Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać - IGUAZU

Najpiękniejsze wodospady świata, znajdujące się obecnie na
pograniczu trzech państw: Brazylii, Argentyny i Paragwaju, stanowią bramę do ojczyzny Indian Guarani, odwiecznych mieszkańców wiecznie zielonych lasów tropikalnych.

Sao Paulo pożegnałem przed katedrą na skwerze porosłym palmami, w cieniu których stoi pomnik Jose de Anchieta. Jezuita ten dotarł w te strony już w 1553 roku i w dzień nawrócenia św. Pawła, czyli 25 stycznia, uroczyście założył pierwszą osadę, która dała początek dzisiejszemu miastu. Zająłem miejsce w wygodnym autobusie z przystankiem docelowym Foz do Iguazu, czyli 1100 kilometrów do przebycia. Lubię długie trasy, dają one bowiem jakieś wyobrażenie o nieznanych mi wcześniej krajach. Sądziłem, że wystarczy uwolnić się z uścisku tego ogromnego miasta, a już ogarnie mnie zewsząd dziewicza przyroda, owe dzikie i nieprzebyte lasy tropikalne, o których naczytałem się sporo w młodości. Błędne oczekiwania. W miarę oddalania się od Atlantyku ziemia staje się co raz bardziej uprawna, w miejsce lasów tropikalnych pojawiają się pastwiska i obszary rolnicze. Jak okiem sięgnąć lekkie wzgórza falują zielonymi uprawami soi, z której na skalę przemysłową produkuje się paliwo do pojazdów. Można je kupić na każdej stacji benzynowej. A już najbardziej cywilizowane strony zaskoczyły mnie w samym sąsiedztwie wodospadów Iguazu.

Piękno wodospadów

Wyrosły w tym rejonie po sąsiedzku trzy miasta: Foz do Iguazu po stronie brazylijskiej, Puerto Iguazu po stronie argentyńskiej i na prawym brzegu Parany, już w Paragwaju, Ciudad del Ester. I wszystkie te trzy miasta w dużym stopniu żyją z obsługi turystów, którzy odwiedzając Amerykę Południową koniecznie chcą podziwiać może i najpiękniejsze wodospady świata. Skoro świt udałem się kilka kilometrów w górę rzeki, najpierw od strony brazylijskiej, a następnego dnia pojechałem do wodospadów kolejką już w Argentynie. To, co się tam ogląda, umyka wszelkim próbom opisu. Nie można w słowach wyrazić ani samego zjawiska, ani jego piękna, ani bujności życia, które przybiera najprzeróżniejsze formy. Rzeka Iguazu napotyka w swym biegu szerokie na kilka kilometrów pęknięcie skorupy ziemskiej, głęboki uskok z niezliczonymi skałami w jej korycie, wysepkami i kępami roślinności na różnych jej poziomach. Sama wydaje się być rzeką spokojną, szeroko rozlaną, a nawet płytką. To co najbardziej uderza, to kontrast między tym leniwym nurtem, jakby bezszelestnym, kiedy rzeka zaledwie toczy swe wody, a potężnym rykiem, kiedy po krótkim biegu spada nagle kilkadziesiąt metrów w nieodgadnioną przepaść. Wtedy dopiero przychodzi refleksja nad potęgą przyrody, kiedy widzi się jej porażającą moc. Miliony hektolitrów bez ustanku przelewają się od setek, od tysięcy, od setek tysięcy lat, zawsze w ten sam sposób. Bez wyczerpania. Tak samo rzeka będzie się przelewać jutro, jak i za tysiące lat. Jakaż moc w przyrodzie! Jaka jej potęga!

To nie jest jeden wodospad, jak Niagara, są ich setki, całe ściany tektonicznego pęknięcia ociekają wodą. Tworzą się katarakty, kaskady, siklawy, stróżki, cieki, rynienki. Wszystko tu przesycone jest wodą, wszystko paruje, pył wodny wzbija się w niebo. Ryk, walenie, dudnienie, syczenie, stękanie. Słońce przebija się przez pył wodny. Promienie tworzą zjawisko tęczy, tyle tylko że nie na nieboskłonie, lecz głęboko w otchłani ziemi, w wąwozach. Oczywiście, jest to naturalne środowisko dla roślin niezliczonych gatunków. A także dla zwierząt. Korony drzew tworzą baldachim na wysokości blisko 30 metrów, ale występują olbrzymy wystrzeliwujące i 10 metrów wyżej. Ileż tu motyli! I jakie ich barwy! Tysiące gatunków owadów stanowią żerowisko dla setek odmian ptactwa. Obserwuję kolibry spijające nektar z orchidei. Tuż obok przeleciała chmura krzykliwych papug. Dostojne ary, którym nie wadzi obecność ludzi, statecznie trwają w bezruchu. Tukany nie potrafią ukryć się w gęstwinie, zdradzają ich obecność żółte, gigantyczne dzioby. Dochodzi skądś pisk baraszkujących po drzewach małp. Każde stworzenie ma swoją cząstkę świata. Każde zajęte jest własnym istnieniem. Weźmy wszędobylskie mrówki. Obserwuję jedną ich odmianę, kiedy tysiącami przesuwają się po wydeptanej łapkami ścieżce, z których każda obarczona jest foremnie wyciętym fragmentem liścia. Gdzież one się tak spieszą? Inny gatunek, czarne mrówki osiągające prawie 3 centymetry, są dla człowieka groźne. Zresztą jadowitych i groźnych stworzeń jest tu sporo, by wymienić choćby osy, niektóre pająki, skorpiony, węże, jaszczury, czy aligatory. Nie brakuje i roślin trujących, których walory lecznicze lub halucynogenne już dawno odkryli Indianie.

Indianie Guarani

Jak żyją ci ludzie obecnie, w epoce masowej turystyki, kiedy ich ojczyzna nawiedzana jest przez przybyszów w poszukiwaniu niezwykłości, także etnicznych. Wybrałem się do jednej z wiosek Indian Guarani. Trudno nawet mówić o wiosce, gdyż niewielka wspólnota zajmuje dość rozległy teren, bytując w rozproszeniu na skraju wykarczowanej polany. Ich chaty, uwite z żerdzi, przykryte strzechą z liści palmowych, bez okien, posiadają tylko otwór wejściowy, będący również źródłem światła i powietrza. Wskazano mi jedną z takich chat, nie wyróżniającą się niczym szczególnym, zamieszkałą przez kacyka. Był to młody człowiek w dżinsach i koszuli w kratę, w bejzbolówce na głowie, ewidentny znak ulegania prądom współczesności. Chętnie zaprowadził grupkę turystów do lasu, objaśniając po drodze właściwości niektórych z napotkanych roślin. W lesie pozakładane miał pułapki na zwierzęta, ale nie po to, by je w nie chwytać, lecz by zademonstrować przybyszom sposób łowienia zwierzyny. Przemyślnie wykonane na miejscu z dostępnego materiału, a więc z lian i gałęzi, w znakomity sposób spełniały swą rolę. To, z jakim szacunkiem człowiek ten odnosił się do lasu i jego mieszkańców, kolejny raz utwierdziło mnie w przekonaniu, że nigdy Indianie nie niszczyli własnego środowiska naturalnego. Tworzone przez naukowców teorie o upadku cywilizacji niektórych Indian, jak Majów, na skutek zniszczenia przez nich własnego środowiska naturalnego, nie znajdują potwierdzenia w faktach. Są mitami konstruowanymi nie w terenie, lecz w zaciszu bibliotek, mitami opartymi na współczesnej desakralizacji świata. W pojęciu Indian świat posiada strukturę sakralną. Zatem należy odnosić się doń z nabożną czcią, jak do świętości. Nie ma zatem potrzeby niszczenia dżungli i tępienia zwierząt bez potrzeby. To biały człowiek w swej niepohamowanej zachłanności przyczynia się do wycinania amerykańskich lasów, nie Indianie.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.