Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać-Na szlaku do Santiago de Compostela (odc. XIX)

CALZADILLA DE LA CUEZA     
                                                  
W ostatniej chwili wyłoniła się niespodziewanie Calzadilla de la Cueza, od jakiegoś czasu zapowiadana widokiem samotnej wieży na wzgórku. Wieś jest uboga, ukryta przed światem w głębokiej niecce, otoczona polami słoneczników. Kolejny raz spotykam tu Marcina z Tours, bo jemu został dedykowany ubożuchny kościółek, cały z cegły, bo  Palencia jest cała ceglana, nie z kamienia, komu by przyszło do głowy transportować kamień z dalekich gór. Czekała już tu na mnie Mariola, która dzielnie pokonała przed południem te swoje siedemnaście kilometrów. Lekkie obuwie o cienkiej podeszwie nie uchroniły jej stóp od ostrego szutru, którym szlak jest wysypany na wielu kilometrach. Kościółek był otwarty. Wszedłem. I zauroczenie! Przecudne retabulum, wprawdzie niewielkie, ale jaką w nim zawarto sztukę! Z każdego detalu aż bije dbałość wykonania. I ta żywość barw! Ołtarz nie pochodzi stąd, został przeniesiony z pobliskiego klasztoru Santa María de las Tiendas, w średniowieczu bardzo ważnego ośrodka na Camino, obecnie leżącego w stanie kompletnej ruiny.

Woń świeżych kwiatów oszałamia.
- To z ostatniej niedzieli – poinformowała  kobieta pilnująca kościoła. – Mieliśmy tu pierwszą Komunię Świętą. Przystępował jeden chłopiec, tutejszy, z naszej wioski. Dajcie wasze credenciale – zażądała - przystawimy pieczęć, jest historyczna, może jedna z najstarszych, bo w tym roku liczy sobie okrągłych osiemdziesiąt lat.
Czarnym tuszem przystawiona pieczęć przedstawia św. Marcina w szatach biskupich, z mitrą na głowie i z pastorałem w lewej ręce. Prawą rękę unosi w geście błogosławieństwa.

- Proboszcza tu nie mamy – usprawiedliwiała się -  ksiądz z sąsiedniej parafii przyjeżdża w niedziele na odprawianie mszy świetej, spowiada, udziela sakramentów, spożyje obiad i wyjeżdża dalej, ma kilka kościołów w okolicy do obsłużenia. Jeśli jest pilna potrzeba, przyjeżdża na telefon w tygodniu. Sami dbamy o kościół.

TERRADILLOS DE LOS TEMPLARIOS

Terradillos de los Templarios, kolejna mizerna wioska, nawiązuje swą nazwą do templariuszy, po których nie pozostał nawet kościół, bo ten, który tu stoi, jest nowszej daty.  Pamięć o tych zakonnych rycerzach jest żywa na Camino. Ubolewam zawsze nad ich losem, bo padli ofiarą wielkiej niesprawiedliwości. Nie chcę powiedzieć, że nie było w zakonie nadużyć. Były, bo musiały być, skoro zawiadywał ogromnym majątkiem w kilku krajach. Ale to nie usprawiedliwiało aktu rozwiązania zakonu i to w stylu tak haniebnym, z oskarżenia o herezję, sodomię, bluźnierstwa, zaprzaństwo i inne poważne wykroczenia i przestępstwa. Zakon wpisał się głęboko i chwalebnie w obronę i utwierdzanie chrześcijaństwa w Ziemi Świętej. Jak żaden inny odegrał też wiodącą rolę w wojnie z muzułmanami na Półwyspie Pirenejskim. I chwała mu za to.

Oczami wyobraźni widzę tego ubogiego i pobożnego rycerza z Szampanii, Hugona de Payns, tkniętego współczuciem o los napadanych, rabowanych, porywanych dla okupu, a często i mordowanych pielgrzymów, którzy zdążali z portów  śródziemnomorskich do świętego miasta Jeruzalem. Trzeba było zaradzić temu muzułmańskiemu bezprawiu, skrzyknąć podobnie wrażliwych jak on sam rycerzy, zorganizować się i uzyskać dla swych działań poparcie króla jerozolimskiego i patriarchy, a w przyszłości samego papieża. Należało funkcjonować w strukturach Kościoła, a nie poza nim lub obok niego. Był rok 1118, dwie dekady po zdobyciu Jerozolimy przez krzyżowców z pierwszej krucjaty. Dziesięć lat później otrzymali z Rzymu regułę zakonną, a król jerozolimski wyznaczył im kwaterę obok swego pałacu, w pobliżu zniszczonej w 70 roku przez Rzymian świątyni – Templum – od czego poszła popularna nazwa zakonu. Na zbroję zakładali białe płaszcze na znak ślubu czystości, do zachowania czego zobowiązywali się, tak jak i do posłuszeństwa i ubóstwa. Naszywany na nie krzyż w kolorze czerwonym miał przypominać, że są gotowi bronić chrześcijaństwa aż do rozlewu krwi, do męczeństwa. I tak było.

Po zawinionej przez błędy krzyżowców klęsce pod Rogami Hattim w 1187 roku, w wyniku której przepadło Królestwo Jerozolimskie rozbite przez Saladyna, żaden z wziętych do niewoli templariuszy nie przeszedł na islam, mogąc uratować tym sposobem własne życie. Zginęli w straszliwych męczarniach. I oto tych dzielnych ludzi, którzy w tylu innych bitwach przelewali krew w obronie chrześcijan, także tu, w Hiszpanii, podstępnie aresztowano we Francji w 1307 roku z woli króla Filipa. Po długim procesie, który urągał  prawu, sprawiedliwości i zasadom obiektywizmu, po wymuszeniu fałszywych samooskarżeń torturami, dano papieżowi podstawę, by ten rozwiązał zakon, co też się stało w 1312 roku. Nieruchomości przekazano innym zakonom, głównie joannitom, zaś zgromadzone na kolejną wyprawę krzyżową pieniądze oraz zakonny skarbiec zawłaszczył bezprawnie król Francji. Przewidujący król portugalski, pomny na rolę, jaką odegrali templariusze w rekonkwiście i wywalczeniu niepodległości Portugalii, zachował u siebie templariuszy, wszak pod zmienioną nazwą – jako Zakon Chrystusowy.

                                                               * * * * *
A oto i kolejna wioska, Moratinos, jeszcze mniejsza od poprzedniej, a jej nazwa wprowadza nas w zupełnie inny rozdział hiszpańskiej przeszłości. Nawiązuje do Morysków. Nawet po rekonkwiście miejscowi władcy tolerowali obecność ludności muzułmańskiej w swoich włościach. Ale tylko nieliczni poddali się procesowi asymilacji i hispanizacji, przez co rozumie się przechodzenie na chrześcijaństwo. Mogło być inne jeszcze źródło nazwy tej miejscowości, odnoszące się wprost do Morysków, czyli do Maurów żyjących pod panowaniem królów hiszpańskich. W 1560 roku wybuchło w Andaluzji powstanie tamtejszych Morysków, których naciskano, by nie dla oka, ale literalnie przestrzegali zasad wiary chrześcijańskiej, skoro już na nią przeszli za cenę pozostania w Hiszpanii. Wobec użycia przeciwko nim siły, ludzie ci wycofali się w góry na południe od Granady i długo stawiali opór wojskom królewskim. W końcu pokonani i rozbici, zostali przesiedleni na równiny Palencii, w tutejsze okolice, gdzie z braku lasów nie występowały naturalne warunki do rozwinięcia partyzantki zbrojnej. Wielu pogodziło się ze swoim losem, zajęli się uprawą ziemi i jako wzięci rzemieślnicy parali się budownictwem, chętnie najmując się do wznoszenia także chrześcijańskich świątyń. Ich to rękę można rozpoznać w zdobnictwie wielu kościołów, chociażby w sposobie wiązania drewnianych stropów o motywach zaczerpniętych z techniki stosowanej w budownictwie meczetów. Ci zaś, którzy nie pogodzili się z narzuconym im stylem życia, zostali ostatecznie wydaleni z Hiszpanii w 1604 roku.