Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać- NA SKAŁACH METEORY (odc. I)

Jest miejsce w Tesalii, które wprawia w zachwyt nawet najbardziej oschłe umysły, przywykłe do traktowania wszelkich cudowności ze spokojem antycznego mędrca., czyli bez nadmiernej egzaltacji. Miejsce to nazywa się Meteora. Jest to przedziwny zespół średniowiecznych monasterów zawieszonych pod niebem na gigantycznych ostańcach.

Grupę piaskowców i zlepieńców, wyniosłą z dna morskiego, rzeźbią od setek tysięcy lat zmienne czynniki atmosferyczne, formując ów kruchy materiał w przedziwne baszty, buły, głowy cukru, w kapryśne filary, utrącone kikuty, w fantazyjne sterczyny, jakieś arkady,  w zamkowe wieżyce, wypłukując w stromiznach niezliczone nisze i groty. Miasto tych geologicznych tworów dźwiga się prostopadłymi ścianami ku niebu. Jedne formy oddzielają od drugich głębokie szczeliny, niekiedy tak wąskie, iż można ponad nimi przerzucić most, niczym nad zamkową fosą. Innym razem przepastne pęknięcia i rozpadliny rozwierają się w szerokie wąwozy, powstałe pod wpływem parcia potężnych sił geologicznych, które odepchnęły jedne pagóry od drugich. Zimowe wiatry i deszcze, a także rwące strumienie wydmuchały i wypłukały z podnóża skał wykruszoną zwietrzelinę, pozostawiając głębokie pieczary na świadectwo swej pracy. W tych naturalnych grotach pasterze trzymali owce i kozy, a wieśniacy składali siano na zimę. Przed wiekami wyparli ich stamtąd pustelnicy i zamienili bezpańskie uroczyska w kryjówki dla siebie.

Fenomenem Meteory nie są przedziwne twory geologiczne, jakkolwiek porażają swą malowniczością, lecz klasztory osadzone na skalnych wierzchołkach, uwite niczym orle gniazda w rozpadlinach i załamaniach skał. Z klasztornych tarasów, z wypuszczonych nad przepaść wież wyciągowych, z otwartych na powietrze krużganków rozciąga się porywający widok na łańcuch Pindosu, na żyzną równinę u stóp masywu, na bezkresne obszary aż do Greweny na północy i po Trikalę na południu. Ile monasterów osiadło w Meteorze? Tradycja podaje, że było ich dwadzieścia cztery, rozumiejąc pod pojęciem monasteru zarówno regularny klasztor bizantyński o wielu budynkach, jak i samodzielny kellion przeznaczony dla kilku mieszkańców. Nie wlicza się do liczby monasterów samotnych pustelni, pojedynczych kaplic, tym bardziej mniszych grot. Tych drobnych struktur o charakterze eremickim musiało być kilkadziesiąt, skoro jeszcze dziś wytrwały wędrowiec potrafi wypatrzyć liczne ich ślady. Raz są to kamienne murki sterczące ze trzysta metrów nad dnem doliny, to znów jakieś belki, porzucone ogrodzenia miniaturowych ogródeczków, puste groty z drewnianym krzyżem nad wejściem.

Pierwsze kroki skierowałem do najważniejszego monasteru, do Wielkiej Meteory, zwanej  Metamorfosis w nawiązaniu do Przemienienia Jezusa na Górze Tabor, sceny odmalowanej w prezbiterium, powszechnie powielanej w greckim prawosławiu. Jakby na potwierdzenie wiodącej pozycji wśród mniszych wspólnot, klasztor zajął rozległą powierzchnię najwyższej skały, dźwigającej się na wysokość 620 m n.p.m., na której szczyt do niedawna można się było dostać za pomocą wysokich drabin, wyciągów i lin. Dla wygody odwiedzających w 1922 roku wydrążono w litej skale tunele, a na stromiznach ułożono schody. W skład klasztoru wchodzi katolikon, czyli główny kościół, refektarz z 1557 roku o bardzo ciekawej architekturze, datowana na początek XVII wieku kaplica św. Jana Chrzciciela, kaplica św. Heleny i św. Konstantyna z 1789 roku, nowo wzniesiona kaplica św. Nektariosa, cele zakonne, kuchnia, infirmeria z 1572 roku, pomieszczenia gospodarcze, piwnice, magazyny, cmentarz i niewielkie ogrody. Katolikon budowano w dwóch etapach, w 1387  i w 1544 roku, używając foremnych bloków kamiennych na przemian z cegłami, co daje miły dla oka efekt  mozaiki, przeniesiony stąd na całe Bałkany. W latach dwudziestych XVI wieku jeden z władców Wołoszczyzny wzniósł na własny koszt potężną wieżę obronną, wysuniętą na samą krawędź przepaści, w której zainstalowano kołowroty do wciągania w sieciach ludzi i towarów. Słynący z relikwiarzy i drogocennych darów klasztor bywał ograbiany i dewastowany przez Turków, raz w 1609 roku, powtórnie dziesięć lat później po tym, jak udało im się sforsować wszelkie zabezpieczenia i podstępnie wedrzeć do jego skarbców.  Na domiar złego w 1633 roku groźny pożar w znacznym stopniu  uszkodził wiele budynków.  

W bramie kupiłem bilet wstępu. I dobrze, że klasztory zwiedza się za opłatą. Przecież z czegoś się muszą utrzymywać, tym bardziej że wiele pomieszczeń przeznaczono na ekspozycje muzealne. A jest tu co oglądać! Wspaniałej roboty ikonostas z 1789 roku oddziela nawę od sanktuarium. Iluż w nim ikon, niektóre bardzo stare, w ich oprawie wprost szydełkowa snycerka, każdy detal wypieszczony. Prawosławie kocha się w drewnie, w rzeźbie unika kamienia. I te malowidła! Są wszędzie. Nie ma wolnej powierzchni. Pokrywają ściany, filary, sklepienia. W ortodoksji wierni nie potrafią przywoływać świętych orędowników w cichej modlitwie myślowej, muszą swym patronom patrzeć prosto w oczy. A ci muszą się znajdować w zasięgu ich wzroku. Tak pomiędzy niebianami a borykającymi się na ziemskim padole nawiązuje się komunia, swoiste świętych obcowanie.

Zająłem miejsce w wysokim krześle przy ścianie. Krzeseł jest kilkanaście, stoją w rzędzie jak  stalle w w prezbiterium z naszych kościołów. Nie spieszyłem się. Jeden z mnichów po angielsku objaśniał grupie turystów znaczenie malowideł. Przysłuchiwałem się z boku. Miał świadomość, że u współczesnych ludzi znajomość Ewangelii jest szczątkowa, dlatego gościom należy się pełny wykład prawd wiary, by mogli w ogóle cokolwiek zrozumieć z tej barwnej galerii niezliczonych postaci świętych.

Najstarsze polichromie położono w rejonie ołtarza w 1483 roku, niestety zachowały się w nielicznych fragmentach. Do wzniesionego w 1544 roku kościoła prawie natychmiast zamówiono malarzy, którzy ukończyli prace w 1552 roku, jak o tym informuje okolicznościowa inskrypcja. Choć nie są znane ich imiona, anonimowi mistrzowie stworzyli wybitne i kompletne dzieło według przyjętego w ortodoksji kanonu malarskiego. Wchodzący do środka zapoznaje się z tym malarstwem najpierw w narteksie. Na trzech ścianach i na dziewięciu polach sklepienia widnieją sceny przedstawiające męczeństwo  chrześcijan. Jest to jedyna w swoim rodzaju galeria tortur i okrutnych mąk zadawanych w imię wiary wyznawcom i męczenników wszystkich wieków, poczynając od męczeństwa św. Ignacego z Antiochii rozrywanego przez lwy na rzymskiej arenie, przez śmierć św. Sebastiana naszpikowanego strzałami, aż po czasy tureckie, kiedy wielu ludzi odmawiając przyjęcia islamu poniosło śmierć w wyszukanych męczarniach.
 
W katolikonie jest już spokojniej, nie tak okrutnie, mamy tam do czynienia ze scenami dydaktycznymi o wątku zaczerpniętym z Ewangelii. Wymowne w swym przesłaniu edukacyjnym, ale i estetycznym, są sceny przybliżające ważniejsze epizody z życia i czynów Jezusa: Dwunastoletni Jezus w Świątyni,  Chrzest w Jordanie, Cudowny połów ryb, Rozmnożenie chleba, Jezus z Samarytanką przy studni jakubowej. W najdrobniejszych szczegółach została rozpisana  pasja poczynając od Wjazdu Jezusa do Jerozolimy na osiołku, przez wszystkie etapy męki aż po Kalwarię, wreszcie triumf chwalebnego zmartwychwstania. Nie mogło zabraknąć scen przybliżających ważne zdarzenia z życia Kościoła, jak sobór w Nicei, któremu we własnej osobie przewodniczy Konstantyn Wielki, siedzący na cesarskim tronie już w złocistym otoku wokół głowy. W ortodoksji jest on uznany za świętego, często zajmuje miejsce obok swej matki, św. Heleny, wespół trzymają w dłoniach krzyż Chrystusowy. Wszystko to jest barwne, żywe, porywające.

Eksponowane miejsce zajmują pustelnicy. Widzimy obu założycieli Wielkiej Meteory, Atanazego i Joazafa, wspólnie trzymających w dłoniach model kościoła. Postać Matki Bożej pojawia się wszędzie, na licznych ikonach, przeniesiona również na ściany, stoi odmalowana  w różnych ujęciach, zawsze na centralnym miejscu i zawsze w obecności Jezusa, bowiem prawosławie widziało sens powołania Maryi i Jej rolę w dziele zbawienia tylko w odniesieniu do Jej Syna.
Cały ten ogromnie rozbudowany program malarski, wykonany przez wielu artystów w różnym czasie, porywający barwnością, stanowi nie tylko obrazkowy wykład prawd wiary, na czym zależało jego twórcom, ale może być dla nas najprawdziwszą ucztą estetycznych wzruszeń. Badacze twierdzą, że wykonawcami najpiękniejszych fresków musieli być wybitni malarze z kręgu Teofanesa z Krety. A może on sam przyczynił się do ich powstania? Ich autorstwo pozostaje nierozwiązaną zagadką. Zwyczajowo malowidłami pokrywano  też refektarze, tutejszy jest przestrzenny, znak, że w przeszłości musiały obiadować w jego murach dziesiątki mnichów. Artyści uwielbiali te ogromne sale jadalne o prostych ścianach bez zbędnych załamań, jednopłaszczyznowe, pozwalające na rozwinięcie ambitnych tematów. Rzucali na ściany wielkich rozmiarów sceny narracyjne, głęboko umocowane w treściach biblijnych, wzięte też ze Starego Testamentu.

Na sąsiedniej skale rozsiadł się monaster Barlaam (Varlaam), drugi w hierarchii ważności i trzeci pod względem wielkości. Nazwę przejął od imienia pustelnika, niejakiego Barlaama, który w XIV wieku wzniósł w tym miejscu pierwszą kaplicę, wokół której wyrosła niebawem wspólnota mnisza. W XV wieku zgromadzenie się rozpadło, a pustelnię porzucono.  Miejsce jednak było atrakcyjne, więc nowej fundacji na rozległej skale o ściętym stożku dokonali dwaj bracia z Janiny, Nektarios i Teofanes z możnej rodziny Asparas. Przybyli w te strony w 1511 roku po doświadczeniach życia monastycznego na Athos i na wyspie Nisi na Jeziorze Janina w Epirze. W latach 1541-1542 zbudowali katolikon poświęcony Wszystkim Świętym wzorując się na ulubionym stylu kościołów ze Świętej Góry Athos, czyli na planie liścia koniczyny z dodanym narteksem i głęboką apsydą. Dwie kopuły wieńczą świątynię, jedna umieszczona w miejscu centralnym nad naosem, druga nad wejściem.

W 1548 roku przyozdobiono nawę katolikonu porywającymi malowidłami, których styl sugeruje wprawną rękę  Frangosa Katelanosa, wybitnego artysty z Krety ciągle jeszcze wtedy pozostającej w kręgu kulturowego oddziaływania Wenecji. Za jego autorstwem przemawiają widoczne wpływy sztuki włoskiej, duża w nich doza realizmu, płynna narracja. W sanktuarium miejsce zajmuje Matka Boża w konwencji Platytera, z misy  kopuły centralnej spogląda ku wiernym Pantokrator o surowym obliczu.

W oparciu o pozostawioną inskrypcję znamy artystów pracujących w przedsionku, czyli w narteksie. Byli nimi dwaj bracia, Georgios i Frangos Kontarisowie, zaś koszty wykonania malowideł pokrył biskup Antonios Asparas, tak jak i oni wywodzący się z epirockiej Janiny, owej kuźni ortodoksyjnej duchowości na kresach imperium tureckiego i ośrodka ciągle żywej tam sztuki bizantyńskiej. I dodali datę ukończenia dzieła: rok 1566. W kopule narteksu widzimy jeszcze raz Chrystusa Pantokratora, zaś na jednej ze ścian wyróżnia się pięknością Chrystus po raz drugi zstępujący na ziemię u kresu czasów, temat jakże wdzięczny na chrześcijańskim Wschodzie, z niecierpliwością wyczekującym spełnienia się Apokalipsy.  

I groteskowa, raczej niespotykana scena: oto pobożny starzec z długą do pasa brodą imieniem Sisoes wdał się w rozpamiętywanie  o nicości zaszczytów i znikomości władzy, która przemija niczym jesienne liście, a czyni to  przy wywiedzionym z grobu szkielecie Aleksandra Wielkiego. Kolejna inskrypcja każe nam zapamiętać imiona innych dwóch braci, Nektariosa i Teofanesa, fundatorów kościoła, podpisali się, bo sobie na to zasłużyli. Model kościoła ciągle trzymają w dłoniach, a nam pozwalają zachwycać się jego wspaniałościami.

Ten, kogo fascynuje malarstwo, winien wyjść na zewnątrz i  udać się do wzniesionej w 1627 roku kaplicy Trzech Hierarchów, a za takich prawosławie niezmiennie uznaje Bazylego Wielkiego, Grzegorza z Nazjanzu i Jana Chryzostoma, uważa ich za trzy kolumny, na których opiera się cały gmach teologii ortodoksyjnej. Podobizny tych wybitnych teologów i filozofów z okresu starożytnego Kościoła, jeszcze całego, niepodzielonego na wschodni i zachodni, są tam obecne. Wykonał je pewien Joannis z  pomocą synów, mieszkający nie daleko stąd, po sąsiedzku w mieście Kalambaka. Jan Chryzostom został odmalowany na łożu śmierci, podobnie jak i inny teolog, czczony na Wschodzie Efraim z Syrii. Sceną zbiorową, niewymownie kolorową, jest Hymn Akatystyczny. Ciekawa rzecz, że w XVII wieku w malarstwie postbizantyńskim ujawnia się już spora doza schematyzmu, z czego ówcześni twórcy musieli sobie zdawać sprawę, przed tą tendencją schyłkową próbują się jednak bronić, nieporadność przykrywają obfitą barwnością. I malowidłami dużych rozmiarów

Wybrałem się na zwiedzanie kolejnego monasteru. Hagios Nikolaos Anapavsas skromnie przysiadł u stóp wyniosłych skał, na których pysznie rozprzestrzeniają swe zabudowania duże monastery, Wielka Meteora i Barlaam.

Jest miniaturowy, więc wystarczył mu samotny ostaniec, w którego prostopadłe ściany wpięły się tarasami dobudowywane w różnym czasie kolejne pomieszczenia, jedne nad drugimi. Do środka wiodą wykute w skale schody, pokonują system krętych korytarzy, by tym sposobem wprowadzić przybysza prosto przed oblicze św. Antoniego Pustelnika, któremu poświęcono najniższą kaplicę. Wyżej, ponad nią stoi właściwy kościół, katolikon, też niewielki. A jeszcze wyżej wygospodarowano miejsce na skromny  refektarz, skąd można dojść do kolejnej kaplicy poświęconej św. Janowi Chrzcicielowi.

Sięgający początkami XIV wieku klasztor został gruntownie przebudowany na początku XVI stulecia na koszt biskupa Larisy, Joannisa Eleimona, o czym opowiada stosowna inskrypcja. Z jej treści dowiadujemy się, że wspaniałe malowidła, najpiękniejsze w całej Meteorze, wykonał sam wielki Teofanes z Krety przy pomocy dwóch synów, Symeona i Neofita, też mnichów. Malowidła ukończyli w 1527 roku. Wyraźnie widać w ich pracy przebłyski wielkie sztuki Wenecji, czym Teofanes przesiąknął na rodzinnej wyspie, przez ponad sto jeszcze lat pozostającej we władaniu dożów. Mistrz wprowadził do swojego malarstwa świeższy oddech codzienności, przydając świętym oblicza indywidualne, zróżnicowane, realistyczne, pełne życia, zaś w scenach narracyjnych zmierzył się z głębię obrazu, z perspektywę. Scena Zaśnięcia Matki Bożej jest przewspaniała.  Ortodoksja stroniła od takich malarskich nowinek pochodzących z heretyckiego Zachodu, który bardziej niż prezentowanie świętości w sztuce, eksperymentował samą sztuką, często odzierając ją z pobożnych akcentów. A to na Wschodzie uważano za odstępstwo od malarskich kanonów wypracowanych jeszcze w VIII wieku po zakończeniu konfliktów obrazoburczych, które przez ponad sto lat wstrząsały fundamentami Bizancjum. Teofanes w niczym nie sprzeniewierzył  się ortodoksji, starał się malować pobożnie, a to że wprowadził kilka technicznych nowości nie powinno stać w opozycji do wrażliwej duszy prawosławnego mnicha. W końcu malował w podrzędnym, skromnym klasztorku, w jakiejś tam Meteorze, a nie na Athos! Nigdzie wewnątrz kościoła nie mogłem zrobić żadnego zdjęcia, mnich dyżurny pilnie mnie obserwował, nie miałem zamiaru łamać ustanowionych w czyimś domu regulacji. Napatrzyłem się na to piękne malowanie, tak cudownie wycieniowanie przez światło przenikające z zewnątrz do środka. Tyle mojego, co w duszy zostanie.

Nieco niżej, kilkaset metrów w bok, natknąłem się na fragmenty monasteru Pantokratora. W XIV wieku dali mu początek dwaj świątobliwi mnisi, Neofytos, uczeń Atanazego i Neilos, fundator Hypapanti. Dawno już opustoszał i popadł w ruinę w nieznanych okolicznościach. Resztki te są niedostępne, zawieszone na skalnej półce wysoko, nie miałem zamiaru się tam wspinać, do czego potrzebne byłyby liny, a w te się nie zaopatrzyłem.
U stóp skały z ruinami monasteru Pantokratora zachowała się niewielka kaplica datowana na XII wiek, należąca pierwotnie do nieistniejącego już monasteru Doupiani, poświęconego Theotokos. Klasztor ten był bardzo ważny w hierarchii Meteorów, a to dlatego że jego przełożony sprawował władzę nad wszystkimi wspólnotami w okolicy.
Również w stanie ruiny pozostaje sławny niegdyś monaster Prodromos, czyli św. Jana Chrzciciela. Założony w XIV wieku, po kilkudziesięciu latach egzystowania szybko podupadł w nieznanych okolicznościach. Nowe życie tchnęli w opustoszałe mury kolejni dwaj bracia, Nektarios i Teofanes, pochodzący znów z Janiny, z miasta nad pięknym jeziorem w Epirze, gdzie przez cały okres tureckiego panowania chrześcijaństwo nie poddawało się islamowi, kwitło, a nawet w pewnych okresach się rozwijało. Stanowiło rodzaj oazy w państwie osmańskim. To z tego miasta wywodziło się wielu pobożnych mężów, którzy, niczym misjonarze, rozchodzili na wszystkie strony i ratowali to, co można było jeszcze ocalić spod muzułmańskiej opresji.

Pomiędzy ostańcami Wielkiej Meteory i Barlaam wyrasta z równiny karkołomny monolit zwieńczony monasterem Hypselotery, dedykowany Matce Bożej Najwyższej w Niebie. Długo się zastanawiałem, w jaki sposób pustelnikowi Doroteosowi udało się wspiąć na tę maczugę i zbudować na jej szczycie kościół w 1391 roku. Przecież musiał cały materiał budowlany nosić na plecach w koszykach, lub wciągać go linami z doliny na górę.  Do niedawna jedynym widocznym z ziemi śladem istnienia owego monasteru były zwisające liny i powyłamywane szczeble drabin.

Na podobieństwo orlego gniazda w skalną szczelinę wpiął się monaster Hypapanti, położony nieco na północ od Wielkiej Meteory. Dał mu początek mnich Neilos, dedykując kościół Wniebowstąpieniu Pańskiemu. Jako fundacja serbska z lat 1366-1367 cieszył się specjalną opieką serbskich carów, wyrosłych w potęgę na kresach Bizancjum. Z tego okresu pochodzą polichromie, uważane za bardzo cenne ze względu na ich wyśmienity stan zachowania, od XIV wieku nienaruszone, co w warunkach wielokrotnie pustoszonej Meteory jest okolicznością niespotykaną.  Do kościoła dobudowano narteks bardzo późno, w 1784 roku, a jego ściany pokrył malowidłami znany w tych stronach Dimitrios Zoukis z pomocą niejakiego Georgiosa. XVIII-wieczne malarstwo cerkiewne dotknięte jest już znamieniem uwiądu. Nie ma w nim owego ognia duchowego, wypalił się, odizolowany od świata region, gdzieś w środku przeżywającego marazm imperium osmańskiego, wewnętrznie i artystycznie mocował się sam ze sobą, z dala o wielkiej sztuki XIV stulecia, karmionej wspaniałymi osiągnięciami Serbii, nigdy więcej już  nieodtworzonymi.

Na sąsiedniej, bardzo wyniosłej i stromej skale czernieją ruiny monasteru Hagios Demetrios. Wcześnie opustoszały, pomimo wielu trudności przetrwał w dobrym stanie do pierwszych dekad XIX wieku. W jego mocnych jeszcze murach zabarykadowała się grupa greckich powstańców podczas wojen o niepodległość Grecji.  Był tak niedostępny, iż regularny oddział tureckiego wojska przez rok nie potrafił wyprzeć ich stamtąd.

I kolejna skała, a na niej Hagia Triada  lub Hagias Trias, przez swe położenie najbardziej izolowany ze wszystkich żyjących monasterów. Na tę skałę udało mi się wspiąć. Na szczycie zakołatałem do zbitych z grubachnych belek wrót. W mniejszej furtce za jakiś czas ukazał się wiekowy mnich, milczący, jakby nie z tego świata, nie wydobył z siebie ani słowa, gestem ręki zaprosił mnie do środka. Rozgościłem się zatem na jednym z tarasów w otoczeniu miniaturowych ogródeczków powycinanych w stromiźnie zbocza, zajętych piętrami pod uprawę winnej latorośli.  Zauważyłem dwie cysterny wydrążone w skalnym podłożu: a więc samowystarczalność. Wydało mi się, że klasztor dotyka samego nieba, wyżej przecież już się nie dało wspinać. Dookoła bajkowy widok, najpierw na wąską dolinę u stóp ostańców,  zajętą częściowo zabudową Kalambaki. Z drewnianego balkonu wysuniętego nad przepaścią widać było bliższe i dalsze monastery, również zalegające w ruinie, jakieś okruchy murów. W dali błękitniał dostojny masyw Pindosu, coś jak u mistrzów weneckich, którzy w swych obrazach w taki właśnie sposób umieszczali błękitny zarys Alp, ukazując je na trzecim planie. Cud stworzenia! Tak, mógłbym tu zamieszkać przez jakiś czas. Odpowiadała  mi ta samotnia, przez nikogo niezakłócona, bo żadna grupa turystów nie waży się na karkołomną wspinaczkę. Klasztor trwa jakby w półśnie, zupełnie wyobcowany od spraw tego świata. Przesiadując na tarasie pozwoliłem muskać się łagodnym oddechom wiatru. Przypomniały mi się słowa Cycerona: Si apud bibliothecam hortulum habes nihil deerit. Ale czy mają tu bibliotekę?     
                                           
Klasztor Świętej Trójcy to prawdziwa perła architektury monastycznej, prezentuje się nad wyraz malowniczo. W kronikach stoi, że początkami sięga XIV wieku, jednak pierwszą pewną datą jest rok 1438, kiedy mnich o imieniu Demetrios przystąpił z kilkoma wspólnikami do podnoszenia z ruin jakiejś wcześniejszej pustelni, niewiadomo przez kogo skleconej z patyków i kamieni. Niewielkich rozmiarów katolikon, nawiązujący do atoskiego planu liścia koniczyny,  pochodzi z 1476 roku, o czym informuje wykuta na okazję konsekracji tablica komemoratywna. Zakrystię dostawiono późno, w roku 1684,  zaś narteks jeszcze  później, w 1689 roku. Zachowane malowidła w kościele położyli na ścianach dwaj mnisi, znów rodzeni bracia, Antonios i Nikolas, dopiero w 1741 roku. Starsze freski, te z 1692 roku, znaleźć można w narteksie. Niestety, nie zachwycają pięknem. Rozejrzałem się po monasterze, mieszka tu ze trzech mnichów, w dawnych czasach musiała być ich znaczna gromada, świadczą o tym liczne cele, obszerny refektarz, rozbudowane zaplecze gospodarcze. Zauważyłem, że kaplica św. Jana Chrzciciela z 1682 roku, też pokryta malowidłami, została częściowo wykuta w litej skale, co by sugerowało, że pierwotnie mogła służyć za schronienie  pustelnikowi.

Stożek  skalnej iglicy o pionowych ścianach zajął monaster Roussanou, swą zabudową  dokładnie dopasowany do miniaturowej powierzchni, przez co jakby zlał się ze skałą w jedną bryłę. Aż do 1930 roku, kiedy przerzucono nad przepaścią most i wyłożono kamienne schody, można się było dostać do środka wyłącznie za pomocą zawieszonego na linie kosza. Z zachowanych dokumentów wiadomo, że w 1388 roku osiedli w tym odosobnieniu dwaj pustelnicy, Benediktos i Nikodemos. Obecne, późniejsze zabudowania, są dziełem mnichów Joazafa i Maksimosa, którzy odnowili życie mnisze na skale, wznosząc około 1530 roku katolikon i cele mieszkalne, później dodając kolejne pomieszczenia w miarę przybywania takich jak oni zapaleńców izolowania się od marności światowych.
Dedykowany Przemienieniu Pańskiemu kościół zachwyca elegancją architektury, a jego freski z 1560 roku uchodzą za jedne z najpiękniejszych w Meteorze. Nie znamy ich autorów, styl jednak wskazuje na szkołę kreteńską, za czym przemawia żywość barw w scenach narracyjnych oraz  naturalność w postaciach świętych, dalekich od bizantyńskiego patosu, od epatowania nieziemskością i oderwaniem się od prawideł codzienności. Zachwyca scena Narodzenia Maryi. Inna scena pokazuje Maryję na tronie pomiędzy aniołami. Dookoła rajskie krzewy, a w ich gałązkach, wśród listowia i kwiatów, bujają ptaszki. W podobnej scenerii bliskiego człowiekowi raju widzimy Dobrego Łotra zbliżającego się po śmierci na krzyżu przed tron majestatu Bożego, zapewnił mu ten przywilej sam Jezus na moment przed swym zgonem. W podobnym duchu malowano w Wenecji, a ta długo panowała na Krecie, do XVII wieku,  stamtąd, z Heraklionu, rozchodzili się po całej Grecji wykształceni na wyspie malarze.

Do klasztoru nie udało mi się wejść, mieszkają tam zakonnice objęte ścisłą klauzurą. Za to inne mniszki, bardziej otwarte na pielgrzymów i turystów, pozwalają odwiedzać swój monaster. I robią to chętnie. Chodzi o Hagios Stefanos. Klasztor ten uchodzi za przykład budownictwa sakralnego o charakterze wybitnie obronnym. Pysznie rozsiadł się na rozległym, spłaszczonym stożku kilkusetmetrowej maczugi o pionowych ścianach, niemożliwej do sforsowania z trzech stron. Aby zapewnić klasztorowi całkowite bezpieczeństwo, przewidujący architekt wysunął na samą krawędź przepastnej rozpadliny skrzydło mieszkalne monasteru, którego masywne i wysokie ściany bez okien miały pełnić rolę muru oporowego. Ponad tą przyprawiającą o zawrót głowy wąską szczeliną przerzucono most, być może że nawet zwodzony w dawnych czasach. Pokonawszy system kamiennych bram wchodzi się na skąpany w promieniach słońca widny dziedziniec. Istne zamczysko.

Początki życia wspólnotowego na tym uroczysku dał w XIV wieku mnich Antonios, skoligacony z cesarskim rodem Kantakuzenów. Obecne zabudowania pochodzą z XVI wieku, do wzniesienia których przyczynił się mnich Filoteusz. Stosunkowo duży katolikon z trzema apsydami, z obszernym narteksem zaopatrzonym w cztery kolumny, z imponującą kopułą nad nawą, wzniesiono w 1545 roku w oparciu o styl liścia koniczyny rodem z Athos. Bardzo ambitne malowidła położył na dopiero co otynkowanych  ścianach mnich Nikolaos z Kastraki. Sylwetka kościoła jawi się jako najbardziej dostojna, wzniosła i elegancka spośród wszystkich kościołów Meteory. Jej regularność zakłóciła jednak dostawiona od strony południowej kamienna galeria wsparta na rzędzie kolumn kształtnie powiązanych kamiennymi łukami. W obrębie zespołu znajduje się kaplica św. Charalambosa z 1789 roku z czaszką świętego w srebrzystym relikwiarzu. Schludnym, czystym, wypielęgnowanym i prowadzonym we wzorowym porządku  klasztorem zawiadują mniszki od 1961 roku.
Na osobną uwagę zasługuje profesjonalnie urządzone muzeum, pomieszczone w dawnym refektarzu. To, co wyeksponowano w przeszklonych gablotach, jest zaledwie znikomą cząstką tego, co ciągle znajduje się w posiadaniu poszczególnych monasterów i co było ich własnością przez wieki, a co zostało częściowo rozkradzione w XIX wieku lub zajęte ostatnimi czasy, a w przypadku księgozbiorów przeniesione do Biblioteki Narodowej w Atenach. W kilku działach tematycznych  podziwiać możemy kolekcję wspaniałych ikon, z przewagą XVII-wiecznych, są księgi liturgiczne, inkunabuły, pergaminy, niektóre nawet z VI wieku, srebrne paramenty mszalne, złotem i srebrem wyszywane szaty liturgiczne, ręcznie dziergane nakrycia ołtarzowe, inne przeznaczone na grób Chrystusa, tak zwane epitafios.