Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać-NA SZLAKU DO SANTIAGO DE COMPOSTELA (odc. XVII) FRÓMISTA

Radość poranka! Co to takiego? To zerwanie się przed wschodem słońca, o brzasku, kiedy świat ze snu  budzi się do życia. Kiedy niebo różowieje na wschodnim horyzoncie. Kiedy zimny wiatr z północy zamiata w porywach łany pszenicy. Kiedy w jego podmuchach kłaniają się żółte głowy słoneczników, wszystkie skierowane ku słońcu, jak anteny satelitarne w kierunku sygnału wysyłanego z przestrzeni. Czy trudno to pojąć, że dawni mnisi śpiewali jutrznię właśnie o tej porze? Bo i dusza, wypoczęta po nocy, z nową energią wyrywa się sama z siebie w nieskończoność. I chce się tańczyć z radości.

Zachowuję w pamięci ów moment, kiedy w klasztorach Świętej Góry Athos kołataniem w drewniane drzwi budzono mnie o czwartej nad ranem. Szło się pod rozgwieżdżonym niebem do cerkwi pobudowanej zawsze centralnie, pośrodku wewnętrznego dziedzińca. Zanim pogrążyłem się w mrokach narteksu ledwie migocącego od zapalonych świec, już wtedy wypełnionego wonią słodkiego kadzidła, miałem zwyczaj przysiąść na zewnątrz, na jednej z ławeczek oplecionych winogronem i tak wpatrywać  się w gwiazdy bledniejące od coraz intensywniej jaśniejącego horyzontu na wschodzie. Dopiero po tym spektaklu światła, kiedy i wnętrze się rozjaśniło, wydawałem się na mowę niezliczonych spojrzeń, jakie kierowały w moją stronę postaci świętych ze wszystkich sklepień, ścian i filarów, z każdego zakątka cerkwi.

Nad Frómistą niebo rysują ostre loty jaskółek, które – tak jak gołębie i bociany – są panami przestworzy nad polami Palencii. Wprawdzie miasto już się obudziło, ale ciągle jest takie jakieś jeszcze senne, ciche, w letargu, zakurzone, pachnące pszenicą. Nie tak jeszcze dawno było inaczej, żniwiarze wychodzili w pola o pierwszym brzasku, razem z kobietami, które wiązały snopy, i z niemowlętami, które na czas robót ukrywano w cieniu mendli. W takim ujęciu uwiecznił w swych obrazach pracę żniwiarzy Bruegel. Dziś te prace wykonują ciężkie kombajny, a wymłóconą już na polu słomę wiążą w gigantyczne walce. Bo Frómista od czasów Celtów, Rzymian, Wizygotów i Arabów, zawsze uchodziła za spichlerz najlepszego zboża. Dlatego Rzymianie nazywali je Frumentum, skąd się wywodzi dzisiejsza nazwa miasta.
Zasłynęło także z handlu, a ten pozostawał w rękach Żydów.

Wszystkie większe miejscowości na Szlaku Jakubowym zasiedlone były przez ludność żydowską, podobnie jak i wszystkie większe miasta w pozostałych rejonach Hiszpanii. W średniowieczu byli ludźmi potrzebnymi, bo nikt inny nie potrafił tak sprawnie zawiadywać wymianą dóbr. I nikt inny nie posiadał na zawołanie takiej gotówki, jaką oni dysponowali - nawet hrabiowie i książęta. Pielgrzymom maszerującym ze wszystkich zakątków Europy wymieniali obce pieniądze na miejscowe. Prowadzili sklepy, warsztaty, noclegownie, wyszynk. Ale zajmowali się też mniej chwalebnym procederem, jakim była potępiana przez chrześcijan lichwa, kiedy udzielali  pożyczek na wysoki procent pod zastaw dóbr ruchomych, choćby klejnotów, i nieruchomych, jak pól i domów. Co więcej, parali się handlem niewolnikami. Chociaż byli potrzebni, stanowili wielki problem dla Hiszpanii. Nigdy im nie zapomniano, że to pewna grupa Żydów z Maroka nakłoniła arabskich najeźdźców do przekroczenia Gibraltaru w 711 roku i postawienia stopy na europejskim kontynencie.

Nigdy im nie zapomniano braku lojalności, gdy podczas podboju trzymali stronę Maurów, a nie Wizygotów, którzy byli już chrześcijanami. Miano świadomość, że zawsze bliżej im było do islamu, aniżeli do chrześcijaństwa. Na tym tle wyrósł kolejny problem lojalności ludności żydowskiej w odniesieniu do Arcykatolickich Monarchów, Izabeli i Ferdynanda, którzy po zjednoczeniu kraju szykowali się do wojny z Turcją, po tym, jak muzułmanie dokonali niewyobrażalnej rzezi na ludności Otranto w Italii w 1480 roku. Po roku 1492 Frómista - zresztą jak i inne miasta Hiszpanii - mocno podupadła ekonomicznie na skutek odpływu znacznej liczby Żydów, tych, którzy postanowili raczej opuścić kraj aniżeli przejść na katolicyzm, do czego zobowiązywał ich edykt królewski.

                                                                       * * * * *
Miasto słynie z architektury romańskiej, na eksplorację czego poświęciłem sporo czasu, bo są tu aż trzy kościoły średniowieczne. Ale zatrzymam się przy jednym z nich, tym fundowanym w 1066 roku przez wdowę po królu Sancho III z Nawarry, Donę Mayor. Kościół jest prześliczny. Podobnego nie widziałem dotąd na Camino - jest niezwykle  regularny i kształtny, bez późniejszych przeróbek architektonicznych. Może kojarzyć się z architekturą bizantyńską, a tę przywołuje nasadzona nad środkową nawę wieża-latarnia na planie ośmioboku. Przebite okna w jej bębnie, jak i w trzech apsydach, czynią wnętrze przesycone światłem, tym bardziej że przestrzeni naw nic nie rozprasza - nie ma tu żadnych bocznych ołtarzy, żadnych sprzętów liturgicznych. A ołtarz w prezbiterium jest zwykłym stołem, bez retabulum, do czego już przywykliśmy na Camino. Panuje wewnątrz  prostota i surowość, co ma ten walor, że ta pozorna skąpość w zdobieniu podkreśla harmonię świątyni. Cóż zatem plasuje ten kościół tak wysoko w hierarchii świątyń romańskich?

Rzeźby! Kamienne rzeźby, których tu bez liku, a każda to odrębny świat przedstawień i wizji. Policzmy: w dwóch rzędach rozdzielających nawy boczne od centralnej jest osiem wolnostojących filarów, każdy z nich obudowany został czterema kolumnami zwieńczonymi tyloma kapitelami. Z kolei każdy kapitel posiada trzy widoczne płaszczyzny. W boczne ściany dla stabilności budowli wpuszczone są półkolumny w liczbie szesnastu, z których każda również ma kapitel o trzech widocznych płaszczyznach. Tak zatem mamy w sumie ponad sto kapiteli i 315 kroksztyn! I każdy z tych elementów jest fantazyjnie zdobiony odkutymi w kamieniu scenami już to o treściach biblijnych, już to zaczerpniętych z jakichś opowieści ludowych, czy zaznaczony tylko obecnością palmet i udziwnionych stworów. I żadna scena się nie powtarza, nawet w kapitelach o motywach florystycznych i geometrycznych!

Trudno wyjść z podziwu. Można by tak godzinami kontemplować to bogactwo treści. Nikt nawet nie ingerował, kiedy rozstawiłem statyw - z czym nie rozstaję się nigdy, nawet na Camino - i długim obiektywem przenosiłem na kartę pamięci poszczególne sceny, głównie zaś ich detale. Wtedy właśnie widzi się, czym jest romanizm, zresztą jak każdy inny styl kontemplowany w zbliżeniach. Pamiętam oglądane swego czasu w Lourdes dużych rozmiarów fotogramy „Piety” Michała Anioła, tej z Bazyliki św. Piotra. Patrząc na szczegół, choćby na palce Maryi wpięte w martwe ciało Jezusa, dopiero wtedy widać gołym okiem, jak genialnym artystą był Maestro. Podobnie i tu, we Frómista, należy przypatrzyć się w skupieniu tym fantastycznym dziełom średniowiecza, a także owym główkom ludzi, zwierząt i potworów, których na zewnątrz – jak dokładnie policzono - jest 309 i stanowią ozdobny fryz pod samym okapem dookoła kościoła. Któż mnie zdoła przekonać, że średniowiecze to epoka ciemnoty? O ignorancjo! Wy, którzy tak sądzicie, wystawiacie sobie świadectwo nieuctwa.

                                                                      * * * * *
- Jeżeli w takim tempie będziemy posuwać się do grobu Apostoła, to dotrzemy tam jak Franciszek z Asyżu, po trzech latach - zauważyła dowcipnie Mariola.
- Nic na to nie poradzę, moja droga. Takie miejsca jak to, są silniejsze ode mnie. Chcę przeżyć tę drogę we wszystkich możliwych wymiarach, także estetycznym, chociażby ze względu na uczciwość wobec owych anonimowych mistrzów. Czy wypada ich ignorować? Czy można nie zauważać ich dzieł? Nawet nie to, że się napracowali. Oni chcieli nam coś przekazać, jakąś myśl, jakąś ideę, jakąś cząstkę swego świata, w którym tkwili i w który wierzyli.

- Zgoda już, zgoda! Chodźmy więc przed figurę św. Marcina, by się mu pokłonić. W końcu jest patronem kościoła. Jest taki sympatyczny, taki młody, a już biskup. Stoi tu biedek od sześciuset lat.

- To pokłońmy się i św. Jakubowi, wprawdzie nie jest aż tak stary, bo liczy sobie zaledwie cztery stulecia, ale tak jak my występuje w roli pielgrzyma. Przepisowo nosi muszelkę, przy pasie dynda tykwa na wodę, w dłoni kij pątniczy. No i ubrał dziwną czapkę, bo nie tradycyjny kapelusz z wywiniętym rondem.

- Ale czy nie zauważyłaś, że ze wszystkich tych trzech figur w drewnie, jakie ustawiono tu w prezbiterium, najbardziej wymowną twarz ma najstarsza, wyobrażająca Chrystusa ukrzyżowanego? XIII-wieczny artysta zdołał uchwycić w obliczu Zbawiciela moment tuż przed samą śmiercią, ale już po wypowiedzeniu ostatnich słów: „Wykonało się”. Ma oczy zamknięte, ale jeszcze żyje. Przypatrz się dobrze. Jaka godność bije z oblicza.

                                                                          * * * * *
Słoneczniki. Bezkresne pola słoneczników. Wprowadzają do krajobrazu złoto, do tej pory, maszerując wśród pszenicy, dominowały dwa kolory, spalony żółcień pól i błękit nieba. Mamy teraz kolor trzeci. Wioski, jakie się mija, są do siebie bliźniaczo podobne - niewielkie, senne, jakby bez energii, za dnia bez widocznych na ulicach ludzi. Ci pojawiają się dopiero przed wieczorem, kiedy zelżeje upał. Tkwią w bezruchu na ławeczkach przed domami, jak jaszczurki na murach, w większości kobiety w starszym wieku, ubrane po wioskowemu, milczące. Mężczyźni w tym samym czasie okupują bary, bo wioska bez baru istnieć nie może, tak jak i bez kościoła. Ciągle nie widuje  się dzieci, a już prawie wcale młodzieży, bo ta dawno wyemigrowała do miast. Wioski są rolnicze, zakurzone, ale zmechanizowane, widać to po warsztatach naprawczych i parkujących tu i ówdzie maszynach. Kamienne domy, niektóre o kilkuwiekowej metryce, są chłopskie, zginęły gdzieś z frontów owe dumne, mocno rozbudowane tarcze herbowe, jakich najwięcej spotyka się w Nawarze. Ich obecność lub ich brak rzutuje na obraz stosunków społecznych w dawnych wiekach.

                                                              VILLACAZAR DE SIRGA
                                                              
Po czternastu kilometrach marszu osiąga się Villalcázar de Sirga. Miejscowości takie jak ta wprawiają w stan uniesienia, w zadumę nad meandrami dziejów. Jest maleńka, liczy ze dwustu pięćdziesięciu mieszkańców, cała z kamienia, zdominowana przez potężną bryłę kościoła. W 1157 roku król Sancho III sprowadził na te pustkowia templariuszy dla ochrony pielgrzymów, często atakowanych przez zorganizowane bandy rabusiów. Zakonni rycerze w ciągu kilku dekad zdążyli się urządzić na dobre, pobudowali zamek, zaś przy kościele  klasztor, hospicjum i szpital, w polach założyli gospodarstwo, posadzili ogrody, wznieśli stodoły, a wszystko to obwiedli murem obronnym z wieżami. Tak przetrwali do tragicznego roku 1312, kiedy zakon został rozwiązany, a ich majątek  przeszedł w posiadanie rycerskiego zakonu rodem z Hiszpanii - Ordo de Santiago, wpisanego złotymi zgłoskami w wojnę z islamem.

Kościół Santa María Blanca zachował oryginalny wygląd z przełomu XII-XIII wieku bez późniejszych ingerencji architektonicznych, nie licząc rozebranej części zachodniej – Puerta del Ángel – w wyniku potężnego trzęsienia ziemi w roku 1888. Prawie bez śladu przepadły zabudowania gospodarcze, zniszczone przez trzęsienie ziemi ponad sto lat wcześniej, w roku 1755, to samo, które Lizbonę obróciło w gruzy. Z odzyskanego budulca wieśniacy wznieśli dla siebie wieś.

Jest coś czarującego w wyglądzie południowej fasady. W gigantycznej niszy, będącej raczej portykiem o dwóch portalach, które  sąsiadują ze sobą na dwóch łamiących się pod kątem prostym ścianach, biegnie fryz. Ma dwie kondygnacje. Wyższy tworzą apostołowie stojący  po obu stronach zasiadającego na tronie Chrystusa w Majestacie. Niższy poziom fryzu zajmuje patronka kościoła, Matka Boża Biała z Dzieciątkiem na kolanach, do której zbliżają się od lewej strony Trzej Mędrcy. Po prawej stronie widnieje  scena Zwiastowania. Wszystkie postaci fryzu są ponadnaturalnej wielkości i zajmują miejsca w głębokich niszach poprzedzielanych kolumienkami. Dzieło znakomite, stawiane w szeregu najwybitniejszych osiągnięć wczesnego gotyku. Wieść głosi, że finansowała je Blanka Kastylijska, żona Sancha III, która na ten cel przeznaczyła osobiste klejnoty.

A wnętrze? Zapiera dech! Dominuje kamienna surowość na wczesnym etapie wprowadzanego z Francji gotyku, kiedy styl ten nie obrósł jeszcze nadmiarem dekoracji. I trzeba tę surowość ujrzeć w zestawieniu z ogromnym retabulum przy głównym ołtarzu, promieniującym niezwykłą barwnością z dwudziestu pięciu scen o tematyce ewangelicznej, scen porozmieszczanych w tyluż kwaterach na pięciu kondygnacjach!

Tak, Hiszpania XVI wieku pozostawała pod wpływem sztuki flamandzkiej. Liczba dzieł pochodzących wprost z Flandrii, jak i tych tworzonych na miejscu w duchu tamtejszych szkół, jest imponująca. W wielu kościołach na Szlaku Jakubowym widuje się przykłady flamandzkiego malarstwa,  dzieła wykonane ręką wprawną i dojrzałą, przez ludzi wrażliwych na wymowę koloru, na ruch, na wszystko to, co z niebytu wydobył na światło dzienne renesans. I trudno się dziwić, bowiem związki Hiszpanii z Niderlandami, w skład których wchodziła podówczas Flandria, były bardzo bliskie, przecież należały do panujących w obu krajach tej samej rodziny Habsburgów. Karol I, jako król hiszpański, i ten sam Karol V, jako cesarz niemiecki, urodził się we Flandrii, tam się wychował i tam wykształcił, tam też najchętniej przebywał, a nie na Półwyspie Pirenejskim, gdzie bywał gościem. Orszaki  flamandzkich artystów płynęły na Półwysep szerokim strumieniem, sowicie opłacanych kruszcem z Ameryki. Wszak Hiszpania przeżywała zloty wiek wysokiej kultury na wszystkich jej poziomach, także artystycznym.

W głównym ołtarzu króluje Matka Boża z Dzieciątkiem, figura znana już w XII wieku i jako cudowna opiewana w kantykach przez króla-poetę, Alfonsa X Mądrego. Przez całe stulecia utrzymywało się przekonanie, że ci, którzy nie dostąpili łask u grobu Jakuba Apostoła, w drodze powrotnej zatrzymywali się właśnie tu, z nadzieją, że je wyproszą u stóp Białej Madonny.

Niech mi wolno będzie zatrzymać się na moment przy jednym jeszcze obiekcie, mianowicie przy sarkofagu księcia Filipa, brata Alfonsa X Mądrego, i jego drugiej małżonki, Doni Leonory Ruiz de Castro. Nie będę opisywał wspaniałości tego arcydzieła z 1274 roku, niech wystarczy to, że pod względem artyzmu plasuje się go w szeregu najwybitniejszych monumentów sepulkralnych Hiszpanii w ogóle. Interesująca jest postać nieboszczyka. Otóż Filip, piąty syn Ferdynanda III Świętego, od urodzenia przeznaczony był do stanu duchownego. Wybitnie wykształcony w Paryżu, zaprzyjaźniony z Tomaszem z Akwinu i z Albertem Wielkim, po powrocie z Francji do ojczyzny piął się po szczeblach kariery kościelnej jako kanonik katedralny w Toledo, opat w Valladolid, wreszcie jako pierwszy arcybiskup odnowionej w 1248 roku po rekonkwiście diecezji w Sewilli. W stanie duchownym nie wytrwał i powrócił do stanu świeckiego, otrzymawszy wprzód wymagane od Stolicy Apostolskiej dyspensy. Aby ratować honor księżniczki norweskiej, Krystyny, która była już w drodze do przyrzeczonego jej za męża Alfonsa X Mądrego, której rękę w ostatniej chwili monarcha odtrącił, niedawny jeszcze arcybiskup ją poślubił. Młoda małżonka niebawem zmarła, a Filip po latach wdowieństwa pojął za żonę damę z rodu Castro. Nigdy królewskiemu bratu nie wybaczył afrontu, jakiego się ten dopuścił wobec Krystyny, co przełożyło się na serię buntów wywołanych przeciwko władcy. Gdy w końcu Filip zmarł w 1274 roku, Alfons X Mądry odetchnął, poczuł ulgę, a panował jeszcze dziesięć lat.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.