Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać- Istambuł czyli Konstantynopol (odc. IV)

Z dalekobieżnego autobusu wysiadłem na głównym dworcu w samym centrum miasta. Zaraz  podbiegło kilku szoferów, oferując swoje usługi pasażerskie. Wybrałem taksówkarza mówiącego po angielsku.
- Czy zna pan jakiś skromny, ale czysty hotelik w pobliżu Hagia Sophia, który mógłby mi pan polecić?

- Zawiozę cię w dobre miejsce, do mojego przyjaciela – odpowiedział chropowatą angielszczyzną. - Ręczę za niego. Razem pracowaliśmy w Niemczech, ja nawet dłużej, piętnaście lat – zaczął się zwierzać. - Mógłbym zostać na Zachodzie tak długo, jakbym tylko chciał. Ale po co? Nie ma sensu się zabijać. Życie jest krótkie. Zarobiłem dość, kupiłem mały domek w Kuşadasi, dwa bloki od plaży, cud! A jakie tam zachody słońca!

- Właśnie jadę z Kuşadasi.
- Wyśmienicie! Przez cztery miesiące z żoną cieszymy się wodą i ciepłem, dzieci przyjeżdżają z Niemiec na wakacje, bo tam się zakotwiczyły. Ja nie potrafię. Może jestem za stary? Nie odpowiada mi ten ich niemiecki chłód  we wzajemnych kontaktach, brak rodzinności, a i klimat posępny. Co innego młodzi, oni tu się źle czują, nie rozumieją  już Turcji, śmieszą ich nasze tradycje. Chwała niech będzie Allahowi, że przynajmniej  nie utracili wiary i języka. To zasługa mojej żony, to ona pilnowała tych spraw, ja pracowałem całymi dniami.

- To dlaczego nie zamieszka pan na stałe w Kuşadasi? Jeździć po tym zatłoczonym i hałaśliwym mieście to męka.
- To prawda, ale przywykłem. Tu się urodziłem, mamy mieszkanie, część naszej rodziny tu zamieszkuje, spotykamy się. A pracować trzeba wszędzie, w końcu jestem za młody, by nic nie robić.

Zdążyliśmy minąć wieżę Galaty i utknęliśmy w korku przy wjeździe na most o tej samej nazwie. Rozglądałem się uważnie w poszukiwaniu miejsca, gdzie w czasach bizantyńskich mógł być rozpięty ów sławny łańcuch, blokujący w razie niebezpieczeństwa wejście na wody Złotego Rogu. Kierowca cierpliwie posuwał auto do przodu, wystukując jakąś melodię na kierownicy. Zamilkł całkowicie, jakby wyczerpał temat. Zbliżała się pora popołudniowych modłów, bo jakby na dany znak ze wszystkich minaretów odezwały się modulujące śpiewy muezinów. Trwało to krótko, w niczym nie zmieniając rytmu dnia. Ruch na ulicach nawet na moment nie zwolnił, a mój kierowca nie przestał bębnić palcami w kierownicę. Wreszcie zjechaliśmy z mostu na wprost Yeni, gigantycznego meczetu z dwoma minaretami, i dopiero tam, na szerokim bulwarze  Kennedy Caddesi zrobiło się zaraz luźniej, bo odchodzące w różnych kierunkach ulice rozładowały korek. Mknęliśmy już z całą dozwoloną i niedozwoloną prędkością, omijając na poziomie morza wznoszące się stromo  nad nami wzgórze z pałacami  Topkapi.

- Czy pan wie, w którym miejscu mógł być przymocowany łańcuch zamykający wejście do Złotego Rogu – zagadnąłem kierowcę, prędzej dla przerwania tego monotonnego bębnienia w kierownicę, aniżeli dla zaspokojenia ciekawości.
- Jaki łańcuch? – zdziwił się.
- Łańcuch, który był rozpięty między jednym i drugim brzegiem Złotego Rogu. Kiedy zbliżało się niebezpieczeństwo od strony morza, łańcuch podnoszono, nawijając go na potężne kołowroty i tym sposobem blokowano wejście w głąb akwenu. Na co dzień łańcuch był opuszczony na dno, by swobodnie mogły przepływać statki.

- Kiedy to było? Ja o żadnym łańcuchu nigdy nie słyszałem.
- Prawdopodobnie urządzenie to zamontowano już we wczesnym średniowieczu jako zabezpieczenie przed licznymi wtedy atakami Arabów, Bułgarów i Słowian na Konstantynopol. Myślę, że łańcuch  musiał być rozpięty na wysokości dzisiejszego mostu Galata.

- Możliwe, muszę zapytać o to mojego przyjaciela, powinien wiedzieć, on bardzo lubi historię.
Minąwszy mury pałaców Topkapi, wjechaliśmy w plątaninę wąskich uliczek średniowiecznej części miasta. Na  lazurowym niebie wspaniale zarysowały się wysmukłe, cieniutkie niczym igiełki minarety Błękitnego Meczetu. Nieopodal nad niską zabudową dźwiga się potężna czasza największego i najświętszego kościoła Konstantynopola, Hagia Sophia, po zdobyciu miasta w 1453 roku zamienionego na meczet, zaś na początku dwudziestego wieku, kiedy powstawała nowoczesna Turcja – na muzeum.  Niestety, trzecia  najważniejsza w chrześcijaństwie świątynia po Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie i po Bazylice św. Piotra w Rzymie zostaje na powrót przekazana muzułmanom. I dzieje się to na moich oczach, teraz, w lipcu 2020 roku. Aby się to mogło stać, wpierw należało pozbawić tę szacowną budowlę statusu muzeum, jaki otrzymała w 1934 roku na kanwie wprowadzanych w państwie tureckim reform po przegranej wojnie światowej i po upadku sułtanatu. O zmianie stanu prawnego zadecydował turecki najwyższy organ sądowy pod wpływem petycji i nacisków wnoszonych w tej sprawie przez muzułmanów, a werdykt podpisał przychylny tym pomysłom prezydent  Recep Erdogan.

Nie tylko w świecie chrześcijańskim decyzja ta powoduje szok, budzi oburzenie, a nawet sprzeciw. W obecnym tak bardzo podzielanym przeróżnymi ideologiami świecie, kiedy ludzie dobrej woli pomimo wszystko próbują poszukiwać przyjaznych sposobów współżycia w warunkach możliwie pokojowych, państwo tureckie posuwa się do prowokacji, jak rzecz ujęła skrajnie oburzona tym aktem Grecja. Dla chrześcijan każda utrata kościoła sprawia głęboki ból. Z utratą Hagia Sophia w XV wieku na rzecz muzułmanów chrześcijanie mieli czas się już oswoić, jakkolwiek nigdy się z tym aktem nie pogodzili. Pomimo goryczy po utracie kościoła woleli go widzieć jako muzeum aniżeli meczet. Mówimy o kościele drogim dla całego chrześcijaństwa, także zachodniego, a nie wyłącznie ortodoksyjnego.

Jakoś przecisnęliśmy się pomiędzy ciasno ustawionymi straganami z turystyczną tandetą i niepoliczoną mnogością dywanów, znak, że znajdujemy się w jednym z  turystycznych zaułków  miasta.  

- To tutaj – zawyrokował taksówkarz. Bez mojej akceptacji wydobył z bagażnika moją torbę podróżną i pobiegł z nią prosto do recepcji. Nie miałem wyboru. Pobiegłem za nim. Właściciel hoteliku pokazał mi zaraz wolne pokoje do wyboru, niewielkie, ale schludne, najważniejsze że czyste. Wybrałem jeden na najwyższym piętrze z widokiem na Bosfor i z łatwym dojściem na dach czteropiętrowej kamienicy, gdzie urządzono taras widokowy, a dla spragnionych wystawiono  ekspres do parzenia kawy i samowar ze wrzątkiem, a przy nim torebki z herbatą. Przyjąłem warunki i pożegnałem się z sympatycznym  kierowcą, któremu właściciel, żegnając się wylewnie, wcisnął do ręki bakszysz.
- A przy okazji, jakie jest pańskie imię?
- Aykut – i wręczył mi wizytówkę z ofertą swoich usług jako kierowca przy zwiedzaniu miasta.

Rzuciłem bagaż na łóżko i wyszedłem na taras. Nie było siły, by ktokolwiek lub cokolwiek było władne sprowadzić mnie  na dół. W zachwycie nad pięknem tego czarującego miasta spędziłem dłuższą chwilę, aż do zupełnego zmroku. Bosfor wydawał się być wewnętrznym akwenem, owszem, bardzo szerokim, ale zewsząd opasanym zabudową wielomilionowej aglomeracji. Oba brzegi, europejski i azjatycki, łączą w nieustannym ruchu wodne tramwaje, mniejsze i większe statki, a w kierunku Dardaneli na południe i ku Morzu Czarnemu na północ  suną  wyładowane towarami masowce. Aż trudno uwierzyć, że mieszczą się pod przęsłami rozpiętego pomiędzy Europą a Azją Mostu Bosforskiego.
                                                               *****
Następnego dnia zwiedzanie Konstantynopola rozpocząłem od oględzin murów Teodozjusza II (408-450), cesarza przez czterdzieści dwa lata władającego  Imperium Bizantyńskim. Miał zatem sporo czasu, a i niemałe środki, by zabezpieczyć stolicę Bizancjum od strony lądu. Nie mogłem wyjść z podziwu. Co za ogrom! Jaka robota! Prawie siedem kilometrów gigantycznych konstrukcji obronnych ciągnących się od Morza Marmara  do Złotego Rogu. I jaka motywacja ówczesnych ludzi, których nie przygnębiło nieszczęście, kiedy trzęsienie ziemi o niespotykanej sile w 447 roku obróciło w perzynę całą tę ich robotę. Z jeszcze większą determinacją natychmiast przystąpili do naprawiania szkód. Trudno to sobie wyobrazić: dziewięćdziesiąt sześć wież w odstępach pięćdziesięciu pięciu metrów jedna od drugiej, a każda wysoka na trzydzieści metrów. I tak w jednej linii. Przed główną linią murów biegł drugi ciąg murów poprzedzony głęboką i szeroką fosą wypełnioną wodą. Przez tysiąc lat żaden napastnik nie był w stanie  sforsować tej zapory, a wielu było takich, którzy próbowali tego dokonać. Nie liczę zdobycia Konstantynopola przez krzyżowców IV krucjaty, bo ci weszli do miasta w 1204 roku podstępem, bez oblegania i szturmowania murów. Dopiero wprowadzenie artylerii i materiałów wybuchowych w XV wieku pozwoliło Turkom wedrzeć się do miasta.

 Po kilku godzinach marszu od tureckiego zamku Yediküle nad Morzem Marmara - w naszej tradycji znanego z przetrzymywania w jego lochach polskich jeńców i brańców w oczekiwaniu na nadejście z kraju okupu - pół żywy dotarłem do Złotego Rogu. Znalazłem się w miejscu, gdzie stał pałac cesarski, Blacherne, dziś pozostający w przerażającej ruinie, wziętej w posiadanie przez okolicznych mieszkańców na jakieś rupieciarnie.  W 1204 roku, kiedy krzyżowcy podstępem weszli do Konstantynopola, na widok pałacu oniemieli z zachwytu, tak był wspaniały. Do dnia dzisiejszego pozostała po nim ayazma, studnia słynąca z leczniczych właściwości jej wody.

Na tym starożytnym miejscu, czczonym i nawiedzanym  już w czasach pogańskich, żona cesarza Marciana, Pulcheria, wzniosła w 451 roku ogromny kościół poświęcony Matce Bożej. Przechowywano w nim największe świętości miasta i państwa:  przywiezione z Jerozolimy tunikę i płaszcz Maryi, którym nadano rangę palladium, świętości broniącej Konstantynopola. Tamtejsza przesławna ikona Blacherniotissa, wielokrotnie wynoszona w procesjach na mury miasta, ocaliła jego mieszkańców przed Awarami w 626 roku. Chociaż kościół spłonął prawie doszczętnie w 1434 roku, odbudowano go natychmiast. Po wdarciu się Turków do miasta został odebrany Grekom, co nie przeszkadzało, by ci, którzy przeżyli masakrę, udawali się doń w pielgrzymkach, a zwyczaj ten przetrwał do dziś.

W miejscu tym jakbym dotykał samej materii historii. To tu 29 maja 1453 roku dobiegł kresu jeden z najważniejszych etapów w dziejach Europy, a nawet świata. W ów wtorkowy, pogodny dzień, po prawie dwóch miesiącach oblężenia, wdarły się do Konstantynopola hordy Turków. Zgodnie z obietnicą sułtana zdobyte orężem miasto zostało wydane zwycięzcom na grabież mającą trwać bez przerwy przez trzy dni. W karnej dotąd armii tureckiej pękła dyscyplina. Kto żyw rzucił się z niesłychanym okrucieństwem i żądzą rabowania na bezbronnych mieszkańców. Miasto zostało ogołocone ze wszystkiego, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Ograbiono domy prywatne, urzędy, pałace cesarskie, kościoły i klasztory. Ci, którzy  ze względu na wiek, chorobę lub kalectwo nie nadawali się do pojmania w niewolę, na miejscu padali od miecza. Tylko nielicznym Grekom udało się w porę ujść z miasta i tak już mocno opustoszałego zanim pod jego murami ukazały się nieprzebrane rzesze niewiernych. Po zakończeniu nałożonej wolą sułtana grabieży, z którą uporano się w jeden dzień, do nieszczęsnego miasta wjechał zwycięski Mehmed II, któremu historia nadała przydomek Zdobywca.

Tak padła druga po Rzymie stolica chrześcijaństwa, stolica pierwszego w dziejach państwa chrześcijańskiego, które weszło na arenę dziejów pod mianem Cesarstwa Wschodniorzymskiego lub Bizancjum. Trwając przez ponad tysiąc lat, Bizancjum umierało stopniowo, od dwóch stuleci amputowane przez Turków, prowincja po prowincji. Chociaż Grecy, podobnie jak europejski Zachód, w świadomości byli już pogodzeni z nieodwracalnym biegiem dziejów w odniesieniu do nieodwołalnego losu Bizancjum, niemniej upadek i przejęcie Konstantynopola przez ludzi obcego pochodzenia, wrogiej religii i niskiej kultury, napawało wszystkich przerażeniem. Uświadamiano sobie, że nie jest to przejściowe zajęcie miasta, lecz że nastąpił proces nieodwracalny, stało się coś, co dokonało się na stałe, bez możliwości odwrotu. Chrześcijanie zadawali sobie pytania, jak to możliwe, by wszechmogący i miłosierny Bóg mógł dopuścić podobne nieszczęście i że przyzwolił, aby największe, najszlachetniejsze i najwspanialsze po Rzymie miasto chrześcijańskiej Europy, symbol trwania niezłomnej wiary w Chrystusa, duma prawosławia, strażnica ortodoksji, oaza nauki, sztuki, tradycji i kultury helleńskiej, mogło wpaść w ręce niewiernych! Jak to możliwe?

Nie można było mieć już żadnych złudzeń. Konstantynopol stawał się Stambułem, stolicą imperium otomańskiego, siedzibą zwycięskiego sułtana, który, pokonawszy ostatniego cesarza, Konstantyna XI, jako męczennik zabitego z mieczem w ręku na murach,  przejął jego tytuły i prerogatywy, uzurpując sobie miano bazyleusa. Okoliczność w dziejach Europy niepojęta! Sułtan turecki podjął próbę odrodzenia idei Cesarstwa Rzymskiego  pod zieloną chorągwią Proroka. Chichot historii. Jak pokazały kolejne dwa stulecia,  imperium tureckie konsekwentnie i coraz głębiej wgryzało się w rdzenne ziemie Europy, próbując podbitym ludom chrześcijańskim narzucić islam.
                                                              *****
Pierwszym aktem przejmowania na własność Konstantynopola było wywłaszczenie największego i najwspanialszego kościoła w mieście, dedykowanego Mądrości Bożej. Hagia Sophia stawała się centralnym meczetem Stambułu i całego państwa. Następował systematyczny proces turczenia i islamizacji miasta. Uzewnętrzniło się to w zajmowaniu  kościołów na potrzeby wyznawców Proroka. Sułtan prowadził daleko idącą politykę zasiedlania miasta, prawie w całości wyludnionego w następstwie ucieczki Greków, a  po jego zdobyciu wymordowania i sprzedania w niewolę resztek jego mieszkańców. W tym celu nakazał podzielić ogromny obszar prawie pustego miasta na drobne dzielnice, zaludniane    przesiedleńcami z odległych rejonów imperium,  głównie tureckimi chłopami, którzy  nie znali życia w warunkach miejskich. Każda dzielnica miała otrzymać własne centrum, którego sercem i najważniejszą budowlą miał być meczet i przyległe doń zabudowania, takie jak szkoła koraniczna, madrasa, kuchnia dla ubogich, budynek lokalnego urzędnika, hospicjum dla podróżnych, wreszcie szpital. W sprawie meczetów sułtan zarządził przejmowanie dla potrzeb muzułmanów  kościołów chrześcijańskich.

Za takim rozwiązaniem przemawiały względy prawne i praktyczne. Jako miasto zdobyte siłą, a nie poddane pokojowo, Konstantynopol tracił prawo własności do wszelkich nieruchomości, także do kościołów. Los chrześcijańskich świątyń zależał teraz od woli sułtana. Te zaś w większości były opuszczone bądź porzucone z braku  prawosławnych wiernych. W końcu tańszym i praktyczniejszym zabiegiem była adaptacja istniejącego już kościoła na potrzeby wiernych muzułmańskich. Tym bardziej że architektura kościołów znakomicie nadawała się na muzułmańskie domy modlitwy, które już wcześniej zaczęto wznosić w oparciu o plan sakralnych budowli bizantyńskich. Wystarczyło wyznaczyć w zajętym kościele kierunek Mekki i w tym miejscu wykuć w ścianie niszę modlitewną, mihrab, zbudować pulpit dla duchownego, czyli mimbar, na zewnątrz wznieść wieżyczkę modlitewną, minaret i tak przerobiony kościół mógł już służyć wyznawcom Allaha za meczet. Aby uniknąć obrazy uczuć religijnych muzułmanów, freski i mozaiki, którymi były ozdobione kościoły, zostały bądź to zdarte do gołej ściany, bądź obrzucone warstwą tynku, zaś w kościołach porzuconych i nieprzejętych przez muzułmanów powszechną praktyką było wydłubanie oczu postaciom świętych.

Bizancjum wypracowało jedną z najwspanialszych odmian sztuki chrześcijańskiej, a Konstantynopol przez tysiąc lat uchodził za jej kolebkę. Dzisiejszy turysta lub pielgrzym, zainteresowany tą niedościgłą sztuką bizantyńskiego  budownictwa sakralnego,  winien w Istambule odwiedzić wiele meczetów, by w ich rzucie, bryle i zdobnictwie ujrzeć najczystsze dzieła chrześcijańskiego geniuszu. Takich budowli znajdzie w mieście kilkadziesiąt, a jest to cząstka spośród setek kościołów, które znajdowały się w Konstantynopolu, a które po upadku miasta z różnych powodów nie przetrwały próby czasu, ani wrogości obcej im cywilizacji islamu. Nie tu miejsce na prezentację wszystkich tych niezwykłości architektury, na co byłoby potrzeba opasłego tomu. Niech wystarczy  krótka lista  najciekawszych obiektów w kontekście architektury, jak i wielkiej roli duchowej, jaką pełniły te kościoły w państwie bizantyńskim.
                                                                 *****
Najwięcej kościołów obrócono na meczety bezpośrednio po zdobyciu Konstantynopola, czyli pod rządami dwóch pierwszych sułtanów, Mehmeda II (1451-1481) i jego syna Bajezyda II (1481-1512). Los Hagia Sophii podzielił kościół Pantokratora, należący do sławnego i jednego z największych monasterów w mieście. Stanowił zespół sakralny, w którego skład, oprócz klasztoru, szpitala, hospicjum i wielu instytucji charytatywnych, wchodziły dwa kościoły z XII wieku,  stojące jeden obok drugiego i przedzielone kaplicą grzebalną, będącą mauzoleum cesarskim dla zmarłych członków rodziny Komnenów. Spoczęli w niej również ostatni Paleologowie, Manuel II, Jan VIII i jego żona Maria z Trepizondy, ostatnia cesarzowa Bizancjum. W klasztornym zespole rezydowali królowie łacińscy do 1261 roku.
Udzielił on również schronienia Jerzemu Scholariosowi, nieprzejednanemu przeciwnikowi unii z Kościołem katolickim, próżno podejmowanej na soborze w Ferrarze, na którym ten wielki uczony i teolog był  obecny. Sprzedanego w niewolę tureckiemu chłopu, odszukał mędrca Mehmed II, przywołał go do siebie i mianował pierwszym po podboju patriarchą wszystkich Greków. Pomimo licznych przeróbek na potrzeby meczetu Zeyrek Kilise zespół w dobrym stanie zachował swój bizantyński wygląd i można go podziwiać w pobliżu Złotego Rogu, przy ruchliwym Bulwarze Atatürka.
Zaraz też został przejęty przez Turków kościół Zbawiciela Pantepoptes, Chrystusa Wszechwidzącego, kościół leżący po sąsiedzku z poprzednim. Ufundowała go pod koniec XI wieku Anna Delessena, matka Aleksego I Komnena, po śmierci męża żyjąca w przyległym klasztorze jako mniszka i pochowana w kościele swej fundacji. I ten kościół, bardzo ważny w dziejach miasta, zachowany w dobrym stanie jako meczet Eski Imaret, prezentuje całe dostojeństwo bizantyńskiego budownictwa sakralnego  epoki Komnenów.

Jeszcze w tym samym roku 1453 odebrano Grekom bardzo piękną, elegancką i regularną  świątynię Zbawiciela Akataleptos, ostatnio identyfikowaną jako Theotokos Kyriotissa, położoną w samym centrum miasta, na osi akweduktu cesarza Walensa. Jako meczet Kalenderhane zwycięski sułtan podarował go tureckim derwiszom. Ci na szczęście nie wnieśli do budowli zbyt wielu przeróbek, więc w jej bryle zachował się  pierwotny układ kościoła krzyżowo-kopułowego z narteksem i egzonarteksem, z oryginalnymi marmurami i wieloma fragmentami rzeźbionej kamieniarki. Największą niespodzianką są odkryte pod warstwą tynku freski przedstawiające epizody z życia św. Franciszka z Asyżu, jedyne tego rodzaju sceny w Konstantynopolu. Wykonane około 1250 roku, a więc pół wieku wcześniej aniżeli sławny cykl Giotta z górnej bazyliki w Asyżu, reprezentują bardzo wysoki poziom artystyczny. Ich autorstwo przypisuje się nadwornemu malarzowi łacińskiego króla Ludwika z Jerozolimy. Ten dwunastowieczny kościół, wzniesiony na ruinach wcześniejszego, zachował mozaikę "Ofiarowania w Świątyni", datowaną na VII wiek,  znaczy to, że jako jedyna w mieście przeżyła jakimś sposobem niszczenie świętych wizerunków w okresie ikonoklazmu.

Z powodu bliskości morza, wspaniały architektonicznie kościół św. Teodozji, świętość dla mieszkańców Konstantynopola i przez całe wieki jedno z najważniejszych centrów pielgrzymkowych, zaraz po podboju został zamieniony na magazyn floty tureckiej stacjonującej na wodach Złotego Rogu. Meczetem pod nazwą Gul, „Róża”, stał się pod koniec XV wieku. Ten starodawny, fundowany jeszcze przez Bazylego I (867-886) kościół uchodził za skarbiec relikwii, które dwa razy w tygodniu obnoszono po mieście w uroczystej procesji. Wiele z tych relikwii  padło łupem krzyżowców podczas nieszczęsnej IV wyprawy krzyżowej, by ozdobić nimi wiele katolickich świątyń na Zachodzie. Kościół był tak ważny dla mieszkańców stolicy, iż traktowano go jako otwarte dzień i noc sanktuarium dla prowadzenia nieprzerwanych w nim nabożeństw. W noc poprzedzającą ostateczny szturm Turków na miasto modlił się w jego murach Konstantyn XI zanim udał się do Hagia Sophia, poczym w rycerskiej zbroi ruszył na mury. Kiedy  rankiem następnego dnia Turcy przełamali obronę i wpadli do miasta, w tonącym od róż kościele, przed ołtarzem św. Teodozji,  znaleźli tłum modlących się kobiet. Wszystkie zostały uprowadzone w niewolę.

Do piękniejszych budowli bizantyńskich o niewielkiej ingerencji architektonicznej ze strony Turków należy zaliczyć kościół św. Teodora, zamieniony na meczet Kilise Camii. Kościół wzniesiony na przełomie XI-XII wieku na planie prostokąta, trzynawowy, z kopułą centralną, z apsydą, z narteksem i egzonarteksem, jawi się jako bardzo elegancka świątynia. W środku spod warstwy tynku wydobyto fragmenty pięknych mozaik, jedna przedstawia postać Matki Bożej w otoczeniu proroków Starego Testamentu. Nie zdarto do końca marmurowych okładzin, tak jak nie usunięto kolumn i kapiteli pochodzących z jakiegoś starszego kościoła z VI wieku. Stoi ten kościół-meczet w plątaninie uliczek niedaleko Suleymaniye, najbardziej monumentalnego zespołu muzułmańskiego w mieście.

Bizantyńscy cesarze nie mieli jednego mauzoleum, kazali się grzebać w różnych kościołach Konstantynopola, każdy z nich najchętniej w pochodzącym z własnej fundacji. Za miejsce cmentarne Paleologów uchodził przez dwieście lat kościół św. Jana Chrzciciela, fundowany przez cesarzową Teodorę, żonę Michała VIII Paleologa, tego samego, który wyparł ze stolicy Łacinników w 1261 roku i powtórnie objął tron swych bizantyńskich poprzedników. Od tego czasu stanowił on wotum wdzięczności za odzyskanie miasta przez Greków. Pobożna władczymi spoczęła w cesarskiej kaplicy, znalazł tam miejsce wiecznego spoczynku cesarz Andronik II, a przy nim pochowano wiele księżniczek z królewskiej  rodziny Paleologów. Mauzoleum to i sam kościół, razem z przyległym doń innym kościołem  Theotokos Panachrantos, fundowanym za Leona VI na początku X wieku, został zamieniony na meczet i szkołę koraniczną w 1496 roku pod nazwą Fenari Isa Camii. Cechy budownictwa bizantyńskiego nie zostały zatarte, są widoczne w jego bryle.
Bizantyńską sylwetkę zachował kościół św. Andrzeja z Krety, zamieniony na meczet Koca Pasza Camii w 1486 roku. Dedykacją nawiązuje do pamięci lokalnego świętego z okresu ikonoklazmu, który życiem przypłacił wierność w obronie czci obrazów niszczonych przez obrazoburców.

Za najwspanialszy w mieście zabytek bizantyński uchodzi kościół Sergiusza i Bakchusa przy głównym bulwarze nad Morzem Marmara, naśladujący architekturą kościół San Vitale w Rawennie. Został odebrany Grekom na początku XVI wieku przez zarządcę czarnych eunuchów z haremu Bajezyda II i przemianowany na meczet Kücük Aya Sofya Camii. Jest to bardzo starożytny kościół, wystawiony przez Justyniana Wielkiego w podzięce za ocalenie mu życia. Cesarz rozpoczął budowę w 527 roku, a więc nazajutrz po wstąpieniu na tron. Tradycja mówi, że mieli mu się ukazać we śnie owi dwaj męczennicy, rzymscy żołnierze, Sergiusz i Bakchus, z przesłaniem, że wyrok śmierci orzeczony na Justyniana jest niesprawiedliwy, bo rzekomy winowajca nie dopuścił się zdrady stanu.

Dłużej, bo do 1573 roku, przetrwała w greckich rekach jedna z najpiękniejszych świątyń bizantyńskich w mieście,  kościół Pammakaristos, czyli Matki Bożej Przebłogosławionej. W tymże roku Murad III zamienił go na meczet Fathiye, czyli Zwycięski dla upamiętnienia podboju Gruzji i Azerbejdżanu, kto wie czy również nie dla odreagowania wielkiej klęski, jaką poniosła jego flota w bitwie morskiej pod Lepanto w 1571 roku. A przecież Mehmed II po zdobyciu Konstantynopola pozostawił ten kościół Grekom, być może ze względu na sympatię, jaką darzył Jerzego Scholariosa, który jako patriarcha pod zakonnym imieniem Gennadios osiadł w przyległym klasztorze. Ten starodawny kościół, wielokrotnie przebudowywany, prawdziwy klejnot architektury, uchodzi za wiodący przykład renesansu Paleologów z XIV wieku. Obecnie boczna kaplica została wyłączona z funkcji meczetu i zamieniona na muzeum z powodu wspaniałych mozaik, które Instytut Bizantyński wydobył spod warstwy tynku i udostępnił do zwiedzania.

Przyległe do murów Teodozjusza, wkomponowane w bryłę twierdzy Yadicüle, zalega w plątaninie marnych uliczek posępne rumowisko ogromnej bazyliki o czysto bizantyńskim wątku murów. Są to mizerne resztki katolikonu najstarszego i najważniejszego w Konstantynopolu monasteru św. Jana w dzielnicy Studion. Został ufundowany przez patrycjusza Studiosa i ukończony w stylu bazylikowym w 463 roku. Ongiś zamieszkiwało monaster ponad tysiąc mnichów, którzy – jako akoimati – oddawali się nieustannym modłom, noc i dzień, bez przerwy przez cały rok, w cyklicznych zmianach. To w tym klasztorze broniono ikon aż do męczeńskiej śmierci wielu mnichów podczas kontrowersji wokół zasadności oddawania czci obrazom w VIII wieku. To w jego murach kilkadziesiąt lat później przebywał wielki reformator życia zakonnego na Wschodzie, Teodor Studyta, święty ortodoksji. Wreszcie to w tym kościele cesarz Michał VIII Paleolog odprawił pierwsze modły dziękczynne po wkroczeniu do miasta w dzień Wniebowzięcia Matki Bożej, 15 sierpnia 1261 roku, dzień kończący półwieczne panowanie Łacinników nad Bosforem. Przez wieki klasztor uchodził za centrum życia duchowego, intelektualnego i kulturalnego Konstantynopola, stąd po upadku miasta ewakuowali się do Italii liczni myśliciele, uczeni, teolodzy, pisarze, by upowszechniać na Zachodzie myśl i literaturę grecką, co walnie się przyczyniło do rozwoju renesansu. Bajezyd II odebrał tę świętość Grekom i przekazał klasztor wyznawcom Proroka. Ci porzucili bezpańsko to miejsce po tym, jak wielkie trzęsienie ziemi w 1894 roku obróciło w gruzy całą okolicę wraz z chrześcijańską zabudową.

Całkowicie bizantyńskim kościołem bez ingerencji architektonicznych w czasach tureckich, jest Hagia Eirene, kościół Boskiego Pokoju, dumnie stojący w cieniu Hagia Sophia. Nie został zamieniony na meczet, gdyż znalazł się w obrębie wznoszonych w tym miejscu dziedzińców i pawilonów sułtańskiej siedziby Topkapi. Po zajęciu miasta  Mehmed II przemianował kościół na zbrojownię dla skoszarowanych w sąsiedztwie pułków janczarskich. Ze środka usunięto wtedy cudowny ikonostas, rozkradziono znajdujące się tam kosztowności, a ściany z mozaikami pokryto warstwą tynku. W takim stanie przetrwał do czasów obecnych zamieniony na hale koncertową. Od samego początku, kiedy tylko kościół stanął, uchodził za świętość nie tylko dla Greków, także dla wszystkich innych wiernych Kościoła powszechnego, wtedy jeszcze niepodzielonego na rzymski i grecki. To w tych szacownych  murach biskupi omawiali sprawę Ariusza zanim udali się na obrady zwołanego do Nicei soboru w 325 roku, zaś kilkadziesiąt lat później, w roku 381, na kolejnym soborze w tych samych murach ogłoszono Ariusza  heretykiem i publicznie potępiono jego błędną naukę. Mocno podniszczony w czasie rewolty Nike w roku 532, został przebudowany przez Justyniana Wielkiego pięć lat później,  razem z Hagia Sophią.

Jedynym kościołem, jaki Grekom pozostawił sułtan po zdobyciu Konstantynopola i jaki zdołali oni utrzymać w swym posiadaniu do dnia dzisiejszego, jest Panaghia Mouchliotissa, czyli kościół Matki Bożej od Mongołów. A stało się tak dlatego, że grecki architekt na usługach Mehmeda II, człowiek, który przeszedł na islam, uprosił u sułtana firman gwarantujący nietykalność kościoła i pozostawienie go w rękach rodaków. Przychylny wybitnemu artyście władca wyraził na to zgodę. Kościół nie jest architektonicznie imponujący, może dlatego nie upominali się o tę grecka pamiątkę późniejsi sułtani. Ponieważ nie był do końca  ograbiony, przechowały się w nim trzy ikony sprzed upadku Konstantynopola, wykonane techniką mozaikową. Przedstawiają Matkę Bożą Pammakaristos, św. Mikołaja i św. Jerzego. Intrygująca nazwa kościoła nawiązuje do jego fundatorki, Marii Paleolog, nieślubnej córki Michała VIII Paleologa. W 1265 roku młoda księżniczka została usunięta z dworu i wysłana przez ojca jako narzeczona do chana mongolskiego, Hulagu. Zanim dotarła do odległej ojczyzny władcy Azji, niedoszły małżonek zdążył zejść z tego świata. Dziewczynę wydano zatem za jego syna, Abagu, z którym pozostawała w związku małżeńskim przez piętnaście lat. Ta pobożna niewiasta zdołała przekonać swego małżonka do chrześcijaństwa, który wyraził zgodę na chrzest, w ślad za nim podobnie postąpił  cały jego dwór, tudzież wielu mongolskich dostojników. Kiedy mąż jej zginął skrytobójczo zamordowany z ręki brata, Ahmeta, Maria powróciła do Konstantynopola w 1281 roku. Odrzucając ojcowską zachętę do wyjścia za mąż za kolejnego chana mongolskiego, Charabanda, pozostała w ojczyźnie, oddając się dziełom miłosierdzia. Ufundowała między innymi ten właśnie kościół, dedykując go Matce Bożej Opiekunce Mongołów. Przybrała habit mniszki i dokończyła  żywota w założonym przy kościele klasztorze.

Przypadek Marii Paleolog może stanowić przyczynek do refleksji nad zaniedbaniem, jakiego dopuściło się Bizancjum na równi z krajami katolickiego Zachodu w dziele chrystianizowania ludów Azji Środkowej. Wprawdzie franciszkanie już w XIII wieku podjęli próbę dotarcia  z tym zamiarem do Mongołów, a nawet próbowali nawracać cesarza chińskiego,  podobnego wysiłku nie podjęto w przypadku ludów tureckich. A to wielkie zaniedbanie! W momencie, gdy ludy te wychodziły z politycznego niebytu i wkraczały na arenę historii jako aktywny czynnik w polityce środkowej Azji, w Konstantynopolu nie dołożono starań, aby wysłać do nich misjonarzy. A przecież był to okres wprowadzania do wspólnoty Kościoła Rusinów, Bułgarów, Pieczyngów, Madziarów, Słowian. Ludami tureckimi nikt się nie zajął. Pozostawione samym sobie przyjęły wiarę Proroka, by wejść w obszar oddziaływania islamu.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.