Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać-Petra jest tylko jedna (odc. XIV)

W Jordanii jest tyle ciekawych miejsc do oglądania! Choć kraj jest niewielki, wszak większość jego terytorium zajmują pustynie, nie sposób ogarnąć tego wszystkiego, co przez tysiąclecia nawarstwiły kolejne kultury i cywilizacje w wąskim pasie żyznych ziem Edomu, Moabu i Zajordania.

Kierując się na południe, zrezygnowałem z w miarę wygodnej autostrady - Desert Highway – zatłoczonej nieprawdopodobną mnogością ciężarówek, wszak to główna arteria komunikacyjna do Arabii Saudyjskiej i państw Zatoki Perskiej.  Wolałem powolną, krętą, nieopisanie malowniczą drogę rzymską - Via Nova Traiana, biblijną Drogę Królewską. Żywiłem pragnienie pozostawania jak najbliżej matecznika historii, dziejów biblijnych, by się zanadto nie oddalać od brzegów Morza Martwego. I tym to sposobem dotarłem do Petry. Wszędzie spektakularne krajobrazy! Góry bez śladu życia. Pustka. Po zachodniej stronie doliny Araby, już na południe od Morza Martwego, rozciąga się Negeb, największa pustynia Izraela. Po stronie wschodniej złoci się ocean piasków na obrzeżu Żyznego Półksiężyca ciągnący się aż do doliny Tygrysu i Eufratu. A nawet jeszcze dalej.

W basenie Morza Śródziemnego wzniesiono setki miast w starożytności.  Wszystkie, wyrosłe na bazie tej samej cywilizacji grecko-rzymskiej, posiadały wspólne cechy urbanistyczne i architektoniczne, jakkolwiek mogły się różnić między sobą położeniem, rozmiarami, składem etnicznym mieszkańców i ich zamożnością. Niemniej ówczesny człowiek, podróżując z jednego krańca Imperium Rzymskiego na drugi, czuł się jak u siebie w domu bez względu na miejsce zamieszkania, na używany w mowie język, jakim się posługiwało na co dzień pospólstwo, wszak przynależał do kręgu tej samej cywilizacji grecko-rzymskiej i mógł wszędzie znaleźć ludzi biegle znających grekę i łacinę, nie tylko w gronie elit i urzędników, ale i kupców.

Jedno miasto wyłamywało się z tej powszechności. Była nim Petra. Z powodu jej odmienności można się spierać, czy rzeczywiście należało do cywilizacji śródziemnomorskiej, czy raczej stanowiło niepowtarzalny twór sam w sobie, kreację własną, jedyną w swoim rodzaju, może jak Palmira w Syrii. Miasto bowiem leżało na granicy dwóch światów: wysokiej cywilizacji i kultury Zachodu oraz koczowniczych tradycji ludów pustyni.

Petra pełniła rolę stolicy Nabatejczyków najmniej przez cztery stulecia, od IV wieku przed Chr., kiedy pojawiła się pierwszy raz w źródłach pisanych pod datą 312 roku, aż do II wieku naszej ery chrześcijańskiej. Wraz ze śmiercią ostatniego króla, Rabbela II w 106 roku po Chr., weszła w skład Imperium Rzymskiego na prawach samodzielnej prowincji. Nabatejczycy, arabski lud pustyni, rozwijał się na obrzeżach potęg ówczesnego Wschodu, ogarniętych konfliktami Seleucydów z Syrii i Ptolomeuszy z Egiptu. Zasiedlając obszar krzyżowania się starożytnych szlaków komunikacyjnych, prowadzących do portów Morza Śródziemnego z Babilonu, ze środkowego Wschodu, a nawet z Indii i Chin, to znów z Arabii Szczęśliwej, tam, gdzie dziś jest Oman i Jemen, z Egiptu, a także z krajów środkowej Afryki, przejęli kontrolę nad ówczesnym handlem międzynarodowym.

Podróżującym przez nabatejską ziemię karawanom zapewniali zbrojną eskortę, urządzali dla kupców miejsca postojów na noc, drążyli studnie, dostarczali żywności dla ludzi i paszy dla zwierząt, służyli jako przewodnicy, pobierali stosowne opłaty za tranzyt i świadczyli podróżnym wszelkie inne usługi. To wystarczyło, by ten zaradny lud doszedł do bajecznych bogactw. Ich zamożność uzewnętrzniła się we wspaniałości nabatejskiej stolicy.

Petra leży wśród skał kolorowych od wielobarwnych piaskowców z dominantą czerwieni. Została tak starannie ukryta przed światem w głębokich wąwozach, że Zachód dowiedział się o jej istnieniu dopiero w XIX wieku. John Burckhard, podróżnik, awanturnik i badacz, w przebraniu za muzułmańskiego pielgrzyma, z narażeniem życia, w 1812 roku został dopuszczony w osnute tajemnicą miejsce. Głębokie pęknięcie tektoniczne o prostopadłych ścianach, wypiętrzonych na ponad sto metrów, to pogrążony w półmroku wąwóz, tak wąski, iż przesklepione nad nim niebo wygląda niczym wąziutka tasiemka o  intensywnym błękicie. Długi na ponad kilometr Bab as-Siq pełnił rolę głównej alei wjazdowej do nabatejskiej stolicy, ze względu na naturalne walory obronne, nigdy przez nikogo niezdobytej, nawet przez Rzymian, wszak królestwo Nabatejczyków pozyskali drogą pokojową, zapisane im testamentem ostatniego króla.

Kamienny bruk, który w wielu miejscach wyziera spod warstwy czerwonego pyłu, jeszcze dziś nosi ślady kolein po ciężkich wozach toczonych na drewnianych kołach.

Na ścianach wąwozu widnieją płytkie nisze, mocno zerodowane, kiedyś z posążkami bóstw, a wśród nich patronki miasta – Duszary – o mocno stylizowanym, prostokątnym obliczu, bogini dobrej i łaskawej. I wszędzie grobowce! Wystarczy wydostać się z wąwozu na niewielki plac, by człowieka obezwładnił wygląd jednego z nich, najbardziej monumentalnego, o fasadzie noszącej znamiona stylu mieszanego, swoistego eklektyzmu: greckiego, rzymskiego, egipskiego i nabatejskiejgo, bo i Nabatejczycy wypracowali swój własny porządek w architekturze i w zdobnictwie. Nie wiadomo, do kogo należał grobowiec.
 
A może to jednak świątynia?  
Z braku wiedzy na ten temat mieszkający po grobowcach Beduini mienili go Skarbcem. Wykuwanych w miękkich skałach grobowców liczy się na setki. Potrzeba by  kilku dni, by je poznać,  wiele z nich poukrywano w bocznych kanionach, w jarach, w skalnych uroczyskach, na płaskowyżu - wszędzie.
Ich architektura jest przeróżna, jedne wzruszają swoim ubóstwem i prostotą, to te dla pospólstwa, wykuwane we własnym zakresie, rękoma członków rodziny zmarłego, inne porażają przepychem fasad o znamionach prawdziwych dzieł sztuki sepulkralnej, dzieło profesjonalnych kamieniarzy.
 
Pojemność jednych zaspakajała potrzeby szczupłego grona zmarłych, jak i żałobników. Bogatych stać było na grobowce podobne do ogromnych sal, a byli i tacy, którzy jeszcze za życia zdążyli przy komorze grobowej zadbać o triclinium, czyli o salę biesiadną przeznaczoną na gromadzenie się rodziny zmarłego dla wspólnych z nieboszczykiem uczt pośmiertnych.

Wszędzie grobowce, a gdzie znajdują się domy tych zamożnych ludzi? Na żaden nie natrafiłem. Również archeolodzy nie potrafili wskazać ich lokalizację. Nic, tylko grobowce. Jak gdyby tych ludzi sprzed dwóch tysiącleci nie zajmowało życie doczesne, owszem, ulotne i krótkotrwałe, chociaż obfitujące w dobra, wszak Nabatejczycy to przecież zamożni i ruchliwi kupcy i pośrednicy w dystrybucji dóbr.

Pomimo bogactw absorbowało ich życie w zaświatach - pełne i wieczne, jak się mogli spodziewać, równie obfitujące we wszelakie dobra i uciechy. Ich grobowce to niejako przedsionki, skąd dusze zmarłych wyrywały się do pełni pozaziemskiego życia w zaświatach.

Po 106 roku Rzymianie na swój sposób przebudowali miasto. Ich z kolei kusiło nie tyle życie wieczne, chociaż i o takie zabiegali, porywało ich życie ziemskie, wymierne, tu i teraz – carpe diem – doradzał Horacy.  Ku rozrywce wycięli w skale teatr na kilka tysięcy widzów, tylko skąd na tych pustkowiach tylu ludzi, wytyczyli wzdłuż płynącego okresowo strumienia obrzeżoną kolumnami ulicę, cardo,  wznieśli nimfeum, założyli forum i dwa towarzyszące rynki, pobudowali aż trzy świątynie dla swoich bóstw.

W ślad za Grekami i Rzymianami chrześcijaństwo do Petry dotarło wcześnie. Być może chętnie zaakceptowane przez samych Nabatejczyków o tak eschatologicznym nastawieniu do ziemskiej egzystencji. Dowodem na to jest ozdobiony mozaikami posadzkowymi  kościół bazylikowy, wyposażony w atrium i w doskonałym stanie zachowane baptysterium z IV wieku. Wspiąłem się na urwisko, by to wszystko zobaczyć. Owszem, podobały mi się mozaiki, ale daleko im do subtelności mozaik z Madaby. Są bardziej toporne, układane z grubszych kamyków, przez co mniej wyraziste, pozbawione cieniowania.

Mnisi i to uroczysko odkryli dla siebie. Gdzież mogli znaleźć lepsze locum aniżeli nie w starych grobowcach? Przynajmniej w tych mniejszych, w pieczarach grobowych prostego ludu, bo te ogromne, monumentalne grobowce mogłyby im się kojarzyć z pałacami bogaczy. W Petrze znaleźli się blisko ważnych wydarzeń biblijnych, bo ta sfera świadomości zaprzątała ich umysły.

Wysoko na dominującym nad Petrą płaskowyżu Gebel Haroun, dokąd trzeba się wspinać po wyciętych w skałach schodach, znaleźć można niewielką budowlę o bielejącej kopule. To grobowiec Aarona. Nie tylko Mojżeszowi, ale i jego bratu, Aaronowi, nie było dane dotrzeć do Ziemi Obiecanej. Z woli Jahwe został zaprowadzony na szczyt góry Hor, tam zdjęto z niego szaty, obleczono w nie jego syna, Eleazara, prorok zaś został przyłączony do swoich przodków, jak Biblia określa akt śmierci (Lb 20,22-29).

Miejscowi muzułmanie otaczają czcią tę samotnię, gdyż i Aaron, tak jak i Mojżesz, uchodzi u nich za wielkiego proroka. Przejście Izraelitów z Egiptu do Kanaanu odbywało się przez ziemie Edomu, zasiedlone wieki później przez Nabatejczyków. Wyznawcy islamu mają tego pełną świadomość. Chętnie pokazują szlak przejścia Hebrajczyków przez pustynię Rum, niewyobrażalnie piękny zakątek współczesnej Jordanii. Zaś przy wyjeździe z Petry, która przecież po arabsku występuje pod nazwą Wadi Musa, pozwalają zaczerpnąć wody ze źródła, które wytrysnęło ze skały po dwukrotnym jej uderzeniu laską przez Mojżesza.
To pamiętne wody Meriba, miejsce, gdzie kolejny raz Izraelici wypominali Mojżeszowi i Aaronowi ich decyzję wyprowadzenia ludu z zasobnego w żywność Egiptu na śmiercionośną pustynię (Lb 20,1-13).    
    
Mnichom pustynia nie była straszna. Przeciwnie, bez trwogi, z entuzjazmem rzucili jej wyzwanie. Czym bardziej samotna, groźna, upiorna i nieprzenikniona, tym stanowiła dla nich środowisko stosowniejsze.  Stwarzała warunki do samorealizowania się w duchu białego męczeństwa, skoro ustały już krwawe prześladowania rzymskich cesarzy. Pustynia to też domena złego ducha, kraina diabła, więc gdzież indziej jeśli nie na pustyni można było skuteczniej drwić sobie z szatana i z jego podstępnych sztuczek, mając za broń moc modlitwy, postów i praktykowania cnót?

                                                                *****
Akaba, jedyny port morski Jordanii, to nowoczesne miasto. Leży nad prawym ramieniem Morza Czerwonego, przez Jordańczyków zwanym Zatoką Akaba, tak jak przez Izraelczyków Zatoką Eilacką w nawiązaniu do ich z kolei miasta, Eilatu. Wąziutka i krótka tasiemka  wybrzeża pozwala mieszkańcom Jordanii zażywać kąpieli w ciepłych wodach morza. Z Akaby wychodzą w świat fosfaty, jedno z głównych bogactw naturalnych Królestwa Jordanii. W porcie znalazłem statek odchodzący do Nubeiba na Synaju. Wprawdzie mogłem powrócić z Akaby do Eilatu i przez Tabę na granicy Izraela z Egiptem przedostać się na Synaj, którędy niejednokrotnie przechodziłem, tym razem dla odmiany wybrałem drogę morską.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.