Publikacje członków OŁ KSD
Jan Gać - SAN IGNACIO MINI
REDUKCJA ŚW. IGNACEGO
Misję tę znalazłem w pobliżu asfaltowej drogi łączącej rejon wodospadów Iguazu z miastem Posadas. Wycięta w lesie alejka doprowadziła mnie na rozległy plac o grubej, gąbczastej trawie, starannie wykoszonej. Na otwartej przestrzeni słońce paliło niemiłosiernie. Usiadłem w cieniu na zwalonym fragmencie jakiejś budowli, próbując przywołać obrazy sprzed trzech stuleci. W tej ciszy wydało się, jakby jeszcze dochodziły skądś rytmiczne recytacje indiańskiej dzieciarni, jakby ze szkolnych ław. Nie, to złudzenie, od dawna nie ma tu szkolnych ław. Martwa cisza. Smutek i obraz upadku. Murowane z kamienia solidne domy stały tu kiedyś szeregowo w kilku rzędach wokół centralnego placu, jak na współczesnych osiedlach. Tylko nieliczne zachowały się w jakim takim stanie, pozwalającym wyobrazić sobie ich pierwotny wygląd. Większość została rozebrana na budulec przez mieszkańców założonego po upadku misji miasteczka. Architektura domów ujawnia znajomość mentalności i potrzeb Indian przez projektujących je misjonarzy. Dążąc do uszanowania odwiecznych obyczajów Guarani, gromadzących się na nocleg we wspólnych pomieszczeniu zdolnych pomieścić kilkadziesiąt osób, zaprojektowali szeregowiec dla średnio ośmiu rodzin. Z drugiej strony by zapewnić im intymność i podkreślić znaczenie rodziny monogamicznej, każda z tych rodzin otrzymała w szeregowcu własne pomieszczenie, wystarczająco obszerne dla kilku jej członków.
Wschodnią pierzeję placu zamyka kościół z przyległym doń klasztorem. Okaleczona fasada, zerwane nadproża, w miejsce sklepienia otwarte niebo - oto obraz zniszczenia. W dotyku porowata powierzchnia użytego na budowę piaskowca jakby jeszcze żyła. I ten jego miękki odcień różu, taki sam jak barwa ziemi nad Paraną. Aż trudno uwierzyć, że w pierwszym już pokoleniu indiańscy mieszkańcy redukcji mogli osiągnąć taką zręczność w rzemiosłach budowlanych, bo przecież to oni wycinali w szlachetnym kamieniu motywy kwiatów, powoi, winnej latorośli, której nigdy na oczy nie widzieli, bo przecież nigdy ona w Ameryce nie rosła. Wykuwali w piaskowcu postaci całych aniołów, nawet ze skrzydłami, w jakże barokowej manierze. A wszystko to z inspiracji zakonników, na podstawie zaprezentowanych Indianom modeli lub pokazanych im w książkach miedziorytów. Barok w dżungli! Jak to możliwe, by zbieraczy i myśliwych, żyjących z darów lasu, w jednym pokoleniu można było przemienić w rolników, hodowców bydła, rzemieślników, artystów, śpiewaków, muzyków, a nawet literatów! Jak to możliwe, by ci ludzie, bytujący prawie że w szałasach, zdołali pobudować świetnie zorganizowane osady, zamożne, skanalizowane, zaopatrywane akweduktami w bieżącą wodę, podczas gdy w miastach hiszpańskich, takich jak Asunción czy Buenos Aires, aż do XIX wieku nieczystości wylewano na ulice, a dachy wielu domów kryte były jeszcze strzechą, a nie wypalaną dachówką, jak w redukcjach. Poszedłem oglądać odsunięte za dzielnicę mieszkalną warsztaty Indian, podobnie jak domy rozebrane prawie do gruntu. A zatem to tutaj Indianie wykuwali swoje umiejętności, bo osada misyjna miała być nie tylko ośrodkiem formacyjnym w wierze chrześcijańskiej, ale też szkołą, fabryką, ogrodem eksperymentalnym.
ZMARNOWANE MOŻLIWOŚCI
Gdyby redukcje nie zostały zniszczone i dotrwały do pierwszych dekad XIX wieku, kiedy z hiszpańskich wicekrólestw wyodrębniały się niepodległe państwa Ameryki Południowej, zapewne jedno z nich stałoby się modelowym państwem indiańskim, może najbardziej rozwiniętym gospodarczo. Jakże inaczej wyglądałyby wówczas nowożytne dzieje tego kontynentu. Tak się jednak nie stało. W jedną lipcową noc 1767 roku aresztowano jezuitów we wszystkich trzydziestu misjach Guarani, prawie 80 ojców, którzy mieli pod swoja opieką 150 tysięcy Indian. Po tej tragedii, nie znając i nie rozumiejąc meandrów polityki europejskich mocarstw, ludzie ci powracali w niedostępne lasy, popadając często w stan wtórnego barbarzyństwa.