Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Temida Stankiewicz-Podhorecka - Za co te nagrody?



"Wszystko o mojej matce" Tomasza Śpiewaka w reż. Michała Borczucha z Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie na 37. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Pokazany w ramach zakończonych niedawno Warszawskich Spotkań Teatralnych spektakl o tytule wziętym z filmu Pedro Almodóvara "Wszystko o mojej matce" w reżyserii Michała Borczucha, przywieziony z Krakowa (Teatr Łaźnia Nowa), obsypany nagrodami, wzbudził mój ogromny niesmak i skłonił do pytania o granice ekshibicjonizmu. Jak daleko teatr, twórca teatralny może się posunąć dla efektu i własnej kariery, gdzie mieści się granica zwyczajnej ludzkiej moralności i przyzwoitości? Wprawdzie żyjemy w czasach ogromnego zawirowania aksjologicznego, obyczajowego, ale nie oznacza to, że dosłownie wszystko może być na sprzedaż. A niestety teatr, niegdyś należący do kultury wysokiej, dziś zaprzedaje swoją duszę za judaszowe srebrniki. Mamy więc obecnie teatr bez ducha, bez moralności i bez kręgosłupa podstawowych wartości. Teatr, który odziera człowieka z jego tajemnicy, intymności i tego, co stanowi o istocie człowieczeństwa, a mianowicie duszy. To teatr, który uprzedmiotowił człowieka. Te refleksje towarzyszyły mi przy oglądaniu spektaklu "Wszystko o mojej matce".

Przedstawienie oparte jest na wspomnieniach o matkach Michała Borczucha (reżysera spektaklu) i Krzysztofa Zarzeckiego (aktora występującego w przedstawieniu). Obu panów łączy to, że we wczesnym okresie życia utracili swoje matki. Obie zmarły na raka. Borczuch miał wówczas siedem lat, natomiast Zarzecki przeżył śmierć matki w wieku osiemnastu lat. Ich wspomnienia, które mają być zapisem pamięci o matkach (kim były, jak je zapamiętali, co szczególnego utkwiło w pamięci synów itd.) posłużyły Tomaszowi Śpiewakowi do napisania scenariusza przedstawienia. Michał Borczuch zaś wyreżyserował rzecz w formule "teatru w teatrze", traktując temat jako tzw. eksperymentowanie na procesie pamięci. Występuje pięć aktorek wchodzących w role matek i jeden aktor, Krzysztof Zarzecki, grający syna (będący autentycznym synem) i zarazem reżysera prowadzącego próbę sceniczną z aktorkami.

I co z tego wyszło? Humbug. Marna groteska prowokująca widza do śmiechu w najmniej odpowiedniej chwili. Oto jedna z aktorek mówi: "Pojechałam do Zakopanego, wspięłam się na Rysy, jeden człowiek spadł i zabił się. Ciało jest takie kruche". Co widownia kwituje chóralnym śmiechem. A to dlatego, że ta sytuacja jest tak wyreżyserowana i kwestia tak wypowiedziana, żeby było śmiesznie, kabaretowo. Nim widz zastanowi się, że przecież chodzi tu o śmierć człowieka i należny temu szacunek, to machina manipulacji widzem już zadziałała i na widowni rechot. Jak widać, dehumanizacja cywilizacji trwa wspierana przez teatr.
Spektakl ma być eksperymentem, by sprawdzić, jak działa pamięć. Do takiego eksperymentowania używa się dramatu umierających na raka kobiet i odbywa się to w takim kontekście i w takiej formie, która uwłacza pamięci. To jest profanacja pamięci nieżyjących kobiet. Profanacja dokonana rękoma ich własnych synów. Nie ma tu nic z przeżyć synów doświadczających umierania ich matek.

Spektakl pozbawiony jest jakiejkolwiek empatii. Bez emocji, bez wzruszeń, bez uczucia tęsknoty. Zamiast tego głupawa wesołość.
A niektóre sceny o niedwuznacznym podtekście erotycznym między Zarzeckim a na przykład Rasiakówną (w roli jego matki) budzą zażenowanie i niesmak. Co chciał reżyser Borczuch powiedzieć, wprowadzając takie klimaty? Wiemy, że to "teatr w teatrze", ale mimo wszystko Aktorki grają przecież konkretne kobiety-matki, które mają nazwiska, imiona i których synowie są twórcami tegoż bezsensownego i żenującego spektaklu. Spektakl zrealizowany w formule "teatru w teatrze" ma formę próby scenicznej reżysera z aktorkami, które próbują wejść w role zmarłych kobiet.

Chwilami granica zaciera się i nie wiadomo, czy to jest tylko próba sceniczna, gra gotowego spektaklu czy rzeczywistość. Jest też wątek dziennikarki prowadzącej wywiad z Zarzeckim na temat jego relacji z matką. Z szacunku dla Czytelników nie przytoczę tu wypowiedzi syna, Krzysztofa Zarzeckiego o swojej matce. Piętrowość narracji tworzy chaos. Jest bałagan, bezsens i niesmak.

Obaj opowiedzieli o swoim bólu po stracie matek w sposób prześmiewczy. Bo w takim tonie utrzymany jest ten spektakl. Istne kuriozum. A do tego artystyczna miernota. Pytam więc: za co te nagrody?

"Za co te nagrody?"
Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik nr 93
22-04-2017

za: http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/240769.html

Copyright © 2017. All Rights Reserved.