Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Grażyna i Tomasz Bieszczadowie: Fatima w 100-lecie Objawień – wrzesień A.D. 2017



CZAS POZA CZASEM   

Co w Fatimie zapada najgłębiej w pamięć pielgrzymom, którzy pierwszy raz znajdą się w tym miejscu? Co potem wraca – w obrazach? W dobie wyszukiwarek internetowych i tanich linii lotniczych prawie każdy może poznawać ciekawe zakątki świata – bliższe i dalsze – wedle swojej woli. W Fatimie jednak najważniejsze jest to, co zostaje w sercu, jako osobiste wezwanie do rachunku sumienia i przemiany życia, a jednocześnie jako zadziwienie namacalną, tak bliską obecnością Nadprzyrodzonego. Cała Fatima jest jednym wielkim – trwającym sto lat – wołaniem Maryi o nawrócenie świata i pojedynczego człowieka... to dziś dla nas oczywiste. Czym innym jednak jest, gdy czyta się o tym w pismach siostry Łucji albo w poważnych opracowaniach, a czym innym, gdy samemu przeżywa się tę „szóstą Ewangelię” autorstwa Niepokalanej Dziewicy – tam na miejscu.

Najsilniejsze wrażenie wywiera chyba droga pokutna, wiodąca od najwyższego punktu dawnej dolinki Cova da Iria, do Kaplicy Objawień. Potem okrąża ją i zaprasza z powrotem – lekko wznosząc się – do punktu wyjścia (dzisiaj Cova da Iria to ogromny, wyasfaltowany plac, dający jednak pojęcie o dawnym ukształtowaniu i topografii terenu). Pokora i determinacja, z jaką pątnicy pokonują na klęczkach ten niemały dystans, przenika do głębi. Nie wszystkim dane jest przemierzyć całą drogę – ułożoną z wyszlifowanego granitu – na kolanach. Wielu przystaje, niektórzy pokonują część dystansu „na czworakach”, jakby chcieli dać odpocząć zbolałym kolanom. Często na klęczkach idzie jedno ze współmałżonków, drugie – może słabsze – cierpliwie drepcze obok. Wszyscy odmawiają Różaniec... Ile (i jakie) grzechy zostały tutaj odkupione – wie tylko Matka Boża. To naprawdę niesamowity widok: wokoło przesuwają się grupki pielgrzymów, biegają dzieci, w Kaplicy Objawień zaczyna się kolejna Msza św., biją dzwony na wieży białego jak śnieg Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej, a ci – oderwani, zamyśleni – zanurzeni w samotnym trudzie, oczyszczają swoje sumienia ze starych grzechów...

Nie sposób też zapomnieć Drogi Krzyżowej, ufundowanej i zbudowanej przez Węgrów, którzy schronili się w Portugalii po agresji sowieckiej w 1956 roku. Droga zaczyna się w centrum miasta, za rondem, na którym, wysoko stoi piękna rzeźba maszerujących Trzech Pastuszków prowadzących owce. Kamienny trakt zanurza się w zarośla powykręcanych oliwek i meandruje wśród dębów skalnych o pniach porośniętych suchym mchem. Omadlając kolejne Stacje, wyrzeźbione w olśniewająco białym marmurze, dochodzi się na koniec do osiedla Aljustrel – w którym sto lat temu mieszkali Pastuszkowie. Po drodze mija się jeszcze Valinhos – tam w 1915 roku (a więc na dwa lata przed Objawieniami) ukazał się dzieciom przy studni Anioł Portugalii i uczył ich modlitw. „Co robicie? Co robicie? Módlcie się!” – napominał.


Przy Drodze Krzyżowej znajduje się miejsce jednego z sześciu Objawień Matki Bożej – to z 19 sierpnia 1917 roku (13-go nie doszło do Objawienia w Cova da Iria – jak w poprzednich miesiącach – ponieważ dzieci, które nie chciały nikomu zdradzić treści Maryjnych tajemnic, ani powiedzieć, że kłamały, zostały uwięzione przez wójta Fatimy, zasłużonego masona Antonia Oliveiro Santosa, i straszone pojedynczo, że zostaną „ugotowane w oleju”). Są to fakty powszechnie znane i nie ma potrzeby ich tu szerzej rozwijać. Jeśli je przytaczamy, do dlatego, że w Fatimie przeżywa się je głębiej... W Aljustrel wrażenie robią kamienne domy, należące do rodzin Marto i Santos: są dobrze zachowane, a ich starannie zrekonstruowane wnętrza pozwalają wczuć się w klimat życia skromnego i oddanego Bogu. Nie raz, z ust pielgrzymów, można tam usłyszeć: „Właściwie to niczego im nie brakowało...” Rzeczywiście, po odprawieniu Męki Pańskiej (a jest to blisko półtoragodzinny marsz w południowym słońcu) i po różańcach odmawianych w skrawkach cienia, wśród surowej przyrody, wielu pewnie zastanawia się nad sensem naszych dzisiejszych wyborów i materialnych „przewag”...
W Aljustrel, meandrując w tłumie zwiedzających tę ruchliwą część Fatimy, można sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie przed zrekonstruowanym kamiennym murkiem, tym samym, który stanowił tło dla najbardziej znanej fotografii Pastuszków: Cała trójka stoi tam wpatrzona w obiektyw aparatu, jakby chciała zajrzeć w przyszłość. Łucja i Hiacynta ze srogo zmarszczonymi brwiami, Franciszek z zaskakująco dojrzałym, zagadkowym wyrazem twarzy. Klimat Aljustrel, z jego wąskimi uliczkami, z mnóstwem sklepików z dewocjonaliami i wyrobami rzemiosła, z urzekającym gwarem... sprawia wrażenie, jakby czas cofnął się o sto lat. Wydaje się, że za chwilę przejdą tymi uliczkami święte dzieci, prowadząc – jak sto lat temu – swoje owieczki...

W DROGĘ!  

Nasza pielgrzymka trwała kilka dni, licząc z podróżą – raptem pięć. Dni przeżywane w życzliwej, zintegrowanej wspólnocie – grupie nauczycieli i wychowawców – zamieniają się w permanentny ciąg spotkań, nabożeństw, katechez, rozmów, a także – przyjemności turystycznych (których nie mogło zabraknąć)... Wylecieliśmy z Warszawy późno w nocy, po Mszy św. odprawionej w kaplicy lotniska. Widok kilkudziesięciu kapłanów (którzy wybrali się tym samym, co my lotem do Lizbony) chórem powtarzających za celebransem słowa Liturgii, kazał nam kolejny raz dziękować Bogu za kondycję polskiego Kościoła. Podobna sytuacja powtórzy się w samej Fatimie: Msze św. dla Polaków celebruje zawsze kilkunastu polskich księży z różnych grup pielgrzymkowych, podczas gdy inne Msze – trzech lub dwóch.
Wybraliśmy się na 100-lecie Fatimskich Objawień – będąc jednym z kilku małżeństw w pięćdziesięcioosobowej pielgrzymce Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich. Stowarzyszenie jest organem prowadzącym dla sporej liczby szkół (publicznych) w całej Polsce (łódzkie szkoły są naszym miejscem pracy, Podstawowa nosi imię Dzieci Fatimskich).

PORTUGALCZYCY

Nasz kolega, Jan Gać – członek łódzkiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Katolickich – pilot pielgrzymek, a zarazem autor wielu poczytnych książek krajoznawczych oraz artykułów (publikowanych m.in. na tym portalu )... twierdzi, że Polska i Portugalia – jako jedyne kraje europejskie – utrzymały żywą wiarę na zlaicyzowanym i „spoganionym” Zachodzie. Podczas jednego z Objawień „Piękna Pani” oznajmiła dzieciom, że w Portugalii „będzie zawsze zachowany dogmat wiary”. Rzeczywiście, uczestnicząc w Fatimie – nawet w dni powszednie – w wieczornych Procesjach Światła, możesz być spokojny o ten kraj, zwłaszcza gdy słuchasz, pełnych ognia, katechez portugalskich biskupów i reakcji na nie pielgrzymów (Polacy niewiele mogą z tego zrozumieć, ale nasz entuzjazm nie odbiega od portugalskiego). W Fatimie widać też – jak bardzo Polacy kochają pielgrzymki. Tutaj stanowią drugą co do liczebności grupę narodową... W ciągu dwudziestu lat z zapyziałego narodu, zamkniętego w czterech ścianach komuny, zamieniliśmy się w pielgrzymów globtroterów. Zawdzięczamy to oczywiście Janowi Pawłowi II. To On zaprosił nas i wysłał na pielgrzymkowe szlaki świata. To on sprawił, że inne nacje biją brawo, widząc nas modlących się i śpiewających „Barkę” pod pomnikiem „naszego Papieża” obok fatimskiej bazyliki...
        
Wracając do „dogmatu wiary”... Maryja nie sprecyzowała – w jakich obszarach życia zostanie on ochroniony, jak rozległe i głębokie będzie jego „zachowanie” w Portugalii. Bo jednak... pilotki z polskiego biura turystycznego, które opiekowały się naszą grupą, zdradziły nam, że w wielu tutejszych rodzinach przystępowanie dzieci do Sakramentów świętych kończy się na... Chrzcie. Do pierwszej Komunii dzieci idą, o ile rodzicom uda się skompletować dostatecznie liczną grupę. Tak dzieje się w stolicy i większych miastach (Porto, Braga, Coimbra).

Portugalczycy żartują, że wszystko, co dla nich ważne i co kochają, zaczyna się na „F”: Fatima, futbol, fado (rodzaj sentymentalnych pieśni) i... festyny (jednodniowa, gdzie indziej, uroczystość potrafi w Portugalii przeciągnąć się niemal do miesiąca). Oprócz tych czterech „f” jest tu jeszcze miejsce na „familię”, ale czy (zawsze) wystarcza czasu na „Fé” (wiarę)? To oczywiste – że w samej Fatimie wiara to coś bardziej rzeczywistego niż powiew bryzy znad niedalekiego Atlantyku. Ale przecież i w Lizbonie można zobaczyć kościoły, w których latem ludzie modlą się i spowiadają do północy (!) i gdzie ostatnią Mszę św. sprawuje się o 22. A więc – warto trzymać z Portugalią! Szkoda, że to tak daleko...

Portugalczycy są fantastycznie gościnni, serdeczni, rozluźnieni: nie ma w nich tego napięcia, charakterystycznego dla sporej liczby Polaków. U nas dekady komunizmu, a potem realia pseudo-liberalizmu, wykształciły w ludziach podskórne pokłady kompleksów, lęków i urazów. Narzuciły mechanizmy obronne – żeby tylko nie okazać się zbyt szczerym, żeby tylko nie dać z siebie za dużo, żeby nie narazić się na „koszty”. Zupełnie jak w tym dowcipie rysunkowym: Facet siedzi u fotografa na taborecie, zły i nadęty, i mówi: „Niech pan nie nalega. Nie uśmiechnę się i koniec!”     
    
Na ogół tacy jesteśmy, „milcząca większość” – nie zawsze, ale często. Chowamy się przed Bogiem, żeby – broń Boże – za dużo od nas nie wymagał. Boimy się „zaryzykować” dla Niego nawet małą cząstką naszych „włości”. Chronimy nasz stan posiadania, nie wierząc, że – w gruncie rzeczy – o wszystkim i tak decyduje Ojciec w Niebie i Matka Najświętsza. Kasa i pozycja stają się wszystkim, tak jakby można było je zabrać – Tam. No, a tu...? Nie są odosobnione przypadki, kiedy wielce patriotyczny i zdeklarowany Polak potrafi bez zmrużenia oka wykiwać polskich przyjaciół, którzy mu kiedyś pomogli w karierze, obmówić ich i zostawić na lodzie, bo... nie lubi konkurencji. Czasem żal nam parunastu złotych na tacę, bo zbieramy na auto – o parę tylko lat młodsze niż model, którym jeździmy obecnie... Konkluzja – od Portugalczyków można się uczyć tej specyficznej „zuchwałości”: w jaki sposób odrzucać codzienne napięcia, które wydają nas na pastwę lęku, depresji i egoizmu oraz – jak być pogodnymi w wierze i pogodzonymi w relacjach i czym jest autentyczny, nie wymuszony, nie nerwicowy „luz”...
        
NAWRACAJĄCE  PYTANIA

Ale wróćmy do Fatimy – gdzie obecność niezłomnych Tres Pastorinhos (Trzech Pastuszków) przeżywa się dosłownie na każdym kroku i gdzie można w całej pełni docenić ich dzielność, duchową dojrzałość i odkupieńczy sens ich Ofiary... A więc – jak to możliwe, żeby troje niepiśmiennych dzieci, z „zabitej dechami” wioski, zgodziło się na los... żertwy ofiarnej za dusze grzeszników? Zgodzili się na to – po pewnych wahaniach – z odwagą (graniczącą z bohaterstwem) i z oddaniem. Dwoje z nich (Francesco i Jacinta Marto) decyduje się na cierpienia i na śmierć – „dla ratowania dusz biednych grzeszników, za których nie ma kto się modlić”. Trzecia pasterka (Łucja dos Santos) zostaje „ambasadorką” Matki Bożej na Ziemi, co zdefiniuje jej przeznaczenie do końca życia. Niesamowite! Nie są to przecież żadni uformowani mistycy, ludzie zaawansowani w życiu religijnym, czy kapłani... Początkowo dzieci sądzą, że Różaniec polega na wyliczaniu samych tytułów modlitw. Powtarzają: „Ojcze nasz, zdrowaś Mario, zdrowaś Mario, zdrowaś Mario, zdrowaś Mario...” i tak dalej do następnej „dziesiątki”. Wszystko, czego dokonały te dzieci – zwłaszcza po Objawieniach – niesamowicie oddziałuje na pielgrzymów. Słyszeliśmy jak jedna z polskich pątniczek zwierzała się koleżankom, odchodząc od grobu Hiacynty... „Takie małe biedactwo... mała Bohaterka... Boże, ile musiała za nas wycierpieć... sama w tym szpitalu, w Lizbonie...?” Niesamowite. A z jaką determinacją stawał mały Francesco „w obronie znieważanego Jezusa”. Jak zawzięcie pragnął „ulżyć Mu w Jego osamotnieniu”, przesiadując godzinami przy Tabernakulum, wciśnięty między chrzcielnicę a ścianę... Wszystkie te dziecięce Tajemnice, czasem naiwne, a czasem zaskakująco dojrzałe, opisała w swoich pismach Łucja. W Fatimie można je „przepracować” samemu, we własnej wyobraźni, przemodlić, rozglądając się po miejscach, gdzie kiedyś bawili się, modlili, cierpieli i pilnowali owieczek przyszli święci...

NA PRZYKŁAD LITMANOVA

W lipcu tego roku odwiedziliśmy wieś Litmanova na Słowacji. Kawałek za nią znajduje się góra Zwir – miejsce Objawień Maryjnych, uznanych przez Kościół słowacki. Pieszo przez granicę to tylko parę kilometrów od Szczawnicy. Autem trzeba przejechać około sześćdziesięciu. Dotarliśmy do dużego parkingu na łące. Wąska, zawalona samochodami asfaltówka zniechęcała do dalszej jazdy pod górę. Dochodząc pieszo do polany na szczycie góry Zwir, usłyszeliśmy słowa Mszy św. odprawianej po polsku. Zza drzew ukazały się drewniane zabudowania: kaplica z ołtarzem polowym i odremontowany szałas pasterski. Tam właśnie (w latach 1990 – 95, w pierwszą niedzielę miesiąca) Matka Boża objawiała się dwom słowackim dziewczynkom, przedstawiając się jako „Neposkrvena Čistota” (Niepokalana Czystość). Za kaplicą widoczny był podłużny budynek z kilkunastoma konfesjonałami (dedykowany pamięci Jana Pawła II), a nieco z boku – cudowne źródło z ujęciami wody.
Realia słowackich Objawień Maryjnych są podobne, do tych, które znamy z Fatimy, La Salette, Wiktorówek, Medjugoria... góry, pasące się owce, szałas i dzieci... „Widzące” z Litmanovej to dwie dziewczynki wyznania greko-katolickiego: Katka Czeselkova i Ivetka Korczakova. Miały wtedy 11 i 12 lat. Są też w tej historii dorośli: rodzice, którzy nie dają córkom wiary... ale później widzimy tu już rzesze wiernych – deszcz nie deszcz, mróz nie mróz... Są też przesłania Maryi – czasem wstrząsające, „alarmowe” w tonie, innym razem – delikatnie perswazyjne, kierowane – z miłością – jedne osobiście do dziewczynek, inne „do całego świata”. Zawierają to samo wołanie, to samo napomnienie, które słyszymy z Fatimy i z wielu innych miejsc: „Co robicie? Nawróćcie się! Bo zginiecie!” Jednak tutaj wydają się jakoś „dostosowane” do ludzi z kończącego się właśnie XX wieku, kiedy Słowacja (i inne kraje postkomunistyczne) wydobywa się z jednego materializmu i – sama jeszcze o tym nie wiedząc – zapada się w następny... Ciekawa rzecz, można tu nawet odnieść wrażenie pewnego podobieństwa: niektóre sformułowania i zwroty, jakie Jan Paweł II wypowiedział podczas pamiętnej pielgrzymki do Polski w 1991 roku, bardzo przypominają ton i wymowę ostrzeżeń, które padły w Litmanovej z ust „Niepokalanej Czystości”. Tak jakby podobne zagrożenie wymagały podobnej reakcji i podobnych słów. A przecież polski Papież był pilnym uczniem Maryi...  

Historia dziewczynek z Litmanowej całkowicie różni się od losów Franciszka, Hiacynty i Łucji. Przede wszystkim – ona ciągle trwa: dziś Ivetka i Katka dobiegają czterdziestego roku życia. Dla widzących Słowaczek los był – jeśli można się tak wyrazić – „łaskawszy”. Ale co to jest „los” i na czym miałaby polegać jego „łaskawość”? Czy... czy Matka Boża wiedziała, że tego, o co mogła poprosić dzieci żyjące w katolickiej Portugalii, na początku XX wieku, nie uda się już Jej „uzyskać” od dziewcząt żyjących 80 lat później, w (kończącym się właśnie) realnym, ateistycznym socjalizmie...? Świat od 1917 roku do 1990 zmienił się zasadniczo. Czy słowackim dziewczętom, było trudniej (niż dzieciom z Fatimy) zrozumieć sens cierpienia wstawienniczego? Matka Boża wie, o co może kogo poprosić i nigdy nie żąda niczego ponad przyzwolenie człowieka. Nikomu nie narzuca jego przeznaczenia. Pyta o zgodę. Bóg – chętnie to powtarzamy – zawsze respektuje wolność człowieka i jego życiowe wybory. Dzieci z Fatimy wybrały cierpienie wstawiennicze – według swojej wolnej woli. Ktoś powie: a, bo dzieciom z Fatimy zostało ukazane Piekło, a one w odruchu litości ofiarowały się za „biednych grzeszników”. Lecz przecież my też widzimy piekło! Co dzień w telewizji! Niedawno w Las Vegas szaleniec – strzelając z 32. piętra hotelu – zabił 59 osób, a kilkaset zranił. Czy to już jest Piekło, czy jeszcze nie? Chyba jest. Czy był opętany? Kto mu kazał to zrobić? I co my na to?

A więc... czy dla ratowania „biednych grzeszników” my sami, dzisiaj, nie powinniśmy – choćby raz na jakiś czas – zrobić czegoś więcej? Zachować się trochę tak, jak Jacinta, Francesco i Lucia? Dlaczego tego nie robimy? Czy przyziemna codzienność jest dla nas – w gruncie rzeczy – ważniejsza, bliższa, milsza, bardziej angażująca, niż ponadczasowa i – dobrze schowana za horyzontem śmierci – Nadprzyrodzoność?         Niech jakąś (cząstkową) odpowiedzią na ten dylemat będą dalsze losy dwóch dziewczyn z Litmanovej. Otóż, jak informował w zeszłym roku słowacki tabloid – Iveta (gdy już dorosła) wstąpiła do Rodziny Panny Marii Współodkupicielki i przybrała imię... Marii Goretti. Potem wystąpiła ze zgromadzenia, wyjechała do Austrii, następnie do Niemiec i Londynu. Tam pracowała najpierw jako opiekunka osób w podeszłym wieku, a potem – wraz z mężem, Słowakiem – podjęła pracę w supermarkecie, na stoisku z perfumami. Dziennikarzom mówi, że tęskni za swoimi stronami, za spotkaniami z Maryją na górze Zwir, ale na razie musi gdzieś pracować... Z kolei Katka mieszka w Nowym Jorku, dokąd wyjechała też jako osoba już dorosła. Do wydarzeń na górze Zwir nie chce wracać. Ma męża, Słowaka i dwójkę dzieci. „Dowożenie ich do szkoły zajmuje sporo czasu, dlatego Katka myśli o zmianie miejsca zamieszkania...” – donosi słowacki tabloid.

W ŚWIECIE TAJEMNIC

Jeśli dziwią nas losy Katki i Ivetki (albo martwią), pomyślmy o Maksyminie Giraud, „widzącym” z La Salette, który – w oczach świata – niczego nie osiągnął. Nie ukończył seminarium, nie został księdzem, nie zdołał się wyuczyć żadnego zawodu. Spędził resztę biednego, choć spokojnego i pobożnego życia w rodzinnym miasteczku (zmarł w wieku 40 lat). Albo weźmy przypadek Miguela Juana Pellicera (ta historia jest w Polsce szeroko znana): Żył w połowie XVII wieku, w hiszpańskiej Aragonii: To jedyny człowiek, który – za wstawiennictwem Maryi – otrzymał „z powrotem” amputowaną dwa lata wcześniej nogę. Śledztwo (pod czujnym okiem Inkwizycji) potwierdziło niepodważalną autentyczność tego Cudu. Król Hiszpanii publicznie ucałował odzyskaną kończynę, cudownie na powrót „przyrośniętą”. Sam zaś Pellicer resztę życia  spędził niemal w zapomnieniu. W księgach parafialnych zachowały się informacje, że ludzie prosili go na chrzestnego swoich dzieci... tylko tyle. A nasz Franciszek Gajowniczek? Uratowany z piekła Auschwitz dzięki ofierze wybitnego, sławnego i cenionego zakonnika, przeżył darowane mu życie z dala od jakiegokolwiek... znaczenia.
Widzimy, że obdarowanie kogoś przez Niebo jakimiś niesamowitymi cechami, albo dobrami, lub heroiczną misją, wcale nie jest „gwarancją”, że „beneficjent” będzie się musiał jakoś Niebu „odwdzięczyć”, że – na przykład – poczuje takie przynaglenie i spędzi swoje dalsze życie na owocnej i pełnej chwały służbie. Jeśli więc Franciszek Gajowniczek (albo Maksymin Giraud) mogą być dla nas znakiem, to chyba takim, że zwyczajne, ciche, przyzwoite życie, przeżywane gdzieś na uboczu świata jest – w oczach Boga – tyle samo warte, co życie sławnego wojownika za Wiarę. Bo nagroda i tak czeka na nas nie tu, lecz Tam... W końcu – żadne to odkrycie, ale od czasu do czasu warto to sobie powtórzyć, żeby przynajmniej w późniejszym wieku porzucić różne idolatrie, chciejstwa i złudzenia...
   
PROCESJE  ŚWIATEŁ

Krótkie, bohaterskie życie Jacinty i Francesca pociąga pielgrzymów w stopniu niezwykłym. Wszystkie rozmowy w Fatimie – prędzej czy później – nawracają do Pastuszków. W Sanktuarium Matki Boskiej Różańcowej przy ich grobach w bocznych nawach – zawsze ktoś się modli. Ale może to nie oni tych ludzi tu przyciągają... ściślej: nie tylko oni...? Vittorio Messori – wybitny włoski publicysta katolicki – wiele razy pisał, że kiedy Kościół w twoim kraju „przeżywa kryzys”, kiedy widzisz, jak „niszczą go podziały”; albo – jeśli „nie rozumiesz posunięć papieża”; jeśli dostrzegasz spadek gorliwości u wiernych i spadek tzw. „frekwencji” na Mszach, to wtedy... jedź do któregoś z Sanktuariów Maryjnych! W Lourdes, czy w Częstochowie, w Guadalupe, La Salette, Gietrzwałdzie, Syrakuzach, Fatimie, Saragossie czy w Altötting... nie ma żadnego „kryzysu”! Sanktuaria są tam zawsze przepełnione gorącą obecnością wiernych i zdają się być odporne na wszelkiego rodzaju zagrożenia, jakie dotykają dzisiejszy Kościół. Ten stan dotyczy zarówno wielkich „bastionów wiary” (np. Częstochowy czy Fatimy), jak i zupełnie małych ośrodków kultu (np. Gidle). Ludzi tam po prostu „ciągnie”. Tego roku, w sierpniową sobotę, w pięknym Sanktuarium w Świętej Lipce, naliczyliśmy osiem ślubów i widzieliśmy rzesze pątników!
Ale niewiele jest równie urzekających, poruszających i bezinteresownych zachowań ludzi, jak to, kiedy w fatimską noc rusza Procesja Świateł na placu Cova da Iria. Wcześniej jest Różaniec, odmawiany w kilku językach, w Kaplicy Objawień. Już w trakcie modlitwy pielgrzymi gromadzą się w grupach, z zapalonymi świecami, w różnych miejscach placu. Po Różańcu czoło procesji rusza spod Kapilicy przed siebie, rozdziela się na dwie kolumny i skręca w prawo, idąc dalej wolno pod górę, w kierunku nowej Bazyliki. Kiedy na chwilę pielgrzymi przystają, pomiędzy nie wchodzi procesja w bieli – kapłani i biskupi. Po drodze dołączają kolejne grupy. Ludzi (i świec) jest coraz więcej. Teraz procesja kolejny raz skręca w prawo, powoli dochodzi do Kaplicy Objawień. Tam, na zakończenie, jeden z portugalskich biskupów żegna – w kilku językach – blisko tysięczny tłum. Ludzie rozchodzą się, napełnieni radością. Minęła jedenasta w nocy, ale mało komu chce się iść spać. Z ust jakiejś Polki słyszymy: „Ciekawe, czy Matka Boża widziała nas z góry...”

O tajemniczej „strategii”, dzięki której Maryja chroni wiarę i pobożność swojego ludu, umacnia Kościół i oddala zagrożenia od krain i państw... nie jeden raz, pisał Wincenty Łaszewski – wybitny mariolog i znawca problematyki Objawień. Matka Kościoła – w największym skrócie i uproszczeniu – pragnie wpływać na problemy świata i ludzi, ale robi to niesamowicie dyskretnie i z wielką cierpliwością. Dzięki misji przekazanej od Syna sprawia, że Zło (jak celnie ujmuje Łaszewski) stopniowo „zapada się w sobie”, jak gdyby „zwija się do środka” (mówiąc nieco żartobliwie: „zjada swój własny ogon” i samo siebie zwalcza)... Łaszewski w licznych pracach analizuje cały szereg przykładów takiego właśnie „wmieszania się” Maryi w zagrażające Jej dzieciom sytuacje – od nieoczekiwanego wyjścia Sowietów z Austrii, poprzez – równie nieoczekiwane – zażegnanie groźby wojny domowej na Filipinach, po „pierestrojkę” i upadek komuny, też – co najmniej – zaskakujący. Wszędzie tam Zło ustępowało przed Pocieszycielką Strapionych (i przed Jej Różańcem) – według ludzkich miar – „właściwie nie wiadomo dlaczego”! Można tu też przywołać pewne działania Jana Pawła II – wobec Polski – które noszą ten sam zagadkowy rys Maryjnej strategii.  

Historia Portugalii wydaje się – w pewnym sensie – historią „narodu wybranego”: jest pełna nieoczekiwanych „zwrotów akcji”, które wyglądają na „typowe interwencje Maryjne”, wybłagane pokutą i modlitwą ludu: W kilka lat po Fatimie następuje nagły upadek ateistycznych rządów masońskich. Wójt Fatimy, prześladowca Pastuszków kończy polityczną karierę w szpitalu dla umysłowo chorych (stając się ostrzeżeniem dla podobnych sobie fanatyków)... Portugalczycy do dzisiaj są przekonani, że kult Matki Boskiej Fatimskiej, który w ciągu zaledwie kilkunastu lat rozlał się masowo na cały kraj i terytoria zamorskie, pozwolił zachować neutralność państwa w czasie II wojny światowej, a potem dał kilkadziesiąt lat stabilnych rządów prawicy. Opowiada o tym interesująca wystawa pt. „Barwy Słońca. Światło Fatimy we współczesnym świecie” – przygotowana specjalnie na Jubileusz w nowej Bazylice Trójcy Przenajświętszej. Jest to imponujący i przemyślany zbiór dzieł sztuki, przedmiotów liturgicznych, dokumentów, artefaktów, które Polakom pozwalają zrozu-mieć, czym jest Fatima dla Portugalii. Jeśli mielibyśmy znaleźć jakiś fakt z historii Polski, porównywalny – swoim znaczeniem i głębią – z Fatimą, należałoby przede wszystkim wskazać na życie i dzieło Jana Pawła II...     
 
Wszystko to, o czym tu napisaliśmy, to sprawy raczej powszechnie znane. Nam – nasz pierwszy, krótki pobyt w Fatimie pozwolił z całą mocą uprzytomnić sobie, że Historia to nie tylko Wielki Mechanizm, gra potężnych sił: politycznych, militarnych, czy gospodarczych (mniej lub bardziej „ślepych”). Fatima dowodzi, że Historia to coś więcej, coś co dzieje się na styku świata materialnego i duchowego, tego i Tamtego. Że jest rezultatem ludzkich działań i jednocześnie – nadprzyrodzonej Opieki. Religia i kultura znaczą tu więcej niż wojna i interesy, a decydującą rolę odgrywa zawierzenie, modlitwa i pokuta. Fatima – i w ogóle Portugalia – to znakomite miejsce, aby się nad tym zastanawiać. Polska zresztą też.    
G.T.B.

Dokończenie w następnym odcinku. A w nim...
•    o gotyku manuelińskim,
•    o największym portugalskim kościele w Alcobaça,
•    o Matce Bożej od Mleka,
•    o australijskich eukaliptusach przy portugalskich autostradach,
•    o atakach „artystycznej” brzydoty i „nowoczesności” na piękno katolickiej Portugalii...
   




Copyright © 2017. All Rights Reserved.