Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Lepszy dług publiczny niż prywatny

Ogólne zadłużenie polskiej gospodarki jest jednym z najniższych w UE. Wieszczenie katastrofy z powodu przekroczenia biliona złotych długu publicznego jest kpiną z rzeczywistości. Nie od dziś wiadomo, że wielkie liczby przykuwają uwagę. Można je łatwo ubrać w grafikę i zrobić z nich mem, wykrzyczeć je w studiu telewizyjnym, ewentualnie użyć jako argumentu nie do zbicia, w celu zaorania przeciwnika.

Nic dziwnego, że słynny „bilion złotych długu publicznego” zrobił błyskawiczną karierę w debacie publicznej. Marszałek Stanisław Tyszka pytał w TVP Info, jakim prawem PiS kontynuuje politykę „zadłużania przyszłych pokoleń”, a portal Money.pl szczegółowo wyliczył, że to dla każdego obywatela oznacza zadłużenie równe 26 tys. zł. Nikt się nie zastanawiał, czy sprowadzanie długu suwerennego państwa do zadłużenia osoby fizycznej jest na pewno miarodajne. Nikt specjalnie nie drążył, czy bilion złotych długu dla prawie 40-milionowego kraju, który należy do OECD (czyli do grupy państw rozwiniętych), na pewno jest takie przytłaczające. Nikt wreszcie nie zapytał zdroworozsądkowo, co się tak właściwie zmieniło w momencie przekroczenia tej przecież symbolicznej granicy, że należy tak o tym trąbić. Czy na pewno jest tak wielka różnica między długiem o wartości 999,99 mld zł a jednobilionowym?

Bilion bilionowi nierówny

Pozostaje odpowiedzieć na te pytania. Rzucanie liczbami bez kontekstu nie przystoi przedstawicielom ugrupowania, które chce uchodzić za tych „najbardziej racjonalnych na polskiej scenie politycznej”, ani branżowym portalom ekonomicznym. Bilion złotych długu publicznego czym innym jest dla Polski w 2017 r., gdy rocznie nasza gospodarka wytwarza wartość niemal dwa razy wyższą, a czym innym w roku 1992, gdy nasz PKB był 2,5-krotnie niższy. Bilion złotych ciążyłby inaczej Mołdawii, która ma 3,5 mln mieszkańców i roczny PKB na głowę w wysokości 2 tys. dol., a inaczej Polsce, która ma 38,5 mln mieszkańców i PKB per capita ponad siedem razy wyższy. Nieprzypadkowo długu publicznego niemal nikt poważny nie podaje w wartości bezwzględnej, tylko zawsze jako odsetek PKB. Dopiero to pokazuje, jaka jest zdolność jego spłacenia. I w Polsce nie wygląda to wcale źle.

Polski dług publiczny wynosi obecnie ok. 53 proc. PKB. Unijne kryteria z Maastricht nakładają na kraje strefy euro wymóg posiadania długu na maksymalnym poziomie 60 proc. PKB. Te kryteria spełnia mało który kraj nie tylko strefy euro, ale w ogóle całej UE. Należymy do zaledwie 11 krajów Unii, które mieszczą się w kryteriach z Maastricht. Nasze zadłużenie sektora finansów publicznych jest 10. od końca w całej Unii Europejskiej. Średni dług publiczny w UE to 85 proc. PKB, a w strefie euro 90 proc. Słynące z oszczędności Niemcy mają dług publiczny na poziomie 71 proc. PKB, a Wielka Brytania, równie często stawiana jako wzór gospodarności, jeszcze wyższy, bo 89 proc. Zadłużenie publiczne Zielonej Wyspy, Irlandii, jest niemal równe rocznej wartości wytwarzanej przez jej gospodarkę, a we Włoszech (których oczywiście lepiej za wzór nie stawiać) jest niemal trzy razy wyższe niż nad Wisłą.

Dług prywatny gorszy od publicznego

Poza tym nie wiadomo, z jakich powodów tropiciele długu publicznego drążą jedynie temat zadłużenia publicznego, a nawet nie zająkną się w kwestii poziomu zadłużenia prywatnego. Które jest zdecydowanie groźniejsze dla samych dłużników oraz dużo bardziej kryzysogenne. Dość powiedzieć, że wciąż obecny kryzys gospodarczy nie zaczął się na rynku obligacji rządowych, tylko amerykańskich kredytów hipotecznych. Długi w wielu krajach UE również nie mają źródła w niskiej dyscyplinie finansów publicznych, tylko w kłopotach banków z prywatnymi kredytami nie do spłacenia. Irlandia oraz Hiszpania, zmagające się obecnie z wysokim długiem publicznym (ok. 90 proc. PKB), przed kryzysem miały bardzo zdrowe finanse publiczne, jednak konieczność ratowania rodzimych banków sprawiła, że musiały się zadłużyć na potęgę. Nic dziwnego, że rozbuchane zadłużenie prywatne jest dużo bardziej niebezpieczne. Po pierwsze, rządy pożyczają pieniądze na dużo niższy procent. Rentowność polskich obligacji oscyluje w okolicach 3 proc., tymczasem oprocentowanie kredytów konsumpcyjnych bywa trzy razy wyższe. Po drugie, państwo ma dużo większe możliwości układania się ze swoimi wierzycielami czy rolowania swojego długu. Tymczasem niepłacące zobowiązań gospodarstwa domowe bez dyskusji mają na swoim karku komornika, który bezlitośnie pozbawia dłużnika majątku. I często podstawowych środków do życia.

Niestety w debacie na temat długu umyka to, że dług publiczny jest funkcją długu prywatnego. Inaczej mówiąc, w krajach z niskim długiem publicznym najczęściej występuje wysoki dług prywatny. Wynika to z tego, że w sytuacji ograniczenia wydatków publicznych gospodarstwa domowe muszą zwiększać swoje wydatki. Na przykład na prywatną służbę zdrowia, gdy niedofinansowana publiczna nie jest w stanie zaoferować im odpowiednich usług. Tropiciele długu publicznego zapominają, że zbilansowanie budżetu spowoduje znaczne ograniczenie świadczeń społecznych, w wyniku czego osoby je pobierające będą musiały się ratować np. absurdalnie drogimi chwilówkami, dużo droższymi niż dług publiczny. Które wpędzą jeszcze więcej osób w spiralę długu.

Katastrofy nie będzie

Potwierdzają to statystyki – większość państw, które mają niski dług publiczny, charakteryzuje się wysokim długiem prywatnym. Polska ma go na poziomie 79 proc. PKB, co jest jednym z najniższych wyników w UE. Stawiana za wzór zbilansowanego budżetu Estonia, z ledwie 10-proc. długiem publicznym, ma aż 117-proc. dług prywatny. Bułgaria ma dług publiczny wynoszący tylko 27 proc., ale za to prywatny na poziomie 111 proc. PKB. Podobnie sytuacja wygląda w krajach zamożnych – w Danii (publiczny 40 proc. PKB, a prywatny aż 208 proc.) albo w Szwecji (publiczny 43 proc., prywatny 188 proc.). Irlandia, którą, jak napisałem wyżej, dług prywatny wplątał w ogromne kłopoty, pomimo niskiego długu publicznego ma dług prywatny na poziomie, uwaga, aż 303 proc. PKB.

Ogólne zadłużenie Polski (dług publiczny + prywatny) wynosi 132 proc. PKB i jest jednym z najniższych w UE. W zasadzie tylko Czechy i Litwa mają je wyraźnie niższe (odpowiednio 110 proc. i 98 proc.). Nieco niższe mają Estonia i Łotwa (o dosłownie kilka punktów procentowych), jednak ich sytuacja jest gorsza, gdyż mają wyższe, znacznie droższe i bardziej niebezpieczne zadłużenie prywatne. Mówienie, że akurat Polsce, która ma 5. najniższą ogólną stopę zadłużenia w UE, szczególnie grozi kryzys z powodu długu, jest aberracją i kpiną z rozumu. Oczywiście przed naszym krajem stoją pewne niebezpieczeństwa, chociażby z powodu możliwego wzrostu liczonego w złotówkach zadłużenia frankowiczów. Jednak jest to niebezpieczeństwo związane z długiem prywatnym, a nie publicznym. I powstało nie z powodu rozpasania budżetowego, ale wręcz przeciwnie, z powodu ograniczania wydatków publicznych (w tym wypadku na politykę mieszkaniową).

Każdy podmiot gospodarczy na dorobku potrzebuje finansowania zewnętrznego, by móc się rozwijać – głównie na inwestycje, których nie jest w stanie wykonać z powodu zbyt niskiej stopy zakumulowanego kapitału. Dotyczy to w równym stopniu państw. Polska nie mogłaby dokonać ogromnych inwestycji infrastrukturalnych dofinansowywanych z UE, gdyby nie pożyczała pieniędzy, gdyż korzystanie ze środków UE wymaga wkładu własnego. Przeciwnicy długu publicznego często twierdzą, że zadłużamy przyszłe pokolenia. Ciekawe, czy woleliby powiedzieć naszym przyszłym pokoleniom, że co prawda nie zadłużyliśmy ich niemal wcale, ale za to przeszły nam koło nosa miliardy euro niewykorzystanych funduszy unijnych. Przez co rozwinęliśmy się mniej, niż byśmy mogli.

Piotr Wójcik


za:niezalezna.pl/92963-lepszy-dlug-publiczny-niz-prywatny

Copyright © 2017. All Rights Reserved.