Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad: Zeszłoroczny śnieg

„Ja pierniczę! Moje!” – miał wykrzyknąć pewien popularny aktor, gdy po krótkiej próbie wypierania się, uległ wymowie okazanych mu dokumentów, które wskazywały na jego wieloletnią współpracę z PRL-owską Secret Service.


Oczywiście przy okazji wyszło na jaw, że także i z jego powodu nikt nigdy nie doznał absolutnie żadnego uszczerbku (nawet on sam). Podejmując kontakty z tajnymi służbami PRL, uprawiał bowiem coś w rodzaju nieszkodliwego hobby.

Podobnie było z pewnym znanym reżyserem filmowym: Ten z kolei chłopakom prowadzącym opowiadał tylko kawały i – w ogóle – robił sobie jaja z socjalizmu (jednak za pokwitowaniem „Kasa Wypłaci”). Powoli dowiadujemy się, jak wielki wkład służby specjalne PRL-u wniosły w rozwój polskiej komedii, dyskrecjonalnie wspierając talenty – i tak już niemałe – znanych twórców. Nic dziwnego, że w obronie artystów (haniebnie postponowanych przez lobby „sfrustrowanych lustratorów”) natychmiast wystąpili ich koledzy.

Jeden z asów polskiego teatru i filmu (na którego zresztą wspomniany tu aktor też miał zaszczyt i przyjemność donosić) zmieszał z błotem zarówno sam klimat polowań na niewinną czarownicę, jak i redakcję pisma, która dopuściła się ujawnienia tej tajemnicy państwowej. Bo rzeczywiście: Co ważnego może aktor przekazać SB-ecji na temat innego aktora? Że upił się po premierze? Że następnego dnia poprawił paroma piwami na kaca? I że wieczorem był jeszcze w stanie zagrać spektakl? Same nic nie znaczące i nieszkodliwe michałki! Zresztą aktor ex definitione jest zwierzęciem apolitycznym. Aktor jest od grania, jak… klarnet, lub inna wiolonczela i jest mu wszystko jedno, czy zagra Hannibala Lectera, czy Matkę Teresę! Z czasem może się nawet okazać, że bojkot telewizji w stanie wojennym (który tak zgrabnie opisała Izabela Cywińska w książce „Komedianci”) był niepotrzebnym zgrzytem w całkowicie apolitycznych relacjach świata kultury z władzami stanu wojennego.

Z drugiej strony - heroizm nie jest tylko przywilejem Trzystu Spartan. Oto w okupowanej przez hitlerowców Warszawie pewien znany przedwojenny aktor znalazł się nagle w samym środku łapanki. Popychany do suki przez SS-mana, spojrzał mu głęboko w oczy i rzekł z godnością: ”Ich bin ein Schauspieler. Ich gehe nach Theaterprobe.” Te dwa zdania („Jestem aktorem, idę na próbę do teatru”) uratowały mu życie. Zbaraniały SS-man (prawdopodobnie miłośnik Schillera i Goethego) zasalutował, bąknął: „Entschuldigen” i puścił żywym aktora (który w rzeczywistości utrzymywał się z pracy w knajpie).

Mniej tolerancji (od kulturalnego Niemca) okazał dowódca patrolu ZOMO, którego pewien łódzki aktor - zatrzymany w stanie wojennym po godzinie policyjnej – zapytał niewinnie: „Moechten Sie meinen Ausweis sehen?” („Chce pan zobaczyć mój ausweis?”). Cóż, skończyło się na zwięzłym, żołnierskim poleceniu: „Chłopaki, dajta mu gazu!” Prawdopodobnie takie przykre wspomnienia po PRL-u z czasem wyblakną i sczezną. Dowiemy się, że w przeszłości prawdziwym wrogiem narodu nie były represyjne instytucje, lecz że jest nim dzisiejsza pamięć o nich, i ci, co przypominają. Że to wszystko, cośmy razem przeżyli, to był tylko jakiś relatywistyczny cyrk i primaaprilisowy happening! Jakieś upiornie kabaretowe „Uprowadzenie Agaty”! Że, abyśmy mogli żyć szczęśliwie, musi nastać „pusta plaża i zupełny brak pytań. Żadnych pytań.” Bo najtrudniejsza jest pamięć. Bo uwiera. Bo boli. Jednak.

Tomasz BIESZCZAD
(Druk: Miesięcznik „Piotrkowska 104” – Łódź, kwiecień 2007 r.)