Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Władysław Trzaska - Korowajczyk - Strzępki wspomnień świadka historii. Tak się zaczęła katastrofa

Lato tamtego -1939 roku - było upalne. Jak zwykle spędzaliśmy je na letnisku, takie były ówczesne obyczaje rodzin inteligenckich, bardzo bogaci spędzali je w Juracie, Zakopanem czy Krynicy. Myśmy letniskowali w starym dworku w folwarku Spragielino.

Przed wyjazdem ładowano furę z łóżkami, pościelą, garnkami i tym wszystkim co było konieczne do wiejskiego bytowania.  

Spragielino znajdowało się prawie nad samą Wilją. Dojeżdżało się tam z Wilna szybkim pociągiem zwanym "Torpedą "  do kolorowej stacyjki Orwidowo, oddalonego od Wilna pewnie o jakieś trzydzieści kilka kilometrów. Kiedyś ta linia kolejowa łączyła Wilno z Petersburgiem, a  po drodze do Orwidowa  były słynne Bezdany gdzie Piłsudski dokonał napadu na pociąg przewożący kilka milionów carskich rubli.

W  tamte wakacje nie było z nami taty. Ojciec od kilku miesięcy pracował w jakiejś tam dalekiej Warszawie, gdzie po wakacjach mieliśmy się wszyscy przeprowadzić. W  wiele lat po wojnie dowiedziałem się, że pracował w Komisariacie Rządu jako Referent prasowy premiera.  
Na czym ta funkcja polegała mogę się tylko domyślać. z Z przekazów matki wiem, że miał codzienny kontakt z premierem Sławojem - Składkowskim. O  swojej pracy pisał częste listy do mamy, a nawet jedyny synalek dostawał korespondencję w postaci własnoręcznych komiksów rysowanych piórem wiecznym.

Dorośli wciąż mówili o jakiejś wojnie z Niemcami. Raczej nie bardzo wierzono w jej wybuch. Pięciolatek pilnie przysłuchiwał się tym rozmowom i notował w swojej głowinie to wszystko co usłyszał. Wojna kojarzyła się mu z oglądanymi obrazkami, gdzie ułani na pięknych koniach, z lancami  i wzniesionymi szablami atakowali wrogów w szpiczastych czapkach z czerwonymi gwiazdami.

W  Spragielinie było sporo letników z Wilna i gromada  dzieciarni w różnym wieku. Baraszkowaliśmy na plaży, kąpali w Wili. Często chodziliśmy do pobliskich lasów zbierać grzyby. Później nasze leśne zdobycze rozchodziły się miłym zapachem kiedy się suszyły. Tymczasem Andzia w wielkim mosiężnym rondlu pichciła jakieś konfitury czy marmolady.

Dni były coraz krótsze, wieczory coraz chłodniejsze. Tak trwało to do tamtego poranka, kiedy na ścieszce wśród krzewów pojawiła się postać pana Biłata w białym kitlu.
Pan Biłat prawie codziennie przypływał łódką z drugiego brzegu rzeki i taszczył dwa wielkie kosze z żywnością dla letników. W jednym miał mięsa i wędliny, w drugim chleb, kajzerki, słodkie różne ciastka. Wtedy padły tamte słowa, które pięciolatek doskonale usłyszał "Mobilizacja! Ogłoszono mobilizację!". W  tamtej chwili nic one dla mnie nie znaczyły, dopiero następujące godziny, dni tygodnie, lata rozszerzały tamto pojęcie.

Powstał straszliwy rozgardiasz. Poddenerwowana mama krzyknęła  "Módl się żeby nie było wojnay.". Aniele Boży stróżu mój ..., ale wżerające się w kolana ziarna piasku, nie dawały się skupić. Dorośli biegali, nawet dziadek zwykle powolny, zaczął szybciej poruszać się. Pakowano najpotrzebniejsze rzeczy, by po krótkim czasie władować się do bryczki i być odwiezionym na dworzec.
Dookoła Stacyjki w Orwidowie kłębiły się chłopskie furmanki z pochlipującymi babami i pokrzykującymi chłopami. Z potwornym gwizdem przeleciał jakiś pociąg. Spłoszone konie z kwikiem rzucałysię z przerażeniem,  trzeszczały łamiące się furmanki. Dzielne rumaki zapewne pierwszy raz swoim końskim życiu spotkały się z takim ryczącym potworem.
Pociąg zatrzymał się i z wielkim trudem udało się nam wcisnąć do środka. Pierwszy raz w życiu podróżowałem w takim tłoku, w smrodzie ludzi i ubikacji. Z ulgą wyskoczyliśmy na peron Dworca w Wilnie.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem przyjechał ojciec z Warszawy.Szybko przebierał się w mundur oficerski, wciągał na nogi buty z cholewami. Zarzucił płaszcz z dwoma gwiazdkami na naramiennikach i przepasany pasem udał się na Lotnisko Porubanek.Jak po dziesiątkach lat dowiedziałem się, jako porucznik rezerwy Leonard Korowajczyk  miał przydział do 3 Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej stacjonującego na podwileńskim Lotnisku Porubanek.

Staliśmy z mamą na rogu Mickiewicza i Arsenalskiej. Przed oczami przesuwały się kolumny żołnierzy. Pięknie się prezentowali. Szereg za szeregiem maszerowali w  większych oddziałach, a na czele każdego sprężystym krokiem szedł oficer. Kierunek Dworzec Kolejowy. Ulicami Wilna  maszerowały na wojnę 1, 5  i  6 pułk piechoty Legionó. Te kolumny maszerujące od strony Antokolu to był  6  pułk..Ludzie wciskali żołnierzom  w ręce papierosy, czekolady, w lufy karabinów wkładano kwiaty.

Przez parę wieczorów ojciec  wpadał do domu na krótkie spotkania z rodziną.   Takich spotkań  było może dwa,  może cztery. Mogę tylko się domyślać, że ojciec został zmobilizowany 26 sierpnia, ale to nie jest takie pewne.

Przyszedł kolejny wieczór, prawdopodobnie był to 2 września ale wtedy nikt nie przypuszczał, że miał być to ostatnie spotkanie. Tata przekazał wówczas jedyynakowi wskazania życiowe, które doskonale zapamiętałem i przez całe życie starałem się je  przestrzegać.

Eszelon ruszył z Wilna przez Mołodeczno, Brześć, Kostopol Dołgunów,skąd przyszła ostatnia piąta kartka z datą 14 września 1939. Po długich oczekiwań żołnierz szeregowy przyniósł kartkę z Szepietówki "My tu ze Sławkiem - bratem mamy Mieczysławem Kuczyńskim - jesteśmy cali i zdrowi " Dwa listy z Obozu w Kozielsku i miesiące oczekiwań do kwietnia 1943, kiedy w "Gońcu Codziennym "  ukazały się długie listy oficerów zamordowanych w Katyniu.

Na podwórku pojawił się tęgi jegomość z żółtą opaską na ręku. Głośno wykrzykiwał jakieś rozkazy. Doszło do awantury z moją mamą, którą poganiał do jakiejś roboty. Tylko inne panie zakrzyczały go jak śmie gonić do pracy kobietę w ciąży. Na strychu ustawiono wielką skrzynię z piaskiem i beczkę wypełnioną wodą. Na podwórku kopano schron. Z niego pozostał tylko głęboki, nikomu niepotrzebny rów.

Wilnie prawie się nie odczuwałowojny. Tylko z radia dudnił co chwila  głos "Uwaga, uwaga nadchodzi  ko-ma  i jakieś liczby "... trzaski, łomoty , a po chwili"  uwaga uwaga  przeszedł ". Walki toczyły się gdzieś daleko od miasta.  Owszem lotnictwo niemieckie  dwa razy dokonały nalotów na Wilno, z niewielkimi   skutkami bombardowań. Poza tym miasto funkcjonowało normalnie. Sklepy były otwarte i nie brakowało towarów.Nieliczne oddziałki wojskowe szybkimi marszami przemierzały ulice.

Zbliżała się pora obiadowa. Do mieszkania wpadł podniecony dziadek. Słuchajcie , słuchajcie właśnie radio podało. Koniec wojny! W  Niemczech rewolucja! Hitler zwariował!
Taki komunikat nadało Wileńskie Radio. Jakiemuś pułkownikowi zechciało się "uspokoić" opinię i wymyślił idiotyczną wiadomość.On już wiedział, że bolszewicy dokonali agresji na Polskę,. Zamiast przekazać tą  tragiczną wiadomość i uprzedzić wilnian o katastrofie, wymyślił taki komunikat.

Pod wieczór, kiedy było już ciemno pojawił się polski oficer w mundurze- pan Piątek, znajomy dziadka z Grodzieńszczyzny. Prosił o cywilne ubranie. Spotkał się z oburzeniem mamy "Jak panu nie wstyd zrzucać mundur polskiego oficera!"
Bolszewicy są na rogatkach miasta. Kiedy mnie złapią rozstrzelają. Ja ich znam z tamtej wojny. Mama uległa i w czerń nocy odszedł cywil, a  mundur gdzieś zapewne wyrzucił.


Copyright © 2017. All Rights Reserved.