicznych. Szwecja, obecnie sprawująca prezydencję w Unii Europejskiej, lansuje swój pomysł, aby wszystkie kraje członkowskie UE wprowadziły podatek od CO2. Chodzi zatem nie tylko o system handlu prawami do emisji przez przemysł, co zostało ustalone na szczycie Unii Europejskiej w 2008 roku, ale o obciążenie każdego obywatela specjalnym podatkiem ekologicznym, którego stawka byłaby uzależniona od zużycia energii.
Na marginesie warto zauważyć, że Polska jest jednym z krajów, które poniosą najwyższe koszty pakietu klimatycznego. Polacy zapłacą nawet 2,5 mld euro rocznie za niekorzystne regulacje dotyczące kwot emisji CO2, których jedynym efektem okażą się wyższe rachunki i niższy standard życia. W końcu września kilkanaście firm dystrybucji energii elektrycznej zapowiedziało podwyżkę cen prądu o 20 proc. w roku 2010, a to dopiero początek, bo w pespektywie najbliższych lat czeka nas dwukrotny wzrost cen. Wiadomo powszechnie, że droższa energia oznacza podwyżki wszystkiego.
Podatek ekologiczny wprowadza już od 2010 roku Francja. W praktyce będzie on oznaczał wzrost cen paliwa na stacjach benzynowych, co - rzecz jasna - uderzy Francuzów po kieszeni i dlatego dwie trzecie obywateli tego kraju jest temu przeciwnych. W Polsce rząd Tuska podjął w kwietniu próbę wprowadzenia podatku "ekologicznego" od starych aut. Według mediów, w przypadku nowych aut jego wysokość będzie uzależniona od poziomu emisji spalin, opłata za samochód używany będzie zależała także od pojemności silnika - im wyższa, tym wyższy podatek. Najwięcej mieliby do zapłacenia kierowcy jeżdżący starszymi pojazdami: 3 tys. zł za auto sprzed 1992 roku. Właściciele pojazdów, których wiek nie przekracza
9 lat, zapłacą około 500 złotych. Podatek miałby być płacony co roku w urzędzie skarbowym lub magistrackim wydziale komunikacyjnym. Na razie prace nad tym podatkiem, który szczególnie uderzyłby w ludzi gorzej sytuowanych, zostały wstrzymane.
Bruksela zapowiedziała już, że od 2012 r. wszystkie sprzedawane w Unii Europejskiej samochody będą mogły emitować co najwyżej 120 g CO2 na każdy przejechany kilometr. Przekroczenie limitu będzie kosztowało 35 euro za każdy gram od każdego pojazdu. W 2015 r. będzie to już 95 euro. Eksperci oceniają, że nowe przepisy dotyczące CO2 przyczynią się do znacznego zwiększenia cen samochodów, średnio nawet o 1000-1500 euro (ok. 3600-5400 zł). To wszystko jest jedynie uwerturą do innych działań rozpisanych na najbliższe lata, które spowodują drastyczny wzrost kosztów życia i ograniczą ludzką wolność.

Koniec czajników elektrycznych

Już niedługo zostanie wydane szczegółowe rozporządzenie do dyrektywy, której celem jest "poprawa wydajności urządzeń elektrycznych", takich jak: pralki, lodówki, laptopy czy suszarki, i wyeliminowanie z rynku tych najbardziej wodo- czy energochłonnych. Jest to ta sama dyrektywa, na mocy której w trybie rozporządzenia zakazano produkcji tradycyjnych żarówek. Według urzędników z Komisji Europejskiej, urządzenia elektryczne używane w gospodarstwach domowych zużywają około 30 proc. energii i emitują do środowiska ponad 40 proc. emisji CO2. Na początek KE na celownik bierze telewizory i chce, by zużycie przez nie energii ograniczyć o mniej więcej 20 procent. Z rynku zostaną wycofane telewizory kineskopowe, a ich produkcja ma być zakazana. Jednak stare odbiorniki, na co zwracają uwagę specjaliści, są w rzeczywistości bardziej energooszczędne niż nowe modele. Znacznie więcej energii zużywają np. telewizory plazmowe. Wymiana starych telewizorów na nowe, co dodatkowo jest związane z tym, że w Polsce od 31 lipca 2013 roku sygnał analogowy będzie zastąpiony przez telewizję cyfrową, oznacza olbrzymie zyski dla producentów nowego sprzętu.
W dalszej kolejności KE chce się zająć tanimi i energochłonnymi lodówkami, zamrażarkami, zmywarkami, a także czajnikami elektrycznymi. Na indeksie będą też pralki bez opcji prania z użyciem zimnej wody - Unia wymaga bowiem, aby wszystkie pralki miały opcję prania w temperaturze poniżej 30 stopni. Brukselscy eksperci twierdzą, że dzięki coraz lepszym (i droższym!) detergentom możliwe jest pranie ubrań na zimno. Na listę towarów zakazanych mają również trafić czajniki, ekspresy do kawy, miksery i odkurzacze badane pod kątem możliwości zwiększenia ich wydajności i zmniejszenia ich energochłonności. Dokładny indeks artykułów zakazanych będzie znany w 2010 roku. Nie da się wyprodukować bardziej energooszczędnego czajnika elektrycznego, więc unijne rozporządzenie oznaczać będzie w praktyce zakaz jego produkowania i sprzedawania.
Zgodnie z obecnymi standardami unijnymi urządzenia gospodarstwa domowego oceniane są w skali opatrzonej symbolami od A++ do G w zależności od ich wydajności energetycznej. Od lipca 2010 roku Komisja Europejska zakaże producentom wprowadzania na rynek towarów o klasie niższej niż A. Brytyjscy eksperci cytowani w mediach już jednak wyliczyli, że skutkiem nowych regulacji będzie wzrost kosztów produkcji lodówek, telewizorów, pralek czy zmywarek nawet o 100 funtów od sztuki (ok. 500 zł) i więcej. To oznacza, że najtańszy sprzęt tego typu w sklepach będzie o wiele droższy niż dzisiaj.

Ekosegregacja ludzi

To jednak nie koniec szaleństwa. Tu i ówdzie pojawiają się już pomysły, by limitować naszą populację, bo przecież to ludzie emitują sporo CO2 do atmosfery. Radykalni ekolodzy przesiąknięci totalitarną mentalnością próbują coraz wyraźniej wpływać metodami przymusu na sposób życia, model rodziny i indywidualne decyzje rodziców dotyczące prokreacji. Dwa lata temu pojawiła się informacja o szokującym pomyśle australijskich lekarzy. Według nich, rodzice, którzy posiadają więcej niż dwoje dzieci, powinni do końca życia płacić specjalny podatek za dodatkową emisję CO2. Autorzy pomysłu domagają się nałożenia na takich rodziców 5000 dolarów australijskich opłaty za każde "dodatkowe" dziecko, a oprócz tego - zwiększenia ich rocznego opodatkowania o 800 dolarów australijskich. Natomiast pary, w których jedna osoba poddała się sterylizacji, mogłyby otrzymywać specjalne wynagrodzenie.
Kilka tygodni temu w prasie brytyjskiej przedstawiono raport opracowany przez naukowców z London School of Economics, z którego wynika, że sterylizacja, antykoncepcja i aborcja jest prawie pięć razy tańsza, jako środek zapobiegający zmianom klimatu, niż konwencjonalne tzw. zielone technologie. "Najlepszym sposobem na zwalczanie globalnego ocieplenia jest zredukowanie nadmiernej liczby populacji ludzkiej poprzez stosowanie antykoncepcji i aborcji - napisano w raporcie naukowców z grupy Optimum Population Trust działającej przy prestiżowej London School of Economics and Political Science (LSE). Czterdziestodwustronicowy raport nosi tytuł: "Mniej emitujących, mniej emisji, niższe koszty". Wynika z niego, że ograniczenie "niechcianych ciąż" doprowadzi do zmniejszenia się emisji CO2. Cytowany przez "Frondę" bioetyk ks. dr Andrzej Muszala, sprawę komentuje krótko: "To tak, jakby chcieć uporać się z chorobą poprzez uśmiercenie pacjenta".
Jakimi metodami naukowcy chcą zmniejszać liczbę "emitujących"? Jak czytamy w raporcie, rekomendowane jest "planowanie rodziny, aborcja, sterylizacja i masowa dystrybucja antykoncepcji", które powinny być postrzegane jako priorytetowe metody na obniżenie emisji CO2. Twórcy raportu odwołują się do znanych z nastawienia neomaltuzjańskiego organizacji międzynarodowych, takich jak UNICEF oraz oenzetowski Światowy Fundusz Ludnościowy (UNFPA). Ideologia bezpieczeństwa demograficznego stanowi osnowę "kultury" śmierci. Jest wyrazem koncepcji, w której człowiek czyni siebie samego sankcją orzekającą o istnieniu drugiego człowieka, słabszego, chorego lub arbitralnie uznanego za niepożądanego.
Ekosegregatorom można zadedykować wnioski naukowców z Uniwersytetu Michigan w USA, którzy badali negatywny wpływ rozwodu na środowisko. Skutkiem rozwodu jest bowiem zazwyczaj założenie nowego gospodarstwa domowego, a co się z tym wiąże - zwiększenie powierzchni mieszkalnej, wyposażenia i użytkowanego sprzętu. Zdaniem badaczy, wysoki wskaźnik rozwodów pociąga za sobą marnotrawstwo energetyczne oraz zwiększenie produkcji odpadków, które zatruwają środowisko. Gospodarstwa amerykańskich rozwodników zużywają o 56 proc. więcej elektryczności i wody na osobę niż gospodarstwa par małżeńskich. Autorzy badań wyliczyli, że gdyby nie było rozwodów, tylko w USA można byłoby zaoszczędzić ponad 73 mld kilowatogodzin elektryczności i 2373 mld litrów wody.
Jednak zatroskani o środowisko ekolodzy są niekonsekwentni, bo nie słychać głosów, co zrobić, by ograniczyć ewidentnie szkodliwą społecznie plagę rozwodów.

Wielki szwindel

Nasza pogrążona w zimie demograficznej cywilizacja, pełna paradoksów i sprzeczności, znajduje się na rozdrożu. Fanatycy walki z "globalnym ociepleniem" lansują swoje niedorzeczne teorie, wykorzystując manipulacje badaniami naukowymi i histerię współczesnych społeczeństw wokół rzekomego zagrożenia. Pod niewątpliwie pozytywnymi hasłami chronienia naturalnego środowiska człowieka kryje się ideologia o posmaku antyludzkim, w świetle której największym zagrożeniem dla środowiska naturalnego jest nadmiar ludzi. Jest już nawet organizacja Voluntary Human Extinction Movement (Ruch na rzecz Wyginięcia Rodzaju Ludzkiego), której działacze twierdzą, że alternatywą dla wymarcia milionów gatunków roślin i zwierząt na Ziemi jest dobrowolne wyginięcie jednego tylko gatunku: Homo sapiens.
Cała emisja CO2 do atmosfery rocznie w skali globu wynosi 184 mld ton, w tym emisja naturalna (oceany, lądy i wulkany) 175 mld, a niecałe
9 mld pochodzi od ludzi (7,6 mld - przemysł, samochody - 0,57, a oddychanie - 0,65). Tak więc twierdzenie, że ograniczenie emisji przez człowieka o jakiś ułamek procenta ma wpływ na klimat, nie znajduje potwierdzenia. Blokowane jest jednak podawanie rzetelnych informacji o tzw. globalnym ociepleniu. W ogłoszonym w 1992 roku Apelu Heidelberskim podpisanym przez kilka tysięcy naukowców, w tym 72 noblistów, który nie może się szerzej przebić do opinii publicznej, napisano: "Na progu XXI w. jesteśmy zaniepokojeni pojawieniem się irracjonalnej ideologii, która sprzeciwia się postępowi naukowemu i technicznemu oraz hamuje rozwój ekonomiczny i społeczny. Jesteśmy zdania, że nie istnieje stan naturalny, tak idealizowany przez organizacje ekologiczne zwracające się ku przeszłości, i prawdopodobnie nie istniał od momentu pojawienia się człowieka w biosferze. (...) Największymi zagrożeniami ludzkości są ignorancja i ucisk, a nie nauka, technologia i przemysł (...)".
Istnieją dowody naukowe na to, że ilość CO2 w powietrzu jest uzależniona od wysokości temperatury, jaka panuje na Ziemi, a nie na odwrót. Oznacza to, że najpierw rośnie temperatura, a dopiero potem zwiększa się ilość CO2. Trzydzieści jeden tysięcy pracowników nauki podpisało Petycję Oregońską, w której stwierdzili, iż brak jest przekonujących dowodów na to, że gazy cieplarniane spowodują katastroficzne zmiany klimatyczne w dającej się przewidzieć przyszłości. Inicjator petycji prof. Frederic Seitz (1911-2008), były prezydent amerykańskiej National Academy of Sciences, dosadnie określił raporty, które służą ideologii globalnego ocieplenia opracowane przez IPCC (International Panel on Climat Change - Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu założony w 1988 roku przez agendy ONZ), jako "największy korupcyjny wybór danych złożonych do druku". IPCC i jej zwolennicy konsekwentnie od 20 lat straszą światową opinię publiczną apokaliptycznymi obrazami zagłady świata przez topniejące lodowce, a wszystko to w celu, by sięgnąć do kieszeni podatników po hojne sfinansowanie badań przez przestraszone rządy. Walka z globalnym ociepleniem będzie kosztowała nawet 210 bln 34 mld USD!
W 2007 roku został wyemitowany przez brytyjską telewizję Chanel 4 film dokumentalny "The Great Global Warming Swindle" ("Globalne ocieplenie - wielkie oszustwo") w reżyserii Martina Durkina. Film obala mity budowane bez solidnych podstaw naukowych. W filmie wypowiadają się m.in. Patrick Moore - założyciel ruchu Greenpeace, Richard Lindzen - profesor meteorologii w Massachusetts Institute of Technology, Patrick Michaelsem - profesor nauk o otoczeniu w University of Virginia, Nigel Carderm - były edytor czasopisma "New Scientist", John Christy - profesor i dyrektor Earth System Science Center na Uniwersytecie w Alabamie, Paul Reiter z Instytutu Pasteura, Carl Wunsch - profesor oceanografii w Massachusetts Institute of Technology.
Profesor Zbigniew Jaworowski, członek Rady Naukowej Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej, który zorganizował dziewięć wypraw na lodowce obu półkul w celu zbadania globalnych skutków przemysłowego zapylenia atmosfery, uważa, że przeznaczanie milionów dolarów na badania ludzkiego wpływu na "globalne ocieplenie" jest "zbrodniczym marnotrawstwem". W obszernym raporcie opublikowanym na stronach internetowych "Polityki" napisał: "To, co się teraz dzieje, czyli handel emisjami CO2 i całe zamieszanie związane z redukcją emisji dwutlenku węgla, przypomina średniowieczne polowanie na czarownice. Rządy państw zachodnich oczywiście popierają takie inicjatywy, ponieważ to się im po prostu opłaca. Redukcja CO2 ma zbawić klimat, a w rzeczywistości nie ma na niego żadnego wpływu".
Niecały rok temu w "Przekroju" został opublikowany wywiad z prof. Bjornem Lomborgiem z Danii, który według tygodnika "Time" jest jednym ze stu najważniejszych myślicieli na świecie. W 2001 roku zasłynął książką "Sceptyczny ekolog", w której argumentuje, że wszelkie wyliczenia dotyczące skali przeludnienia Ziemi, jej zasobów naturalnych i zanieczyszczenia są oparte na nierzetelnie prowadzonych badaniach. Lomborg, zresztą człowiek lewicy i - jak o sobie sam mówi - sceptyczny ekolog, gorzko zauważył, że w micie globalnego ocieplenia jest hipokryzja. Na czym ona polega, ukazuje na przykładzie malarii. Mówi: "Wiele osób, także Al Gore, twierdzi, iż niepowstrzymane globalne ocieplenie sprawi, że malaria zacznie się szybko rozprzestrzeniać. Prawdopodobnie są na to nawet dowody. Prognozy pokazują, że do końca wieku będziemy mieć trzy procent więcej przypadków malarii. Jednak rozwiązanie tego problemu poprzez realizację protokołu z Kioto ograniczy wzrost przypadków malarii zaledwie o około 0,2 procent - i to za jakie pieniądze... Możemy jednak znacznie ograniczyć liczbę przypadków malarii już dziś za pomocą bardzo nudnej i niemedialnej dystrybucji leków i siatek przeciwko komarom. To znacznie skuteczniejsze i o wiele tańsze. Za pieniądze wydane na uratowanie jednego człowieka od śmierci na malarię dzięki realizacji protokołu z Kioto moglibyśmy ocalić 36 tysięcy osób, dając im leki i moskitiery. To jest może mniej efektowne i nie wygląda tak dobrze w telewizji, lecz jest 36 tysięcy razy skuteczniejsze".

za: Nasz Dziennik z 9.10.2009 Dział: Myśl jest bronią

http://katolickie.media.pl/administrator/index.php?option=com_content§ionid=3&task=edit&cid[]=791

Copyright © 2017. All Rights Reserved.