Materiały nadesłane

Ks.prof. Paweł Bortkiewicz TChr - O co mam żal?

„Niezmiennie kibicuję naszym, nie zawsze się wygrywa” – taki wpis umieścił jeden z moich znajomych na portalu społecznościowym.  Oczywiście, nie zawsze się wygrywa. Ale kibicować można wtedy, gdy ktoś walczy.

Nie znam kibicowania  śpiącym krasnalom w ich śnie, albo leniwym nierobom w ich lenistwie.

O co mam żal do piłkarzy? O dysproporcję między ich pracą a zarobkami. Podkreślam chodzi mi o rażącą dysproporcję, przy której kapitalizm doby Marksa zdaje się wyglądać jak system dobroczynny. Czytam w jednym z portali internetowych w roku 2012 – zaznaczam raz jeszcze w roku 2012. „Najmniej z piłkarzy reprezentacji zarabia Rafał Murawski. Piłkarz rocznie dostaje w Lechu Poznań 1 700 000 złotych”. Celowo przytaczam dane sprzed 6 lat i w odniesieniu do piłkarza nie grającego już w reprezentacji. Boję się bowiem o swoje i Państwa nerwy dokonując aktualizacji tych zarobków.

Ta dysproporcja jest po prostu skandalicznie nieuczciwa i niesprawiedliwa. Zauważmy, że do tego dochodzą owe „kontrakty reklamowe”.  Jak można przeczytać na jednym z memów „Polska zagrała w składzie: Head&Shoulders, Oshee, Pepsi, Gilette, Huawei, Rexona, Leroy Merlin, Berlinki, 4move, T-Mobile, Play”. Kwoty, jakie dostali piłkarze za udział w reklamach, to oczywiście pochodna marki i budżetu reklamowego. To także kwestia popularności poszczególnych piłkarzy. Jednak szacuje się, że udział piłkarzy polskiej reprezentacji w kampaniach reklamowych waha się od 200 tys. do 1 mln zł. Swoją wartość marketingową ma także trener. Albo przynajmniej miał.

O co mam pretensje do mediów? Zwłaszcza niektórych. O dwie sprawy. Najpierw o ten patos wzbijający się w przestworza w rytm „orłów Nawałki”. Zatem czytaliśmy w mediach, słyszeliśmy w transmisjach o tym, jak piłkarz X swe niezwykłe umiejętności wykazał w sparingu, gdy sobie tylko znanym sposobem, obrócił futbolówkę, wbrew prawom grawitacji, napinając przy tym mięśnie łydki, a nawet przepinając te mięśnie jak cięciwę w kuszy, by kopnięciem, słabszej co prawda nogi, strzelić w kierunku bramki. I z całego opisu ważne było to „w kierunku”. Ono bowiem pozwalało na margines błędu – 2 metrów, 5 metrów, 16 metrów…

Mam pretensje o to nadmuchiwanie balona nastrojów poprzez głosy „ekspertów”. Emerytowanych z reguły emigrantów, którzy przesiedzieli swoje piękne lata na ławkach rezerwowych klubów europejskich, biorąc jednak za to siedzenie godziwe pieniądze. I mieli tę wielką umiejętność przekucia swojej miernoty sportowej na wybitne osiągniecia tak zwanych celebrytów.

O co mam pretensje do prezesa PZPN? Choćby o to tylko, że w rozmowie z dziennikarką, która wyznała mu szczerze w imieniu wielu z nas, że chciało jej się płakać w czasie kolejnej porażki na Mundialu, on wręcz warknął na nią, albo ją co najmniej skarcił. Bo przecież wszyscy powinni wiedzieć, że „piłkarze czują złość”. I to nas powinno obchodzić. A ja czekałem na jedno „przepraszam”.

O co mam pretensje do siebie? O to, że w ogóle poruszam ten temat, a przecież w cieniu tych banałów toczą się sprawy ważne – na przykład nowelizacja ustawy o IPN…