Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Krzysztof Nagrodzki-Drogi. Czyli cv na pewne życzenie

Dziękuję Dobry Boże, że tak prowadziłeś poprzez czas „burz i naporów”, przez gorączki poszukiwań, przez–bywało-niespełnienia różnych pochopnych wymarzeń; prowadziłeś do wykonań mądrzejszych, pełniejszych, lepszych…

Dziękuję, że „z ręki i karności Swojej” nie wypuściłeś w młodzieńczych (czy młodocianych, niezależnie od wieku) rozbrykaniach.

To musiało rodzić się już w dobrej Rodzinie z Tradycjami, na kolanach wieczornej modlitwy, wspólnym kolędowaniu przy świecach pachnącej choinki i przy wielkanocnym stole; przy snuciu opowieści-w tym o dalszych i bliższych heroizmach, poświęceniach i ofiarach-w tym konkretnie - po ofiarę życia Wujka Jerzego Ambrozińskiego na polu obrony Ojczyzny w 1939 roku, (którego szczątki leżą w zbiorowej żołnierskiej mogile w Krasnobrodzie), czy Dziadka Józefa Ambrozińskiego z Armii Krajowej - Jego gehennie lubelskiego Zamku, Majdanka i kresie życia w Auschwitz-Oświęcimiu…

Tata o swojej działalności dla AK nie wspominał-na wszelki wypadek-takie były czasy...
Dowiedziałem się o tym dopiero po latach, podczas jakiejś wizyty Jego przełożonego z Organizacji…

…Drogi…

Wojenne Wisznice-później Sosnówka…nadbużańska Hanna… (zob. http://www.sladami-przeszlosci.pl/public/space/hanna.html)

Szkoła podstawowa.
Nasze Panie (tak się nazywało nauczycieli - Nasza Pani, Nasz Pan) - zwiewna blondyneczka-Wasiuk, Danuta Czelej-Pawłowska…
I Panowie-Kazimierz Kalitko i...i więcej nie pamiętam. Nazwiska, imiona jakoś uleciały z pamięci...
Trzeba byłoby szerzej poszukać i sięgnąć do świadectw z tamtych czasów. Może zatem innym razem...

Ale księdza kanonika Jana Breczkę-uczącego religii-pamiętam! - Jakżeby!
- Wszak to z Jego rąk przyjąłem pierwszą Komunię Świętą!


Ich wszystkich trud w wiejskiej szkole zaowocował! - Zdający później do różnych liceów, dostaliśmy się bez kłopotu. I Wiary nikt-mam nadzieję-nie zgubił....W każdy razie nic o tym nie wiem.


...Beztroska wiejskich ścieżek, wielkich łąk, piasków i lasków, urok zimowych bezkresów i kolędowań z własnoręcznie konstruowaną „Gwiazdą” pod oknami gospodarskich domów, za jakiś zwyczajowy poczęstunek, za jakieś grosiki – wszak bardziej chodziło o wspólną przygodę a nie złotówki- brodzenia po śnieżnych nocnych polach-hen-ku rozrzuconym „koloniom” poszczególnych chat, już poza zwartą zabudową wsi, no i unikanie „konkurencyjnych” kolędników…

A w lecie nauka pływania-właśnie w bezpiecznej pobliskiej rzeczce i cieplutkich oczkach wodnych poukrywanych pośród leszczyn, na wielkich łąkach nadbużańskich zwanych łęgami…

Odkrycia… odkrycia… samodzielności…

Rodzice, zajęci byli pracą „etatową” - „inteligencja pracująca”- bezpartyjna, dla jasności  :-) .
…Chociaż nie…
-Mama musiała-dla zachowania stanowiska szefowej poczty- przynależeć. Więc wybrała PSL  :-)
Tata, zapewne, jako jedyny w urzędzie gminy sprawnie posługujący się językiem polskim w mowie i piśmie  :-)  zachował pełną „bezlegimatyjność”, nadrabiając te „braki” pracą biurową za innych, mniej gramotnych, ale przynależnych…   

Więc Rodzice nie mieli ani czasu, ale i potrzeby, na większy nadzór-jakby przystało miejskim ostrożnościom…
Zatem swoboda samodzielnych włóczęg...
I odkryć!...

Wyprawy na poziomki właśnie na łęgi, poprzez ścieżyny i urokliwe nadbużańskie bezdroża…

Dawni koledzy - Antek Gil, Heniek Hasiewicz, dwóch Józków-Kondraciuk i Ignaciuk no i oczywiście solidny-do dzisiaj - Michał. Super Michał Dejneka! :-)

Pierwsze, bardzo niewinne, wieczorne randki nad omgloną rzeczułka Hanką, ze śliczną, zwiewną Rózią Kralówną…

Hanka-rzeczułka, niby maleńka, niewinna, ale kiedy przychodziły wiosenne roztopy i zatory na Bugu, wtedy– rozochocona marcowym czy kwietniowym animuszem - wylewała szeroko, szeroko po wielkich łąkach – i podpływała aż niemal pod nasze okno i próg.
I wtedy…

- I wtedy można było wziąć balię, solidnie zakorkować i popływać po podwórku i pobliskiej łące, doznając smaku i dreszczyku wielkiej przygody.
 
…No, może nie aż takiej, jak wtedy, kiedy już miało się do dyspozycji drewnianą krypę

(tudzież bardziej samodzielny wiek   :-)   ) i czyniło znacznie dalsze wypady po zalanych  łęgach - hen!-aż niemal pod Bug.  

Rodzice bali się. Oczywiście!

…Jeżeli wiedzieli…

… Ale po co mieliśmy narażać ich na obawy, zatem raczej… nie wiedzieli…   :-)
A Przygoda była!

Teraz już nie pamiętam, czy bardziej romantyczne i pasjonujące były owe samodzielne pływania, czy owe niewinne randki z Rózią…  :-)  - zapewne jedno i drugie…


Na haneńskim cmentarzyku zostały doczesne szczątki jednej z kochanych Babć-szlachcianki Heleny Ambrozińskiej, która przetańczyła niejeden ziemiański bal tak mocno i tak... hmm...wybrednie, iż w końcu adoratorzy zrezygnowali...
Została zatem przy Siostrzenicy-czyli mojej Mamie-oddana domowi i Kościołowi.
I to było super!  A dla mnie już w ogóle   :-)
 
Nie doczekała powrotu do Puław.

Wieczny odpoczynek racz dać jej Panie! Była bardzo dobrym człowiekiem.

…Drogi…

Na kolejne-nadwiślańskie–puławskie-poznawanie - w stronach dzieciństwa i panieństwa mojej Mamy.
- Teraz w gościnnym, dobry  domu i rodzinie kochanej Cioci Haliny i Wujka Janka.
Aż do ponownego powrotu Rodziców-już emerytów-do rodzimych Puław.
...Ale to już znacznie, znacznie później.


Nauki licealne w znanym „Czartorychu” (liceum im. A.J. księcia Czartoryskiego), ze wspaniałymi nauczycielami-przeważnie jeszcze dobrego, przedwojennego zasiewu, klasycznego-inteligenckiego pochodzenia i manier.
I manier! 

… Z różnych stron, domów i przyzwyczajeń przybyliśmy…

Pamiętam prof.prof. Martę Wolińską (uczyła przed wojną moją Mamę!) a następnie delikatniutką Annę Boską - Panie od polskiego, pamiętam Kazimierę Dryję - Panią od biologii, Zdzisława Grodzkiego - Pana od matematyki,  no i - to oczywiste- fantastycznego Wychowawcę-Arasimowicza.

- Naszą klasę prowadził przez te cztery lata właśnie pan prof. Kazimierz Tadeusz Arasimowicz. Germanista, logik i… i cudowny Wychowawca!
Niezapomniany przewodnik niemieckiej poezji ( "Wer reitet so spät durch Nacht und Wind?"...) oraz po bliskich (Górki Parchackie, dalszych (Zamość, Roztocze) i dalekich (Wybrzeże Bałtyku) stronach naszej Ojczyzny.

- Tudzież po etyce. To ważne!

Niemal tak, jak pierwszy niewinny pocałunek, co ja piszę, – jaki tam pocałunek - muśnięcie – z Lusią  na szkolnym balu…
- Wtedy „chodziło się” z wybrankami trzymając za rękę, a nie różne takie te… J
No i zmieniało przy przechodzeniu z klasy do klasy…
Lusia R., Krzysia K.,  Małgosia U., Wandzia W....  Wszystkie–jakżeby-piękne dziewczyny!  
(Dla jasności- to ONE zmieniały, my byliśmy wierni. I smutni potem. … Jakiś czas…   :- )   )

A po Małgosi został mi nawet przez czas jakiś ślad…
- A właściwie mojej koszuli...
 
To był ślad bliskiego spotkania z zazdrośnikiem Tomkiem B., odrzuconym konkurentem, który po balu maturalnym zechciał dać wyraz swej frustracji. Rankiem, kiedy odprowadzałem Małgosię do domu-a mieszkała z Rodzicami w skrzydle pałacu Czartoryskich. Tomek, nie zważając na szlachetność obejść i obecność niewiasty wszak zaczął rękoczyny! Takie cóś przy damie były nietaktem. Niedopuszczalnym!!!

Zatem owe spotkanie musiało się dlań skończyć tak niefortunnie, iż zdając jeszcze tego ranka jakiś egzamin w Lublinie (Tomek był już studentem pierwszego roku), został poproszony przez profesora o powtórne przyjście, w stanie nieco bardziej… hmm… odkontuzjowanym...
 
- Tak  kończą się niekontrolowane napady zazdrości odrzucony Tomaszu.

Ale wracając do pierwszych lat licealnych.

Początkowo miałem pewne problemy z matematyką, ponieważ licealny profesor – równie groźny jak wspaniały - mgr Zdzisław Grodzki miał zapewne kompleksy ( chyba z powodu nazwiska  : -)  - w końcu ja byłem NAgrodzki), które objawiał stawiając mi przez dwa okresy gały, ale później widać ruszyło go sumienie i zaczął rehabilitować się trójkami, czwórkami a i piątki się zdarzały.

Oczywiście żartuję.
 
To ja musiałem dorosnąć do poziomu renomowanego puławskiego liceum i stawianych wymagań.

Wymagań stawianych tak konsekwentnie i z taką fachowością, iż później wszyscy, którzy zdawaliśmy na studia - przeważnie na politechniki - przeważnie na Warszawską - dostaliśmy się bez problemów.

Z wyjątkiem Miśka (oficjalnie-Mariana  :-)  ) Opani.
- On od urodzenia (chyba) miał inne predyspozycje. Zatem poszedł w aktory.
I porwał potem śliczną Hanię. Z naszej! XI b.  
- Jakim prawem?!  On – z XI c?!  
… Ale trudno, ale niech…   :-)

Dostał na odchodnym nawet dwie maski i dwie szpady, które wcześniej zakupiliśmy jako czterej „muszkieterowie”-(Krzysio Brzeziński – najlepszy w fechtunku dostał imię Atos, ja- jako drugi-d`Artagnan (sprytnie-nie?   :-)  ), a Jurek Pawłowski i Misiek podzielili się Portosem i Aramisem. Jurek-potężniejszej postury został Portosem, zatem delikatniejszemu w obejściu Miśkowi pozostał-co robić-Aramis.)

…Drogi…  

Doprowadziły właśnie do Warszawy. Na Politechnikę.
- Dlaczego na Politechnikę?
- Proste.  Kolega-niezapomniany (już śp.) Zygmunt Wojnowski-zakrzyknął: Chłopaki! Będziemy regulowali Amazonkę!

Jakżeby nie odpowiedzieć na takie wyzwanie nam-młodzieńcom pokonującym systematycznie dosyć szeroką i wartką Wisłę.
Wpław.
Od brzegu do brzegu.
Tam i z powrotem.

Poszliśmy na Budownictwo Wodne.
- Później dwa odrębne wydziały połączyły się i zmieniły nazwę na wspólną: Inżynieria Sanitarna i Wodna.
Dostaliśmy się wszyscy zdający-sześciu.
Dotrwało do końca czterech: Marcin Zalewski, dwóch Wojtków-Kozłowski oraz Bonecki i ja.
Zygmunta różne wichry życiowe wyniosły do Poznania i pod Poznań-do Rogalina, Maćka Ciepielewskiego… gdzieś nad morze…  


Pamiętam niektóre nazwiska z Politechniki:

- Ówczesnego Rektora - JM prof. Jerzego Bukowskiego;
- Dziekana wydziału-prof. Władysław  Danileckiego;
 - niektórych naszych Wykładowców - prof. prof.:  
- Edwarda Otto (matematyka-oj! dostawaliśmy-i słusznie - w kość- szczególnie na pierwszym -"odsiewczym" - semetrze i roku!
- Edwarda Świętopełka-Czetwertyńskiego (mechanika płynów,  hydraulika),
- Juliana Lambora (hydrologia),
- Zofię Kietlińską (geodezja),
- Janusza Czulaka ( mechanika budowli),
- Henryka Waldena ( mechanika cieczy i gazów),
- Zdzisława Kaczmarka (metereologia i metody statystyczne)        

Jakieś ćwiczenia miał z nami młody, sympatyczny magister Witold Strupczewski, a z geologii urocza magister Witosława Boretti (młodziutka, ale już doświadczona speleolog, taterniczka, alpinistka. Niestety zginęła w 1967r. w jaskini w Gruzji-Świeć Panie nad Jej Duszą) - córka prof. Borettiego, od którego pobieraliśmy nauki o konstrukcjach stalowych.
 
I inni...

Może jeszcze sobie przypomnę ich nazwiska…
Albo już nie...  

Ale wszystkich mam w dobrym zakątku wspomnień – to byli dobrzy, solidni ludzie, wprowadzający nas w inżynierski fach.


Mieszkaliśmy w „Akademiku” przy ul. Uniwersyteckiej 5; później w swobodnych -„bezportierowych” domkach na Jelonkach; a następnie na Mochnackiego 12 – już z portierkami.

… Bywało litościwymi, kiedy trzeba było nie zauważyć naszych dziewczyn poza godzinami oficjalnych odwiedzin ...    :-)

Z nauką działo się różnie, nawet z urlopami dziekańskimi.

Wykorzystywanymi zresztą dosyć pracowicie w spółdzielni studenckiej „Maniuś” (To były super miesiące! Mimo konieczności „waletowania” i obiadów bezmięsnych w stołówce, wydawanych przez litościwe, cudowne Panie z okienka, kiedy zostawało w kotle po rozdysponowaniu bonowych porcji  :-)    )
Ale jakoś nikt nie umarł z głodu  :-)   i wszyscy dotarliśmy do szczęśliwego końca zajęć i obronionych prac magisterskich.

… I pożegnanie z Warszawą, miastem młodzieńczych trudów nauki i sobotnio-niedzielnych wolnych relaksów; różnych zagadek życia oczekiwań, rozczarowań kolejnych poszukiwań (ale nie homo...  :-(   ),  i lirycznych spełniań… w tym z cudowną Beatką – panienką z okienka dobrego, inteligenckiego domu z tradycjami...

Okienka, które było usytuowane akurat naprzeciwko naszej kreślarni na Uniwersyteckiej 5, więc jakżeby zaniechać prób… grzech byłby… raczej…   :-)

Ale Beatka była warszawianką z dziada-pradziada a my przelotne… i odlotne ptaki, więc… niewinne uczucie zakończyło się niewinnym-bo koniecznym–smutnym odlotem.
 
- Tam praca, gdzie …stypendium fundowane.

Wspaniała Beatka została, ze swoim Uniwersytetem, swoją pedagogiką i... swoją Warszawą…

…Cóż, i tak bywa… Choć żal... był...

A potem… Droga… Drogi…

Przez miesiące i lata – a nazbierało się ich już, co niemiara :-)  - kiedy trzeba było wiedzę fachową przekładać na codzienną sprawność w firmach.
*
Różne losy różnych Kolegów: Puławy, Kazimierz, Warszawa, Poznań, Świnoujście, Pionki, Łódź… Różne…

Mój szlak - to najpierw Zakłady Azotowe w Puławach w budowie, w zespole koordynacji u inż. Tadeusza Wasilaka ( jak się masz warszawiaku Zdzisiu Baliński, wtedy groźny napastniku ligowej Wisły  :-)  ) i w wydziale nadzoru budowlanego u inż.Jerzego Bańkowskiego ( jak się masz Leszku Adachu -atucie lig brydżowych?  :-)   )

Pokoik w hoteli robotniczym, a niebawem M3 w bloku–mały pokój z maciupką kuchenką, ale za to z wielkim oknem. No i własnym kluczem. I nie krępujący  :-)  

Krótko w Zakładach Azotowych-bo tam praca, gdzie ówczesne serce :-) - w Łodzi.
 
W różnych firmach i stanowiskach – od kierownika budowy, grupy robót - po dyrektorskie (mimo uporczywej bezpartyjności-i dlatego niezbyt długo dyrektorskie…  :-)  ).

…Łódź, Zgierz, Łęczyca, Bełchatów-gdzie zakończyłem czynną inżynierską drogę.

…Dawno…

…Łódź…

- Łódź - niewieścich zwabień, męskich super zaufań i wymuszonego rozstania ( Ty dynamiczna poszukiwaczko nowości Elżbietko  :-) - czwartego już chyba obecnie nazwiska i drugiego kraju! - z wakacyjnych nałęczowskich szlaków ongiś zebrana…);

- Łódź - miejsce dobrej pracy, poszukiwań, spotkań, rozstań - również tych zawinionych przez nadwyrężoną uprzednio stabilność (przepraszam dobra, szlachetna, urodziwa, Halinko!), oraz miejsce wypełnień. Zawodowych i późniejszych-prywatnych.

 - Łódź-również miejsce natchnień...hmmm... twórczych w "temacie" fraszek i innych humoresek-ponuresek publikowanych NAWET w Karuzeli :-) pod przykryciem "Józef Hański" (Jakże mógłby poważny inżynier uskuteczniać...takie cóś   :-)  ) i ...wierszy w "Odgłosach", tudzież  w katowickim "Katoliku".

Łódź natchnień i spotkań była mi widać pisana  :-)  !  

Z najważniejszym życiowym -z niezwykle dzielną, wytrwałą, mądrą, dobrą, niezawodną i piękną Janeczką i – w konsekwencji- naszym równie, mądrym, szlachetnym i dzielnym synem. Super Synem!   :-)

…Drogi…

…Również z zaskakującym i nieco szokującym spotkaniem-twarzą w twarz-z „bezinteresowną” zawiścią, kiedy zdarzyło się nam-inżynierom-stworzyć w Bełchatowskim Kombinacie wielki projekt wynalazczy.

- Wielki, co do skali przedsięwzięcia, efektów ekonomicznych, a co za tym idzie stosownego wynagrodzenia twórców, zgodnego z obowiązującym prawem-dla jasności.

No i te formalnie gwarantowane profity uruchomiły-czy ujawniły-swoistą naturę… niektórych… nacji… z Jasiem L....... - skąd inąd całkiem sympatycznym, choć mikrowatym facetem w czołówce, któremu „nie mieściło się w pale” - jak sam obwieszczał, biegając w uniesieniu po firmie i okolicach - iż przepisy mogą konkretnie nagradzać myślenie!

- Zespołu, w którym ON nie uczestniczy!  :-)

Trzeba było dopiero dwu instancji sądu i wielomiesięcznych zmagań, żeby udowodnić oczywistą oczywistość-jak mawia inny mój Kolega.

Smutno zapewne Jasiu, że zawiódł Ciebie, Twoją „pałę” i Twą –równie aktywną, partyjną pezetpeerowską  „przyboczną” „tutejszy” wymiar sprawiedliwości…
- W dodatku wobec nas-jakoś bezpartyjnych  :-)  

…Drogi…
Spotkania dobre i… trudne…

-Szczególnie, kiedy gasły życia Rodziców. Pięknych Ludzi, którzy nie tylko przekazali Życie, ale i wszczepili mądre zasady - również te najważniejsze: Wiarę, szacunek dla prawdy i tak drogo odzyskanej Ojczyzny.

Mama i Tata oraz dwie Babcie - wspaniałe osoby, które musiały poznać i unieść trudy, nieszczęścia dwu okrutnych wojen światowych-raz, jako dzieci, drugi, jako odpowiedzialni nie tylko za swoje życia…
I nieśli - wytrwale, mądrze, szlachetnie…

Wieczny odpoczynek racz im dać Panie…
I do zobaczenia w Domu Ojca!
- Orędujcie za nami, proszę!

…Drogi…
Spotkania dobre i… bywało-trudne…

Ale tych dobrych było o wiele więcej. W tym tak bliskie spotkanie z Papieżem- „naszym” Papieżem - św. Janem Pawłem II.
- Tuż, tuż, na wyciągnięcie ręki, na lotnisku w Łodzi.

To On przypomniał-jakże wielu z nas-SKĄD NASZ RÓD! Ród Polaków, ród ludzi.
- Ludzi wyrwanych i wyrywających się z ciemnych czeluści ateizmu i szarości zwątpień.

To zaiste wielki pontyfikat.
To zaiste Wielki Nauczyciel i Przewodnik przez różne drogi, szlaki zwodzeń, zwątpień - do Domu Ojca.

…Drogi…
Na nich piękne pielgrzymki na Jasną Górę – w tym w intencji Radia Maryja, „normalne” diecezjalne, tudzież nasze „specjalne” – dziennikarzy.

Dziękuje dziewczyny i chłopaki! Szanowne Panie i Panowie! Czcigodni Księża i Siostry!
                                                                          *
Nie mogę tu nie wymienić – już z innej dobrej „wyprawy” - wspaniałej postaci-dobrego biskupa Adama Lepę-który zawsze będzie w pamięci.
I w sercu.
I w modlitwie.

Wszak to przez Jego sprawczą sugestię powstało ongiś ogólnopolskie Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy i dane mi było organizowanie, z przednim Zespołem ludzi-właśnie z naszego Stowarzyszenia-Tomkiem, Grażynką, Zygmuntem, Agnieszką, Agatą, Jankiem, x. Romanem i innymi - corocznych, krajowych konferencji cyklu: „Dziennikarz- między prawdą a kłamstwem”.  
Dane mi było organizowanie a i …występowanie.

I to obok takich tuzów jak… zresztą każdy może sam zobaczyć i wysłuchać. Zapis wszystkich sympozjów jest utrwalony na naszym portalu: www.katolickie.media.pl

I zapewne z udziału w Katolickim Stowarzyszeniu Dziennikarzy, wpadł mi pomysł (Duch wieje, kędy chce …) corocznych pielgrzymek dziennikarzy na Jasną Górę…

Pierwszą zorganizował nasz Łódzki Oddział, następne już przekazaliśmy Zarządowi Głównemu KSD z sugestią włączenia na stałe Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

A teraz chodzą mi po głowie doroczne dziennikarskie peregrynacje także do innych miejsc kultu i nawiedzeń – np. Licheń, Gietrzwałd, Warszawskie Siekierki, Gietrzwałd, Kęblno (koło Wąwolnicy i Nałęczowa), Szczyrk, Zakopane…
- Może?...
… Ale to już w rękach Zarządów Głównych Stowarzyszeń wymienionych wyżej.

– To jak będzie Koleżanki i Koledzy?

-Podejmiecie się nowych wyzwań?... Dobrze by było-pro publico bono...

…Drogi…

A jakże nie mieć w pamięci dobrych sióstr zakonnych – s. M. Kornelię-dzielną i fachową opiekunkę mniej sprawnych,
s.M. Alicję, s. Barbarę; jak nie pamiętać śp. dr. Mariana Wojtowicza – lwowiaka - wspaniałego neurologa od dzieci i wielkiej szlachetności Człowieka, oraz Jego Żonę – wilniankę - niezwykłej mądrości i dobroci - śp. Marię Siwińską...

- To również Jej autorstwa książki- piękne wiersze:"Ułam chwilę","Nie zatonąć w czasie","Dotykając brzegów"," Na zakosach dróg"," Zdmuchnięte echa". "Z progów ojczystych", oraz prozę: "U zwichniętych bram" i "Przystanek Człowiek"
miałem zaszczyt, a i radość, opracowywać oraz wydawać w okresie, kiedy założyłem wydawnictwo („Ja-Na”) i jakiś czas parałem się właśnie tym pięknym i zobowiązującym do szczególnej odpowiedzialności i staranności fachem…

A wydałem jeszcze wzruszające wiersze p.Haliny Jareckiej w tomiku "Za wszystko co jeszcze" i "Okruchy serca"; p.Katarzyny Grdesińskiej -"Cóż cień jest wart" oraz s.M. Alicji Augustynowicz CSSF -"Amen Życiu"

Przez Doktora Mariana i Panią Marię miałem udział w cyklicznych spotkaniach u śp. Małgosi Weklicz, gdzie właśnie poznałem Biskupa Adama Lepę.  
- Pasterza wielkiej mądrości i serdeczności.
Dobrego Człowieka!

Pomysłodawcę i inspiratora naszych konferencji organizowanych przez Oddział Łódzki KSD

…Jakże nie pamiętać wypraw do pięknego Torunia, na zaproszenia Ojców z Radia Maryja i kilku tam wystąpień w „Rozmowach niedokończonych” …
                                                                          *
Tak się wydarzało…

…Drogi…

Drogi prawdy i jej oglądu. I wahań. I wierności. Bez „syndromu renegata”- pisząc Bronkiem Wildsteinem (zob. Sieci 20/2020)

Dzięki temu dane było-po ścieżynkach, po wyrównanych traktach i wybojach, po nadziejach, uniesieniach i nieuniknionych rozczarowaniach, dotrzeć do pięknej przystani.

Od dynamicznego Wczoraj - do dobrego Dzisiaj, ze wspaniałą -chociaż ciut już zmęczoną latami i codziennymi obowiązkami - Żoną i dobrym, mądrym (tak jak sobie wymarzyłem - sto razy mądrzejszym ode mnie… no, dobrze-bez przesady-dziesięć razy  :-)  ) Synem.

I spokojnej Nadziei, iż będzie Polska dumna, mocna, patriotyczna, zasobna.  

Spokojnej Nadziei - z zaciekawieniem jak to będzie poza trójwymiarową przestrzenią i liniowym, jednokierunkowym czasem?
Jak to będzie poza „tutejszością”???  ….

Jak to będzie nam - „Docześniakom” w drodze ?...  
W drodze od odczuwania, do rozumienia, i do wierności Dobru…
… W drodze…
…Docześniacy w drodze… (Nie mylić z postępakami! )

***
A żeby nam się lepiej szło, czy odpoczywało, czy wzmacniało, i nie ogarniało bojaźniami-tutejszymi-niechby ukoronowanymi - jeszcze to-na wolną chwilę.
- Wiosenną; letnią…. Bądź każdą inną…

…Jeszcze w zielone gramy…

Przez kolejne grudnie maje
Każdy goni jak szalony
A za nami pozostaje
Sto okazji przegapionych
Ktoś wytyka nam, co chwila
W mróz czy upał
W zimę w lecie
Szans niedostrzeżonych tyle
I ktoś rację ma, lecz przecież

Jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy
Jeszcze któregoś rana odbijemy się od ściany
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmieci na ogniskach wiosny spłoną

Jeszcze w zielone gramy jeszcze wzrok nam się pali
Jeszcze się nam pokłonią ci, co palcem wygrażali
My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie
Jeszcze nie
Długo nie

Więc nie martwmy się, bo w końcu
Nie nam jednym się nie klei
Ważne by, choć raz w miesiącu
Mieć dyktando u nadziei
Żeby w serca kajeciku
Po literkach zanotować
I powtarzać sobie cicho
Takie prościuteńkie słowa

Jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy
Jeszcze się spełnią nasze piękne sny marzenia plany
Tylko nie ulegajmy
Przedwczesnym niepokojom
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją

Jeszcze w zielone gramy chęć skroń niejedna siwa
Jeszcze sól będzie mądra a oliwa sprawiedliwa
Różne drogi nas prowadzą, lecz ta, która w przepaść rwie
Jeszcze nie
Długo nie

Jeszcze w zielone gramy chęć życia nam nie zbrzydła
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła
I myśli sobie Ikar, co nieraz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo to bym jeszcze raz pofrunął

Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera
Gramy w nim swoje role naturszczycy bez suflera
W najróżniejszych sztukach gramy
Lecz w tej, co się skończy źle
Jeszcze nie
Długo nie

Wojciech Młynarski - Jeszcze w zielone gramy / z muzyką Jerzego "Dudusia" Matuszkiewicza/ (https://www.youtube.com/watch?v=TniEe4ay_0Y)

***
- Dlaczego to?...
- No, bo właśnie... za oknami jeszcze wspomnienie nieodległego  maja...
- No, bo właśnie zielono...
- No, bo właśnie urodziny. … Któreś tam…
- Może setne…
- A może jeszcze nie… Ale już bliżej niż dalej... :-)

Trudno nadążyć, trudno zliczyć… :-)  Są ważniejsze sprawy…

- No, bo właśnie.. jeszcze gramy... w zielone...i inne kolory życia, a nie tylko takie... poważne... spostrzeżenia i doniesienia (nie mylić z donosami!   :-)   )

Widzimy, czujemy, dostrzegamy znacznie więcej – w tym błędów-ponieważ pamiętamy (?...) własne bezdroża, zawijasy i…i nie zawsze potrafimy… pomóc innym…a i - bywa- sobie…
Ale starać się uparcie -koniecznie! - należy  :-) 

Wszystkie trudne, bywa ekstremalnie czy krańcowo trudne, spotkania z sytuacjami życiowymi, wydobywają błyskawicznie - nieraz głęboko ukryte – również przed nami samymi- dominujące rysy osobowości.

Wtedy, jakże jaskrawo i–bywa–boleśnie odczuwamy, iż nasz marsz przez „tutejszy” etap egzystencji jest kruchy.
- Ot, jakaś groźna choroba, czy inne złowrogie cienie, powodują, iż olbrzymieją owe podstawowe cechy.

I wówczas rodzi się szansa na zrozumienie, na wchłonięcie nie tylko rozumem, owej najprawdziwszej i podstawowej informacji, iż nasz kres ziemskiej wędrówki jest nieuchronny.
I zastanowienia - skąd i dokąd zdążamy?…
I na spokój...
Dziwne prawda? - Na spokój…

To szansa- a otrzymujemy ją stosownie do potrzeb-na głęboką, najgłębszą refleksję. Oraz decyzje.
Strategiczne- rzec można- decyzje, co do priorytetów w naszej doczesności, naszej „tutejszości” w drodze …

- Właśnie…

…Z daleka droga
Daleka droga
I coraz mniej już wątpliwości
Gdy skóra marszczy się, obwisa
Na kruchych żebrach
Codzienności

...Droga…
- Stąd do Wieczności…

Oby tylko wytrwać na dobrym Szlaku!

Z pomocą Bożą może się uda…  

- Co też wypisuję?!

MUSI! się udać

***
A na dzisiaj polityczny okrzyk:

- Andrzej Duda! I się uda!


- Uda Polska mądra, zasobna w Wiarę, Nadzieję, Miłość, no i dobra materialne- według potrzeb :-)  Nie zboczająca z dobrego szlaku cywilizacji łacińskiej.

- Zatem w drogę! I niech nas nie osłabią noce smutku czy paroksyzmy śmiechu, które probują owładnąć wielu odbiorców popisów odważnych ludzi z tzw. opozycji w okienku tvp.
Tudzież we wzmożeniach ulicznych.
Jakby z pogranicza etyki czy...psychiatryka...

A może...jednak... to ukryci agenci wiadomego Prezesa, który posłał swoich ludzi do ośmieszania tzw. opozycji od wewnątrz  :-)  ...

***

A na szlaku uniwersalnym - dla krzepienia umysłu-lektury: Gilbert Chesterton!


Za: http://krzysztofnagrodzki.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.