Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Krzysztof Nagrodzki: Brzydkie słowo radykalizm

Rasizm, ze szczególnym eksploatowaniem antysemityzmu; totalitaryzm kojarzony bezwzględnie z nazizmem i stosunkowo łagodnym odniesieniem do zbrodni komunizmu oraz jego quasi socjalistycznych mutacji; nietolerancja mająca krępować zdrowe odruchy społecznego sprzeciwu przeciw patologiom; klerykalizm, ksenofobia; szowinizm; nacjonalizm; to tylko niektóre z najczęściej stosowanych pojęć-epitetów, mających porażać niechętnych wznoszeniu nowej wieży Babel – budowli wyrastającej z pychy a zarazem niedostatków w pojmowaniu rzeczywistości. Do słów - paralizatorów włączony został radykalizm, kojarzony coraz częściej ze skrajnością, nietolerancją czy wręcz terroryzmem - synonimem krańcowego, morderczego zacietrzewienia.

Po opłakanych doświadczeniach ostatnich stuleci, w tym dwudziestego, szczególnie krwawo dotkniętego materialistycznymi eksperymentami wieku, ponawiane energiczne zabiegi konstruowania centralnie zarządzanego gmachu powszechnej wolności i braterstwa ( o micie równości jakby już mniej...) nie rodzą doprawdy powszechnego zaufania i entuzjastycznego wsparcie. Czy dlatego narasta dystans do projektów Nowego Wieku, iż z efektownie kolorowanych libertyńskich plansz, coraz wyraźniej przebijają rutynowe schematy niewolenia? Człowiek czuje, że korzystanie z wszechobecnego suflerstwa, szczególnie obrazkowego, nie uchodzi osobnikowi dorosłemu, aspirującemu do pewnych wyróżnień intelektualnych. To, co może wzruszać w kontakcie z dzieckiem, rozśmieszy, a w końcu zapewne zirytuje, odkryte u leciwego eksperta od dynamicznego postępu, podstarzałej, wojującej o „wolność wyboru” (czyli przeważnie o swobodę zabijania bezbronnej istoty ludzkiej) feministki, czy u „rewidentów” sprawdzonych po wielokroć dzieł, danych człowiekowi jako drogowskazy. Coraz więcej ludzi, dojrzewając intelektualnie i psychicznie do swego wieku metrykalnego, otrząsa się z pomroczności hipnozy medialnej, z grupowych, gminnych czy towarzyskich obciążeń i zastanawia nad rozziewem teorii z praktyką.

Cóż bowiem zostaje w kieracie codziennych lęków i umęczeń z upojnych politycznych konfabulacji, z reklam na lepsze jutro? - Objawienie nowego szamponu? Wizja nowego samochodu? Trans którejś tam młodości z nową żonę czy przyjaciółką, koniecznie w egzotycznej podróży? Nowe zabiegi o stanowisko, apanaże, władzę? O przetrwanie?...

Ludzie czują, iż trącą swoją niepowtarzalną osobowość. Stają się jakimś pojęciem statystycznym i administracyjnym. Peselem. Nipem. Dostrzegają, że coraz trudniej o porozumienie, ponieważ kurczy się obszar słowa – logosfera. Naturalne dla homo sapiens różnice postrzegania, wnioskowania i odmienności, dające szansę na ubogacanie, na przybliżanie do prawdy, uznawane są za zaczyn konfliktów. I w imię „poprawności” niwelowane. Spotkania, redukowane do wymyślania efektywnych sposobów robienia „kasy”, lub do paplaniny o wszystkim i niczym, przygnębiają. Ambitniejsze zaś wymagają pomocy koncesjonowanych tłumaczy ze spisu zatwierdzonego przez anonimowych licencjodawców, ponieważ przedefiniowane klasyczne pojęcia dezorientują. To musi odkorowywać...albo zrodzić bunt. I zaczyn odporu jest widoczny.

Mimo powszechnych kuglarskich technik dekoncentracji i uników przed zasadniczymi pytaniami, przed sięgającymi do podstaw odpowiedziami i przed skutecznym podejmowaniem trudu dźwigania człowieczeństwa, wzrasta myśl. Myśl naprawdę wolnych ludzi, nie dająca się zamknąć w celi materialistycznych dogmatów czy libertyńskiego relatywizmu; myśl szukająca, weryfikująca. Radykalnie. (Radykalny: Zasadniczy, sięgający do podstaw, skuteczny /od radicalis, łac.- zakorzeniony/) Człowiek nie chce wyzbyć się atrybutów wyróżniających go od świata przyrody – umiejętności analizowania, tworzenia syntez, dokonywania wyborów przy pomocy sumienia, intelektu i realizowania ich poprzez decyzje wolnej woli. Nie chce stracić sensu pracy ku pożytkowi wspólnemu. Nie chce uwolnić się od altruizmu, od miłości dającej. Nie chce skarleć do wymiaru przebiegłego i pomysłowego realizatora jedynie podstawowych nakazów instynktu: Pragnienia. Łaknienia. Snu. Ochrony przed żarem i ziąbem. Rozrodczego - sprowadzonego do zabawowej, gigantycznej kopulomanii – specyficznego narkotyku dla wszystkich; bez intymności, bez szacunku i bez odpowiedzialności. Człowiek chce przeżywać życie pięknie, świadomie, dobrze.

Zmagania o wolność ( ileż razy trzeba powtarzać tą oczywistość?!) biorą siłę z poznania odpowiedzi na fundamentalne pytania: Kim jestem? Skąd się wziąłem? Dokąd i po co dążę? Skrócenie perspektywy do - „tu i teraz”, do - „dzisiaj”, najwyżej do - „jutro”, staje się pierwotną przyczyną wszelkich zniewoleń. Zatem uczciwość - chociażby wobec samego siebie – nakazuje sprawdzenie czy rzeczywiście jestem przypadkowym elementem chaosu kosmicznej materii, wyewoluowanym w nieprawdopodobnym i nieudokumentowanym procesie „doboru naturalnego”? (por. np. P.E.Johnson - Sąd nad Darwinem, Warszawa 1997) Czy zadziwiająco uniwersalny, realistyczny opis zdarzeń sprzed 2000 lat w Palestynie jest jeno baśnią o dobrym, lecz przegranym rewolucjoniście? (por. np. V. Messori - Opinie o Jezusie, Kraków 1994, tegoż autora - Pod Ponckim Piłatem, Kraków 1996). Od tej weryfikacji zaczyna się droga do dalszych fascynujących odkryć i... trudu wyzwalania. Od powierzchowności - do sedna. Od pomroczności - ku prawdzie. Stąd – do wieczności. Ale to dopiero początek. Ta weryfikacja musi być ciągła i radykalna. W myśli, mowie i uczynku. Mimo naturalnych znużeń i zniechęceń. Mimo podszeptów „tolerancji” rozgrzeszających coraz głębsze kompromisy, i pokus przyjęcia nie uwierających interpretacji.
Każdy naprawdę wolny wybór wynika z solidnej intelektualnie analizy rzeczywistości. Jeżeli przyjmuję postawę ateisty, czy raczej antyteisty, powinna ona wynikać z radykalnego uprzytomnienia, dlaczego zweryfikowałem negatywnie wiedzę o faktach i logice Przesłania? Inaczej potwierdzam demistyfikację Chestertona: „...materialista, podobnie jak szaleniec, tkwi w więzieniu; w więzieniu swojej myśli.” Co w konsekwencji prowadzi do tego, że: „ materialiści nie zaszkodzili sprawom Boskim; ale zaszkodzili sprawom doczesnym, jeśli jest to dla nich jakąś pociechą. Tytani nie wdarli się do nieba; spustoszyli świat.” (Gilbert Keith Chesterton – Ortodoksja, Warszawa 1998)

Jeżeli składam deklaracje wiary, muszę starać się poznać dogłębnie, pod czym się podpisuję, a nie szamotać się od przypadku do przypadku, od skojarzenia do skojarzenia, od „tryndu” do „tryndu”. Muszę być uczciwym wobec swego – dobrowolnego przecież - wyboru. Właśnie w wyborach. I tych codziennych, tylko pozornie nieistotnych i tych przy urnach wyborczych. Nic nie jest tak błahe i nic nie jest na tyle ważne, aby usprawiedliwiało zbywanie atrybutów wolności – prawa do wątpienia, świadomego decydowania, ambitnego, ale i skromnego realizowania się w prawdzie.
„Skromność usunęła się z narządu rządzącego ambicją. Przeniosła się do narządu rządzącego przekonaniem; a to nigdy nie miało być jej miejsce. Człowiek miał wątpić w siebie, ale nie wątpić w prawdę; i to uległo całkowitemu odwróceniu.”- zauważył Chesterton (Ib.) Czy tak?...

Jeżeli odpowiadając na głos Tego, Który Jest przyjmuję zaszczyt i trud życia duchownego, kapłaństwa, jakże mogę usunąć świadomość misji, dać uwikłać się w pokusy życia „światowego”? Czyż nie byłem uprzedzony, że codzienność będzie chciała - jak zawsze- tysiącami macek oplątywać, wciągać w pożądanie... Jakże rozwiązywać przyjęte śluby, zrywać przysięgi złożone przed najwyższą Instancją? Jakże siać zgorszenie rozziewem pomiędzy głoszonym pięknymi, wielkimi, dającymi nadzieję i umacniającymi słowami a lichutkimi czynami recydywisty. Jakże burzyć pochopnie Tradycję umocnioną wielowiekowym, jakże często heroicznym, doświadczaniem i dowolnie interpretować nauki swego Kościoła niebezpiecznie balansując na linie herezji? „Doktrynom trzeba wytyczać bardzo pieczołowicie granice – także po to, by można było korzystać z powszechnych praw człowieka. Kościół musi być ostrożny po to choćby, żeby świat mógł być nieostrożny.” (Ib.)
W ostatnich stuleciach szczególnie wdarł się w nasze życie potwór zamętu. Nie jest to nowe doświadczenie ludzkości. Ale rozmiar uświadamia – powinien uświadamiać – o konsekwentnym działaniu demonicznej niewolącej, depersonifikującej potęgi. „To, co się dzieje na świecie – powiedział Bierdiajew – nie jest kryzysem humanizmu, czyli wiary w człowieka, lecz kryzysem człowieka. /.../ Jesteśmy świadkami procesu dehumanizacji we wszystkich sferach życia. Człowiek nie zechciał być obrazem i podobieństwem Boga, i stał się obrazem i podobieństwem maszyny.” (Sud'ba czełowieka w sowremiennom mirie, Paris 1934; za: Marian Zdziechowski – W obliczu końca, Warszawa-Ząbki 1999) Może teraz – po doświadczeniach XX wieku – trzeba odważyć się na dopowiedzenie: człowiek godzi się przyjmować obraz i podobieństwo bestii?... Zasięg, głębokość i sposoby penetracji sił ciemności powoduje, że rzesze ludzi ratunku szukają w Kościele. I czasami zdarza się, że nadzieja ta, w zderzeniu z niezbyt budującymi postawami niektórych jego członków – duchownych i świeckich – skutkuje rozczarowaniem tak wielkim, tak wielkim przerażeniem, że i tu nie ma schronienia, iż zmienia się w agresję. Napastliwość jako efekt lęku, to dosyć typowa reakcja wymizerowanego człowieka. Szczególnie wtedy, gdy wiara nie jest ugruntowana, raczkująca, powierzchowna, roszczeniowa, pozbawiona jeszcze mocy miłości dającej. Anemia sumień, to groźna, przewlekła, trudno uleczalna, czasami śmiertelna choroba.

Pozostaje wtedy pochylić się w cierpliwym modlitewnym zawierzeniu i wytrwałym pomocnym czynie. Zło dobrem zwyciężać. Radykalnie. To jest najskuteczniejsze. I to jest najtrudniejsze.

Krzysztof Nagrodzki
Publikacja: Myśl Polska nr 28-29 z 15 – 22 lipca 2001r.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.