Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Prof. Tadeusz Gerstenkorn: Na kocią łapę, czyli rozkład rodziny

Ten kto obserwował stąpającego ostrożnie kota-dachowca, korzystającego chętnie i skrzętnie z wystawionej dla niego miseczki z jedzeniem, chodzącego jednak własnymi drogami, nie przywiązanego bardzo do miejsca pobytu, zacznie szukać jakiejś analogii do praktykowanego przez niektóre ludzkie osobniki życia „na wiarę”. Co ma jednak do tego „kocia łapa”? Psa dość łatwo można nauczyć gestu przyjaźni w formie podania łapy. A kota? Proszę spróbować!

Ludowe określenia pewnych zachowań biorą się z obserwacji życia i są często dosadne, mówiące bez ogródek to, co powinno się powiedzieć. A jak jest teraz? Teraz język ma być delikatny, a najlepiej tak przesłonięty obcą naszej mowie naleciałością, by termin był „tolerancyjny” i – broń Boże – nie dotknął kogoś, kto rani nasze obyczaje i narusza dotychczasowe normy społeczne. A zatem co?
KOHABITACJA – niestety mało kto dzisiaj zna łacinę (choć spotykana jest ona na ulicy). Wypada zatem powiedzieć, że habito (habitare, 1. koniugacja) znaczy mieszkam; przedrostek ko znaczy współ, czyli kohabitacja to wspólne zamieszkiwanie. Rzecz w tym, że w znaczeniu przyjętym dla tego terminu obecnie przez kohabitację rozumie się życie razem dwóch osób płci przeciwnej w niezalegalizowanym związku jak mąż i żona, to znaczy bez ślubu wyznaniowego, a nawet cywilnego. Kohabitacja jest związkiem najczęściej „na próbę”, opartym na relacjach przeważnie przypadkowych, bardzo rzadko stałych. Jest czasem wstępem do małżeństwa lub też sposobem życia w samotności. Życie „na wiarę, na wiórkach” zdarzało się i w okresie międzywojennym, być może także wcześniej, ale było przez społeczeństwo uznawane jako niegodne, zasługujące na negatywną ocenę moralną. W praktyce osoby takie nie były widziane w „towarzystwie”. Socjologowie uważają lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku jako pewną cezurę (okres rozgraniczający) zmian obyczajowych, a zwłaszcza czas lat po 1968 tak zwanej „rewolucji seksualnej” na Zachodzie jako czas „burzy i naporu” tendencji do przestawienia dotychczasowych zapatrywań na obowiązujące w społeczeństwie normy moralne, odejście od tradycyjnych zachowań rodzinnych.

Jak podaje Krystyna Slany (z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie) w artykule pt. „Dylematy i kontrowersje wokół małżeństwa i rodziny we współczesnym świecie” (w: „Wybrane problemy współczesnej demografii”, wyd. Zakład Demografii Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2003) dla kohabitacji krytyczny jest okres dwu lat. Po upływie tego czasu związek albo się rozpada, albo formalizuje. M. Castells („The Power of Identity”, 1997) twierdzi, że prawie połowa związków kończy się w ciągu roku, 40% przekształca się w formalne małżeństwa, z których 50% kończy się rozwodem, a 2/3 z nich wchodzi w powtórne małżeństwa, które kończą się też zazwyczaj rozwodem. W krajach, w których uznaje się kohabitację, jest ona nietrwała. Na przykład w USA średnio nie trwa dłużej niż 1,3 lata. Osoby kohabitujące są tam określane opisowo jako „osoby płci przeciwnej razem zamieszkujące” (person sof the opposite sex sparing living quaters) (Bliżej patrz; J. Q. Wilson, „The Marriage Problem. How our culture Has weakened familie”, New York 2002).

W Narodowym Spisie Powszechnym z 2002 r. (ostatnim) aż 2,2% osób zadeklarowało kohabitację. Ryzyko kohabitacji podejmują najczęściej ludzie młodzi, niedoświadczeni życiowo. W wieku 15-19 lat było 18,9% chłopców i 14,7% dziewcząt, a w 20-24 lat odpowiednio 8,2 i 6,6%, ale już w 25-29 lat 4,2 i 3,6%. W wieku starszym problem gwałtownie zanika. Mamy bowiem w wieku 70-74 lat 0,8 i 0,8%, a powyżej 80 lat 0,6 i 0,8%. Największy odsetek osób kohabitujacych był w województwie zachodnio-pomorskim (4,4), dolnośląskim (3,6), średni w kujawsko-pomorskim (2,0), łódzkim (2,1), mazowieckim (2,3), mały w podlaskim (1,4), świętokrzyskim (1,0), podkarpackim (0,7). Najwięcej urodzeń pozamałżeńskich notowano na ścianie zachodniej i północnej, w regionie pomorsko-mazurskim, głównie zresztą w dużych miastach. Zauważa się duży wzrost urodzeń pozamałżeńskich. W 1970 r. było ich 5,0%, a w 2003 r. 15,8%.

Z uwagi na zanikanie poczucia moralnego w społeczeństwach wielu krajów wzrasta akceptacja dla związków partnerskich, ale stosunek ten jest dziwnie fałszywy, bo choć deklaruje się przyzwolenie takich zachowań u innych osób, to nie wyraża się aprobaty w stosunku do własnych dzieci. Poglądy na kohabitację w Polsce nie napawają optymizmem. Według badań Ewy Frątczak (Instytut Statystyki i Demografii SGH w Warszawie) oraz Janusza Balickiego (Katedra Demografii Społecznej i Polityki Ludnościowej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie) z 2001 r. pt. „Zmiany w postawach i zachowaniach reprodukcyjnych młodego średniego pokolenia Polek i Polaków” (w: Wybrane problemy… op. cit.) zaledwie 15% respondentów ankietowych zdecydowanie jest przeciwnych życiu w kohabitacji, ale aż 47,6% uważa, że kohabitacja jest możliwa, jeśli odpowiada obu partnerom.

Smutne jest to, że kohabitacja staje się popularną formą życia w wielu już krajach, zwłaszcza w Europie Zachodniej i w Ameryce Północnej. Stanowi wygodny sposób urządzenia siebie bez zobowiązań. Posiada się bowiem „wikt i opierunek”, a nie miejsce gdzieś w hotelu lub w przygodnym mieszkaniu, korzysta się z wolności bycia tzw. single, a jeśli partner się znudzi, to można go bez zobowiązań porzucić. W małżeństwie, jeśli nawet następuje rozwód, można dochodzić prawnie ustalonych zobowiązań, a w związku partnerskim jest to bardzo trudne.

W niektórych krajach związki partnerskie są traktowane na równi z formalnym małżeństwem (np. w Szwecji), a we Francji w oparciu o słynny już „pakt solidarności” (Pacte Civile de Solidarité – PACS) rejestruje się związki partnerskie i homoseksualne. Socjologowie wyraźnie stwierdzają, że brak kohabitacji przed zawarciem małżeństwa sprzyja trwałości małżeństwa, natomiast kohabitacja z reguły opóźnia zawarcie formalnego związku. Partnerstwo uderza w kobietę i przyczynia się często do jej samotności, dlatego, że w przypadku rozpadu związku szanse na znalezienie kolejnego partnera maleją, bo mężczyźni rozglądają się i wybierają na ogół młodszą.

Największym złem kohabitacji jest powiększająca się liczba dzieci pozamałżeńskich, dzieci nie znających często swojego ojca. Los takich dzieci jest nie do pozazdroszczenia. Gdy dziecko wychowywane jest przez niezamężną matkę, w otoczeniu wielu jej partnerów seksualnych, to w otoczeniu dziecka pojawia się często środowisko przestępcze, towarzystwo rówieśników, które staje się dla tego dziecka pozornym gwarantem przetrwania, gdyż w domu nie znajduje ciepła i opieki.
Także rodziny monoparentalne (o jednym rodzicu; parens – rodzic; mono – jeden), nie są formą korzystną dla dziecka, choć niewątpliwie lepszą niż wychowanie przez kohabitującą matkę lub partnerującego ojca. Amerykański uczony Wilson podkreśla, że nawet jeśli poziom ekonomiczny życia dziecka w rodzinie monoparentalnej nie ustępuje poziomowi życia dziecka w rodzinie pełnej, to jednak życie w rodzinie niepełnej ma demoralizujący wpływ na dzieci, a kohabitacja bywa przyczyną wchodzenia dzieci na drogę przestępczą, ich wykorzystywania seksualnego oraz innych nadużyć. Okazuje się, ze – jak wskazują niektóre badania – dziewczyny wychowywane przez samotne matki częściej mają dzieci pozamałżeńskie niż dziewczęta pochodzące z rodzin pełnych. Niewątpliwie monoparentalność powoduje gorsze skutki ekonomiczne rodziny, a więc także wychowujących się tam dzieci. Rodzina niepełna lub partnerska z reguły nie zapewnia dziecku dostatecznie pozytywnych przeżyć emocjonalnych i poczucia bezpieczeństwa.

W tych trudnych dla dziecka sytuacjach państwo współczesne oraz Kościoły starają się nieść pomoc tam, gdzie to jest tylko możliwe, poprzez różne programy socjalne, domy samotnej matki, ośrodki pomocy rodzinie, renty socjalne, ale najlepszą formą pomocy dziecku i stworzenia dla niego atmosfery wychowawczej jest normalna rodzina składająca się z ojca i matki, ze zgodnie funkcjonującego małżeństwa, zapewniającego dziecku wychowanie, wykształcenie, ukierunkowanie zawodowe i życiowe oraz przestrogi i uwagi na znalezienie dobrego partnera życiowego. Rzetelni uczciwi socjologowie zgodnie podkreślają, że małżeństwo jest najlepszym środowiskiem dla rozwoju dziecka oraz że żadna alternatywna forma nie jest przez żadne społeczeństwo bardziej ceniona niż formalne małżeństwo, realizujące cele prokreacyjne, wychowawcze, ekonomiczne i światopoglądowe. Osoby decydujące się na małżeństwo biorą na siebie pewną odpowiedzialność jednostkową i społeczną, tę odpowiedzialność przekazują następnemu pokoleniu, a ujawnia się ona nie tylko w życiu rodzinnym, ale także wspólnotowym, społecznym i państwowym. Przynajmniej tak powinno być.
Załamujące się rodziny, pękające związki małżeńskie, wróżą niedobrze Państwu, które biernie się przygląda temu niepokojącemu zjawisku. Oby nie było ono zapowiedzią pęknięcia samego Państwa!
A na to niestety się zanosi. Wyraźnym symptomem tego jest ogromny spadek dzietności małżeństw. Dla utrzymania równowagi liczebnej społeczeństwa konieczne jest, by w skali kraju tak zwany współczynnik dzietności, tj. średnia urodzeń przez kobietę, wynosił 2,1. Jest to wartość graniczna. Poniżej zaznacza się wyraźny spadek demograficzny (ludnościowy) (u nas od 1995 r.). W Polsce jeszcze w 1983 r. wynosił o. 3, a w 2003 r. już 1,3, w 2006 r. (Rocznik Demograficzny 2007 – Główny Urząd Statystyczny GUS, Warszawa) nawet 1,267 (w opolskim 1,039, w łódzkim 1,219, w warmińsko-mazurskim 1,358). W 2006 r. na 1000 mieszkańców przypadło w Polsce 5,0 małżeństw i 1,5 rozwodów. Dla porównania: Azerbejdżan 7,5 – 0,8, Austria 4,7 – 2,4, Belgia 4,2 – 3,0, Niemcy 4,8 – 2,6, Francja 4,3 – 2,1, Rosja 6,8 – 4,4, Szwecja 4,8 – 2,2, W. Brytania 5,1 – 2,7, Włochy 4,3 – 0,7, Ukraina 5,9 – 3,7, Chiny 6,3 – 1,0, Izrael 6,7 – 1,3. Ostatnie wymienione wyżej badanie demograficzno-socjologiczne stwierdza, że 3/5 ankietowanych jest usatysfakcjonowanych ze swojego życia rodzinnego, a tylko 5% nie jest. A zatem, rodzina i udane życie rodzinne wpływają pozytywnie na poziom zadowolenia, choć trzeba stwierdzić, że bardziej zadowolone są kobiety, a w ogóle najszczęśliwszą grupą są osoby w wieku 30-40 lat i posiadające dzieci. Jaki z tego wszystkiego wniosek. Nikt nie wymyślił i nie wypraktykował lepszej formy życia społecznego niż małżeństwo i rodzina. Dbałość o integralność, dobrobyt i rozwój prawidłowy tych ważnych dla narodu instytucji, troska o nie jest podstawowym zadaniem Państwa, Kościoła i nas wszystkich.

Prof. Tadeusz Gerstenkorn
Myśl Polska nr 23-24 (8-15.06.2008)

 

Copyright © 2017. All Rights Reserved.